25.06.2018, 10:18:54
Rhapsody of Fire - The Frozen Tears of Angels (2010)
![[Obrazek: R-3755103-1352414373-2846.jpeg.jpg]](https://img.discogs.com/KeQef46zGnR3YkJj6oIQTJ435rw=/fit-in/600x600/filters:strip_icc():format(jpeg):mode_rgb():quality(90)/discogs-images/R-3755103-1352414373-2846.jpeg.jpg)
Tracklista:
1. Dark Frozen World 02:13
2. Sea of Fate 04:47
3. Crystal Moonlight 04:25
4. Reign of Terror 06:52
5. Danza Di Fuoco E Ghiaccio 06:25
6. Raging Starfire 04:56
7. Lost in Cold Dreams 05:12
8. On the Way to Ainor 06:58
9. The Frozen Tears of Angels 11:15
Rok wydania: 2010
Gatunek: Symphonic/Melodic Power Metal
Kraj: Włochy
Skład zespołu:
Fabio Lione - śpiew
Luca Turilli - gitara
Patrice Guers - bas
Alex Holzwarth - perkusja
Alex Staropoli - instrumenty klawiszowe
Ocena: 8/10
30.04.2010
![[Obrazek: R-3755103-1352414373-2846.jpeg.jpg]](https://img.discogs.com/KeQef46zGnR3YkJj6oIQTJ435rw=/fit-in/600x600/filters:strip_icc():format(jpeg):mode_rgb():quality(90)/discogs-images/R-3755103-1352414373-2846.jpeg.jpg)
Tracklista:
1. Dark Frozen World 02:13
2. Sea of Fate 04:47
3. Crystal Moonlight 04:25
4. Reign of Terror 06:52
5. Danza Di Fuoco E Ghiaccio 06:25
6. Raging Starfire 04:56
7. Lost in Cold Dreams 05:12
8. On the Way to Ainor 06:58
9. The Frozen Tears of Angels 11:15
Rok wydania: 2010
Gatunek: Symphonic/Melodic Power Metal
Kraj: Włochy
Skład zespołu:
Fabio Lione - śpiew
Luca Turilli - gitara
Patrice Guers - bas
Alex Holzwarth - perkusja
Alex Staropoli - instrumenty klawiszowe
W historii power metalu trudno znaleźć zespół, który tak bardzo zdeterminowałby określony jego podgatunek. Bombastyczny, symfoniczny, przebogaty aranżacyjnie power metal symfoniczny o wymiarze epickim w kręgu fantasy, wykonany przez ekipę wirtuozów znalazł wielu naśladowców, którzy z różnym skutkiem próbowali zagrać podobnie, ale nikomu się nie udało stworzyć ani takiej atmosfery, ani osiągnąć takiego stopnia perfekcji jak RHAPSODY. Powszechnie znane perturbacje prawne na jakiś czas zahamowały działalność RHAPSODY po nagraniu pierwszej płyty pod nową, nieco zmienioną nazwą i w pewnym momencie można było odnieść wrażenie, że ten projekt się skończył i dalszego ciągu sagi "Dark Secret" nie będzie.
Album "The Frozen Tears of Angels" ukazał się w kwietniu 2010 nakładem Nuclear Blast, co więcej stał się zapowiedzią okresu obfitującego w kolejne muzyczne wydarzenia i rapsodie.
RHAPSODY i RHAPSODY OF FIRE często był krytykowany za grę zbyt lekką i podszywanie się pod power metal pod płaszczykiem melodyjnego metalu symfonicznego. Nowa płyta ukazała mocniejsze brzmieniowo oblicze zespołu i muzykę nieco agresywniejszą przy zachowaniu wszystkich charakterystycznych elementów dla stylu tej grupy od lat.
RHAPSODY OF FIRE to nie tylko ci, którzy tworzą jego podstawowy skład. To także zastęp gości i stałych współpracowników. Nie zabrakło narracji Christophera Lee i innych głosów znamienitych, sopranu, orkiestracji i chórów, gdzie udzielili się znani i cenieni wokaliści. Lista jest długa, a wysiłek wszystkich składa się na obraz całości. RHAPSODY OF FIRE obraca się w granicach określonej konwencji i każde odstępstwo od tego poniekąd podważałoby istnienie samego zespołu. To musi być muzyka pełna rozmachu i monumentalna, teatralna i stwarzająca wrażenie widowiska, w którym słuchacz przyjmuje czynny udział. To wszystko na tej płycie jest i wstęp jest taki, jaki być powinien. Wszystko jest takie, jak być powinno, jednak tej energii jest więcej, więcej nie tylko w porównaniu z płytą poprzednią. Tego może tak nie słychać w "Sea of Fate", ale dynamiczne riffy w dramatycznym "Crystal Moonlight" są bardzo współczesne i nowoczesne przy zachowaniu symfonicznego, przesiąkniętego operową klasyką charakteru całości.
Kto jednak mógłby się spodziewać takiego zaostrzenia, jakie następuje w "Reign of Terror" z screamo wokalem Fabio Leone, który na tej płycie ogólnie wypada dobrze, ale nie jest to jego występ pod tym szyldem najlepszy. Chyba z większą przyjemnością tu się słucha tych wspaniałych chórów, tym razem o niebywałym rozmachu, a także złożonych solówek gitarowych Turilli. Ta płyta jest dosyć trudna przez swoją złożoność, ten średniowieczny folk po włosku w "Danza Di Fuoco E Ghiaccio" to jedyny czas, gdy jest to granie w prosty sposób przystępne.
Muzyka RHAPSODY OF FIRE staje się przystępniejsza, gdy niesie ze sobą więcej melodii prostej i rozpoznawalnej w barokowym natłoku ozdobników. Pod tym względem wyróżnia się "Raging Starfire" z doskonałym, zamaszystym epickim refrenem. Jeśli w szeregu tych dostojnych, słynnych, łagodnych songów postawić "Lost in Cold Dreams", to zająłby wysokie miejsce. Może dlatego, że tu ten element dźwiękowego bogactwa został nieco odsunięty na plan dalszy, gra zespół, gra pięknie i pięknie też śpiewa Lione. "On the Way to Ainor" to pewnie taki RHAPSODY OF FIRE, jaki pamięta się z przeszłości, czy jednak pewne partie gitarowe nie są tu za ostre to już kwestia gustu. Kontrastowość zestawienia wokaliz żeńskich z ostrymi riffami, progresywnymi, neoklasycznymi solami i rozmachem refrenów jest jednak wyróżniająca się na tym albumie i takiego efektu jednak żadne inne zespoły nie zdołały osiągnąć.
Coś musi wieńczyć i podsumowywać całość. "The Frozen Tears of Angels" to finał monumentalny i jest tu wszystko, co z RHAPSODY się kojarzy.
Jest symfoniczny monumentalizm za sprawą Alexa Staropoli, o którym często się przy okazji płyt tego zespołu mówi za mało, jest też power metal o progresywnym zabarwieniu i epickiej otoczce, jest to przechodzenie pomiędzy tempami i motywami przeplatającymi się w języku angielskim i włoskim. Opera to język włoski i tylko włoski, a RHAPSODY przy całej swoje metalowości to opera. Często słowa "metalowa opera" nadużywa się przy okazji różnych płyt o charakterze rozbudowanych muzycznie metalowych konceptów, które w rzeczywistości cech opery jako formy muzycznego wyrazu w sobie nie mają. Ta grupa tworzy widowisko o charakterze opery także i na tym albumie, niezależnie od tego, jak bardzo starają się grać tu power metal. Może trochę brak tu spójności muzycznej strony fabuły, ale to wrażenie nie tyle z porównania do przeszłości, ile do wydanego w tym samym roku "The Cold Embrace of Fear", który wniósł nową jakość do pojmowania symfonicznego, epickiego power metalu jako widowiska i słuchowiska o filmowym charakterze.
Trudno jest nie docenić kunsztu wykonania wszystkiego na tym albumie. Ci muzycy nie popełniają błędów i nie bywają w słabszej dyspozycji. To wypieszczone, wycyzelowane wykonanie, któremu niekiedy zarzuca się brak autentycznej duszy metalowej. Tym razem tego "metalu" jest więcej, nie na tyle jednak, aby utracić swoją wierną publiczność, ale i nie na tyle więcej, aby przyciągnąć tłumy tych, którzy w power metalu szukają ostrzejszego i mocniejszego grania.
Album "The Frozen Tears of Angels" ukazał się w kwietniu 2010 nakładem Nuclear Blast, co więcej stał się zapowiedzią okresu obfitującego w kolejne muzyczne wydarzenia i rapsodie.
RHAPSODY i RHAPSODY OF FIRE często był krytykowany za grę zbyt lekką i podszywanie się pod power metal pod płaszczykiem melodyjnego metalu symfonicznego. Nowa płyta ukazała mocniejsze brzmieniowo oblicze zespołu i muzykę nieco agresywniejszą przy zachowaniu wszystkich charakterystycznych elementów dla stylu tej grupy od lat.
RHAPSODY OF FIRE to nie tylko ci, którzy tworzą jego podstawowy skład. To także zastęp gości i stałych współpracowników. Nie zabrakło narracji Christophera Lee i innych głosów znamienitych, sopranu, orkiestracji i chórów, gdzie udzielili się znani i cenieni wokaliści. Lista jest długa, a wysiłek wszystkich składa się na obraz całości. RHAPSODY OF FIRE obraca się w granicach określonej konwencji i każde odstępstwo od tego poniekąd podważałoby istnienie samego zespołu. To musi być muzyka pełna rozmachu i monumentalna, teatralna i stwarzająca wrażenie widowiska, w którym słuchacz przyjmuje czynny udział. To wszystko na tej płycie jest i wstęp jest taki, jaki być powinien. Wszystko jest takie, jak być powinno, jednak tej energii jest więcej, więcej nie tylko w porównaniu z płytą poprzednią. Tego może tak nie słychać w "Sea of Fate", ale dynamiczne riffy w dramatycznym "Crystal Moonlight" są bardzo współczesne i nowoczesne przy zachowaniu symfonicznego, przesiąkniętego operową klasyką charakteru całości.
Kto jednak mógłby się spodziewać takiego zaostrzenia, jakie następuje w "Reign of Terror" z screamo wokalem Fabio Leone, który na tej płycie ogólnie wypada dobrze, ale nie jest to jego występ pod tym szyldem najlepszy. Chyba z większą przyjemnością tu się słucha tych wspaniałych chórów, tym razem o niebywałym rozmachu, a także złożonych solówek gitarowych Turilli. Ta płyta jest dosyć trudna przez swoją złożoność, ten średniowieczny folk po włosku w "Danza Di Fuoco E Ghiaccio" to jedyny czas, gdy jest to granie w prosty sposób przystępne.
Muzyka RHAPSODY OF FIRE staje się przystępniejsza, gdy niesie ze sobą więcej melodii prostej i rozpoznawalnej w barokowym natłoku ozdobników. Pod tym względem wyróżnia się "Raging Starfire" z doskonałym, zamaszystym epickim refrenem. Jeśli w szeregu tych dostojnych, słynnych, łagodnych songów postawić "Lost in Cold Dreams", to zająłby wysokie miejsce. Może dlatego, że tu ten element dźwiękowego bogactwa został nieco odsunięty na plan dalszy, gra zespół, gra pięknie i pięknie też śpiewa Lione. "On the Way to Ainor" to pewnie taki RHAPSODY OF FIRE, jaki pamięta się z przeszłości, czy jednak pewne partie gitarowe nie są tu za ostre to już kwestia gustu. Kontrastowość zestawienia wokaliz żeńskich z ostrymi riffami, progresywnymi, neoklasycznymi solami i rozmachem refrenów jest jednak wyróżniająca się na tym albumie i takiego efektu jednak żadne inne zespoły nie zdołały osiągnąć.
Coś musi wieńczyć i podsumowywać całość. "The Frozen Tears of Angels" to finał monumentalny i jest tu wszystko, co z RHAPSODY się kojarzy.
Jest symfoniczny monumentalizm za sprawą Alexa Staropoli, o którym często się przy okazji płyt tego zespołu mówi za mało, jest też power metal o progresywnym zabarwieniu i epickiej otoczce, jest to przechodzenie pomiędzy tempami i motywami przeplatającymi się w języku angielskim i włoskim. Opera to język włoski i tylko włoski, a RHAPSODY przy całej swoje metalowości to opera. Często słowa "metalowa opera" nadużywa się przy okazji różnych płyt o charakterze rozbudowanych muzycznie metalowych konceptów, które w rzeczywistości cech opery jako formy muzycznego wyrazu w sobie nie mają. Ta grupa tworzy widowisko o charakterze opery także i na tym albumie, niezależnie od tego, jak bardzo starają się grać tu power metal. Może trochę brak tu spójności muzycznej strony fabuły, ale to wrażenie nie tyle z porównania do przeszłości, ile do wydanego w tym samym roku "The Cold Embrace of Fear", który wniósł nową jakość do pojmowania symfonicznego, epickiego power metalu jako widowiska i słuchowiska o filmowym charakterze.
Trudno jest nie docenić kunsztu wykonania wszystkiego na tym albumie. Ci muzycy nie popełniają błędów i nie bywają w słabszej dyspozycji. To wypieszczone, wycyzelowane wykonanie, któremu niekiedy zarzuca się brak autentycznej duszy metalowej. Tym razem tego "metalu" jest więcej, nie na tyle jednak, aby utracić swoją wierną publiczność, ale i nie na tyle więcej, aby przyciągnąć tłumy tych, którzy w power metalu szukają ostrzejszego i mocniejszego grania.
Ocena: 8/10
30.04.2010
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"