23.06.2018, 16:50:56
Las Cruces - Dusk (2010)
Tracklista:
1. Wizard 04:36
2. Revelations 03:13
3. Cocaine Wizard Woman 04:52
4. Burning Bright 04:17
5. Wings of Gold 03:36
6. Banished 03:11
7. Dusk 05:47
8. Farewell 04:17
9. The Level 03:01
10. Roll of the Die 05:18
11. Killing Fields 05:39
12. Grin 02:46
Rok wydania: 2010
Gatunek: Doom/Stoner/Heavy Metal
Kraj: USA
skład zespołu:
Mark Zamarron - śpiew
Mando Tovar - gitara
George Trevino - gitara
Marilyn - gitara basowa
Paul DeLeon - perkusja
Ocena: 9.3/10
11.01.2010
Tracklista:
1. Wizard 04:36
2. Revelations 03:13
3. Cocaine Wizard Woman 04:52
4. Burning Bright 04:17
5. Wings of Gold 03:36
6. Banished 03:11
7. Dusk 05:47
8. Farewell 04:17
9. The Level 03:01
10. Roll of the Die 05:18
11. Killing Fields 05:39
12. Grin 02:46
Rok wydania: 2010
Gatunek: Doom/Stoner/Heavy Metal
Kraj: USA
skład zespołu:
Mark Zamarron - śpiew
Mando Tovar - gitara
George Trevino - gitara
Marilyn - gitara basowa
Paul DeLeon - perkusja
Historia powstania tej płyty jest długa i skomplikowana. LAS CRUCES, założony w Teksasie, w 1994 roku, nagrał dwie płyty i prace nad trzecią rozpoczęły się niemal natychmiast po ukazaniu się poprzedniej, "Ringmaster", w 1998. Potem jednak różne problemy pozamuzyczne spowodowały, że zespół przejawiał marginalną aktywność i w 2001 roku ukazała się tylko EP "The Lowest End" z trzema kompozycjami, jakie były przewidziane na nowy album. Potem przez długie lata nic się nie działo i dopiero w 2004 roku ekipa LAS CRUCES powróciła do idei nagrania tej płyty. Znów upłynęło sporo czasu, zanim w 2006 rozpoczęto prace na LP na nowo, udało się zarejestrować pozostałe utwory w roku 2007. Potem jednak grupę opuścił wokalista, Mark Zammaron, a problemy techniczne i organizacyjne uniemożliwiły wydanie albumu. W końcu jednak, gdy wydawało się już, że ten LP światła dziennego nigdy nie ujrzy i pozostanie on tylko niespełnionym oczekiwaniem, w styczniu 2010 "Dusk" został wydany przez Brainticket Records z Arlington w Teksasie.
12 lat w metalowej muzyce to dużo, zmienia się wiele, jednak w takim graniu, jakie prezentuje LAS CRUCES czas zatrzymał się i to bardzo dobrze. Nagle pojawiła się płyta niezwykle tradycyjna, bardzo mocno osadzona w głównych kanonach doom, stoner i heavy metalu i, co najważniejsze, jest wyborna. Zespół zdecydował się umieścić tu także trzy nagrania ze wspomnianej EP oraz 9 nowych, niepublikowanych wcześniej kompozycji, odwołujących się do stylistyki najsławniejszych amerykańskich grup stoner i doom metalowych z SAINT VITUS, TROUBLE i SOLITUDE AETURNUS na czele. LAS CRUCES nie kopiuje jednak żadnej z tych grup, pozostaje jedynie wierny pewnym normom, odstępstwo, od których spowodowało rozmycie gatunku w XXI wieku.
