21.06.2018, 21:39:57
Kaledon - Legend of the Forgotten Reign - Chapter 6: The Last Night On The Battlefield (2010)
![[Obrazek: R-2441086-1374830796-7883.jpeg.jpg]](https://img.discogs.com/aVpX4oGsKkeCDfrNALNEu2Xc_sw=/fit-in/600x601/filters:strip_icc():format(jpeg):mode_rgb():quality(90)/discogs-images/R-2441086-1374830796-7883.jpeg.jpg)
Tracklista:
1. The Way to Home 04:52
2. Last Days 03:44
3. Power in Me 04:26
4. Coming Back to Our Land 05:53
5. Sorumoth 02:48
6. Surprise Impact 04:16
7. Black Clouds 04:38
8. Demons Away 05:49
9. May the Dragon Be with You 05:32
Rok wydania: 2010
Gatunek: Melodic Power Metal
Kraj: Włochy
Skład zespołu:
Marco Palazzi - śpiew
Tommaso Nemesio - gitara
Alex Mele - gitara
Paolo "Animal" Lezziroli - bas
David Folchitto - perkusja
Daniele Fuligni - instrumenty klawiszowe
Ocena: 7.3/10
27.07.2010
![[Obrazek: R-2441086-1374830796-7883.jpeg.jpg]](https://img.discogs.com/aVpX4oGsKkeCDfrNALNEu2Xc_sw=/fit-in/600x601/filters:strip_icc():format(jpeg):mode_rgb():quality(90)/discogs-images/R-2441086-1374830796-7883.jpeg.jpg)
Tracklista:
1. The Way to Home 04:52
2. Last Days 03:44
3. Power in Me 04:26
4. Coming Back to Our Land 05:53
5. Sorumoth 02:48
6. Surprise Impact 04:16
7. Black Clouds 04:38
8. Demons Away 05:49
9. May the Dragon Be with You 05:32
Rok wydania: 2010
Gatunek: Melodic Power Metal
Kraj: Włochy
Skład zespołu:
Marco Palazzi - śpiew
Tommaso Nemesio - gitara
Alex Mele - gitara
Paolo "Animal" Lezziroli - bas
David Folchitto - perkusja
Daniele Fuligni - instrumenty klawiszowe
Trzeci wokalista, szósty rozdział opowieści "Legend of the Forgotten Reign".
Tak, to KALEDON, włoski melodic power metalowy band z klawiszami, słuchowiskowymi zapędami, nudnawymi kompozycjami i baśniową epickością na bardzo średnim poziomie.
Coś z RHAPSODY, coś z HIGHLORD, coś z THY MAJESTIE... Po słabym Rozdziale 5 mieli już zamiar dać sobie spokój, ale jednak chęć grania przeważyła, zresztą zespół ma spore grono fanów, głownie we Włoszech i Ameryce Południowej, więc w sumie jest dla kogo działać. Także dla Japończyków, którzy via Rubicon Music wydali ten album jako pierwsi w czerwcu 2010. W Europie pod koniec lipca album ten zaprezentowała Scarlet Records.
Tak, to KALEDON, włoski melodic power metalowy band z klawiszami, słuchowiskowymi zapędami, nudnawymi kompozycjami i baśniową epickością na bardzo średnim poziomie.
Coś z RHAPSODY, coś z HIGHLORD, coś z THY MAJESTIE... Po słabym Rozdziale 5 mieli już zamiar dać sobie spokój, ale jednak chęć grania przeważyła, zresztą zespół ma spore grono fanów, głownie we Włoszech i Ameryce Południowej, więc w sumie jest dla kogo działać. Także dla Japończyków, którzy via Rubicon Music wydali ten album jako pierwsi w czerwcu 2010. W Europie pod koniec lipca album ten zaprezentowała Scarlet Records.
Rozdział 6 nosi tytuł "The Last Night on the Battlefield" i wreszcie po latach coś się ruszyło.
