15.09.2019, 12:30:44
Running Wild - Rapid Foray (2016)
Tracklista:
1. Black Skies, Red Flag 04:44
2. Warmongers 04:29
3. Stick to Your Guns 05:08
4. Rapid Foray 04:47
5. By the Blood in Your Heart 05:27
6. The Depth of the Sea (Nautilus) 03:53
7. Black Bart 05:06
8. Hellectrified 04:22
9. Blood Moon Rising 04:20
10. Into the West 04:34
11.Last of the Mohicans 11:11
11.Last of the Mohicans 11:11
Rok wydania: 2016
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Niemcy
Skład zespołu:
Rolf Kasparek - śpiew, gitara, gitara basowa
Peter Jordan - gitara
oraz
Michael Wolpers - perkusja
Przy okazji tego albumu ogrania mnie jakiś refleksyjny smutek. W ogólnej świadomości RUNNING WILD zaczyna się, powiedzmy w roku 1984 i rok 2016 z niczym się nie kojarzy i z niczym się go nie łączy. Tymczasem w roku 1976 czy 40 (!) lat wcześniej RUNNING WILD rozpoczął swoją przygodę jako GRANITE HEARTS i rok 2016 to czterdzieści lat Rock 'n' Rolfa na metalowej scenie światowej. 40 lat i w taką rocznicę osamotniony Kasparek wydaje "Rapid Foray". To fakt, że czasem zachowywał się dziwnie, był bezwzględny wobec innych członków zespołów, podejmował nieprzemyślane decyzje, ale czy w 40-rocznicę żaden z plejady muzyków, których RUNNING WILD unieśmiertelnił, nie mógł go wesprzeć jako gość, jako stary druh ze sceny, jeśli już nie jako przyjaciel? To jest takie przykre, bo czas pojednań musi kiedyś nastąpić. Chyba że sam Kasparek tego nie chciał, nie widział takiej potrzeby i wolał pozostać Starym Samotnym Wilkiem.
O tym wszystkim się różnie mówi, nie wszystko jest prawdą, a część prawdy zatruwa jad goryczy.
Kasparek jest na "Rapi Foray" po prostu zmęczony. Gra w osamotnieniu swoje riffry stworzone przez te 40 lat, łączy je w melodie całkowicie już pozbawione oryginalności i śpiewa z rezygnacją, głosem człowieka steranego życiem, głosem starym słabym i bezbarwnym. Nie ma pomysłu na sola i nie ma pomysłu na epickie kolosy, zamykając ten LP kompozycją Last of the Mohicans, gdzie 11 minut monotonnego riffowania można zamknąć w kompozycji trzyminutowej.
Ciężko coś tu napisać o każdej kompozycji oddzielnie. To klony klonów i nie ma sensu tu dochodzić, z jakiego słynnego numeru zaczerpnięto to czy tamto. Trochę to wszystko ożywia "żywy" perkusista Michael Wolpers, tu na prawach muzyka sesyjnego i choć nie jest to wybitny instrumentalista, to wnosi akurat tyle, by chwilami odwrócić uwagę od rozmyślań - gdzie to już w RUNNING WILD było? Oczywiście jest niemożliwe, by po tylu latach w tak wąskim obszarze stylistycznym wciąż tworzyć ultra świeże rzeczy. Z drugiej strony jednak Ced w ramach BLAZON STONE umiał to zrobić. Tu główny problem tkwi w melodiach. Kasparek od lat nie potrafił stworzyć prostej porywającej melodii do prostych własnych riffów, nawet tych ogranych. A francuski LONEWOLF bardzo często potrafił. Jednostajne, średnio szybkie tempa, refreny niby dobre, gdy pojawiają się po raz pierwszy, a gdy drugi - to już nużące i to wszechobecne mechaniczne podawanie epiki i heroizmu metalowego... Taka jest smutna prawda.
Trzeba coś poszukać, coś znaleźć, jakieś pozytywy, coś z prawdziwego RUNNING WILD... Może ta odrobina agresywnego mroku z Warmonger, tyle że ta kompozycja pochodzi z około 1980 roku i została przerobiona z niepublikowanego Running Blood, który nie ma nic wspólnego Running Blood z albumu "Death Or Glory". Może pewna podniosłość i uroczystość przyciężkiego jednak hymnu By the Blood in Your Heart. Może kilka dynamicznych riffów z chyba najbardziej energicznego pod tym względem Blood Moon Rising, no i ten weselszy triumfujący w starym stylu Into the West, najlepszy na tej płycie przeciętności. Na pewno jednak nietoporne hard'n'heavy na kasparkowych riffach w Stick to Your Guns, czy całkowita bezbarwność tytułowego Rapid Foray. Ciężko to napisać, ale najlepszy w muzycznej formie jest instrumentalny The Depth of the Sea (Nautilus)...
oraz
Michael Wolpers - perkusja
Przy okazji tego albumu ogrania mnie jakiś refleksyjny smutek. W ogólnej świadomości RUNNING WILD zaczyna się, powiedzmy w roku 1984 i rok 2016 z niczym się nie kojarzy i z niczym się go nie łączy. Tymczasem w roku 1976 czy 40 (!) lat wcześniej RUNNING WILD rozpoczął swoją przygodę jako GRANITE HEARTS i rok 2016 to czterdzieści lat Rock 'n' Rolfa na metalowej scenie światowej. 40 lat i w taką rocznicę osamotniony Kasparek wydaje "Rapid Foray". To fakt, że czasem zachowywał się dziwnie, był bezwzględny wobec innych członków zespołów, podejmował nieprzemyślane decyzje, ale czy w 40-rocznicę żaden z plejady muzyków, których RUNNING WILD unieśmiertelnił, nie mógł go wesprzeć jako gość, jako stary druh ze sceny, jeśli już nie jako przyjaciel? To jest takie przykre, bo czas pojednań musi kiedyś nastąpić. Chyba że sam Kasparek tego nie chciał, nie widział takiej potrzeby i wolał pozostać Starym Samotnym Wilkiem.
O tym wszystkim się różnie mówi, nie wszystko jest prawdą, a część prawdy zatruwa jad goryczy.
Kasparek jest na "Rapi Foray" po prostu zmęczony. Gra w osamotnieniu swoje riffry stworzone przez te 40 lat, łączy je w melodie całkowicie już pozbawione oryginalności i śpiewa z rezygnacją, głosem człowieka steranego życiem, głosem starym słabym i bezbarwnym. Nie ma pomysłu na sola i nie ma pomysłu na epickie kolosy, zamykając ten LP kompozycją Last of the Mohicans, gdzie 11 minut monotonnego riffowania można zamknąć w kompozycji trzyminutowej.
Ciężko coś tu napisać o każdej kompozycji oddzielnie. To klony klonów i nie ma sensu tu dochodzić, z jakiego słynnego numeru zaczerpnięto to czy tamto. Trochę to wszystko ożywia "żywy" perkusista Michael Wolpers, tu na prawach muzyka sesyjnego i choć nie jest to wybitny instrumentalista, to wnosi akurat tyle, by chwilami odwrócić uwagę od rozmyślań - gdzie to już w RUNNING WILD było? Oczywiście jest niemożliwe, by po tylu latach w tak wąskim obszarze stylistycznym wciąż tworzyć ultra świeże rzeczy. Z drugiej strony jednak Ced w ramach BLAZON STONE umiał to zrobić. Tu główny problem tkwi w melodiach. Kasparek od lat nie potrafił stworzyć prostej porywającej melodii do prostych własnych riffów, nawet tych ogranych. A francuski LONEWOLF bardzo często potrafił. Jednostajne, średnio szybkie tempa, refreny niby dobre, gdy pojawiają się po raz pierwszy, a gdy drugi - to już nużące i to wszechobecne mechaniczne podawanie epiki i heroizmu metalowego... Taka jest smutna prawda.
Trzeba coś poszukać, coś znaleźć, jakieś pozytywy, coś z prawdziwego RUNNING WILD... Może ta odrobina agresywnego mroku z Warmonger, tyle że ta kompozycja pochodzi z około 1980 roku i została przerobiona z niepublikowanego Running Blood, który nie ma nic wspólnego Running Blood z albumu "Death Or Glory". Może pewna podniosłość i uroczystość przyciężkiego jednak hymnu By the Blood in Your Heart. Może kilka dynamicznych riffów z chyba najbardziej energicznego pod tym względem Blood Moon Rising, no i ten weselszy triumfujący w starym stylu Into the West, najlepszy na tej płycie przeciętności. Na pewno jednak nietoporne hard'n'heavy na kasparkowych riffach w Stick to Your Guns, czy całkowita bezbarwność tytułowego Rapid Foray. Ciężko to napisać, ale najlepszy w muzycznej formie jest instrumentalny The Depth of the Sea (Nautilus)...
Można było mieć nadzieję, że przynajmniej produkcja będzie lepsza niż poprzednio. Tymczasem gitara jest równie płaska i sztuczna jak na dwóch poprzednich albumach, a perkusja w podobnym stylu realizacji była modna 30 lat wcześniej.
To na razie tyle od RUNNING WILD.
Wielu miało za złe Kasparkowi, że reaktywował Legendę w roku 2011 w taki sposób i w takiej formie. Wygląda na to, że mieli rację.
ocena: 5,5/10
new 15.09.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"