21.06.2018, 21:21:51
Judas Priest - Ram It Down (1988)
![[Obrazek: R-1929117-1497713541-9268.png.jpg]](https://img.discogs.com/GSLYVJJA1sU3s6j3Q23vy7hNV4c=/fit-in/600x600/filters:strip_icc():format(jpeg):mode_rgb():quality(90)/discogs-images/R-1929117-1497713541-9268.png.jpg)
Tracklista:
1. Ram It Down 04:48
2. Heavy Metal 05:59
3. Love Zone 03:58
4. Come and Get It 04:08
5. Hard as Iron 04:09
6. Blood Red Skies 07:51
7. I'm a Rocker 03:59
8. Johnny B. Goode (Chuck Berry Cover) 04:39
9. Love You to Death 04:37
10. Monsters of Rock 05:31
Rok wydania: 1988
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania
Skład zespołu:
Rob Halford: śpiew
Glenn Tipton: gitara
K.K. Downing: gitara
Ian Hill: bas
Dave Holland: perkusja
Ocena: 8/10
7.12.2007
![[Obrazek: R-1929117-1497713541-9268.png.jpg]](https://img.discogs.com/GSLYVJJA1sU3s6j3Q23vy7hNV4c=/fit-in/600x600/filters:strip_icc():format(jpeg):mode_rgb():quality(90)/discogs-images/R-1929117-1497713541-9268.png.jpg)
Tracklista:
1. Ram It Down 04:48
2. Heavy Metal 05:59
3. Love Zone 03:58
4. Come and Get It 04:08
5. Hard as Iron 04:09
6. Blood Red Skies 07:51
7. I'm a Rocker 03:59
8. Johnny B. Goode (Chuck Berry Cover) 04:39
9. Love You to Death 04:37
10. Monsters of Rock 05:31
Rok wydania: 1988
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania
Skład zespołu:
Rob Halford: śpiew
Glenn Tipton: gitara
K.K. Downing: gitara
Ian Hill: bas
Dave Holland: perkusja
Po flircie z amerykańską młodzieżą na "Turbo" JUDAS PRIEST wrócił do grania heavy metalu.
"Ram It Down" z klasyczną "Miażdżącą" okładką miał pokazać, że heavy metal brytyjski ma się dobrze, nadal niszczy, nie potrzebuje ani thrashowego sosu, ani progresywnego pieprzyku, i że rok 1988 to kolejny Rok JUDAS PRIEST. Album wydała Columbia Records w maju.
Heavy metal jest, jest nawet "Heavy Metal", ale gdyby sądzić tylko po tym klasycznym statycznym i nieco przyciężkawym numerze, to zapewne należałoby się baczniej przyjrzeć, co tam w tym czasie robiły podobnie grające zespoły niemieckie na ten przykład.
Ogólnie ta płyta jest nierówna i jest nierówna na poziomie porównywalnym z "British Steel". Są tu przede wszystkim zaszłości i remanenty z "Turbo", może nie zawsze stanowiące proste kontynuacje, ale filozofia heavy metalu lżejszego gatunkowo kalibru zagranego z dużym ciężarem jest słyszalna w mało atrakcyjnych "Love Zone", "Come And Get It" oraz w nieco mniejszym zakresie w "Love You To Death". Te niedostatki równoważą z nawiązką pozostałe kompozycje i szybki masywny i dynamiczny "Ram It Down" na dzień dobry niezaprzeczalnie jest właściwym muzycznym odzwierciedleniem okładki. W tak długie numery jak "Blood Red Skies" JUDAS PRIEST nie bawił się już od dawna i trzeba przyznać, że ten poniekąd ponury i rozbudowany utwór o niezwykle ciekawej ekspozycji pokazuje, że zespół umie nawiązać do własnego stylu z początków działalności nagraniowej. Tu tego autentycznego metalu w nowszej oprawie jest znacznie więcej. Od czasów niepamiętnych zespół nie miał tak rewelacyjnych hymnów jak po prostu wzruszający stalowe serca "I'm A Rocker", niezapomniany w tej pomnikowej melodii i potężny dostojny a zarazem surowy "Monsters Of Rock", odlany z najszlachetniejszego, nie poddającego się korozji stopu. Przy tej okazji korozja nie zniszczyła tym razem strun obu gitarzystów i zamiast elektro klawiszy i strzelistych chórków mamy wyjątkowo solidne sola gitarowe, true metalowe, treściwe i treścią nasycone. Te sola są tym razem bardzo zróżnicowane, starannie dobrane do poszczególnych utworów, nawet tych mniej atrakcyjnych w melodiach.
Pewne wątpliwości budzą dwie rzeczy. Po pierwsze, jeśli porównać formę Halforda tu i na albumach poprzednich, to jest jednak to poziom minimalnie niższy niż można by było oczekiwać. W najbardziej melodyjnych hymnowych true killerach wychodzi to OK, ale ogólnie są pewne wpadki, które wyłapać można nie zawsze od razu, ale z czasem na pewno. Druga sprawa to brzmienie. Trochę to stłumione, lekko rozmyte w pewnych numerach, ale najbardziej nasuwa się wniosek, zapewne fałszywy, że niemal każdy kawałek był miksowany w inny sposób. Różnica pomiędzy "I'm A Rocker" a "Monsters Of Rock" jest pod tym względem aż nazbyt słyszalna. Nieszczególna jest ogólnie perkusja. Także cover Chucka Berry'ego na tej płycie niewiele wnosi, a przecież zespół zawsze słynął z wysokiej klasy coverów umieszczanych wcześniej na swoich LP.
"Ram It Down" z klasyczną "Miażdżącą" okładką miał pokazać, że heavy metal brytyjski ma się dobrze, nadal niszczy, nie potrzebuje ani thrashowego sosu, ani progresywnego pieprzyku, i że rok 1988 to kolejny Rok JUDAS PRIEST. Album wydała Columbia Records w maju.
Heavy metal jest, jest nawet "Heavy Metal", ale gdyby sądzić tylko po tym klasycznym statycznym i nieco przyciężkawym numerze, to zapewne należałoby się baczniej przyjrzeć, co tam w tym czasie robiły podobnie grające zespoły niemieckie na ten przykład.
Ogólnie ta płyta jest nierówna i jest nierówna na poziomie porównywalnym z "British Steel". Są tu przede wszystkim zaszłości i remanenty z "Turbo", może nie zawsze stanowiące proste kontynuacje, ale filozofia heavy metalu lżejszego gatunkowo kalibru zagranego z dużym ciężarem jest słyszalna w mało atrakcyjnych "Love Zone", "Come And Get It" oraz w nieco mniejszym zakresie w "Love You To Death". Te niedostatki równoważą z nawiązką pozostałe kompozycje i szybki masywny i dynamiczny "Ram It Down" na dzień dobry niezaprzeczalnie jest właściwym muzycznym odzwierciedleniem okładki. W tak długie numery jak "Blood Red Skies" JUDAS PRIEST nie bawił się już od dawna i trzeba przyznać, że ten poniekąd ponury i rozbudowany utwór o niezwykle ciekawej ekspozycji pokazuje, że zespół umie nawiązać do własnego stylu z początków działalności nagraniowej. Tu tego autentycznego metalu w nowszej oprawie jest znacznie więcej. Od czasów niepamiętnych zespół nie miał tak rewelacyjnych hymnów jak po prostu wzruszający stalowe serca "I'm A Rocker", niezapomniany w tej pomnikowej melodii i potężny dostojny a zarazem surowy "Monsters Of Rock", odlany z najszlachetniejszego, nie poddającego się korozji stopu. Przy tej okazji korozja nie zniszczyła tym razem strun obu gitarzystów i zamiast elektro klawiszy i strzelistych chórków mamy wyjątkowo solidne sola gitarowe, true metalowe, treściwe i treścią nasycone. Te sola są tym razem bardzo zróżnicowane, starannie dobrane do poszczególnych utworów, nawet tych mniej atrakcyjnych w melodiach.
Pewne wątpliwości budzą dwie rzeczy. Po pierwsze, jeśli porównać formę Halforda tu i na albumach poprzednich, to jest jednak to poziom minimalnie niższy niż można by było oczekiwać. W najbardziej melodyjnych hymnowych true killerach wychodzi to OK, ale ogólnie są pewne wpadki, które wyłapać można nie zawsze od razu, ale z czasem na pewno. Druga sprawa to brzmienie. Trochę to stłumione, lekko rozmyte w pewnych numerach, ale najbardziej nasuwa się wniosek, zapewne fałszywy, że niemal każdy kawałek był miksowany w inny sposób. Różnica pomiędzy "I'm A Rocker" a "Monsters Of Rock" jest pod tym względem aż nazbyt słyszalna. Nieszczególna jest ogólnie perkusja. Także cover Chucka Berry'ego na tej płycie niewiele wnosi, a przecież zespół zawsze słynął z wysokiej klasy coverów umieszczanych wcześniej na swoich LP.
Można narzekać, ale to kawał klasycznego w formie i treści heavy metalu. Płyta rozwiała obawy o ukierunkowanie zespołu na rock/metalową komercjalizację czasów "Turbo" i stała się w wielu momentach zapowiedzią tego, co zespół zgotował fanom na kultowym "Painkiller" dwa lata później.
Ocena: 8/10
7.12.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"