25.06.2018, 21:20:59
Soulforge - Fields of Decay (2011)
Tracklista:
1. Conflict 00:29
2. Dark Tower 04:04
3. My Game 03:08
4. Crimson Fire 03:21
5. Abreaction 03:26
6. Eye of the Storm 02:12
7. Folds of Decay 06:46
8. Live Forever (300) 04:07
9. Ten Thousand Years 04:10
10. Viking March 04:02
Rok wydania: 2011
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: Australia
Skład zespołu:
Dale Corney - śpiew
James Barlow - gitara
Tomo Jovanivic - gitara
Aaron Dewsbery - bas
Bilyara Bates - perkusja
Ocena: 6,5/10
1.08.2011
Tracklista:
1. Conflict 00:29
2. Dark Tower 04:04
3. My Game 03:08
4. Crimson Fire 03:21
5. Abreaction 03:26
6. Eye of the Storm 02:12
7. Folds of Decay 06:46
8. Live Forever (300) 04:07
9. Ten Thousand Years 04:10
10. Viking March 04:02
Rok wydania: 2011
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: Australia
Skład zespołu:
Dale Corney - śpiew
James Barlow - gitara
Tomo Jovanivic - gitara
Aaron Dewsbery - bas
Bilyara Bates - perkusja
Chociaż do istnienia zespół ten powołał Tomo Jovanivic, to najbardziej kojarzony jest z byłym gitarzystą słynnego DUNGEON Corney'em, który tym razem objął obowiązki wokalisty.
Jest to grupa nowa, funkcjonująca co prawda od kilku lat, ale jak wiele innych zespołów w Australii znana do tej pory z występów na żywo przed ograniczoną liczbą publiczności. Płyta powstała i została wydana bez wsparcia żadnej wytwórni, nakładem własnym w lipcu i zawiera skromną jak na dzisiejsze standardy porcję muzyki.
W ostatnim czasie w Australii pojawia się jednak mało albumów z obszaru tradycyjnych form metalu w znacznej mierze niespełniających ostatecznie pokładanych w nich nadziei i każdy nowy LP z tego kraju rodzi nadzieję na powrót do najlepszych czasów DUNGEON, BLACK MAJESTY, PEGAZUS czy LORD.
W muzyce SOULFORGE jest po trochę z tych wszystkich zespołów, a tym samym po trochę z heavy i power metalu z Europy i Ameryki, czyli australijski standard. Tak standard, po prostu heavy/power metalowy standard.
Dale Corney to wokalista będący znacznie gorszą kopią Rippera Owensa, riffy to JAG PANZER lub JUDAS PRIEST z małą domieszką progresywnie rozgrywanych solówek i typową dla US power metalu sekcją rytmiczną. To słychać w "Dark Tower" i tak grał już dziesięć lat wcześniej PEGAZUS, "My Game" to painkillerowe granie ze słabym tradycyjnym heavy metalowym refrenem w estetyce rycersko-bojowej takiej bardziej amerykańskiej. Średnio ciekawe te melodie, oj średnio. "Crimson Fire" jest rytmiczny i potoczysty, melodia klarowna, ale w tym melodyjnym heavy/power to już nie wiadomo, który identycznie brzmiący numer i to samo odnosi się i do "Abreaction".
W odbiorze tego wszystkiego przeszkadza natarczywa perkusja. Rozumiem, że musi tu być natarcie sekcji rytmicznej, ale ten perkusista często się za bardzo daje we znaki, choć odmówić mu umiejętności i zaangażowania nie można. Od tej perkusji jest nieco odpoczynku w instrumentalnej miniaturze "Eye Of The Storm" opanowanej przez smutne płaczące gitary i jest to pewien wstęp do najbardziej rozbudowanej kompozycji "Fields Of Decay", ale tu tradycyjny rycersko-epicki heavy metal lat 80 w dostojnym tempie niepotrzebnie złamano szybkimi niepasującymi partiami, a wokalnie brak Corneyowi siły i nieco umiejętności w takim wymuszającym melancholijno- wyniosłe wykonanie numerze.
Akustyczna w znacznej mierze ballada "Live Forever (300)" jest dobra, ale to taki przykład miotania się pomiędzy ogniskową balladą a dumnym classic metalowym songiem. W "Ten Thounsand Years" czysty chemicznie australijski heavy metal z jakże lubianym tu mieszaniem amerykańskiego power i heavy z wpływami IRON MAIDEN, co po raz pierwszy na tym albumie zaowocowało kompozycją żywą i energiczną. Pod względem melodii przewidywalną, ale przyjemną dla ucha i z bardzo dobrą robotą gitarzystów. Niestety, nie można powiedzieć za wiele dobrego o kompozycji "Viking March". Tytuł obiecujący, ale skrywa dosyć toporny i posępny numer w stylistyce amerykańskiego heavy metalu epickiego z pretensjami na progresywność, czy może raczej kombinowaniem z kilkoma różnymi wątkami melodycznymi. Efekt? Kolejny numer z zestawu "znamy, lubimy, ale już naprawdę dobrze znamy".
Jest to grupa nowa, funkcjonująca co prawda od kilku lat, ale jak wiele innych zespołów w Australii znana do tej pory z występów na żywo przed ograniczoną liczbą publiczności. Płyta powstała i została wydana bez wsparcia żadnej wytwórni, nakładem własnym w lipcu i zawiera skromną jak na dzisiejsze standardy porcję muzyki.
W ostatnim czasie w Australii pojawia się jednak mało albumów z obszaru tradycyjnych form metalu w znacznej mierze niespełniających ostatecznie pokładanych w nich nadziei i każdy nowy LP z tego kraju rodzi nadzieję na powrót do najlepszych czasów DUNGEON, BLACK MAJESTY, PEGAZUS czy LORD.
W muzyce SOULFORGE jest po trochę z tych wszystkich zespołów, a tym samym po trochę z heavy i power metalu z Europy i Ameryki, czyli australijski standard. Tak standard, po prostu heavy/power metalowy standard.
Dale Corney to wokalista będący znacznie gorszą kopią Rippera Owensa, riffy to JAG PANZER lub JUDAS PRIEST z małą domieszką progresywnie rozgrywanych solówek i typową dla US power metalu sekcją rytmiczną. To słychać w "Dark Tower" i tak grał już dziesięć lat wcześniej PEGAZUS, "My Game" to painkillerowe granie ze słabym tradycyjnym heavy metalowym refrenem w estetyce rycersko-bojowej takiej bardziej amerykańskiej. Średnio ciekawe te melodie, oj średnio. "Crimson Fire" jest rytmiczny i potoczysty, melodia klarowna, ale w tym melodyjnym heavy/power to już nie wiadomo, który identycznie brzmiący numer i to samo odnosi się i do "Abreaction".
W odbiorze tego wszystkiego przeszkadza natarczywa perkusja. Rozumiem, że musi tu być natarcie sekcji rytmicznej, ale ten perkusista często się za bardzo daje we znaki, choć odmówić mu umiejętności i zaangażowania nie można. Od tej perkusji jest nieco odpoczynku w instrumentalnej miniaturze "Eye Of The Storm" opanowanej przez smutne płaczące gitary i jest to pewien wstęp do najbardziej rozbudowanej kompozycji "Fields Of Decay", ale tu tradycyjny rycersko-epicki heavy metal lat 80 w dostojnym tempie niepotrzebnie złamano szybkimi niepasującymi partiami, a wokalnie brak Corneyowi siły i nieco umiejętności w takim wymuszającym melancholijno- wyniosłe wykonanie numerze.
Akustyczna w znacznej mierze ballada "Live Forever (300)" jest dobra, ale to taki przykład miotania się pomiędzy ogniskową balladą a dumnym classic metalowym songiem. W "Ten Thounsand Years" czysty chemicznie australijski heavy metal z jakże lubianym tu mieszaniem amerykańskiego power i heavy z wpływami IRON MAIDEN, co po raz pierwszy na tym albumie zaowocowało kompozycją żywą i energiczną. Pod względem melodii przewidywalną, ale przyjemną dla ucha i z bardzo dobrą robotą gitarzystów. Niestety, nie można powiedzieć za wiele dobrego o kompozycji "Viking March". Tytuł obiecujący, ale skrywa dosyć toporny i posępny numer w stylistyce amerykańskiego heavy metalu epickiego z pretensjami na progresywność, czy może raczej kombinowaniem z kilkoma różnymi wątkami melodycznymi. Efekt? Kolejny numer z zestawu "znamy, lubimy, ale już naprawdę dobrze znamy".
W takim graniu, jakie prezentuje SOULFORGE, nie chodzi o oryginalność, jednak tej płyty po prostu nic nie wyróżnia, nawet brzmienie, co najwyżej średnie, stylizowane na lata 80te, ale bez wdzięku tamtego klasycznego heavy power metalowego soundu.
Zganić czy ostro krytykować ten LP nie ma powodu, ale nie jest to album, który jakoś zachęca, aby do niego wracać. Typowy, odtwórczy heavy power, któremu brak świeżości i pasji wykonania.
Zganić czy ostro krytykować ten LP nie ma powodu, ale nie jest to album, który jakoś zachęca, aby do niego wracać. Typowy, odtwórczy heavy power, któremu brak świeżości i pasji wykonania.
Ocena: 6,5/10
1.08.2011
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"