Tu mamy granie tchnące pierwotnym klimatem doom metalu jak w "Wizard", gdzie SAINT VITUS miesza się z BLACK SABBATH przy nieco szybszym tempie niż można by oczekiwać, ale przy kapitalnych zwolnieniach pełnych mroku i grozy. Ten psychodeliczny pierwiastek, który teraz często stał się osią i esencją doom metalu, tu ma znaczenie poboczne, jest tylko jednym z elementów. W mocnym, pełnym agresywnych riffów, słychać podejście CATHEDRAL z lat 1993-1996, słychać też, jak wspaniałym głosem dysponuje Zammaron. Jest to rasowy wokalista metalowy, gdy trzeba ostry, gdy trzeba gwałtowny, a jeśli zachodzi taka potrzeba, to i cofający się do wokalnych chwytów sprzed lat czterdziestu. Psychodelia w sabbathowym, ale i przesyconym amerykańskim południem i rockiem lat 60-tych, stylu dominuje w "Cocaine Wizard Woman" gdzie Zammaron nie potrzebuje żadnego wsparcia, aby wyartykułować swoje gniewne tyrady, a ciężki, metaliczny bas dodatkowo akcentuje to wszystko w kapitalny sposób. Potem się to wszystko rozpędza wspaniale i tak grają tylko najlepsi w gatunku. Najlepsi grają także tylko tak, jak w dynamicznym "Burning Bright" i tu zniszczenie jest zupełne, zarówno rytmem, jak i niezwykle atrakcyjną melodią. Coś z TROUBLE, coś z Texasu, coś z heavy metalu. No i wyśmienite solo z kawalkadą mocarnych riffów tle i grzmiącą perkusją. Potem na zdewastowanego słuchacza obrusza się moc gitarowych riffów w "Wings of Gold" wolniejszym, ale z jakże ekspresyjnym wokalem, przechodzącym w krzyk oraz celowo elektronicznie zniekształcanym w pewnych miejscach. Potem przyspieszenie i rodzi się pytanie, gdzie oni byli przez ostatnie 10 lat? Zniszczenie. "Banished" to kompozycja znana z EP, dużo tu brutalnie podanego, tradycyjnego doom w stylu SAINT VITUS, ale i coś z rockowej ekspresji LED ZEPPELIN w wokalu, choć nie tylko zapewne. Tytułowy "Dusk" w pewnym stopniu nawiązuje tą mroczną atmosferą do kompozycji poprzedniej, to jednak utwór nowy, a pokłady podskórnego niepokoju są tu przeogromne i dodatkowo potęgowane w refrenie.
"Farewell", także znany z EP, to głęboki ukłon w stronę BLACK SABBATH, ale jest tak zrobione, że ukłon powinien być odwzajemniony. Granie stoner/doom to nie tylko odgrywanie riffów BLACK SABBATH z lat 70-tych i zawodzenie jak Ozzy'ego. Trzeba czegoś więcej i LAS CRUCES to pokazuje, oferując tym jednym kawałkiem więcej niż niejeden zespół całą płytą.
"The Level" to znów heavy/stoner z brutalnym śpiewem, to wybuch dodatkowej agresji na tym LP, takiej może nawet nieco aż nadmiernej. "Roll of the Die" to lekko psychodeliczna wycieczka w przeszłość z basem jako lokomotywą czasu i wspaniałym wejściem kołyszącego riffu, który jest wszystkim, co oferował rock lat 70-tych, jaki wyrósł na doświadczeniach poprzedniego dziesięciolecia. To jednak jest mocarny heavy metal, rozbijający w proch pracą sekcji rytmicznej.
W "Killing Fields" rustykalne odgłosy to tylko wstęp do grania dosyć wolnego, ostrego i pełnego ponurego mrocznego klimatu oraz jadu, jaki się tu sączy niepostrzeżenie w każdej sekundzie.
Całość zamyka niedługi dynamiczny wypełniony energią stonera i heavy "Grin", także już znany z EP 2001.
Po przesłuchaniu tej płyty trudno się tak od razu pozbierać. Ta moc wokalna, gitarowa i sekcji po prostu niszczy. Niszczy wspaniałe brzmienie i ostre, i ciężkie, i niezmiernie selektywne, niszczą sol gitarowe i znakomicie oddany klimat różnych odmian doom i stoner.
Jest wielkim szczęściem, że ta płyta się w końcu ukazała, bo taka muzyka nie może pozostać nieznana. Jest to najlepszy z albumów LAS CRUCES i to pod każdym względem.
Obecnie zreformowana grupa poszukuje nowego wokalisty, ma zamiar grać dalej. Powinna, bo to jedna z legend doom/stoner i na swoje miejsce w szyku nadal zasługuje.
W powodzi innych płyt z doom/stoner, jaka zalała świat w ostatnich latach, jest to jeden z najbardziej wartościowych albumów, jaki się ukazał.
12 lat w metalowej muzyce to dużo, zmienia się wiele, jednak w takim graniu, jakie prezentuje LAS CRUCES czas zatrzymał się i to bardzo dobrze. Nagle pojawiła się płyta niezwykle tradycyjna, bardzo mocno osadzona w głównych kanonach doom, stoner i heavy metalu i, co najważniejsze, jest wyborna. Zespół zdecydował się umieścić tu także trzy nagrania ze wspomnianej EP oraz 9 nowych, niepublikowanych wcześniej kompozycji, odwołujących się do stylistyki najsławniejszych amerykańskich grup stoner i doom metalowych z SAINT VITUS, TROUBLE i SOLITUDE AETURNUS na czele. LAS CRUCES nie kopiuje jednak żadnej z tych grup, pozostaje jedynie wierny pewnym normom, odstępstwo, od których spowodowało rozmycie gatunku w XXI wieku.
Tu mamy granie tchnące pierwotnym klimatem doom metalu jak w "Wizard", gdzie SAINT VITUS miesza się z BLACK SABBATH przy nieco szybszym tempie niż można by oczekiwać, ale przy kapitalnych zwolnieniach pełnych mroku i grozy. Ten psychodeliczny pierwiastek, który teraz często stał się osią i esencją doom metalu, tu ma znaczenie poboczne, jest tylko jednym z elementów. W mocnym, pełnym agresywnych riffów, słychać podejście CATHEDRAL z lat 1993-1996, słychać też, jak wspaniałym głosem dysponuje Zammaron. Jest to rasowy wokalista metalowy, gdy trzeba ostry, gdy trzeba gwałtowny, a jeśli zachodzi taka potrzeba, to i cofający się do wokalnych chwytów sprzed lat czterdziestu. Psychodelia w sabbathowym, ale i przesyconym amerykańskim południem i rockiem lat 60-tych, stylu dominuje w "Cocaine Wizard Woman" gdzie Zammaron nie potrzebuje żadnego wsparcia, aby wyartykułować swoje gniewne tyrady, a ciężki, metaliczny bas dodatkowo akcentuje to wszystko w kapitalny sposób. Potem się to wszystko rozpędza wspaniale i tak grają tylko najlepsi w gatunku. Najlepsi grają także tylko tak, jak w dynamicznym "Burning Bright" i tu zniszczenie jest zupełne, zarówno rytmem, jak i niezwykle atrakcyjną melodią. Coś z TROUBLE, coś z Texasu, coś z heavy metalu. No i wyśmienite solo z kawalkadą mocarnych riffów tle i grzmiącą perkusją. Potem na zdewastowanego słuchacza obrusza się moc gitarowych riffów w "Wings of Gold" wolniejszym, ale z jakże ekspresyjnym wokalem, przechodzącym w krzyk oraz celowo elektronicznie zniekształcanym w pewnych miejscach. Potem przyspieszenie i rodzi się pytanie, gdzie oni byli przez ostatnie 10 lat? Zniszczenie. "Banished" to kompozycja znana z EP, dużo tu brutalnie podanego, tradycyjnego doom w stylu SAINT VITUS, ale i coś z rockowej ekspresji LED ZEPPELIN w wokalu, choć nie tylko zapewne. Tytułowy "Dusk" w pewnym stopniu nawiązuje tą mroczną atmosferą do kompozycji poprzedniej, to jednak utwór nowy, a pokłady podskórnego niepokoju są tu przeogromne i dodatkowo potęgowane w refrenie.
"Farewell", także znany z EP, to głęboki ukłon w stronę BLACK SABBATH, ale jest tak zrobione, że ukłon powinien być odwzajemniony. Granie stoner/doom to nie tylko odgrywanie riffów BLACK SABBATH z lat 70-tych i zawodzenie jak Ozzy'ego. Trzeba czegoś więcej i LAS CRUCES to pokazuje, oferując tym jednym kawałkiem więcej niż niejeden zespół całą płytą.
"The Level" to znów heavy/stoner z brutalnym śpiewem, to wybuch dodatkowej agresji na tym LP, takiej może nawet nieco aż nadmiernej. "Roll of the Die" to lekko psychodeliczna wycieczka w przeszłość z basem jako lokomotywą czasu i wspaniałym wejściem kołyszącego riffu, który jest wszystkim, co oferował rock lat 70-tych, jaki wyrósł na doświadczeniach poprzedniego dziesięciolecia. To jednak jest mocarny heavy metal, rozbijający w proch pracą sekcji rytmicznej.
W "Killing Fields" rustykalne odgłosy to tylko wstęp do grania dosyć wolnego, ostrego i pełnego ponurego mrocznego klimatu oraz jadu, jaki się tu sączy niepostrzeżenie w każdej sekundzie.
Całość zamyka niedługi dynamiczny wypełniony energią stonera i heavy "Grin", także już znany z EP 2001.
Po przesłuchaniu tej płyty trudno się tak od razu pozbierać. Ta moc wokalna, gitarowa i sekcji po prostu niszczy. Niszczy wspaniałe brzmienie i ostre, i ciężkie, i niezmiernie selektywne, niszczą sol gitarowe i znakomicie oddany klimat różnych odmian doom i stoner.
Jest wielkim szczęściem, że ta płyta się w końcu ukazała, bo taka muzyka nie może pozostać nieznana. Jest to najlepszy z albumów LAS CRUCES i to pod każdym względem.
Obecnie zreformowana grupa poszukuje nowego wokalisty, ma zamiar grać dalej. Powinna, bo to jedna z legend doom/stoner i na swoje miejsce w szyku nadal zasługuje.
W powodzi innych płyt z doom/stoner, jaka zalała świat w ostatnich latach, jest to jeden z najbardziej wartościowych albumów, jaki się ukazał.
Ocena: 9.3/10
11.01.2010
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"