W zasadzie nie trzeba było aż tak wiele, aby wreszcie KALEDON można słuchać bez znudzenia i zażenowania - wzmocnienie brzmienia, cofnięcie klawiszy i ogólne zdjęcie worka cukru wystarczyło, co nie oznacza, że zatraciła się muzyczna idea KALEDON. Bojowość i epickość nabrała innego wymiaru i posmaku, a smętna rozwlekłość została zastąpiona power metalową energią, oczywiście ramach zachowania schematu włoskiego melodic power, tradycyjnego i opartego na starych, ogranych schematach.
"The Way to Home" to galopada przedzielana spokojniejszymi fragmentami z prostą melodią i odrobina skromnie podanej symfoniki w tle. Skoczny, bojowy refren i dobry wokal Palazzi. Nawet te partie klawiszowe są nowocześniejsze w brzmieniu, ale, co ciekawe, w tej kompozycji odnoszą się do rockowej tradycji. Dynamiczne granie w "Last Days" i tak energicznie nie grali już dawno, ale żeby nie było za dobrze, to tym razem partie wokalne nieco mdłe do tego wszystkiego zostały dobrane. Za to bojowe chórki udane i solo gitarowe solidne, bez wydziwiania, jakie się często trafiało na poprzednich albumach. W "Power in Me" mamy niemal heavy powerowy początek, potem zdecydowane wejście klawiszy i tym razem niestety wraca kaledonowe smęcenie z lat poprzednich.
No gdzie ten power się tu podział? Został tylko poprawny melodic metal, mimo kilku przyspieszeń i wzmocnień w dalszej części. Gęsta perkusja, ale to jednak za mało, przy czym fragmenty instrumentalne trochę ratują całość. W "Coming Back to Our Land" potwierdzają, że w wolnych, spokojnych, pół balladowych numerach o epickich cechach mają do powiedzenia niewiele, a rozciągają to wszystko ponad miarę. No cóż, pewnych cech stylu nie da się tak odrzucić i pozbyć jednym ruchem, grając nadal w tej samej konwencji, co niegdyś. "Sorumoth" to taka próba nagłego wstąpienia do klubu extreme melodic metal, z growlem i thrashowymi riffami, ale tylko trochę, bo czyste wstawki bardzo ugrzecznione i efekt jest zepsuty. No nie tędy droga. Tej energii nie zatracają w "Surprise Impact" i tym razem spokojne rozprowadzenie wszystkiego głosem wokalisty plus dobre natarcia gitarzystów i wpasowane świetnie w tle klawisze tworzą atrakcyjną kompozycję o lekkim, ale bojowym klimacie. To jednak tylko przygrywka do wspaniałego "Black Clouds", gdzie dostojna epickość miecza rozkwita w refrenie nacechowanym true graniem lat 80-tych i wszystko jest napędzane wojennymi litaurami perkusisty. No kapitalny refren, jeden z najlepszych w takim stylu w roku 2010. Do tego lekko progresywne klawisze i proste solo gitarowe, eksponujące motyw przewodni. No gdyby takimi killerami wypełniony był cały album... Bardzo dobry jest też "Demons Away" z cięższymi nieco gitarami i ostrzejszym wokalem i tu tylko można mieć pewne zastrzeżenia do niepotrzebnego, rozwlekłego zawodzenia Palazzi w refrenach. Na koniec galopujący z szybciutkimi klawiszami "May the Dragon Be With You" z poprzedniej epoki KALEDON i tak w sumie, to zakończenie albumu mogło być bardziej epickie i wzniosłe.
W zasadzie nie trzeba było aż tak wiele, aby wreszcie KALEDON można słuchać bez znudzenia i zażenowania - wzmocnienie brzmienia, cofnięcie klawiszy i ogólne zdjęcie worka cukru wystarczyło, co nie oznacza, że zatraciła się muzyczna idea KALEDON. Bojowość i epickość nabrała innego wymiaru i posmaku, a smętna rozwlekłość została zastąpiona power metalową energią, oczywiście ramach zachowania schematu włoskiego melodic power, tradycyjnego i opartego na starych, ogranych schematach.
"The Way to Home" to galopada przedzielana spokojniejszymi fragmentami z prostą melodią i odrobina skromnie podanej symfoniki w tle. Skoczny, bojowy refren i dobry wokal Palazzi. Nawet te partie klawiszowe są nowocześniejsze w brzmieniu, ale, co ciekawe, w tej kompozycji odnoszą się do rockowej tradycji. Dynamiczne granie w "Last Days" i tak energicznie nie grali już dawno, ale żeby nie było za dobrze, to tym razem partie wokalne nieco mdłe do tego wszystkiego zostały dobrane. Za to bojowe chórki udane i solo gitarowe solidne, bez wydziwiania, jakie się często trafiało na poprzednich albumach. W "Power in Me" mamy niemal heavy powerowy początek, potem zdecydowane wejście klawiszy i tym razem niestety wraca kaledonowe smęcenie z lat poprzednich.
No gdzie ten power się tu podział? Został tylko poprawny melodic metal, mimo kilku przyspieszeń i wzmocnień w dalszej części. Gęsta perkusja, ale to jednak za mało, przy czym fragmenty instrumentalne trochę ratują całość. W "Coming Back to Our Land" potwierdzają, że w wolnych, spokojnych, pół balladowych numerach o epickich cechach mają do powiedzenia niewiele, a rozciągają to wszystko ponad miarę. No cóż, pewnych cech stylu nie da się tak odrzucić i pozbyć jednym ruchem, grając nadal w tej samej konwencji, co niegdyś. "Sorumoth" to taka próba nagłego wstąpienia do klubu extreme melodic metal, z growlem i thrashowymi riffami, ale tylko trochę, bo czyste wstawki bardzo ugrzecznione i efekt jest zepsuty. No nie tędy droga. Tej energii nie zatracają w "Surprise Impact" i tym razem spokojne rozprowadzenie wszystkiego głosem wokalisty plus dobre natarcia gitarzystów i wpasowane świetnie w tle klawisze tworzą atrakcyjną kompozycję o lekkim, ale bojowym klimacie. To jednak tylko przygrywka do wspaniałego "Black Clouds", gdzie dostojna epickość miecza rozkwita w refrenie nacechowanym true graniem lat 80-tych i wszystko jest napędzane wojennymi litaurami perkusisty. No kapitalny refren, jeden z najlepszych w takim stylu w roku 2010. Do tego lekko progresywne klawisze i proste solo gitarowe, eksponujące motyw przewodni. No gdyby takimi killerami wypełniony był cały album... Bardzo dobry jest też "Demons Away" z cięższymi nieco gitarami i ostrzejszym wokalem i tu tylko można mieć pewne zastrzeżenia do niepotrzebnego, rozwlekłego zawodzenia Palazzi w refrenach. Na koniec galopujący z szybciutkimi klawiszami "May the Dragon Be With You" z poprzedniej epoki KALEDON i tak w sumie, to zakończenie albumu mogło być bardziej epickie i wzniosłe.
Niemniej nie jest źle i śmiało można powiedzieć, że to najlepszy LP tego zespołu.
Nie znaczy to, że to bardzo dobra płyta. Po prostu KALEDON w końcu nagrał album, którego bez znudzenia można wysłuchać w zasadzie od początku do końca, dopracowany i nagrany starannie z selektywnym brzmieniem. Soczyste gitary, ładne klawisze, a wokalista nie denerwuje nieustanną bezradnością.
Zapewne Grandfather za jakiś czas opowie wnuczętom kolejny Rozdział "Legend of the Forgotten Reign". Też posłucham.
Nie znaczy to, że to bardzo dobra płyta. Po prostu KALEDON w końcu nagrał album, którego bez znudzenia można wysłuchać w zasadzie od początku do końca, dopracowany i nagrany starannie z selektywnym brzmieniem. Soczyste gitary, ładne klawisze, a wokalista nie denerwuje nieustanną bezradnością.
Zapewne Grandfather za jakiś czas opowie wnuczętom kolejny Rozdział "Legend of the Forgotten Reign". Też posłucham.
Ocena: 7.3/10
27.07.2010
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"