21.06.2018, 14:44:06
Holy Mother - Holy Mother (1995)
![[Obrazek: 21081.jpg?2811]](https://www.metal-archives.com/images/2/1/0/8/21081.jpg?2811)
Tracklista:
1. Call Me by My Real Name 04:11
2. Eden 05:02
3. The Train 04:09
4. In Our Minds 04:33
5. Say Goodbye 02:44
6. The Innocent Only 04:21
7. Your Song (Elton John Cover) 04:50
8. Indian Summer 03:25
9. Dealin' with Me 05:27
10. Rage 04:20
11. Kayla 04:16
Rok wydania: 1995
Gatunek: heavy metal/rock
Kraj: USA
Skład zespołu:
Mike Tirelli - śpiew, gitara
Spike Francis - gitara
Randy Coven - bas
Jim Harris - perkusja
Ocena: 7,5/10
7.07.2012
![[Obrazek: 21081.jpg?2811]](https://www.metal-archives.com/images/2/1/0/8/21081.jpg?2811)
Tracklista:
1. Call Me by My Real Name 04:11
2. Eden 05:02
3. The Train 04:09
4. In Our Minds 04:33
5. Say Goodbye 02:44
6. The Innocent Only 04:21
7. Your Song (Elton John Cover) 04:50
8. Indian Summer 03:25
9. Dealin' with Me 05:27
10. Rage 04:20
11. Kayla 04:16
Rok wydania: 1995
Gatunek: heavy metal/rock
Kraj: USA
Skład zespołu:
Mike Tirelli - śpiew, gitara
Spike Francis - gitara
Randy Coven - bas
Jim Harris - perkusja
Nowojorski HOLY MOTHER założony w roku 1994 to amerykański zespół grający tradycyjny heavy metal, który jako jeden z nielicznych regularnie nagrywał w drugiej połowie lat 90tych. Złożony z muzyków średniego pokolenia, którzy, choć zaczynali swoje kariery w poprzedzającej dekadzie, większych sukcesów nie odnieśli, był też bardziej popularny w Europie, niż we własnym kraju. Najbardziej rozpoznawalny zapewne w Niemczech i to pozwoliło mu funkcjonować bez większych trudności przez kilka lat w dobie metalowego kryzysu lat 90, który jednak jakoś kraj nad Renem szczęśliwie ominął.
Pierwszy album zatytułowany po prostu "Holy Mother" ukazał się nakładem Cream Records i jest to płyta metalowych muzycznych kompromisów. Nie chodzi tu już nawet o takie kompozycje z pogranicza pop music, rocka i stadionowego glamu jak "Kayla" czy umieszczenie na płycie covera Eltona Johna "Your Song", ale raczej o to, co zespół zaproponował na przykład w utworze "Call Me by My Real Name". Wpływy muzyki rozumianej szeroko jako grunge, a w węższym znaczeniu jako nawiązanie do SOUNGARDEN z okresu "Batmotorfinger" są tu bardzo słyszalne i HOLY MOTHER w jakiś sposób chciał na tym albumie stworzyć taki rodzaj heavy metalu, który mógłby pogodzić gusta tradycyjne, ale i zainteresować to pokolenie, które było zafascynowane muzyką z Seattle i tymi, którzy zaczęli ją powielać i naśladować.
To także słychać w utworach delikatniejszych i nastawionych na radiową przebojowość jak "Eden", który jest ciekawym przykładem wychodzenia poza muzykę rockową, ale z wyraźnym zaznaczeniem obecności heavy rocka lat 70 tych, brytyjskiego i budzącego skojarzenia z tymi wykonawcami, którzy wówczas kształtowali style i trendy. Z całą pewnością "The Train" o łagodnej niemal leniwej melodii i beatlesowskiej manierze to wrażenie potęguje. W muzyce HOLY MOTHER jest jednocześnie i coś z amerykańskiej poetyki ulicy nieco bardziej odległej od Wall Street w znakomitym rozbujanym "Rage", czy "Say Goodbye" doprawionej DEEP PURPLE, czy bardzo zgrabnie skonstruowanej kompozycji o cechach balladowych "In Our Minds". W "The Innocent Only" gdzieś zahaczają o psychodeliczny rock z domieszką LED ZEPPELIN i ogólnie ta płyta jest muzycznym konglomeratem często odbiegającym daleko od tradycyjnego pojmowania metalu. Wciąż powracają do korzeni rocka, w "Indian Summer" ponownie nadlatując Zeppelinem w kilku wyeksponowanych dominujących riffach. W "Dealin' With Me" jednak już przesadzają z tym mieszaniem wszelkiej maści stylów i parę bardzo dobrych momentów i motywów ginie tu w natłoku zbędnych ozdobników i muzycznych odsyłaczy.
Wykonanie całości jest interesujące. Gitary pracują w modnych wówczas rytmach i pulsacjach, niezbyt skomplikowane z solami zazwyczaj w tle w formie sekwencji powtarzalnych motywów z nutką southernowego podejścia, ale największe wrażenie robi bas Covena, kapitalny bas swobodnie przemieszczający się w przestrzeni, wygrywający mnóstwo wpadających w ucho motywów, głośny, "klubowy" i mało metalowy, a do tego świetnie ustawiony, zmienny - od metalicznego po głęboki niemal butlerowski. Tirelli jako wokalista wypada również bardzo dobrze. Jest czasem Plantem, czasem próbuje być kimś z Seattle, śpiewa czyste wysokie górki i jest w wielu miejscach sprytnie wtopiony w gitary i bas. Do tego głośna, ale nie zanadto dynamiczna perkusja.
Brzmieniowo niezbyt ciężko, sound dobrany starannie z lekkimi przesterami zamiast przybrudzenia... taka elegancka dekadencja.
Ta płyta tak do końca nie jest tym co lubią fani tradycyjnego heavy metalu z amerykańskim wydaniu. Jest jednak charakterystyczna dla okresu poszukiwań połowy lat 90tych i jako taka powinna być rozpatrywana.
W roku następnym grupa zmieniła nazwę na N.O.W. i nagrała w tym samym składzie album "Tabloid Crush" jeszcze bardziej odchodząc od metalu na rzecz żonglowania różnymi formami melodyjnej muzyki elektroakustycznej, często mocno oddalonej od rocka.
Pierwszy album zatytułowany po prostu "Holy Mother" ukazał się nakładem Cream Records i jest to płyta metalowych muzycznych kompromisów. Nie chodzi tu już nawet o takie kompozycje z pogranicza pop music, rocka i stadionowego glamu jak "Kayla" czy umieszczenie na płycie covera Eltona Johna "Your Song", ale raczej o to, co zespół zaproponował na przykład w utworze "Call Me by My Real Name". Wpływy muzyki rozumianej szeroko jako grunge, a w węższym znaczeniu jako nawiązanie do SOUNGARDEN z okresu "Batmotorfinger" są tu bardzo słyszalne i HOLY MOTHER w jakiś sposób chciał na tym albumie stworzyć taki rodzaj heavy metalu, który mógłby pogodzić gusta tradycyjne, ale i zainteresować to pokolenie, które było zafascynowane muzyką z Seattle i tymi, którzy zaczęli ją powielać i naśladować.
To także słychać w utworach delikatniejszych i nastawionych na radiową przebojowość jak "Eden", który jest ciekawym przykładem wychodzenia poza muzykę rockową, ale z wyraźnym zaznaczeniem obecności heavy rocka lat 70 tych, brytyjskiego i budzącego skojarzenia z tymi wykonawcami, którzy wówczas kształtowali style i trendy. Z całą pewnością "The Train" o łagodnej niemal leniwej melodii i beatlesowskiej manierze to wrażenie potęguje. W muzyce HOLY MOTHER jest jednocześnie i coś z amerykańskiej poetyki ulicy nieco bardziej odległej od Wall Street w znakomitym rozbujanym "Rage", czy "Say Goodbye" doprawionej DEEP PURPLE, czy bardzo zgrabnie skonstruowanej kompozycji o cechach balladowych "In Our Minds". W "The Innocent Only" gdzieś zahaczają o psychodeliczny rock z domieszką LED ZEPPELIN i ogólnie ta płyta jest muzycznym konglomeratem często odbiegającym daleko od tradycyjnego pojmowania metalu. Wciąż powracają do korzeni rocka, w "Indian Summer" ponownie nadlatując Zeppelinem w kilku wyeksponowanych dominujących riffach. W "Dealin' With Me" jednak już przesadzają z tym mieszaniem wszelkiej maści stylów i parę bardzo dobrych momentów i motywów ginie tu w natłoku zbędnych ozdobników i muzycznych odsyłaczy.
Wykonanie całości jest interesujące. Gitary pracują w modnych wówczas rytmach i pulsacjach, niezbyt skomplikowane z solami zazwyczaj w tle w formie sekwencji powtarzalnych motywów z nutką southernowego podejścia, ale największe wrażenie robi bas Covena, kapitalny bas swobodnie przemieszczający się w przestrzeni, wygrywający mnóstwo wpadających w ucho motywów, głośny, "klubowy" i mało metalowy, a do tego świetnie ustawiony, zmienny - od metalicznego po głęboki niemal butlerowski. Tirelli jako wokalista wypada również bardzo dobrze. Jest czasem Plantem, czasem próbuje być kimś z Seattle, śpiewa czyste wysokie górki i jest w wielu miejscach sprytnie wtopiony w gitary i bas. Do tego głośna, ale nie zanadto dynamiczna perkusja.
Brzmieniowo niezbyt ciężko, sound dobrany starannie z lekkimi przesterami zamiast przybrudzenia... taka elegancka dekadencja.
Ta płyta tak do końca nie jest tym co lubią fani tradycyjnego heavy metalu z amerykańskim wydaniu. Jest jednak charakterystyczna dla okresu poszukiwań połowy lat 90tych i jako taka powinna być rozpatrywana.
W roku następnym grupa zmieniła nazwę na N.O.W. i nagrała w tym samym składzie album "Tabloid Crush" jeszcze bardziej odchodząc od metalu na rzecz żonglowania różnymi formami melodyjnej muzyki elektroakustycznej, często mocno oddalonej od rocka.
Ocena: 7,5/10
7.07.2012
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"