Helstar
#1
Helstar - Burning Star (1984)

[Obrazek: 600.jpg?4600]
okładka wersji Combat Records

[Obrazek: 429032.jpg?5048]
okładka wersji Music for Nations i Roadrunner Records

tracklista:
1.Burning Star 03:50
2.Toward the Unknown 04:44
3.Witch's Eye 03:03
4.Run with the Pack 06:38
5.Leather and Lust 03:26
6.Possession 03:28
7.The Shadows of Iga 04:59
8.Dracula's Castle 04:51

rok wydania: 1984
gatunek: heavy/power metal
kraj: USA

skład zespołu:
Bill Lionel (James Rivera) - śpiew
Larry Barragán - gitara
Tom Rogers - gitara
Paul Medina - gitara basowa
Hector Pavon - perkusja


Założony w roku 1981 w Houston w Teksasie HELSTAR, to bez wątpienia jeden z najbardziej wpływowych amerykańskich bandów metalowych lat 80tych. Wpływowych, ale niekoniecznie grających metal z najwyższej półki. Zapewne największą rolę w tworzeniu tego wpływu na kształtowanie się sceny heavy/power w USA miał wokalista, występujący tu pod pseudonimem Bill Lionel, czyli tak naprawdę James Rivera. Po raz pierwszy można go usłyszeć na płycie "Burning Star" wydanej przez prężnie działającą na metalowej niwie wytwórnię Combat Records z Nowego Jorku, która utorowała drogę do sławy ogromnej liczbie amerykańskich zespołów, głównie thrashowych, ale nie tylko.

Debiut HELSTAR z thrashem nic wspólnego nie ma, bo ta grupa gra tu po prostu klasyczny heavy metal nieco szybciej i nieco z większą energią, ocierając się o USPM, w tym czasie jeszcze raczkujący, w powijakach i szukający dopiero swoich własnych środków wyrazu artystycznego. Tu dochodzimy do sedna znaczenia tej płyty dla budowania muzycznego wizerunku USPM. James Rivera bodajże jako pierwszy i na tak dużą skalę zastosował styl śpiewania oparty o wysokie, ekstatyczne zaśpiewy, drapieżność w górnych rejestrach i odsuwanie się od głównych linii melodycznych na rzecz własnego wokalnego planu, nieraz dramatycznego, a czasem gwałtownego. Rivera stoi w opozycji wobec takich wokalistów jak Hetfield czy Belladonna i z pewnością trudno pogodzić gusta tych, którzy słyszą pełen teatralnego zawodzenia tytułowy numer Burning Star z tym, jak Joey zaśpiewał w tym samym roku Armed and Dangerous. Okazało się jednak, że w Ameryce taka estetyka, jaką ówczesny Bill Lionel zaproponował, została przez pewne kręgi fanów przyjęta z entuzjazmem i stałą się drogowskazem dla ekip tworzących tak nurt korzennego USPM jak i thrashu, ale takiego odchodzącego od estetyki Bay Area wykreowanej przez Megaforce i wizjonera Jona Zazula.
Realnie, mimo niewątpliwego gitarowego talentu Larry Barragána HELSTAR na tej płycie nie ma za wiele do zaoferowania, poza raczej surowym heavy/power z elementami speedu, głównie zresztą markowanego apokaliptycznymi zagrywkami solowymi gitarzystów. Dużo tu jeszcze proto metalu jak w Toward the Unknown i Possession (z wpływami brytyjskiego VENOM) i  ograniczona inwencja kompozycyjna jest przede wszystkim ubarwiana tym bardzo "plastycznym" wokalem Rivera. Tu za wiele ciekawego się nie dzieje w Witch's Eye...
Pewnie dlatego tak ważną rolę pełni w historii amerykańskiego USPM Run with the Pack, dla wielu absolutnie kultowy, co poniekąd jest słusznie, jeśli się przyjmie, że to amerykański heroizm USPM, jednak odmienny od tego, który na swoich albumach do tej pory przedstawił MANOWAR. Tak wiele zespołów poszło drogą stylistyki Run with the Pack, że aż trudno to zliczyć. Dobrze też wypada Leather and Lust, a gdy Rivera praktycznie unika tych wysokich zaśpiewów, to HELSTAR gra bardzo dobry, mega klasyczny heavy metal w The Shadows of Iga.
HELSTAR jest także jednym z pierwszych zespołów, który w kompozycjach heavy/power wprowadza dosyć długie klimatyczne i melodyjne intro w Dracula's Castle, by dopiero potem rozwinąć to w utwór szybki i chwytliwie agresywny. Numery w tym stylu zaczęły się masowo pojawiać na albumach kolejnych debiutujących grup, w tym także tych zdecydowanie thrashowych.

Album został wydany na winylu, a jakość brzmienia jest umiarkowanie tylko dobra, bo brakuje i głębi instrumentów i mocy. Ten aspekt przez duże wytwórnie został niebawem nieco poprawiony. Ciekawostką jest fakt, że ta płyta na CD ukazała się po raz pierwszy dopiero w roku 1999, a więc na długo po tym, jak HELSTAR uzyskał swój tak wysoki status w hierarchii amerykańskiego metalu. Była to też jedna z pierwszych płyt z heavy/power z USA, wydanych w Europie w tym samym roku przez brytyjską Music For Nations oraz chyba pierwsza z dwoma wersjami okładek, przy czym ta na rynek europejski została także zastosowana w wersji od Roadrunner Records.
Może niekoniecznie w Europie, ale w USA album ten cieszył się sporym zainteresowaniem i grupie wieszczono owocną karierę. Nieoczekiwanie jednak doszło do rozłamu w samym zespole i pozostał w nim tylko Rivera i Barragán. Spowodowało to ponad roczne opóźnienie wydania drugiego planowanego LP grupy.


ocena: 7,5/10

new 14.11.2023
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Helstar - Remnants of War (1986)

[Obrazek: 601.jpg?5548]
okładka wersji Combat Records

[Obrazek: 428315.jpg?1531]
okładka wersji Noise Records

tracklista:
1.Unidos por tristeza 00:47
2.Remnants of War 03:46
3.Conquest 03:48
4.Evil Reign 04:34
5.Destroyer 05:03
6.Suicidal Nightmare 05:20
7.Dark Queen 04:01
8.Face the Wicked One 05:16
9.Angel of Death 06:16

rok wydania: 1986
gatunek: power metal
kraj: USA

skład zespołu:
Bill Lionel aka James Rivera - śpiew
Larry Barragán - gitara, instrumenty klawiszowe
Robert Trevino - gitara
Jerry Abarca - gitara basowa, instrumenty klawiszowe
René Luna - perkusja


Aby nagrać drugą płytę, Rivera i Barragán musieli odbudować skład i pozyskali kolejną grupę nieznanych dotąd muzyków. Z drugiej strony... kto wtedy był znany w ramach gatunku w Ameryce? Album "Remnants of War" wydany został przez Combat Records w USA z mało czytelną, minimalistyczną okładką, którą dziś określono by jako black metalową i wersja europejska od niemieckiej Noise Records byłą już bardziej czytelna. Tak, tym razem w Europie HELSTAR zaprezentowali Niemcy, a ponadto materiał był poddany masteringowi także w Niemczech, w Bremie.

Jest to pod pewnymi względami muzyka koniunkturalna. Nie można oprzeć się wrażeniu, że HELSTAR gra tu zerkając na SLAYER, oczywiście bez tej piorunującej prędkości i precyzji, ale w opcji klimatu to także muzyka duszna, przesycona posępną atmosferą, ale dostosowaną do potrzeb i oczekiwań słuchaczy typowego heavy/power i USPM, choć tym razem nieoczekiwanie James Rivera swoje ekstatyczne środki wyrazu wokalnego dawkuje oszczędnie. Ogólnie śpiewa niżej, mroczniej, a dawka naiwnego heroizmu w narracji jest dużo mniejsza niż poprzednio.
Jest to album z muzyką masywną gitarowo, przy czym Robert Trevino jest na pewno dużo lepszym gitarzystą niż jego poprzednik i nieraz z Larry Barragánem tworzą tu ciekawe solowe duety i pojedynki, realnie wzorowane na slayerowskich, choć to oczywiście nie ten sam poziom. Samą śmiercią i szatanem tu nie epatują, są i silne akcenty epickie, choć tytuł końcowego Angel of Death jest znamienny... Zapewne najbliżej klasycznego stylu USPM jest tu Destroyer blisko LIEGE LORD, ale Suicidal Nightmare, czy też Evil Reign to ta mroczniejsza strona amerykańskiego power metalu. Pewnie także i Conquest w ponurej części instrumentalnej, tu jednak w zasadniczych fragmentach jest z kolei dużo tych dumnych power metalowych galopad, które złożyły się niebawem na potęgę rycerskiego power także kolejnych dekad. Wracając do tych wysokich zaśpiewów, to najbardziej intensywnie wykorzystuje je Rivera w tytułowym Remnants of War, który z jednej strony jest dla tego LP bardzo reprezentatywny, ale z drugiej... jednak nie do końca. Wszakże speed/power stylistyka dłuższego Face the Wicked One to zupełnie coś innego. A to nie jest specjalnie mocny punkt tej płyty, poza kunsztowną speedową grą gitarzystów, gdzieś tam przypominają podobne koronkowe ataki SANCTUARY. Nie pozując na igranie z pentagramem HELSTAR bardzo solidnie gra amerykański metal w zgrabnie epickim, dosyć szybkim Dark Queen. Pewną nowością, ale tylko średniego kalibru, było wykorzystanie na tej płycie instrumentów klawiszowych (głównie Angel of Death), co w przypadku USPM i heavy/power ze Stanów Zjednoczonych było praktykowane bardzo rzadko.

Gdy ten album ukazał się w roku 1985, byłby po raz kolejny mocno wpływowy dla USPM. W 1986 jednak już krajowa konkurencja była na tyle mocna, a chwyty wokalne Rivera skutecznie wykorzystane przez innych, że ostatecznie powstała po prostu bardzo dobra płyta z heavy/power/speed metalem, ugruntowująca pozycję HELSTAR w swoim kraju, choć trzeba przyznać, że zespół zyskał popularność także w Niemczech, gdzie twardy i mocny power metal także zawsze cieszył się dużą estymą.
W 1987 odeszli René Luna i Robert Trevino, przy czym ten gitarzysta zapisze jeszcze później w HELSTAR swój drugi, długi rozdział.


ocena: 8/10

new 14.11.2023
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#3
Helstar - A Distant Thunder (1988)

[Obrazek: 604.jpg?0401]

tracklista:
1.The King Is Dead 04:03
2.Bitter End 04:22
3.Abandon Ship 06:56
4.Tyrannicide 05:29
5.Scorcher 05:49
6.Genius of Insanity 05:01
7.(The) Whore of Babylon 02:33
8.Winds of War 06:09
9.He's a Woman, She's a Man (Scorpions cover) 02:55

rok wydania: 1988
gatunek: power metal
kraj: USA

skład zespołu:
James Rivera - śpiew
Larry Barragán - gitara
André Corbin - gitara
Jerry Abarca - gitara basowa, pianino
Frank Ferreira - perkusja

Ponownie uzupełniony w 1987 o nowych członków HELSTAR w końcu listopada 1988 wydał trzeci album, ale tym razem już w ramach nowego kontraktu z Metal Blade Records, która uważnie przyglądał się w owym czasie najbardziej obiecującym zespołom amerykańskim, dając im większą możliwość uzyskania popularności w Europie.

Tak się jednak złożyło, że tym razem "A Distant Thunder"  okazał się wręcz encyklopedycznym przykładem stylu USPM, już dojrzałego,a le jak by na to nie patrzeć w okresie schyłkowym swojej potęgi. Mrok i pewne satanistyczne inklinacje z albumu poprzedniego ustąpiły umiarkowanie atrakcyjnemu rycerskiemu heroizmowi i ta się ten LP rozpoczyna od pełnego udanych bojowych riffów The King Is Dead, gdzie można także usłyszeć jak zgrany i biegły jest nowy duet gitarzystów, a technicznie Corbin niczym nie ustępuje Barragánowi. Tym razem wysokie zaśpiewy Rivera, bardzo zaawansowane, są zdecydowanie na miejscu w tych heroicznych narracjach. Miejscami jednak śpiewa nieco gorzej, jak w średnio szybkim lekko galopującym Bitter End, czy Abandon Ship, zbudowanym na częściowo progresywnie potraktowanym fundamencie neoklasycznym. W sumie progressive/power nie był w tym czasie w USA czymś zupełnie nowym, ale w połączeniu z heroizmem USPM brzmi dosyć oryginalnie. Gra gitarzystów zasługuje na uwagę również w Tyrannicide o dramatycznym wymiarze, tu jednak na miejsce pierwsze wysuwa się Rivera, dając popis bezbłędnego śpiewu w manierze klasycznego USPM. Sporo skomplikowanych riffów pojawia się w dosyć chłodnym i nieco niepokojącym w klimacie Scorcher. W dynamicznym Winds of War rozbudowanym o znakomite sola obu gitarzystów styl przypomina ten brytyjski, nad którym pracował IRON MAIDEN z Dickinsonem od czasów "Powerslave". tak, ta kompozycja jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych z tego okresu działalności HELSTAR, zawiera także bardzo ładną część poetycką, gdzie ponownie sporo pokazał sam Rivera, a Abarca zagrał gustowne rzeczy na pianinie. Spory to kontrast z agresywnym i połamanym w nerwowych gitarowych akordach Genius of Insanity, gdzie z kolei Rivera prowadzi to raczej melodeklamacją niż typowym śpiewem, poza kilkoma wysokimi i przeciągłymi atakami przed wydłużonymi partiami gitarowymi. Jakieś ciągoty do grania neoklasycznego gitarzyści tu mieć musieli, bo mocno opierają się o to chłodnym instrumentalnym (The) Whore of Babylon. I jeszcze nieoczekiwany cover SCORPIONS do tego.

Technicznie jest jeden z najbardziej zaawansowanych albumów z USPM lat 80tych i to trzeba przyznać, nawet jeśli całościowo ten LP do fana europejskiego power metalu może nie trafić.
Mistrz Eddy Schreyer w tym czasie jeszcze raczej mistrzem nie był i jego czas przyszedł w następnym dziesięcioleciu. Tu zresztą w sumie nie za wiele mógł zrobić przy płaskim mixie innego, w tym czasie bardziej już uznanego inżyniera dźwięku Billa Metoyera, który jednak za bardzo zapatrzony był w scenę thrashową i chyba nie bardzo czuł że USPM niekoniecznie musi w opcji instrumentów tak jak D.R.I....
"A Distant Thunder" miał dla Jamesa Rivera bardzo duże znaczenie. W nim upatrywał swojego największego dokonania ma metalowej niwie latach 80tych. Gdy po długiej przerwie od muzyki  HELSTAR do niej w końcu powrócił, to w ramach zespołu o nazwie DISTANT THUNDER, gdzie próbował powtórzyć sukces płyty "A Distant Thunder", niezaprzeczalny w USA i ponad oczekiwania także Europie.


ocena: 8,5/10

new 18.11.2023
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#4
Helstar - Nosferatu (1989)

[Obrazek: 605.jpg?0048]

tracklista:
1.Rhapsody in Black 00:58
2.Baptized in Blood 04:25
3.To Sleep, Per Chance to Scream 04:37
4.Harker's Tale (Mass of Death) 04:26
5.Perseverance and Desperation 04:16
6.The Curse Has Passed Away 05:08
7.Benediction 05:57
8.Harsh Reality 03:15
9.Swirling Madness 04:04
10.Von am Lebem Desto Strum 01:58
11.Aieliaria and Everonn 03:46

rok wydania: 1989
gatunek: power metal
kraj: USA

skład zespołu:
James Rivera - śpiew
Larry Barragán - gitara
André Corbin - gitara
Jerry Abarca - gitara basowa
Frank Ferreira - perkusja

Kolejna płyta HELSTAR była na pewno albumem oczekiwanym i na przeciw tym oczekiwaniom wyszła ponownie wytwórnia Metal Blade Records we wrześniu 1989 roku.

Płyta zapowiadana była jako poświęcona Drakuli i faktycznie pierwsza część tej płyty, wzbogacona narracjami i instrumentalnymi miniaturami, jest słynnemu wampirowi poświęcona. Rozczaruje się jednak ten, kto oczekuje klimatu horror metalu w cinema stylu. HELSTAR gra speed/power metal, którzy podciągają nie do końca słusznie pod USPM. Elementem dominującym jest natchniona i technicznie doskonała gra duetu gitarzystów Barragán/Corbin, pełna smaczków, niuansów, wycyzelowanych zagrywek pełnych drobnych wartości i naprawdę porywających solówek, jak w instrumentalnym Perseverance and Desperation. Rivera mniej krzyczy wysoko, zresztą nie ma ku temu za bardzo okazji, bo i został cofnięty na plan równoległy z gitarami. Ta gitarowa speedowa kanonada robi wrażenie, ale same utwory wydają się pozbawione głębszej treści w opcji melodii i słucha się tego niemal jak jednego, podzielonego na kilka części utworu. Dopiero wolniejszy, nastrojowy ale i majestatyczny The Curse Has Passed Away przełamuje to wrażenie, no i sam Rivera jest zdecydowanie bardziej wyeksponowany. Gdy się wydaje, że druga część płyty powinna mieć nieco inny klimat, to okazuje się, że Benediction i Swirling Madness to ponownie powrót do speed/power w stylu Drakuli, z pewną tylko większa dawką heroizmu. W szybkim, nerwowym zbliżają się do estetyki progressive/power z USA z lat 90tych, nieco wyprzedzając nadchodzą epokę. Zamyka ten album także zdradzający cechy progresywne Aieliaria and Everonn, raczej przekombinowany w próbach tworzenia z tego utworu power operowego.

Przeciętne kompozycje w wysmakowanej formie o barokowej konstrukcji. Bill Metoyer jako producent też trochę zaniedbał głębię i ciężar gitar i te świdrują przestrzeń sucho i aluminiowymi świdrami. Doskonała gra gitarzystów to za mało...
Klasyczny metal w 1989 stacza się już po równi pochyłej ustępując miejsca mocniejszym i bardziej ekstremalnym gatunkom na następne dziesięć lat. Przedstawione w pierwszej połowie lat 90tych nagrania demo nie wywołują zainteresowania, kontrakt z Metal Blade Records wygasa, odchodzą także członkowie grupy. Rivera jednak nie decyduje się zespołu rozwiązać i powraca z HELSTAR w dosyć nieoczekiwanym momencie.


ocena: 6,2/10

new 21.11.2023
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#5
Helstar - Multiples of Black (1995)

[Obrazek: 608.jpg?5454]

tracklista:
1.No Second Chance (In the Angry City) 03:10
2.Will I Catch It Again 03:04
3.Lost to Be Found, Found to Be Lost 04:20
4.When We Only Bleed 03:09
5.Reality 01:39
6.Good Day to Die 03:37
7.Beyond the Realms of Death (Judas Priest cover) 05:40
8.Save Time 04:36
9.Black Silhouette Skies 04:34
9.The Last Serenade 01:09

rok wydania: 1995
gatunek: power metal/ heavy metal/ alternative
kraj: USA

skład zespołu:
James Rivera - śpiew
Aaron Garza - gitara
D. Michael Heald - gitara
Jerry Abarca - gitara basowa
Russel DeLeon - perkusja

