Skullview
#1
Skullview - Legends of Valor (1998)

[Obrazek: R-2755456-1457268663-9947.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. The Night of Metalkill 08:10       
2. Blood on the Blade 05:30     
3. Undesired Hateful Ways 05:35       
4. Watching Below from My Moonlight Throne 05:10     
5. Stone of a Thousand Spells 04:48     
6. Dreamworld Terror (In the Valley of Metal) 04:58     
7. Into the Walls of Knowledge 04:50     
8. Gleam of the Skull Part I (The Power) 05:11

Rok wydania: 1998
Gatunek: Epic Heavy Metal
Kraj: USA

Skład:
Mike "Earthquake" Quimby Lewis - śpiew
Dave Hillegonds - gitara
Dean Tavernier - gitara
Peter Clemens - bas
Joe Garavalia - perkusja

SKULLVIEW bogatej historii nie ma, zespół powstał bez problemów w 1995 roku przez zdecydowaną grupę ludzi.
W 1997 roku w ramach poszukiwań wytwórni nagrali kasetowe demo i znalazcą została wytwórnia z Chicago R.I.P. Records, która już na swoim koncie miała debiut OCTOBER 31, bardzo udany zresztą.

Legends of Valor wydane zostało w 1998 roku, przyozdobione typową, true metalową, epicką i amerykańską okładką, która tak naprawdę oddaje treść i zawartość.
Na ile to przypadek, a na ile silna inspiracja OCTOBER 31 trudno powiedzieć, ale na pewno w tych surowszych momentach jest jest MANILLA ROAD. W pewnym stopniu tego manifestem jest dość złożony i różnorodny The Night of Metakill, w którym zawarci są chyba najwięksi gracze sceny USA, od METAL CHURCH, JAG PANZER po wczesny SLAYER. O ile śpiew Mike Quimby Lewisa nie trzęsie ziemią w posadach i jest to raczej typowy, ale dobry epic metalowy głos, to największym tutaj bohaterem jest chyba Joe Garavalia, który gra z niezwykłym wyczuciem i płynnością. Z bębnów czuć moc i nie jest to typowe i nudne oklepywanie zestawu.
Epic heavy metalowa płyta nie mogła się oczywiście obejść bez wpływów MANOWAR, to i są nawiązania do Into Glory Ride w Blood on the Blade z bardzo dobrym, typowo heavy metalowym solem. Znalazło się też miejsce na wariacjęna temat Sign of the Hammer w Into the Walls of Knowledge i Gleam of the Skull Part I. Dobrze zagrane kompozycje, jednocześnie bardzo przewidywalne, bo oparte o schematy ogrywane już w latach 80-tych i tutaj czuć już zmęczenie materiału.
Poza MANILLA ROAD jest też miejsce na TYRANT i CANDLEMASS w pancernym Stone of a Thousand Spells i tutaj już wychodzą minusy albumu. Jest bez wątpienia dobrze zagrany, ale ograny. I fakt, trudno coś wymyślić nowego w epic heavy metalu i często się powiela pomysły czy to z CANDLEMASS, którego najwięcej słychać chyba w Dreamworld, TYRANT, może czasami ucieka się do SOLITUDE AETURNUS w przyspieszeniach.
To było i czasami do dziś jest problemem trapiącym scenę USA, że jest to granie bardzo zamknięte na inspiracje na świat, chyba że to jest IRON MAIDEN czy przybrudzony przez METALLICA NWOBHM. Dopiero kilka lat temu zaczęły się zespoły na poważnie oglądać za power metalem poza US i obserwować Europę i widać, że wyszło to im na dobre.

Brzmienie mocne, szczególnie perkusji, przestrzenne i można powiedzieć, że idealnie dopasowane do gatunku, selektywne i z mocną ekspozycją basu, co jest na plus.
Słychać zgranie i zrozumienie w zespole, tak jak zdecydowanie i pewność siebie. Może i to jest wtórne prężenie mięśni, jakich w USA wiele, ale zagrane z przekonaniem i pewnością siebie, okraszone solidnymi solami i bardzo dobrą pracą sekcji rytmicznej.
SKULLVIEW idealnie się wstrzeliło z debiutem, bo MANOWAR co miał podbić już podbił w 1996 roku, rozbudzając w USA scenę heavy metalową, która była chętna na więcej epic true grania, i takie też tutaj dostali, tylko z nieco innymi inspiracjami. Co prawda SKULLVIEW to raczej dalekie obrzeża epic metalu i zespół znany w mniejszych kręgach, w którym otaczany jest kultem, ale to solidnie wykonana płyta bez dwóch zdań.
Nawet jeśli w pewnym stopniu to recytacja zespołów większych i bardziej znanych.

Ocena: 7.8/10

SteelHammer
Odpowiedz
#2
Skullview - Kings of the Universe (1999)

[Obrazek: Ny01MDA3LmpwZWc.jpeg]

Tracklista:
1. Kings of the Universe 04:06     
2. Hand of Zeus 05:26       
3. In League with the Dragon 07:01     
4. Cobwebs and Shadowed Images 06:19       
5. Mourning Light 06:16       
6. War Within the Sky 04:56     
7. Blast Furnace 04:16     
8. Power of the Gleam of the Skull (Part 2) 04:13

Rok wydania: 1999
Gatunek: Epic Heavy Metal
Kraj: USA

Skład:
Mike "Earthquake" Quimby Lewis - śpiew
Dave Hillegonds - gitara
Dean Tavernier - gitara
Peter Clemens - bas
Joe Garavalia - perkusja


SKULLVIEW było zespołem bardzo kreatywnym i bardzo szybko, bo już w 1999 roku, gotowy był kolejny album, ponownie wydany nakładem R.I.P. Records.

Ponownie 8 kompozycji, znów bardzo rozbudowanych, opartych o różne spojrzenie na epicki heavy metal amerykański i USPM, chociaż tytułowy Kings of the Universe to niepotrzebna próba unowocześniania heavy metalu opartego na skostniałym fundamencie speed/thrashu. Dzieje się tutaj dużo i jest zbyt chaotycznie, szczególnie od strony wokalnej. Lewis oczywiście w formie, ale jest go tutaj stanowczo za dużo i ledwo można złapać chwilę oddechu od niego, aby docenić pracę sekcji rytmicznej.
Do bardziej epickich klimatów wracają w Hand of Zeus i najdłuższym In League with the Dragon, utrzymanych w niepokojącym klimacie MANILLA ROAD, w których to przy okazji duet Hillegonds/Tavernier w końcu ma szansę zabłysnąć.
Cobwebs and Shadowed Images jest bardzo ascetyczny i z początku to bardzo tradycyjny i ograny epic heavy metal i dopiero w drugiej połowie na chwilę odżywają, aby zaserwować MANILLA ROAD, ale czegoś tutaj zabrakło, tak jak w bardzo długo rozwijającym się Mourning Light, który przypomina raczej bardziej łzawe chwile z ICED EARTH i jakoś nie ma się ochoty chwycić za topór.
Znacznie bardziej okazale prezentuje się War Within the Sky ze znakomitymi przejściami, ostrymi jak brzytwa gitarami i perfekcyjną, konsekwentną pracą sekcji rytmicznej, w którym lepiej wychodzi im pojednanie różnych filozofii grania heavy metalu. Atakują tradycją w Blast Furnance i to true metalowe prężenie mięśni wyszło im bardzo dobrze. Druga część Power of the Gleam of the Skull  to udany i przyjemny, tradycyjny, bez niespodzianek heavy metal z echami IRON MAIDEN z klasycznym, amerykańskim refrenem. Dobrze się bawią i jest to kompozycja natchniona, świetnie kończąca nie do końca wyrównany album.

Brzmienie bardziej klarowne niż na debiucie, więcej przestrzeni i bardziej wyeksponowany bas, który jest na równi z gitarami i Peter Clemens momentami gra bardzo dobrze.
Nie jest to album tak złożony, jak Legends of Valor, ale należy docenić sławienie metalu, który w tamtym czasie zaczynał dopiero powracać.
Nie tak równa i dopracowana jak debiut, ale to godna kontynuacja wizji, którą zaprezentowali na debiucie.


Ocena: 7.4/10

SteelHammer
Odpowiedz
#3
Skullview - Consequences of Failure (2001)

[Obrazek: Ni04NjIxLmpwZWc.jpeg]

Tracklista:
1. Time for Violence 05:35       
2. Skullview (Warrior) 06:30     
3. Palace of the Boundless Cold 09:06       
4. Wrath of the Sorcerer 06:59     
5. Armed with an Axe 04:02     
6. The Archmage 02:29     
7. Seek the Old Man for Knowledge 07:57       
8. Leviticus 06:39     
9. Power of the Gleam of the Skull (Part III - Back from Whence It Came) 08:38     
10. Digital Bitch (Black Sabbath cover) 03:41

Rok wydania: 2001
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: USA

Skład:
Mike "Earthquake" Quimby Lewis - śpiew
Dave Hillegonds - gitara
Dean Tavernier - gitara
Peter Clemens - bas
Joe Garavalia - perkusja


Kolejny album SKULLVIEW potrzebował trochę więcej czasu, ale był gotowy do wydania w 2001 roku, ponownie przez R.I.P Records i bez zmian w składzie.

Agresywniej, szybciej i jest to rozwinięcie tego, co można było usłyszeć na Kings of the Universe, ale w formie już bardziej powszedniej, prostszej i nawet jak na 2001 rok, skostniałej i mało odkrywczej, z pewnymi naleciałościami metalu przełomu wieków. To już słychać w Time for Violence i Skullview (Warrior), w którym próbują tworzyć swój "hymn", który został oparty na złym fundamencie i zabrakło autentyzmu, rycerskości, które są niezbędne, aby był hit.
Może i melodie w dużej mierze są mało porywające i prezentują spektrum mocniej zagranego USPM w formie, ale na uznanie zasługuje tutaj technika i wieloplanowość. Mimo prostszych kompozycji, od strony gitarowej to album dobrze rozplanowany, solidnie odegrany i Tavernier/Hillegonds próbują nadrabiać swoimi umiejętnościami braki melodii. Podobnie Quimby Lewis, nakładek wokalnych jest tutaj sporo i w większości brzmi on przekonująco, ale pojawiają się momenty, kiedy niestety Earthquake nie daje rady zatrząść ziemią i brzmi sztucznie. Może być narzucone zbyt ostre tempo, a może po prostu brak pomysłu, bo Power of the Gleam of the Skull to metalowy groch z kapustą, kompletny chaos z fatalnym refrenem i niemal nieistniejącą melodią główną. Po prostu płyną i nie ma tutaj żadnego motywu przewodniego, który by płynnie to wszystko spiął. Metalowy produkt dla zgrywających twardych.
Kiedy już ten motyw jest, to jest 9 minut Palace of the Boundless Cold i kiedy grają pod MANILLA ROAD to prezentują się bardziej okazale, chociaż nie tylko MR jest tu obecne i nie bez powodu na końcu jest cover BLACK SABBATH. Zaskoczeniem ten cover nie jest, skoro Wrath of the Sorcerer to bardziej toporna wersja BLACK SABBATH. A można było zagrać prosty, mocny heavy metal jak w Armed with an Axe.

Rozmyte, przybrudzone gitary, wycofany Earthquake, aby zamaskować słabszą formę, a perkusja dobra do heavy metalu, ale jakoś do takiego "świeższego" ma małą siłę rażenia.
Niby to był metal, jakiego SKULLVIEW chciało słuchać, ale ten trend w metalu już na szczęście był na wymarciu. Tytułową konsekwencją porażki było osłabienie pozycji zespołu na scenie amerykańskiej, utrata kontraktu i kilka innych komplikacji.
Ani to inteligentne jak BLACK SABBATH, ani heavy jak CIRITH UNGOL, a epic MANILLA ROAD mało. Najsłabszy album zespołu i chyba nawet sama grupa wyciągnęła z niego wnioski.


Ocena: 6/10

SteelHammer
Odpowiedz
#4
Skullview - Metakill the World (2010)

[Obrazek: MC0yMDkwLmpwZWc.jpeg]

Tracklista:
1. Legions of the Star Scroll 05:47     
2. The Bruise 06:16       
3. Metalkill the World 09:04     
4. Behind the Cell 05:02     
5. Blind and Unconscious 07:55     
6. Defiance, Desperation, Defeat!! 04:07     
7. Remnants of the Storm 07:23     
8. Privilege of Suffering 05:04

Rok wydania: 2010
Gatunek: Epic Heavy Metal
Kraj: USA

Skład:
Mike "Earthquake" Quimby Lewis - śpiew
Dave Hillegonds - gitara
Dean Tavernier - gitara
Peter Clemens - bas
Joe Garavalia - perkusja


Po średnio udanym Consequence of Failure, zespół został bez kontraktu. Przez ten czas, zespół wyparował i pojawiały się jedynie dema w 2002 roku, jeszcze z Lewisem, ale jakiś czas później odszedł i na jego miejsce przyszedł debiutant Eric Flowers, z którym nagrano demo w 2004 roku, bez zainteresowania wytwórni.
Nagle, dość niespodziewanie, prężnie rozwijająca się wytwórnia Pure Steel Records ogłasza, że zajmie się wydaniem czwartego albumu SKULLVIEW i jego premiera planowana jest na 30 lipca 2010 roku.

Po Consequence of Failure nie zostało nic, jest najprawdziwszy, amerykański heavy metal, dumny, epicki, prosty i Legions of the Star Scroll jest bardzo dobrym rozpoczęciem. Tradycyjnie i z klasą. Słychać znaczne uproszczenie w kwestii technicznej, tylko czy do sławienia Kultu Stali w Metakill the World potrzeba pirotechniki? Nie ma tutaj nawet porównania do kolosów z 2001 roku i jest wyczuwalne spore stężenie MANILLA ROAD i MANOWAR.
The Bruise i Behind the Cell przypominają prostsze czasy i lata 80., gdzie wokalista jest w centrum kompozycji razem z mocno zaznaczoną melodią, do której dochodzi energiczna sekcja rytmiczna. Blind and Unconscious to mocna ekspozycja basu i klasyka SKULLVIEW z pewną dozą mroku WARLORD, czego nie mogę powiedzieć o Defiance, Desperation, Defeat!!. Thrash metalowy fundament bardzo przeciętny i heavy metalowe prowadzenie kompozycji nie do końca pasuje do przyjętej tutaj koncepcji. Miało być ostro i szorstko, a dopiero końcówka nadaje temu wszystkiemu pazura. Znacznie lepiej jako dynamiczna kompozycja wypada Privilege of Suffering, w którym prezentują typowo amerykańskie napinanie mięśni i epicki rozmach, przy którym chce się chwycić za topór. Remnants of the Storm to raczej ukłon w stronę największych fanów MANILLA ROAD. Dobre, ale jednak przewidywalne, szczególnie, kiedy Grecja kompletnie zdominowała epicki rynek metalowy.

SKULLVIEW powraca dumnie i jako zwycięzcy, nagrywając album może nie innowacyjny, ale sławiący metal jak za ich najlepszych czasów i niczego innego nie należało oczekiwać. Produkcja mocna, selektywna, z potężnymi bębnami, surowym i zimnym jak stal basem i delikatnie rozmytymi gitarami, aby nadać temu wszystkiemu delikatnie przybrudzony sound vintage. Bardzo dobrze oddaje to ducha i klimat albumu.
Ta płyta podzieliła fanów i wielu najtwardszych zarzucało im komercjalizację i porzucenie twardego heavy true metalu i brudu na rzecz kompozycji przystępniejszych. Inni zaczęli się zastanawiać, czy czasem BATTLERAGE nie jest bardziej epickie i świeże oraz zaczęto zwracać wzrok w stronę rosnącej popularności sceny greckiej.
LP nie zdobyło zbyt wielkiego uznania i rozgłosu i życie szybko zweryfikowało, że nazwa to za mało. Zespół przez jakiś czas koncertował, ale od 2015 roku nie przejawia żadnej aktywności i prawdopodobnie został ostatecznie rozwiązany. Dean Tavernier od 2020 roku zaczął się udzielać w death metalowym BEATEN, a Mike "Earthquake" Quimby Lewis założył razem z John Remesnik HAMMERSTAR, co do którego pozostaje jedynie życzyć powodzenia, bo lepiej mówić dobrze albo wcale. Można bezpiecznie założyć, że powołanie tego zespołu raczej przypieczętowuje los SKULLVIEW.
Pozostaje żałować, że nie zostali na dłużej. Czasami dobry album to jednak za mało.


Ocena: 7.5/10

SteelHammer
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości