Hypersonic
#1
Hypersonic - Fallen Melodies (2011)

[Obrazek: OS04Njc2LmpwZWc.jpeg]

Tracklista:
1. The Last Apocalypse 02:14     
2. My Spirit Free 05:07     
3. Rebirth 05:50     
4. Winter Melodies 04:56     
5. Wheels of Fire 05:15     
6. A Lovely Creature 04:57       
7. A Beautiful Dream 03:36     
8. Heaven 04:27     
9. Atlantis Treasure 05:22     
10. Diamond Hope 05:19

Rok wydania: 2011
Gatunek: Melodic Metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Alessia Rapisarda - śpiew
Salvo Grasso - śpiew, perkusja
Emanuele Gangemi - gitara
Francesco Caruso - bas
Dario Caruso - instrumenty klawiszowe


HYPERSONIC założone zostało w 2006 roku z inicjatywy perkusisty Salvo Grasso oraz gitarzysty Emanuele Gangemi w Sycylii.
Prace nad debiutem trwały długo, głównie ze względu na problem z utrzymaniem składu, szczególnie znalezieniem odpowiedniej wokalistki. Kiedy do grupy dołączyła Alessia Rapisarda, rozpoczęły się prace nad demem, jednak żadna wytwórnia nie była zainteresowana materiałem.
Nagrania, jakie zespół zaprezentował zostały dobrze przyjęte przez lokalną scenę, ale dopiero EP oraz singiel "Rebirth" zagwarantowały kontrakt z dobrze znaną, włoską wytwórnią Underground Symphony. W znanym dobrze sobie tempie, debiut został wydany dopiero 31 stycznia 2011 roku.

Kompozycyjnie nie ma tutaj żadnych niespodzianek, o ile The Last Apocalypse pozwala sądzić, że będzie do symfoniczna muzyka z NIGHTWISH w tle, to bardziej tradycyjny My Spirit Free w duchu MORIFADE rozwiewa te wątpliwości. Alessia Rapisarda śpiewa dobrze, żywiołowo, a wtórujący jej Salvo Grasso okazuje się nie tylko dobrym perkusistą, ale i solidnym wokalistą, obdarzonym głosem łagodnym i ciepłym. Największym hitem tego LP jest bez dwóch zdań Rebirth, utrzymany w klimacie skandynawskim, okraszonym włoskim romantyzmem i bardzo bogatą, gitarową grą Emanuele Gangemi oraz typowo włoską, drugoplanową grą Dario Caruso.
Winter Melodies daje większe pole do popisu dla Salvo Grasso i to również kompozycja udana, tym razem jednak bliższa Włochom, kojarząca się z LABYRNITH w klawiszowych pasażach. Dalej jest Wheels of Fire, heavy metal/rock przypominający mniej udane albumy LABYRINTH czy nawet STRATOVARIUS w swojej bezbarwności i bezradności i to jest najsłabszy utwór na tym LP obok Diamond Hope, w którym próbują kopiować SECRET SPHERE z bardzo przeciętnym skutkiem.
Lovely Creature, A Beautiful Dream to SECRET SPHERE poprawny, ale energią zaskakuje tutaj Heaven, w którym jest coś z pozytywnej energii SHINING FURY, chociaż nie jest to tak chwytliwe. Atlantis Treasure pokazuje, jak bardzo zabrakło bogatszych aranżacji, bardziej wysmakowanych refrenów i mocy w sekcji rytmicznej. Kompozycja udana, ale można było z tego wyciągnąć znacznie więcej.

Brzmienie jest poprawne, jak na standardy wytwórni niektórzy mogliby nawet uznać, że jest nawet dobre. Zabrakło jednak typowego dla Włoch uwypuklenia niuansów, zabrakło przede wszystkim dopracowania i dopieszczenia pluszowej perkusji.
Skromna promocja sprawiła, że jest to zespół uznany we Włoszech, ale raczej z głębokiego zaplecza sceny, który debiutem pokazał, że jakiś potencjał istnieje, chociaż jest to muzyka raczej mało wyszukana czy oryginalna.
Dobre wejście na scenę, ale niewiele ponad to.


Ocena: 7.2/10

SteelHammer
Odpowiedz
#2
Hypersonic - Existentia (2016)

[Obrazek: Mi0yNDI3LmpwZWc.jpeg]

Tracklista:
1. The First Sound of Life (Principium) 07:50     
2. The Eyes of the Wolf 05:26     
3. As an Angel 06:57     
4. Blind Sins 05:54     
5. Living in the Light 05:10     
6. Embrace Me 05:13     
7. Love Is Pain (Heartbroken) 04:16     
8. God's Justice 06:03     
9. Life'n Death 05:52     
10. Pilgrim's Path 02:42     
11. Prayer in the Dark 05:19     
12. The Meaning of... (...Existence) 09:37

Rok wydania: 2016
Gatunek: Symphonic Power Metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Alessia Rapisarda - śpiew
Salvo Grasso - śpiew, perkusja
Emanuele Gangemi - gitara
Francesco Caruso - bas
Dario Caruso - instrumenty klawiszowe


Po 5 latach studyjnego milczenia, powraca HYPERSONIC w niezmienionym składzie, za to z nowym kontraktem prężnie rozwijającej się wytwórni Revalve Records, z premierą wyznaczoną na 13 maja 2016 roku.

The First Sound of Life (Principium) to wstęp niepotrzebnie przekombinowany, ze sztucznie pompowaną pompatycznością i słonecznym kontrastem, przypominającym SECRET SPHERE. Zabrakło wyrazistego refrenu, nakreślenia motywu przewodniego, który trudno tutaj wyłapać. Odmiana przychodzi w rewelacyjnym The Eyes of the Wolf. SECRET SPHERE w bardzo udanym wydaniu w refrenach, z delikatnymi przejściami i delikatnością. To oczywiście zasługa samego Mistrza, Michele Luppi, bo i kogo innego? Wspaniały występ, chociaż może instrumentalnie skromnie, ale jego głos przykrywa i wybacza takie rzeczy. Dla tej grupy to i tak zupełnie nowa jakość w porównaniu do debiutu.
Alessia Rapisarda śpiewa odważniej, pewniej, materiał jest zdecydowanie bardziej wymagający, więcej tutaj inspiracji TEMPERANCE i SECRET SPHERE, muzyka jest bardziej złożona, delikatnie progressive metalowa w sposobie prezentacji, ale bliższa jest temu, co Włochy sobą reprezentują. Dobrze i niezobowiązująco jest w As an Angel, bardzo przestrzennie i słonecznie w Blind Sins, gdzie Grasso próbuje uchwycić magię TEMPERANCE. Grasso śpiewa tutaj naprawdę dobrze, jego partie w Living in the Night są bardzo udane, nawet jeśli sama kompozycja popełnia błędy debiutu w zbyt skromnych aranżacjach w refrenach, przez co brzmią jednoplanowo. To słychać w balladowym Embrace Me, który wypada bezbarwnie, rozczarowująco bez historii jest Love Is Pain (Heartbroken), gubią się w bardziej progressive metalowym God's Justice z dziwacznym i niejasnym refrenem.
Life'n Death to eksperymentowanie z growlami i to niestety wyszło surowo. Nawiązania do debiutu TEMPERANCE czy AMARANTHE są widoczne, ale zostały źle wykorzystane.
Lepiej prezentuje się bardziej gothic metalowy, tęskny Prayer in the Dark z delikatnie nakreślanymi orkiestracjami na dalszych planach, ale to nie jest nic nowego. Na koniec bardzo odważnie, The Meaning of... (...Existence), który trwa niemal 10 minut, realnie to niecałe 7 z powodu nieciekawego wstępu. Progressive metalowe wojaże w rejony LABYRINTH i SECRET SPHERE, ale rozegrane bez wiary i można odnieść wrażenie, że i zrozumienia. Są typowe zagrywki klawiszowe SECRET SPHERE, bardzo mocna ekspozycja basu LABYRINTH, ale ostatecznie jakoś niewiele to tutaj wnosi i wychodzi utwór w ramach progressive power bardzo przeciętny.

Mix i mastering to tym razem w całości robota Riccardo Samperi i jest to sound zdecydowanie bardziej bogaty i soczysty, z mocną sekcją rytmiczną, ale chwilami niewypełnioną przestrzenią, przez co refreny w drugiej połowie zdecydowanie tracą na mocy.
LP bardzo nierówny, zdecydowanie lepszy w pierwszej połowie niż drugiej. Byłoby z tego bardzo dobre EP, a jest dobry album, odrobinę ciekawszy od debiutu.
No ale tam nie było Boskiego Luppi...


Ocena: 7.4/10

SteelHammer
Odpowiedz
#3
Hypersonic - Kaosmogonia (2024)

[Obrazek: NzktODY1NS5qcGVn.jpeg]

Tracklista:
1. Ápeiron 01:42     
2. Angels & Demons 05:08     
3. Veil of Insanity 06:46     
4. Mother Earth 05:15     
5. You Bastard 05:37     
6. My Sacrifice 05:20     
7. Alone 04:12     
8. Path of Salvation 05:21     
9. Against Myself 05:34     
10. Revelation 05:09     
11. Burning Inside 07:07     
12. Anima 02:37     
13. Mother Earth (Orchestral version) 04:40

Rok wydania: 2024
Gatunek: Symphonic Power Metal
Kraj: Włochy

Skład zespołu:
Eleonora Russo - śpiew
Salvo Grasso - śpiew, perkusja
Emanuele Gangemi - gitara
Francesco Caruso - bas
Dario Caruso - instrumenty klawiszowe


HYPERSONIC nie nagrywa zbyt często, ale to prawdopodobnie z powodu zajętego innymi projektami Salvo Grasso, jak ASTRALIUM i ogólnie współpracą z włoskim gitarzystą Antonello Giliberto. W tym czasie zdążyła odejść wokalistka Alessia Rapisarda, którą zastąpiła w 2019 roku Eleonora Russo.
W końcu, po 8 latach studyjnego milczenia, nagrany został trzeci album, wydany przez Rockshots Records 12 kwietnia 2024 roku.

Tym razem jest bardziej progressive metalowo, więcej EPICA i to słychać już w ozdobionym chórami Angels & Demons. W ramach kontrastu jest tam coś z TEMPERANCE w refrenach, Grasso śpiewa bardzo dobrze, podobnie Eleonora Russo, która ma doświadczenie w progressive metalu. Śpiewa bardziej teatralnie, czytelniej i pasuje do nowej wersji HYPERSONIC.
Veil of Insanity to EPICA z czasów Consign to Oblivion, gdzie motyw ancient jest bardzo mocno akcentowany, podobnie jak surowy growl Adama Cooka z A HILL TO DIE UPON. Nie przerywają natarcia w stylu EPICA w Mother Earth, w You Bastard dochodzi jeszcze MAYAN i to jest dobre, jednak zdecydowanie zabrakło tutaj oryginalności. Grają odtwórczo, bez niespodzianek, chociaż dominujące MAYAN (co nie powinno dziwić - tutaj gościnnie wystąpił Mark Jansen) w My Sacrifice wypada słabo i wielka szkoda znakomitego, balladowego wstępu. Coś tam w refrenach pobrzmiewa z SECRET SPHERE, ale to kontrast źle dobrany i mało interesujący. Na plus ballada Alone, w którym Eleonora Russo śpiewa znakomicie i z pasją.
O ile orkiestracje na tym LP są bardzo dobre, tak gra Dario Caruso tym razem wychodzi dość remizowo, co słychać we wstępnie Path of Salvation, który jest udany głównie z powodu braku zabaw kontrastami, które wychodzą tutaj często przeciętnie. Zdecydowanie dominują tutaj inspiracje EPICA, która często spycha włoskie wykonanie i jeden raz, kiedy styl Italii nie jest przykryty to Revelation, który jest bardziej tradycyjny i power metalowy. Refren jest wyrazisty i nie ma tutaj niepotrzebnego przekombinowania stylistyki progressive. Na koniec Burning Inside, od którego we wstępie bije mrok podobny niemal do SEPTICFLESH w orkiestracjach, dalej jednak jest bardzo udany włoski power metal w zwrotkach i refrenach delikatnie malowanych klimatem morskiej podróży. Tutaj progressive metal ogranicza się do prezentacji aranżacji, fantastycznie to zostało poprowadzone i jest to ciekawsze od Veil of Insanity. Do tego tutaj gra Emanuele Gangemi jest jakby bardziej natchniona, podobnie Dario Caruso. Delikatny zarys EPICA w orkiestracjach daje tutaj ciekawe rezultaty i to najlepsza kompozycja tego LP.

O oryginalności mówić tutaj trudno, ale HYPERSONIC ponownie nagrał album inny od poprzedniego i można go spokojnie uznać za najbardziej udany i najciekawszy. Kompozycje w większości są równe, refreny i melodie czytelne, nie ma wielkich, ponadczasowych hitów, ale są chwilami przebłyski muzyki bardzo dobrej, jak w Burning Inside.
Dla fanów klasycznego EPICA to mus, dla fanów Female Fronted Metal może to być miła odskocznia od starych i znanych zespołów.


Ocena: 7.5/10

SteelHammer

Podziękowania dla wytwórni Rockshots Records za udostępnienie materiałów do recenzji.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości