17.06.2018, 18:04:21
Count Raven - Mammons War (2009)
![[Obrazek: R-10740279-1503431378-3518.jpeg.jpg]](https://img.discogs.com/6R8MuTnFk8ch0k_zEz3pgCV1leA=/fit-in/500x500/filters:strip_icc():format(jpeg):mode_rgb():quality(90)/discogs-images/R-10740279-1503431378-3518.jpeg.jpg)
Tracklista:
1. The Poltergeist 04:32
2. Scream 05:08
3. Nashira 05:13
4. The Entity 07:04
5. Mammons War 05:48
6. A Lifetime 10:50
7. To Kill a Child 08:24
8. To Love, Wherever You Are 03:19
9. Magic Is... 04:25
10. Seven Days 08:52
11. Increasing Deserts 05:05
Rok wydania: 2009
Gatunek: doom metal
Kraj: Szwecja
Skład:
Dan Fondelius: śpiew, gitara, instrumenty klawiszowe
Fredrik Jansson: gitara basowa
Jens Bock: perkusja
Ocena: 8/10
1.09.2009
![[Obrazek: R-10740279-1503431378-3518.jpeg.jpg]](https://img.discogs.com/6R8MuTnFk8ch0k_zEz3pgCV1leA=/fit-in/500x500/filters:strip_icc():format(jpeg):mode_rgb():quality(90)/discogs-images/R-10740279-1503431378-3518.jpeg.jpg)
Tracklista:
1. The Poltergeist 04:32
2. Scream 05:08
3. Nashira 05:13
4. The Entity 07:04
5. Mammons War 05:48
6. A Lifetime 10:50
7. To Kill a Child 08:24
8. To Love, Wherever You Are 03:19
9. Magic Is... 04:25
10. Seven Days 08:52
11. Increasing Deserts 05:05
Rok wydania: 2009
Gatunek: doom metal
Kraj: Szwecja
Skład:
Dan Fondelius: śpiew, gitara, instrumenty klawiszowe
Fredrik Jansson: gitara basowa
Jens Bock: perkusja
COUNT RAVEN to jeden z najważniejszych szwedzkich zespołów doom metalowych, którego lata świetności przypadają na pierwszą połowę lat 90tych XX wieku.
Znany i ceniony, zniknął ze sceny wraz z opadnięciem fali zainteresowania doom metalem jako gatunkiem w czystej postaci i na jego reaktywację w 2003 roku chyba mało kto zwrócił uwagę. Po latach ekipa Fondeliusa dosyć niespodziewanie przypomniała o sobie na poważnie, wydając nową płytę via I Hate Records w końcu sierpnia 2009.
Znany i ceniony, zniknął ze sceny wraz z opadnięciem fali zainteresowania doom metalem jako gatunkiem w czystej postaci i na jego reaktywację w 2003 roku chyba mało kto zwrócił uwagę. Po latach ekipa Fondeliusa dosyć niespodziewanie przypomniała o sobie na poważnie, wydając nową płytę via I Hate Records w końcu sierpnia 2009.
Stało się bardzo dobrze. COUNT RAVEN nagrał album zwarty. Sensowny i spójny. Trzymający się pewnej myśli przewodniej i jest to płyta bardzo dobra, bez nadmiaru smutku, bez nadmiaru ciężaru i epiki - doom przystępny i zgrabnie podany.
"The Poltergeist" zagrany dosyć szybko z charakterystycznym dla COUNT RAVEN riffowaniem może się podobać na początek z prostym motywem i sabbathowskim wokalem, ale słychać, że więcej tu melodii niż zazwyczaj w nagraniach tego zespołu. "Scream" jest już wolniejszy i mamy te fajne długie wybrzmiewania, które są solą doom metalu. Dzwony w tle i dostojność, ale wciąż melodyjna i chwytliwa. "Nashira" to już bardzo klasyczne dla COUNT RAVEN klimaty mocno ocierające się o debiut. Doskonałe tym razem nawiązanie do bardzo wczesnego BLACK SABBATH w melodyjnych akordach. "The Entity" ma w sobie sporo podejścia stonerowego w doomowym sosie i też zdecydowanie przypomina czasy utworów w stylu "Jen" czy "Madman From Waco". Jeśli przysłuchać się symfonicznemu i jednocześnie bardzo nowoczesnemu graniu w "Mammons War", to można odnieść wrażenie, że mamy nową jakość muzyczną, przynajmniej dla mnie, jako mało obeznanemu w takich mixach gatunkowych. Intrygujący utwór, ale album zapełniony tylko takimi kompozycjami, by mi się jednak nie spodobał. Na szczęście w "A Lifetime" mamy powrót do wolnego doomowego grania, tu jednak jakby te ataki na pozycje SAINT VITUS nie za bardzo udane. "To Kill A Child" to znów najbardziej klasyczny COUNT RAVEN i poza pięknymi melodiami w refrenach, mamy tu również ten specyficzny klimat, jaki zespół potrafił stworzyć w najlepszych latach swojej działalności. Odpoczynkiem od ciężkich riffów jest akustyczna ballada "To Love Wherever You Are". Nie jest to specjalnie interesujący utwór, może z powodu bardzo minimalistycznego wykorzystania gitary. To można było zrobić ciekawiej, w nieco bogatszy sposób. Da się posłuchać, lecz wielkich emocji nie wywołuje. "Magic Is" trochę prostacko się rozpoczyna i dalej rozwija się na podstawie tego motywu ze wstępu. Niby buja, ale pozostawia niedosyt, jako kompozycja żywsza i w zamyśle ubarwiająca wolne tempa na tym LP. W tym miejscu już wydaje się pewne, że druga część albumu jest po prostu nieco słabsza. "Seven Days", bardzo wolny, jest dosyć bezbarwny i znów bardzo oszczędny jak na COUNT RAVEN. Ma jednak w sobie ten kroczący nieubłagany riff, za jaki doom się kocha... albo nienawidzi. Tu jest on udany, niemniej można go było obudować większym doomowym mięsem i dać refren, na który ekipę z pewnością stać. Po prostu jakby nie jest to kompozycja wykończona. To błąd, bo jest to numer długi i najbardziej ratuje go jeszcze solo gitarowe. Cóż, sola na tym albumie są znakomite i nawet dosyć nietypowe jak na COUNT RAVEN, znany bardziej z klarownych i czytelnych solówek zrobionych pod główny motyw w sabbathowski sposób. "Increasing Deserts" to znów elektronika i symfoniczny metal w melancholijnym stylu na zakończenie. Czyżby to był zwiastun czegoś nowego w muzyce tego zespołu, tak bardzo zakorzenionego w klasycznym doom metalu i jego kanonach? To się być może okaże w przyszłości, bo mam nadzieję że na kolejny LP nie przyjdzie nam czekać kolejne 10 lat.
"The Poltergeist" zagrany dosyć szybko z charakterystycznym dla COUNT RAVEN riffowaniem może się podobać na początek z prostym motywem i sabbathowskim wokalem, ale słychać, że więcej tu melodii niż zazwyczaj w nagraniach tego zespołu. "Scream" jest już wolniejszy i mamy te fajne długie wybrzmiewania, które są solą doom metalu. Dzwony w tle i dostojność, ale wciąż melodyjna i chwytliwa. "Nashira" to już bardzo klasyczne dla COUNT RAVEN klimaty mocno ocierające się o debiut. Doskonałe tym razem nawiązanie do bardzo wczesnego BLACK SABBATH w melodyjnych akordach. "The Entity" ma w sobie sporo podejścia stonerowego w doomowym sosie i też zdecydowanie przypomina czasy utworów w stylu "Jen" czy "Madman From Waco". Jeśli przysłuchać się symfonicznemu i jednocześnie bardzo nowoczesnemu graniu w "Mammons War", to można odnieść wrażenie, że mamy nową jakość muzyczną, przynajmniej dla mnie, jako mało obeznanemu w takich mixach gatunkowych. Intrygujący utwór, ale album zapełniony tylko takimi kompozycjami, by mi się jednak nie spodobał. Na szczęście w "A Lifetime" mamy powrót do wolnego doomowego grania, tu jednak jakby te ataki na pozycje SAINT VITUS nie za bardzo udane. "To Kill A Child" to znów najbardziej klasyczny COUNT RAVEN i poza pięknymi melodiami w refrenach, mamy tu również ten specyficzny klimat, jaki zespół potrafił stworzyć w najlepszych latach swojej działalności. Odpoczynkiem od ciężkich riffów jest akustyczna ballada "To Love Wherever You Are". Nie jest to specjalnie interesujący utwór, może z powodu bardzo minimalistycznego wykorzystania gitary. To można było zrobić ciekawiej, w nieco bogatszy sposób. Da się posłuchać, lecz wielkich emocji nie wywołuje. "Magic Is" trochę prostacko się rozpoczyna i dalej rozwija się na podstawie tego motywu ze wstępu. Niby buja, ale pozostawia niedosyt, jako kompozycja żywsza i w zamyśle ubarwiająca wolne tempa na tym LP. W tym miejscu już wydaje się pewne, że druga część albumu jest po prostu nieco słabsza. "Seven Days", bardzo wolny, jest dosyć bezbarwny i znów bardzo oszczędny jak na COUNT RAVEN. Ma jednak w sobie ten kroczący nieubłagany riff, za jaki doom się kocha... albo nienawidzi. Tu jest on udany, niemniej można go było obudować większym doomowym mięsem i dać refren, na który ekipę z pewnością stać. Po prostu jakby nie jest to kompozycja wykończona. To błąd, bo jest to numer długi i najbardziej ratuje go jeszcze solo gitarowe. Cóż, sola na tym albumie są znakomite i nawet dosyć nietypowe jak na COUNT RAVEN, znany bardziej z klarownych i czytelnych solówek zrobionych pod główny motyw w sabbathowski sposób. "Increasing Deserts" to znów elektronika i symfoniczny metal w melancholijnym stylu na zakończenie. Czyżby to był zwiastun czegoś nowego w muzyce tego zespołu, tak bardzo zakorzenionego w klasycznym doom metalu i jego kanonach? To się być może okaże w przyszłości, bo mam nadzieję że na kolejny LP nie przyjdzie nam czekać kolejne 10 lat.
Na ten album czekać było warto. Godny powrót legendy z kilkoma popisami na najwyższym poziomie. Do tego doprawdy znakomita produkcja. No takiego basu szukać ze świecą i tak wpasowanej perkusji.
A Fondelius? Fondelius mistrz. Jak Wino. Im starszy tym lepszy.
A Fondelius? Fondelius mistrz. Jak Wino. Im starszy tym lepszy.
Ocena: 8/10
1.09.2009
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"