08.10.2019, 12:53:35
Sabbrabells - Sabbrabells (1983)
Tracklista:
1. Devil's Rondo 06:15
2. Hell's Rider 04:50
3. 破壊 (Hakai) 06:23
4. Wolf Man 02:44
5. 束縛 (Sokubaku) 07:34
6. 鏡張りの部屋 (Kagamibari no Heya) 07:01
7. Black Hill 05:01
Rok: 1983
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Japonia
Skład:
Kiichi Takahashi - śpiew
Hiroyuki Sano - gitara
Junichiro Matsukawa - gitara
Keiichi Miyao - bas
Fumikazu Sekiguchi - perkusja
Tracklista:
1. Devil's Rondo 06:15
2. Hell's Rider 04:50
3. 破壊 (Hakai) 06:23
4. Wolf Man 02:44
5. 束縛 (Sokubaku) 07:34
6. 鏡張りの部屋 (Kagamibari no Heya) 07:01
7. Black Hill 05:01
Rok: 1983
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Japonia
Skład:
Kiichi Takahashi - śpiew
Hiroyuki Sano - gitara
Junichiro Matsukawa - gitara
Keiichi Miyao - bas
Fumikazu Sekiguchi - perkusja
Sabbrabells to jeden z ważniejszych zespołów heavy metalowych z Japonii, którego historia założenia nie jest do końca jasna, a niektóre źródła potrafią się nawet wykluczać.
Metal w Japonii już był wcześniej, jak chociażby Bow Wow czy Loudness, ale na ile to był metal, a na ile zmetalizowany hard rock z drobnymi inspiracjami brytyjskim heavy metalem to temat na oddzielną dyskusję.
Sabbrabells to było jednak coś innego. Tak jak Loudness raczej nieśmiało pożyczało trochę od Saxon, tak Sabbrabells postanowiło pożyczać od Accept, Manowar, Judas Priest i trochę Black Sabbath. Do tego podlali to wszystko okultystycznym, sosem w tekstach.
Rozkrzyczany gitarowo Devil's Rondo to UK jak nie patrzeć i sola gitarowe są tutaj świetne. Hell's Rider mocno inspirowany Accept, ale i niesamowicie przeciętny. Hakai za to solidne, jest tu coś z psychodelicznego grania, coś z Black Sabbath, zagrane dość ciekawie i to chyba najciekawsza z dłuższych kompozycji tego albumu. Wolf Man to udane i treściwe zderzenie Tank z Angel Witch.
Soku Baku to coś z wczesnego Manowar lekko podlanego purpurowym sosem, również udane. Jest epicko i podniośle, a w solo wszystko eksploduje.
Kagamibari no Heya to znów coś z Black Sabbath, ale niestety zagrane słabiej. Fajne solo i przyspieszenie w drugiej połowie, ale refreny i melodia niestety nie porywają. W Black Hill chętniej słucha się solówek niż tego, co ufundowali w drugiej połowie. Miał być okultyzm, wyszła bezsilność i nuda.
Brzmienie jak na tamte czasy jest bardzo dobre, selektywne i świetnie słychać każdy instrument, mimo że sekcja rytmiczna nie robi nic ponad przeciętnego.
Sola na tej płycie są bardzo dobre i duet Sano/Matsukawa świetnie się dogaduje i uzupełnia.
Wokalnie jest niestety gorzej. Kiichi Takahashi nie jest zły, bo nie fałszuje za dużo, ale zabrakło mu iskry i siły w głosie. Śpiewa poprawnie, chociaż czasami zdarzają się fatalne w skutkach wpadki wokalne, gdzie brzmi jakby śpiewał kompletnie bez przekonania i siłowo.
Jedna z pierwszych, jeśli nie pierwsza płyta, która tknęła tematykę okultyzmu w Japonii, po części też może dlatego zespół okazał się hitem i koncertowali sporo, podpisując kontrakt z dużą i uznaną wytwórnią Nexus, która później wynalazła innych tytanów japońskiego metalu, Anthem.
Dobra płyta, wpływowa, dobrze zagrana, ale przeciętnie zaśpiewana.
Ocena: 7.1/10
SteelHammer