19.06.2018, 13:43:35
Deep Purple - The House of Blue Light (1987)
![[Obrazek: R-1471344-1506614947-1674.jpeg.jpg]](https://img.discogs.com/Wipd15uScBTm7P9rG556m0wUUsI=/fit-in/600x597/filters:strip_icc():format(jpeg):mode_rgb():quality(90)/discogs-images/R-1471344-1506614947-1674.jpeg.jpg)
Tracklista:
1. Bad Attitude 05:03
2. The Unwritten Law 04:54
3. Call of the Wild 04:48
4. Mad Dog 04:35
5. Black & White 04:39
6. Hard Lovin' Woman 03:24
7. The Spanish Archer 05:31
8. Strangeways 07:35
9. Mitzi Dupree 05:05
10. Dead or Alive 04:59
Rok wydania: 1987
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania
Skład zespołu:
Ian Gillan - śpiew, harmonijka ustna
Ritchie Blackmore - gitara
Roger Glover - bas
Ian Paice - perkusja
Jon Lord - instrumenty klawiszowe
Ocena: 7.9/10
![[Obrazek: R-1471344-1506614947-1674.jpeg.jpg]](https://img.discogs.com/Wipd15uScBTm7P9rG556m0wUUsI=/fit-in/600x597/filters:strip_icc():format(jpeg):mode_rgb():quality(90)/discogs-images/R-1471344-1506614947-1674.jpeg.jpg)
Tracklista:
1. Bad Attitude 05:03
2. The Unwritten Law 04:54
3. Call of the Wild 04:48
4. Mad Dog 04:35
5. Black & White 04:39
6. Hard Lovin' Woman 03:24
7. The Spanish Archer 05:31
8. Strangeways 07:35
9. Mitzi Dupree 05:05
10. Dead or Alive 04:59
Rok wydania: 1987
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania
Skład zespołu:
Ian Gillan - śpiew, harmonijka ustna
Ritchie Blackmore - gitara
Roger Glover - bas
Ian Paice - perkusja
Jon Lord - instrumenty klawiszowe
Reaktywacja DEEP PURPLE w najsłynniejszym składzie, album "Perfect Strangers" i nieustanne, gigantyczne trasy koncertowe dla tysięcy fanów.
Czas jednak płynął i nadeszła pora na kolejna porcję nowej muzyki, której wszyscy oczekiwali z ogromnym zainteresowaniem. Zespół bez problemu oparł się zarówno naporowi amerykańskiego power, jak i thrash metalu i fani twardo trwali przy Purpurowych.
Płyta przygotowywana w przerwach pomiędzy wojażami ukazała się nakładem Polydor w pierwszy dzień roku 1987.
Winyl i pierwsza jego strona. Coś tu nie jest tak do końca, jak by się chciało...
Siłowy heavy metal/hard rock po organowym otwarciu "Bad Attitude", jakiś mało swobodny wokal Gillana. Brak pomysłu na ciekawe rozwinięcie i co gorsza "The Unwritten Law" jest jeszcze cięższy i mało lotny. Tu dużo ratuje Blackmore ciekawymi zagrywkami, ale nowoczesna oprawa klawiszowa nie przekonuje. Te kompozycje są proste, za proste i zbyt przewidywalne jak na DEEP PURPLE i rozczarowanie jest kompletne w wypadku "Call of the Wild". Tuzinkowy melodic heavy metal i tak słabej kompozycji ten zespół nie miał od bardzo dawna.
Prostota wyszła natomiast na dobre rozbujanemu "Mad Dog", który miał być kolejnym koncertowym wymiataczem i w pewnym stopniu takim się stał, tyle że na żywo było to grane nieco szybciej i jeszcze ostrzej. Nareszcie jakiś bardziej plastyczny wokal Gillana, ale tradycyjne solo Lorda niezbyt imponujące. Blackmore tak sobie tam pogrywa w solówce te swoje rozpoznawalne patenty, ale emocji i zaangażowania dużo nie ma.
Niezwykle poprawne to wszystko jest, takie nastawione na jak najszerszą publiczność i także lubiącą harmonijkę, która jest również najfajniejszą rzeczą w "Black & White". Tak na dobrą sprawę nie bardzo wiadomo, o co chodzi w tej kompozycji o nietypowym rytmie.
Mina się trochę wydłuża. Dobry, co najwyżej dobry heavy/hard rockowy mainstream. Gdzie tu DEEP PURPLE?
Strona druga:
"Hard Lovin' Woman". To w zamyśle taka odpowiedź-kontynuacja wiadomego numeru z 1970 roku.
Tymczasem nawet jeśli traktować to jako pewien przebojowy żart to taką przebojowość w rock'n'rollowych rytmach prezentowało setki innych zespołów. Coś tu jest z tego niezupełnie poważnego grania Gilana solo i to niestety niedobrze dla tej płyty.
Porażka? Nieudana płyta? Trzeba wytrzymać.
"The Spanish Archer" wynagradza wszystko. Genialny, genialny numer, gdzie wszyscy wznieśli się na wyżyny swych możliwości. To jak tu gra Blackmore jest po prostu niesamowite, jak bas chodzi i jakie natchnione partie klawiszowe rozgrywa Lord to wspaniałe. To jest DEEP PURPLE i taką kompozycję tylko ten zespół może stworzyć.
Musi się podobać także "Strange Ways" w stylu "Perfect Strangers". Doskonała powtórka tego, co tam było, a w szczególności tego specyficznego transowego klimatu. I ten dyskotekowy, nowoczesny rytm, na jakim to jest oparte. Perfekcja. Gillan tu jest najbardziej sobą i ten rozmach w jego głosie jest od razu wyczuwalny.
"Mitzi Dupree" też jest bardzo fajny. Taki trochę wodewilowy w dobrym tego słowa znaczeniu, trochę poetycki i jakby przeznaczony dla artystycznej bohemy. Ale to wciąż heavy metal i to bardzo dobry.
Na koniec dużo energii i czadu w dynamicznym i zamaszystym "Dead or Alive". Taki przesycony duchem lat 70-tych tego zespołu numer, odegrany z dużą fantazją i dbałością i detale. Dzieje się tu nadspodziewanie dużo, a monumentalne klasyczne klawisze Lorda po prostu wywołują ciarki na plecach i żywsze bicie serca. Od dawna nie było takich dialogów Lord-Blackmore. Fantazja!
Druga połowa płyty ratuje DEEP PURPLE przed wpadką i posądzeniem o nagraniu knota, ale kontrast jest bardzo duży. Także w stosunku do płyty poprzedniej. Ten album jest w znacznej mierze siłowy, uproszczony i mało ambitny.
Melodyjny heavy metal dla wszystkich w kapitalnej oprawie produkcyjnej. To jest być może najlepiej wyprodukowany album DEEP PURPLE, gdzie poszczególne instrumenty rozbrzmiewają, jakby każdy był zupełnie odrębny w zestawieniu i najważniejszy. Czasem tylko wydaje się, że gitara Blackmore'a w solach jest minimalnie za cicho.
Ciężka do oceny płyta, bo z jednej strony mydła i sałaty tu nie brak, ale z drugiej zdumiewają i czarują w sposób nieosiągalny dla innych.
Black & White po prostu.
Niech będzie White.
Czas jednak płynął i nadeszła pora na kolejna porcję nowej muzyki, której wszyscy oczekiwali z ogromnym zainteresowaniem. Zespół bez problemu oparł się zarówno naporowi amerykańskiego power, jak i thrash metalu i fani twardo trwali przy Purpurowych.
Płyta przygotowywana w przerwach pomiędzy wojażami ukazała się nakładem Polydor w pierwszy dzień roku 1987.
Winyl i pierwsza jego strona. Coś tu nie jest tak do końca, jak by się chciało...
Siłowy heavy metal/hard rock po organowym otwarciu "Bad Attitude", jakiś mało swobodny wokal Gillana. Brak pomysłu na ciekawe rozwinięcie i co gorsza "The Unwritten Law" jest jeszcze cięższy i mało lotny. Tu dużo ratuje Blackmore ciekawymi zagrywkami, ale nowoczesna oprawa klawiszowa nie przekonuje. Te kompozycje są proste, za proste i zbyt przewidywalne jak na DEEP PURPLE i rozczarowanie jest kompletne w wypadku "Call of the Wild". Tuzinkowy melodic heavy metal i tak słabej kompozycji ten zespół nie miał od bardzo dawna.
Prostota wyszła natomiast na dobre rozbujanemu "Mad Dog", który miał być kolejnym koncertowym wymiataczem i w pewnym stopniu takim się stał, tyle że na żywo było to grane nieco szybciej i jeszcze ostrzej. Nareszcie jakiś bardziej plastyczny wokal Gillana, ale tradycyjne solo Lorda niezbyt imponujące. Blackmore tak sobie tam pogrywa w solówce te swoje rozpoznawalne patenty, ale emocji i zaangażowania dużo nie ma.
Niezwykle poprawne to wszystko jest, takie nastawione na jak najszerszą publiczność i także lubiącą harmonijkę, która jest również najfajniejszą rzeczą w "Black & White". Tak na dobrą sprawę nie bardzo wiadomo, o co chodzi w tej kompozycji o nietypowym rytmie.
Mina się trochę wydłuża. Dobry, co najwyżej dobry heavy/hard rockowy mainstream. Gdzie tu DEEP PURPLE?
Strona druga:
"Hard Lovin' Woman". To w zamyśle taka odpowiedź-kontynuacja wiadomego numeru z 1970 roku.
Tymczasem nawet jeśli traktować to jako pewien przebojowy żart to taką przebojowość w rock'n'rollowych rytmach prezentowało setki innych zespołów. Coś tu jest z tego niezupełnie poważnego grania Gilana solo i to niestety niedobrze dla tej płyty.
Porażka? Nieudana płyta? Trzeba wytrzymać.
"The Spanish Archer" wynagradza wszystko. Genialny, genialny numer, gdzie wszyscy wznieśli się na wyżyny swych możliwości. To jak tu gra Blackmore jest po prostu niesamowite, jak bas chodzi i jakie natchnione partie klawiszowe rozgrywa Lord to wspaniałe. To jest DEEP PURPLE i taką kompozycję tylko ten zespół może stworzyć.
Musi się podobać także "Strange Ways" w stylu "Perfect Strangers". Doskonała powtórka tego, co tam było, a w szczególności tego specyficznego transowego klimatu. I ten dyskotekowy, nowoczesny rytm, na jakim to jest oparte. Perfekcja. Gillan tu jest najbardziej sobą i ten rozmach w jego głosie jest od razu wyczuwalny.
"Mitzi Dupree" też jest bardzo fajny. Taki trochę wodewilowy w dobrym tego słowa znaczeniu, trochę poetycki i jakby przeznaczony dla artystycznej bohemy. Ale to wciąż heavy metal i to bardzo dobry.
Na koniec dużo energii i czadu w dynamicznym i zamaszystym "Dead or Alive". Taki przesycony duchem lat 70-tych tego zespołu numer, odegrany z dużą fantazją i dbałością i detale. Dzieje się tu nadspodziewanie dużo, a monumentalne klasyczne klawisze Lorda po prostu wywołują ciarki na plecach i żywsze bicie serca. Od dawna nie było takich dialogów Lord-Blackmore. Fantazja!
Druga połowa płyty ratuje DEEP PURPLE przed wpadką i posądzeniem o nagraniu knota, ale kontrast jest bardzo duży. Także w stosunku do płyty poprzedniej. Ten album jest w znacznej mierze siłowy, uproszczony i mało ambitny.
Melodyjny heavy metal dla wszystkich w kapitalnej oprawie produkcyjnej. To jest być może najlepiej wyprodukowany album DEEP PURPLE, gdzie poszczególne instrumenty rozbrzmiewają, jakby każdy był zupełnie odrębny w zestawieniu i najważniejszy. Czasem tylko wydaje się, że gitara Blackmore'a w solach jest minimalnie za cicho.
Ciężka do oceny płyta, bo z jednej strony mydła i sałaty tu nie brak, ale z drugiej zdumiewają i czarują w sposób nieosiągalny dla innych.
Black & White po prostu.
Niech będzie White.
Ocena: 7.9/10
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"