W roku 1991 członkowie HELSTAR z inicjatywy Jamesa Rivery założyli heavy metalową grupę VIGILANTE. Miała to być swojego rodzaju odskocznia od HELSTRA, próba zaprezentowania czegoś nowego w kategorii tym razem klasycznego metalu z elementami uzupełniającymi z innych gatunków. Powstało kilka dem, doszło do kilku zmian w składzie i w końcu przyszedł czas na wydanie płyty. Okazało się jednak, że magia nazwiska Rivera nie ma uroku nieodpartego i nie znalazła się żadna wytwórnia, która by na realizację tej płyty chciała wyłożyć pieniądze.
Spowodowało to ruch dosyć niespodziewany, bo Rivera i Abarca VIGILANTE rozwiązali i album ukazał się pod rozpoznawalną marką HELSTAR nakładem słynnej firmy Massacre Records.

Tak naprawdę to mógł się nie ukazać. Jest to zestaw fatalnie wyprodukowanych nagrań z kręgu heavy metal/power metal z pierwiastkami metalu alternatywnego, thrashu, a nawet rap metalu, próbujących nadążać za generalnie spaczoną modą metalową lat 90tych. Nawet ciężko coś napisać o tych zupełnie pozbawionych sensownych melodii kompozycjach, gdzie Rivera kompromituje się popisami rapowymi (prawie) niskich lotów, albo śpiewa raczej cienkim głosem w numerach markujących metal tradycyjny. Bez pomysłu jest to wszystko, gitarowo ponadto rozegrane bezradnie i bezładnie i duet Aaron Garza plus D. Michael Heald to najgorsze, co spotkało HELSTAR w jego długoletniej historii. Jest to płyta, z której ani jedne utwór nie jest godny zapamiętania, zresztą co tu można w tej gęstwinie nieraz po prostu bezsensownych riffów tworzących bezsensowne melodie zapamiętać. O poziomie wykonania tego wszystkiego świadczy dodatkowo fatalnie zrobiony cover JUDAS PRIEST Beyond the Realms of Death i to podejście, mówiąc językiem ciężarowców, zostało kompletnie spalone. A co do ciężaru - suche, bzyczące gitary to nawet nie średnio niski poziom realizacji z lat 90tych, w USA pod względem produkcji raczej poza paroma wyjątkami ubogich w perły mixu i masteringu. Część kompozycji powstała w studiach niemieckich i te brzmią minimalnie lepiej, kto jednak zrobił te "wspaniałe" masteringi do dziś pozostaje wstydliwą tajemnicą.

Trudno powiedzieć na co liczył HELSTAR wydając tak marne dzieło. Płyta spotkała się z co najmniej chłodnym przyjęciem ze strony fanów i wywołana niemal wśród recenzentów, przy czym pewnych określeń przez nich użytych raczej nie wypada przytaczać, bo mogą to czytać dzieci.
Płyta dla nikogo, tym bardziej dla wielbicieli talentu Jamesa Rivera, który tu praktycznie nic nie pokazał i nawet co niektórzy zastanawiali się, czy to nie koniec jego głosu po prostu.
Po 1995 grupa oficjalnie pozostała w niezmienionym składzie przez następne dziesięć lat, istniała jednak tylko formalnie, a w tym czasie Rivera zaangażował się w inne metalowe projekty.


ocena: 2,5/10

new 26.11.2023
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#6
Helstar - The King of Hell (2008)

[Obrazek: 204250.jpg?0838]

tracklista:
1.The King of Hell 06:28
2.The Plague Called Man 04:53
3.Tormentor 05:13
4.When Empires Fall 03:53
5.Wicked Disposition 06:13
6.Caress of the Dead 05:04
7.Pain Will Be Thy Name 03:47
8.In My Darkness 05:37
9.The Garden of Temptation 08:53

rok wydania: 2008
gatunek: power metal
kraj: USA

skład zespołu:
James Rivera - śpiew
Larry Barragán - gitara
Robert Trevino - gitara
Jerry Abarca - gitara basowa
Russel DeLeon - perkusja

W dobie renesansu amerykańskiego heavy/power i USPM w pierwszej dekadzie XXI wieku odrodzenie HELSTAR było tylko kwestią czasu. W roku 2006 zespół został rozhibernowany, jednak Rivera zaprosił ponownie do składu sprawdzonych już w bojach HELSTAR gitarzystów Barragána i Trevino i w listopadzie 2007 grupa przedstawiła retrospektywny album "Sins of the Past", zawierający nagrane na nowo stare hity grupy oraz dwie nowe kompozycje. Ta płyta wskazywała na kierunek, jaki zespół obrał - mocny agresywny power metal z elementami speed i thrashu. Powrót  HELSTAR był w owym czasie nie lada sensacją, zwłaszcza w USA i płyta z zestawem kompozycji była rzeczą oczywistą. We wrześniu 2008 niemiecka wytwórnia AFM Records zaprezentowała "The King of Hell", gdzie ponownie umieszczono Tormentor i Caress of the Dead nagrane na nowo.

W roku 2008 HELSTAR zaprezentował się jako zespół agresywny, chłodny i miejscami kierujący się w stronę speed thrashu, jak w niemal slayerowskim Pain Will Be Thy Name. Jest sporo pozowania na epickość metalową w wydaniu amerykańskim, głównie jednak w lirykach i tytułach, co słychać już w tytułowym The King of Hell. W pewnym sensie ta kompozycja zawiera wszystko, co HELSTAR zamierza na tym LP pokazać słuchaczom. Dużo twardych, technicznie zaawansowanych riffów, atomowa sekcja rytmiczna i Rivera w swoim żywiole, czyli mnóstwo wysokich zaśpiewów, które po przecież długotrwałym odejściu od tej maniery wykonawczej wychodzą mu znakomicie. Masywnie, posępnie, z wykorzystaniem zwolnień i przyspieszeń rozplanowanych bardzo umiejętnie i tak jest niemal we wszystkich utworach. Brak tu tylko melodii. Istotą USPM, jaki by on tam w latach 80tych nie był, były melodie, lepsze gorsze, ale przynajmniej się starano coś zrobić chociażby w refrenach. Zresztą HELSTAR też do tej kategorii należał i robił podobnie. Tu jakby o tych melodiach zupełnie zapomniano o wszystko jest w tym pędzie i zgiełku do siebie bardzo podobne. Jest wrażenie budowania wszystkiego wokół tego motywu z The King of Hell, gdzie w sumie rozpoznawalność melodii jest symboliczna. Oczywiście, są i jakieś bardziej zapadające w pamięć momenty, ale głównie związane z grą gitarzystów. Najlepsze zostawiono na koniec i na pewno The Garden of Temptation i jego piekielne miazmaty gitarowe to najciekawsze, co można na tym albumie usłyszeć. Poza tym wszystko do siebie bardzo podobne, zwłaszcza w pierwszej części płyty, bo czym się różnią Caress of the Dead i Tormentor?

Masakrują nieustannym atakiem gitar i Rivery, a dodatkowy efekt tworzy mastering Mistrza Achima Köhlera. Stalowe brzmienie gitar, basu i perkusji...
Power metal bez wyrazistych melodii stał się w USA modny także w wyniku wpływu tego albumu na inne zespoły. Zaawansowana technicznie muzyka, ale kompletnie bez duszy.


ocena: 6,7/10

new 28.04.2024
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#7
Helstar - Glory of Chaos (2010)

[Obrazek: 285107.jpg?2537]

tracklista:
1.Angels Fall to Hell 05:01
2.Pandemonium 04:24
3.Monarch of Bloodshed 05:14
4.Bone Crusher 05:04
5.Summer of Hate 05:48
6.Dethtrap 03:54
7.Anger 03:53
8.Trinity of Heresy 04:40
9.Alma Negra 05:41
10.Zero One 00:56

rok wydania: 2010
gatunek: power/thrash metal
kraj: USA

skład zespołu:
James Rivera - śpiew
Larry Barragán - gitara
Robert Trevino - gitara
Jerry Abarca - gitara basowa
Michael Lewis - perkusja


W listopadzie 2010 AFM Records wydaje kolejny album HELSTAR, gdzie zagrał już nowy perkusista Michael Lewis. No, może nie tak do końca nowy, bo był on już wykazywany w składzie w latach 2004-2006 zanim grupa się na nowo w pełni zorganizowała.

Tym razem więcej thrashu spod znaku SLAYER i ta motoryka jest tu na plus w sytuacji, gdy HELSTAR unika wyrazistych melodii jak ognia. Dobrze się słucha tego mocnego, niemal brutalnego natarcia w Pandemonium. Sam Rivera w przeciwieństwie do twardych, zdeterminowanych gitarzystów w nieco słabszej dyspozycji i tych ataków w wysokich rejestrach jest tym razem wyjątkowo mało. Więcej takiego pozowania na styl drapieżny, ale specyficznie wypolerowany. No, gdy się nie kryją z thrashowymi fascynacjami, to jest to muzyka bardziej szczera niż na albumie poprzednim. Zgiełk natarć gitarzystów ustąpił miejsca nieubłaganemu atakowi w miejscami neothrashowej manierze, ale jednak ta motoryka jest wciągająca i wybornie zrobiona w Monarch of Bloodshed oraz kruszącym ultra dynamicznym Dethtrap. Tak, tak slayerowska filozofia zawsze popłaca... I niekoniecznie slayerowsko, ale zdecydowanie power/thrashowo z gang chórkami w także bardzo dobrym Anger. Jest i trochę mniej udanego grania, podchodzącego pod SUCIDAL ANGELS  w gorszej formie, ale i SLAYER w Bone Crusherczy też Angels Fall to Hell oraz dosyć nudnego metalu w niemal doomowych tempach w mrocznym Summer of Hate i tu ponownie od zupełnej porażki ratują tę kompozycję wyborne kroczące ozdobniki i akcenty gitarowe. Dobrze, że zasadniczo się odżegnali od USPM, bo heroiczny Trinity of Heresy, gdzie Rivera najwięcej wchodzi na górki jest przeciętny i przypomina kompozycje z albumu poprzedniego. I jest tu zapewne najłagodniejszy od bardzo, bardzo dawna, partia z gitarą akustyczną i sam Rivera wypada tu nieźle, ale do mistrzowskiego poziomu jednak brakuje.
I agresywny, brutalny wygar w Alma Negra to klasyczne granie SLAYER i nic w tym złego, bo w tym czasie takich numerów z podobną energią SLAYER  już nie grał.

Rozwalający na krwawe strzępy sound stworzył ponownie Mistrz Achim Köhler, wzorując się tym razem na ponurym brzmieniu SLAYER i dodając jeszcze trochę twardego niemieckiego rysu dla sekcji rytmicznej. HELSTAR przynajmniej tym razem nie udaje zespołu z lat 80tych, grającego niby heroiczny USPM. Rozdziera w manierze SLAYER i to robi na wysokim poziomie technicznym. Nie ma pomysłu na melodie, to się czaruje motoryką i kunsztem gitarzystów...


ocena: 8,5/10

new 28.04.2024
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#8
Helstar - This Wicked Nest (2014)

[Obrazek: 404615.jpg?4248]

tracklista:
1.Fall of Dominion 06:36
2.Eternal Black 05:48
3.This Wicked Nest 04:55
4.Souls Cry 04:44
5.Isla de las muñecas 03:57
6.Cursed 07:28
7.It Has Risen 04:32
8.Defy the Swarm 06:05
9.Magormissabib 07:22

rok wydania: 2014
gatunek: heavy/power metal
kraj: USA

skład zespołu:
James Rivera - śpiew
Larry Barragán - gitara
Robert Trevino - gitara
Michael Lewis - perkusja
oraz
Matej Sušnik - gitara basowa

W końcu kwietnia 2014 HELSTAR zaprezentował swój kolejny po reaktywacji album. Wydała go niemiecka wytwórnia AFM Records, choć chyba raczej spoglądając tym razem na rynek amerykański. W tym czasie w składzie HELSTAR nie było stałego basisty i jako muzyk sesyjny wystąpił w tej roli Matej Sušnik ze słoweńskiego heavy metalowego bandu METALSTEEL, w swoim kraju o statusie kultowym. Nie jest do końca jasne, czy zagrał on wszystkie partie, czy też część jednak Robert Trevino.

Na tej płycie HELSTAR wraca do stylu obranego na "The King of Hell". Niestety, wszystko wyszło gorzej niż w roku 2008. Tym razem gitarzyści nie mają zupełnie pomysłu na interesujące riffy, nie wspominając już o melodiach, które tym razem zespół skrzętnie omija z daleka. Idea to szybko i mocno do przodu, zagęszczanie, atakowanie natarciami speedowymi, bezsensowne zupełnie zwolnienia w miejscach, gdzie to do niczego nie prowadzi. Do tego HELSTAR nagle uznał, że im dłużej to trwa, tym lepiej i pojawiły się tu takie trudne do zniesienia w przyjętych ramach czasowych utwory, jak Fall of Dominion czy Magormissabib. Do przodu, za wszelką cenę do przodu! Do tego Rivera jest tu rozkrzyczany jak chyba nigdy dotąd i miłośnicy jego wysokich zaśpiewów i ekstatycznych okrzyków mogą być tym razem w pełni usatysfakcjonowani. Na dłuższą metę nie da się jednak tego słuchać. Pewną odmianą jest posępny Cursed z doom metalowymi naleciałościami i CANDLEMASS w tle, ale tu choć akurat melodia jest dobra, to Rivera zawodzi jako wokalista mogący budować klimat mrocznej opowieści.
Poza tym dużo nudnego grania udającego epickie w szybkich It Has Risen (kilka dobrych slayerowskich riffów), Eternal Black, This Wicked Nest, nieprzekonujący heavy/power/thrash w nerwowym Souls Cry... I bardzo kiepskie sola tym razem zagrali Barragán i Trevino. Nawet w instrumentalnym Isla de las muñecas nie pokazali nic ciekawego.
Jeden raz przeszli na czysto thrashowe pozycje i ostry, szybki Defy the Swarm to kompozycja na miarę "Glory of Chaos" i tam by było jej właściwie miejsce. Najlepsze, co tu w 2014 HELSTAR zaprezentował.

Kiepsko. Stare odgrzewane w mikrofalówce kotlety nie smakują. Craig Douglas i Mark Lopez dostosowali się do ogólnej szarzyzny i perkusja tu puka, a basu praktycznie słychać.
Dobrze, że chociaż Janes Rivera tu krzyczy jak należy. Jak należy w HELSTAR, rzecz jasna.


ocena: 5.5/10

new 27.05.2024
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#9
Helstar - Vampiro (2016)

[Obrazek: 594575.jpg?0303]

tracklista:
1.Awaken unto Darkness 06:47
2.Blood Lust 05:26
3.To Dust You Will Become 05:22
4.Off with His Head 05:17
5.From the Pulpit to the Pit 05:30
6.To Their Death Beds They Fell 04:41
7.Malediction 03:56
8.Repent in Fire 04:15
9.Abolish the Sun 06:02
10.Black Cathedral 07:39
11.Dreamless Sleep 02:31

rok wydania: 2016
gatunek: heavy/power metal
kraj: USA

skład zespołu:
James Rivera - śpiew
Larry Barragán - gitara
Andrew Atwood - gitara
Garrick Smith - gitara basowa
Michael Lewis - perkusja


Kolejna płyta HELSTAR została nagrana już bez Trevino. Zastąpił go gitarzysta Andrew Atwood, który nic nie nagrał z DARK EMPIRE i może to dobrze. Album "Vampiro" ukazał się w sierpniu 2016 roku nakładem EMP Label-Group z Phoenix w USA.

HELSTAR wziął odwet i zrehabilitował się za wpadkę z roku 2014. Tym razem grupa przedstawiła zwarty, mroczny i masywny zestaw kompozycji, obracających się w klimatach wampiryzmu i słychać, że muzykom chce się grać, a manieryzm wokalny Rivera nabiera tu głębszego sensu w dramatycznym przekazie. To co wolniejsze, ocieka posępną atmosferą w swobodny sposób generowaną przez gitarzystów, a trzeba przyznać, że Atwood dotrzymuje pola Barragánowi, co dokumentuje instrumentalny Malediction. W solach i najszybszych tempach słychać wpływy SLAYER (Blood Lust), melodie klasycznie heavy/power amerykańskie, jak w przypadku To Dust You Will Become (czysty USPM), czy też Off with His Head, a wszystko bardzo starannie dopracowane. Dużo udanych partii basowych nowego nabytku Garricka Smitha i Lewis w naprawdę wybornej dyspozycji. Gęsta, inteligentna perkusja!
Nieco słabiej wypada mało konkretny From the Pulpit to the Pit, co słychać tym bardziej jak się posłucha kolejnego, ponurego To Their Death Beds They Fell. Interesujące odległe echa neoklasyki słychać w jednym z brutalniejszych Repent in Fire, a w Abolish the Sun gniotą równie posępnie, jak czołówka doom metalu epickiego, przy czym w roli głównej tu Rivera i narrator
z posępnego teatru jest z niego doskonały. No, a potem wspaniała partia instrumentalna z elementami ancient i pełnymi wyrazu solówkami. Gdyby HELSTAR nagrał album tylko z kompozycjami w tym stylu, to by wylądował na szczycie epic doom metalowej tabeli grup wzorujących się na CANDLEMASS. A rozpoczynający się akustycznie Black Cathedral tylko to potwierdza. Dużo tu mają wszyscy do powiedzenia, jest bogato aranżacyjnie, jest i agresywnie, i nastrojowo, i nieoczekiwane poetyckie wyciszenie w Dreamless Sleep.

Mistrz Bill Metoyer zrobił mix i mastering, równie doskonały co na specjalnym CD z 2007. On ma jednak rękę do budowania znakomitego brzmienia we wszelkich gatunkach metalu. Dziwne, że z jego usług nie skorzystano przy nagrywaniu poprzednich albumów. Tu stworzył wzorcowy sound USPM Nowej generacji, uwzględniając swoje prawie czterdziestoletnie doświadczenia w pracy z różnymi zespołami. Na "Vampiro" jest klimat odpowiedni do tytułu, jest znakomite wykonanie, jest także melodii na tyle dużo, by pogodzić stronników US i euro power metalu.
Jest to jednak jak na razie ostatnia płyta HELSTAR. W roku 2020 pojawił się jeszcze tylko singiel "Black Wings of Solitude" wydany przez Massacre Records. Rivera zaśpiewał następnie na albumie "Shadowkeep" SHADOWKEEP w roku 2018.
HELSTAR zakończył swoją działalność nagraniową godnie i z honorem, pozostawiając po sobie wrażenie grupy bardzo kompetentnej, ale i nierównej.
Tak czy inaczej - amerykańska metalowa legenda.


ocena: 8/10

new 30.05.2024
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości