Jack Starr
#1
Jack Starr - Out of the Darkness Part II (2025)

[Obrazek: 1309222.jpg?5929]

Tracklista:
1. Hand of Doom 04:45          
2. Endless Night 04:10         
3. Into the Pit 07:11         
4. Rise Up 04:01         
5. Underneath the Velvet Sky 04:43        
6. Tonight We Ride 03:52         
7. The Night Has a Thousand Eyes 04:57        
8. Sahara Winds 06:20         
9. The Greater Good 03:26         
10. Soulkeeper 06:10        
11. Savage at the Gate 04:56         
12. The Lesson 06:06

Rok wydania: 2025
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
Giles Lavery - śpiew
Jack Starr - gitara
Eric Juris - gitara
Gene Cooper - bas
Rhino - perkusja

Gościnnie:
Mark Zonder - perkusja
Jimmy Waldo - instrumenty klawiszowe


Ten projekt solowy sygnowany imieniem lidera, istnieje z przerwami od 1984 roku. Jack Starr grał tam różne rzeczy, niekoniecznie metalowe czy ciekawe i ze sporymi przerwami. Ten album, wydany przez BraveWords Records 25 kwietnia 2025 roku, jest inny.

Skład tutaj zebrany to muzycy doświadczeni, jak Giles Lavery z do niedawna nieaktywnego australijskiego DRAGONSCLAW, ale i prawdziwych gwiazd heavy metalu, jak nieśmiertelny Rhino czy Waldo z ALCATRAZZ. Z takim składem zagrany został heavy metal klasycznie amerykański, komiksowy, o prężeniu mięśni, ostrzeniu toporów, ale i braterstwie. Oczywiście naleciałości innych gatunków na tym LP nie brakuje i w pewnym stopniu może to przypominać twórczość solową ROSS THE BOSS, ale true metal w Endless Night w stylu MANOWAR miażdży, tak jak dramatyczny śpiew Lavery, który został stworzony do tego repertuaru. Podobnie jak rozpoczynający Hand of Doom, pełen dramatyzmu i epiki WARLORD z ryczącymi gitarami i miażdżącą perkusją.
Epickiego kolosa oczywiście nie mogło zabraknąć i jest nim Into the Pit z delikatnymi mostkami, w których Giles Lavery absolutnie miażdży, chociaż sam refren może jest aż za bardzo ograny. Jack Starr na tym albumie gra znakomicie i jego sola są tutaj absolutnie miażdżące w technice, rozbudowaniu jak i melodyjności. Prawdziwy Mistrz, o czym łatwo zapomnieć, kiedy nagrywa tak rzadko. Chociaż nie tylko lider zasługuje tutaj na uznanie i sekcja rytmiczna jest absolutnie dewastująca i niszcząca, ale niczego innego nie można się było spodziewać po  Kenny Earl Edwardsie. Gene Cooper może i jest debiutantem, ale to debiut wart uwagi i czuje ducha true metalu. Jak dawno nie słyszało się takiego dewastującego niszczyciela, pieśni true metalowej Rise Up w stylu najlepszych kompozycji MANOWAR! Miecze i topory ostrzą się same, a mięśnie smarują oliwą!
Underneath the Velvet Sky może jest mniej metalowy i to bardziej rockowy, amerykański song, ale jak Giles Lavery tutaj czaruje swoim ciepłym głosem! Do tego piękne gitary akustyczne i sola. Zdecydowanie słabiej wypada rockowy Tonight We Ride, w którym jest coś ze słabszych kompozycji wczesnego VIRGIN STEELE i w takiej stylistyce lepiej prezentuje się The Night Has a Thousand Eyes z ryczącymi gitarami, chociaż refren mógł być lepszy i to tylko solidny heavy metal. W dłuższym Sahara Winds nie udało się uniknąć pewnej dozy amerykańskiej toporności i niestety przynudzają. Co innego The Greater Good, w którym moc BURNING STARR rozdziera na strzępy, udowadniając, że najlepiej grają true metal.
Na koniec Soulkeeper, w którym epicki BURNING STARR łączy się z delikatnością VIRGIN STEELE i prężeniem mięśni MANOWAR. Wspaniałe zakończenie głównej zawartości tego LP i dłonie same układają się do oklasków.
Na tym albumie znalazły się dwa bonusy, rockowy i nie najgorszy Savage at the Gate, ale gdyby z takich kompozycji składała się cała płyta, to by było mało interesująco. Drugim jest The Lesson, kompozycja VIRGIN STEELE, która na debiucie grupy ostatecznie się nie znalazła. Raczej ciekawostka z ciekawymi solami gitarowymi niż zaginiony hit.

Mix Thomasa Merglera absolutnie miażdży i wszystkie instrumenty brzmią tak true, jak powinny brzmieć true metalowe bandy z USA. Perkusja Rhino to absolutny walec, miażdżący kości wątłych i słabych i jego bitewne litaury gniotą jak nigdy. Wspaniały sound.
Wszyscy zagrali tutaj wyśmienicie i na bardzo wysokim poziomie, prezentując heavy metal chwytliwy i melodyjny, z epiką i patosem, którego na świecie jest coraz mniej.
Na szczęście jest Jack Starr i w tym składzie zaprezentował znakomitą porcję true metalu. Szkoda tylko, że środkowa część tego LP jest wyraźnie słabsza. Tam, gdzie jednak niszczą, to nie biorą jeńców. Rise Up!


Ocena: 8.8/10

SteelHammer
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości