24.08.2024, 21:59:13
Carmeria - Advenae (2021)
Tracklista:
1. Advenae 01:59
2. Morningstar 04:47
3. Carpe Noctem 04:31
4. En Rapture 03:52
5. Relinquished 04:45
6. To Lead the Blind 04:45
7. Celestia 04:02
8. Solaris 04:48
9. Starfall 05:57
10. Veil of Sanctitude 05:40
11. Halo 06:14
12. Eternity 11:38
Rok wydania: 2021
Gatunek: Symphonic Power Metal
Kraj: Australia
Skład zespołu:
Jordan Von Grae - śpiew
Jerry Zahija - gitara
Tory Giamba - bas
Lachlan Blackwood - perkusja
Mishka Bobrov - instrumenty klawiszowe
Tracklista:
1. Advenae 01:59
2. Morningstar 04:47
3. Carpe Noctem 04:31
4. En Rapture 03:52
5. Relinquished 04:45
6. To Lead the Blind 04:45
7. Celestia 04:02
8. Solaris 04:48
9. Starfall 05:57
10. Veil of Sanctitude 05:40
11. Halo 06:14
12. Eternity 11:38
Rok wydania: 2021
Gatunek: Symphonic Power Metal
Kraj: Australia
Skład zespołu:
Jordan Von Grae - śpiew
Jerry Zahija - gitara
Tory Giamba - bas
Lachlan Blackwood - perkusja
Mishka Bobrov - instrumenty klawiszowe
CARMERIA z Sydney istnieje od 2012 roku, zaczynając jako kolejna grupa female fronted metal, jednak problemy z utrzymaniem składu sprawiły, że debiut udało im się zaprezentować dopiero w 2021 roku, tym razem z wokalistą i ze wsparciem samego Lorda Tima.
I chyba nie bez powodu Tim Ian Grose zainteresował się tym zespołem, ponieważ na debiucie jest sporo nawiązań do DUNGEON i LORD w heavy/power metalowej manierze z ostrymi, ciekawymi wokalami w wykonaniu Jordan Von Grae, który bez problemu przebija się przez ostrą jak brzytwa gitarę i mocną sekcję rytmiczną.
Tak, En Rapture ma w sobie coś z albumu The Final Chapter DUNGEON, zrealizowane w formie bogatszej dzięki orkiestracjom i planom klawiszowym Mishka Bobrova. Poza czystymi wokalizami jest jeszcze oczywiście growl i harsh, bardzo dobre, chociaż wkomponowane w sposób przewidywalny i bez niespodzianek, a przynajmniej nie ma tutaj niczego, czym nie zachwycił LORD na znakomitym Ascendance w 2007 roku. Kij ma dwa końce i o ile metalu w stylu lordowskim, wykonanym dobrze, słucha się przyjemnie, to jednak LORD to zrobił lepiej. Nie ma tutaj niczego niespodziewanego, zespół niczym nie zaskakuje, bo i wykonanie, mimo że solidne, to jednak nie jest poziom ani Lorda, ani niszczycielskiego huraganu energii o mocy tysiąca słońc Tima Yatrasa. Bardziej refleksyjny, delikatnie epicki Relinquished jest udany, a jakże, tak jak pozostałe kompozycje z Morningstar na czele, ale zabrakło killerów z prawdziwego zdarzenia. Czegoś, co by zaznaczyło obecność CARMERIA na scenie. Z drugiej strony, tak klasycznie heavy/power metalowych albumów bez udziwnień i elementów modern jest coraz mniej i na pochwałę zasługuje również fakt, że bez wątpienia są szczerzy w tym, co tutaj grają. Grają z przekonaniem, Jerry Zahija to dobry gitarzysta, chociaż może mało widowiskowy. To Lead the Blind jest ciekawy w wykorzystaniu motywów progressive metalowych, szczególnie w chłodnych refrenach i jest w tym coś z Set in Stone LORD.
Pozostałością po pierwszym okresie, tym bardziej gothic metalowym jest tutaj bez wątpienia delikatne Celestia i bardzo pastelowy Solaris, bardzo słodkie, nawet aż za bardzo i nie do końca pasujące do tego LP. DUNGEON tak, ale nie w tak miękkiej formie. Druga połowa albumu jest zdecydowanie mniej atrakcyjna i słabsza. Starfall próbuje być bardziej stonowany i progressive metalowy, podobnie jak wcześniejsze albumy australijskiego VOYAGER i to jest nawet niezłe, szczególnie, że Von Grae to ekspresywny wokalista, ale nie ratuje miałkich Veil of Sanctitude czy Halo.
Na koniec kolos, ponad jedenastominutowy Eternity i oczywiście, że jest tu LORD, LORD mocny i heavy/power metalowy z ciągotami do extreme melodic metalu, co słychać w dramatycznych planach klawiszowych. Szkoda, że nie wykorzystują tutaj potencjału melodii, która może i jest ograna, ale podana w ciekawy sposób. Refren jest zdecydowanie zbyt łagodny jak na tak wielki dramatyzm tutaj budowany. Nie podoba mi się również partia środkowa, złagodzenie zupełnie niepotrzebne. Zamiast tego można było bardziej rozbudować drugą połowę kompozycji, która jest bardzo dobra, a solo jakże typowe dla LORD w swojej surowiźnie. Za mało jest tutaj takich właśnie momentów!
Produkcja w wykonaniu Lorda Tima oczywiście nie budzi zastrzeżeń, tak jak wykonanie, jedynie same kompozycje. Niepotrzebnie pod koniec album uderza w bardziej progressive metalowe czy nawet niemal gotyckie rejony, które nie zostały zrealizowane w sposób tak ciekawy i przekonujący, jak pierwsza połowa tego LP.
Ciekawy debiut z kosmopolitycznej Australii, która w ostatnich latach została nieco zapomniana.
Ocena: 7.4/10
SteelHammer