Firewind
#6
Firewind - Days of Defiance (2010)

[Obrazek: R-2864149-1304590768.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. The Ark of Lies 04:43
2. World on Fire 04:38
3. Chariot 04:38
4. Embrace the Sun 04:04
5. The Departure 00:44
6. Heading for the Dawn 04:00
7. Broken 03:23
8. Cold as Ice 04:33
9. Kill in the Name of Love 04:27
10. SKG 05:19
11. Losing Faith 04:11
12. The Yearning 04:53
13. When All Is Said and Done 05:05

Rok wydania: 2010
Gatunek: Melodic heavy metal
Kraj: Grecja

Skład zespołu:
Apollo Papathanasio - śpiew
Gus G.(Kostas Karamitroudis) - gitara
Petros Christodoylidis - bas
Michael Ehre - perkusja
Bob Katsionis - instrumenty klawiszowe

Jak można było oczekiwać album "Premonition" doczekał się następcy. FIREWIND ze skromnego zespołu Gusa, jakim był początkowo w USA, przeistoczył się w grecki eksportowy zespół metalowy o sławie światowej i nadejście nowej płyty było celebrowane, nagłaśniane, a atmosfera oczekiwania podsycana w bardzo umiejętny sposób. Ekipa dwóch gwiazd - Gusa G. i boskiego Apollo Papathanasio miała dostarczyć kolejnej porcji heavy metalu na światowym poziomie, choć dwie poprzednie płyty wskazywały, że FIREWIND miota się pomiędzy graniem mocniejszym a lżejszym gatunkowo, łatwiej przyswajalnym przez szerokie metalowe masy. Wielki dzień nadszedł 25 października 2010 za sprawą Century Media Records.

Staranność w przygotowaniu muzyki na ten album jest zdumiewająca. Dopieszczenie najdrobniejszych szczegółów to chyba był tu cel sam w sobie, podobnie jak taki dobór kompozycji, który z jednej strony ucieszy wnuczka rozmiłowanego w mocnym graniu, ale z drugiej nie zrani uczuć muzycznych babci, która go pilnuje pod nieobecność rodziców. Jest to także płyta z muzyką idealną na wielkie stadiony, do prezentacji przed wielką, wielotysięczną widownią, która niekoniecznie musi uwielbiać heavy metal, ale doskonale wyglądający Apollo jest wystarczającym atutem uatrakcyjniającym widowisko. Płyta zawiera muzykę tyleż widowiskową, co i pustą, a może raczej wyrachowaną do granic możliwości. Wyrachowanie nie zawsze wyklucza autentyczność przekazu, w tym przypadku jednak tak, bo produkt masowy rzadko bywa autentyczny. Produkt masowy zazwyczaj wyróżnia się nietrwałością mimo z pozoru solidnego wykonania. Nietrwałość w muzyce przeważnie oznacza jedno. Ucho rejestruje, mózg przetwarza i te impulsy nerwowe zakotwiczają się w pamięci na bardzo krótko, na ten moment, gdy ta muzyka rozbrzmiewa i tylko na ten. Produkt masowy jest pozbawiony duszy, może być jednak, a nawet powinien być ładnie opakowany, w pudełko najlepiej błyszczące i kolorowe i na tyle mocne, aby produkt znajdujący się w środku nie uległ zniszczeniu w drodze do domu zatłoczonym autobusem. Opakowanie tej muzyki jest bardzo ładne i nie mam tu na myśli tylko formy fizycznej, bardziej brzmienie i produkcję, nad którą na pewno w pocie czoła pracował duży zespół ludzi od mixu i masteringu w dobrze wyposażonym studio. Bo brzmieniu tej płyty niczego zarzucić nie można.
Realizacja gitary Gusa wzorcowa, ryczy heavy powerowo, ale bez piłowania uszu, bas jak należy wraz z perkusją - fajne doły, dudnią bębny i syczą blachy, no i wreszcie sam Apollo pięknie ustawiony, nie za bardzo z przodu, ale wystarczająco wyeksponowany, aby podkreślić jego znaczenie w tym zespole.
Gus na tym albumie gra bardzo fajne solówki. Krótkie, ale takie klasycznie gusowe. Gustowne i kunsztowne, jednak poziom sztuczności w tym wszystkim jest tak wielki, jak zawartość konserwantów w napojach zawierających "sok zbliżony do naturalnego". Pasja ustąpiła miejsca rutynie i powielaniu.

Mało o samej muzyce? No mało. Nie bardzo jest o czym pisać, bo mamy praktycznie jeden wzorzec. Melodie heavy metalowo zachowawcze w zwrotkach, melodyjne refreny ocierające się o hard rockowe stadionowe wzorce, i tak przez wielu krytykowany refren z pilotującego album singla World On Fire jest tu jednym z lepszych jak się okazuje. W odpowiednim miejscu Gus przypomina gitarą, że to jego zespół i tak się to toczy zazwyczaj w średnio szybkim tempie, na tyle żywo, aby można było pomachać głową, ale nie na tyle szybko, aby ktoś mniej obeznany z konstrukcją heavy metalowych kawałków mógł się w tym pogubić. Czasem w tym wszystkim próbuje się przebić z czymś ciekawszym Bob Katsionis, który ostatnio jakoś nie ma szczęścia do udziału nagrywaniu udanych płyt. Więcej tu jest jednak wzniosłych chórków niż klawiszowych zagrywek. No dobra, refren z Embrace The Sun jest bardzo fajny. Gładki i miękki, ale fajny. FIREWIND grający melodic metal? Czemu nie, przecież tak już grali. Gus grający czułe sola? Też może być. Jedno ale - czy warto było porzucać DREAM EVIL, aby po kilku latach zacząć definitywnie grać niemal to samo w prostej melodyjnej stylistyce co ten zespół ze Szwecji?
Niektóre kawałki budzą zdziwienie. Heading For The Dawn dla przykładu. Apollo tu w zwrotach powraca do neoklasycznego stylu z MAJESTIC czy MEDUZA, ale refren jest po prostu podobny do wszystkiego i do niczego, co jest fajne w melodic metalu. Bez plumkania w łagodnym stylu obejść się nie także mogło, w końcu i babcie też chciałyby posłuchać jakiegoś przyjemnego grania. FIREWIND oferuje festiwalowy Broken. Taka czerwona wstążeczka na tę paczuszkę z supermarketu. Cold As Ice jest może i próbą rozegrania czegoś bardziej emocjonującego, ale tylko chyba w tym akustycznym wejściu. Potem się to coraz bardziej rozpływa... e, nie, przecież tu jest fajny refren. No nie można stale grać heavy power. Najlepszy kawałek na płycie? Kto wie. Coś jest w tym, no coś jest zdecydowanie. Potem na tej płycie mamy sporo atrakcji dla królików, bo metalowej sałaty nie brakuje w dalszej części. Sałata w naturalnej postaci zawiera metali niewiele, a w zasadzie nie powinna zawierać ich wcale, szczególnie ciężkich. Sałata to głównie woda i po odparowaniu zostaje niewiele, tak zresztą jak z nie wymienionych tu z tytułów kolejnych kompozycji, takich w większości bez smaku, jak i nieprzyprawiona niczym sałata. Instrumentalny SKG coś niby ma stworzyć na kształt kina ambitnego, z przesłaniem, ale pojawia się ono w zasadzie dopiero gdy zniecierpliwiony rozwojem sytuacji Katsionis zaczyna działać na własną rękę. Niestety już w Losing Faith zostaje sprowadzony na ziemię. Wystarczy posłuchać wstępu do tego utworu.

Miał być heavy power w melodyjnej odmianie, a jest na tej płycie melodic metal, grany żywo, ale po prostu nieprawdziwie. Jak te chórki strzeliste, ale podpierane drewnianymi dragami, aby się nie przewróciły. Trzeba jednak przyznać, że udawanie grania heavy power w The Yearning jest bardzo sprytne.
No i jak do tego wszystkiego podejść? Instynkt samozachowawczy mówi, że lepsza kaszanka z supermarketu niż śmierć głodowa.
Gumowa lala też wygrywa z samotnością w sieci...


Ocena: 7/10

25.10.2010
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Firewind - przez Memorius - 20.06.2018, 15:55:15
RE: Firewind - przez Memorius - 20.06.2018, 15:56:01
RE: Firewind - przez Memorius - 20.06.2018, 15:56:44
RE: Firewind - przez Memorius - 20.06.2018, 15:57:30
RE: Firewind - przez Memorius - 20.06.2018, 15:58:30
RE: Firewind - przez Memorius - 20.06.2018, 15:59:32
RE: Firewind - przez Memorius - 20.06.2018, 16:00:27
RE: Firewind - przez Memorius - 22.10.2018, 17:01:04
RE: Firewind - przez Memorius - 19.04.2020, 14:01:54
RE: Firewind - przez Memorius - 31.01.2024, 18:05:43

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości