GARY MOORE - METALOWA DEKADA
#1
Jeden z najbardziej zjawiskowych gitarzystów brytyjskich, który jako z jeden z niewielu wypracował swój indywidualny i niepowtarzalny styl. Ci, którzy próbowali go naśladować, tylko próbowali.
Na wstępie - z całą pewnością lata 80te to jak dla tematu metalowo rockowego okres najbardziej odpowiedni, bo właściwie już album firmowany jako "G-Force" z roku 1980, a także wcześniejszy udział na LP "Black Rose" THIN LIZZY, pokazywał zainteresowanie mocniejszym graniem Gary'ego w tym czasie "After The War" z 1989 zamyka niewątpliwie ten okres... Trochę szkoda.

[Obrazek: gary-moore.jpg]

Początki działalności Moore'a w latach 80tych były dość trudne.
Założony przez niego w USA zespół G-FORCE nie był niczym szczególnym, a jedyny album "G-Force" z 1980 zawierał dosyć banalny materiał rockowy i hard rockowy.
Niemniej, kilka kompozycji z niego było całkiem dobrych – „Dancin”, „She's Got You” oraz „You”.
W mocniejszych, bardziej dopracowanych wersjach można je także usłyszeć na koncertowym LP "Live At The Marque" z występu w Londynie 1981. Płyta ta ukazała dopiero w dwa lata później poza Japonią. Album ten zawierał również kilka utworów z wcześniejszego okresu twórczości, w tym także „Parisienne Walkways” (w wersji instrumentalnej) oraz Dallas Warhead z długim solem perkusyjnym Aldridge'a. Warto wspomnieć, że oprócz Aldridge'a gitarzyście towarzyszył Bain(b) oraz Airey (k), a śpiewał sam Moore.

W roku 1981, też w Japonii, wydany został album "Dirty Fingers" zawierający starsze nagrania. Na fali powodzenia i zainteresowania muzyką Moore'a ukazał się w Europie dwa lata później.
Paradoksalnie uważam, że jest to najlepszy LP Gary'ego jaki się pojawił. Mamy tu nie tylko popis gitarowych umiejętności Moore'a, ale i znakomite utwory hardrockowe, pełne pasji energii i o niezapomnianych melodiach. Ścisłą czołówkę tworzą “Nuclear Attack”, “Hiroshima”, “Run To Your Mama” i “Bad News” oraz “Lonely Nights”. Do tego dochodzi kapitalnie zagrany cover „Don't Let Me Be Misunderstood” i mamy album na 8.5/10.
Mogłoby być nawet więcej, ale „Kidnapped” jest tu wyraźnie słabszy, a dwa pozostałe ”Rest In Piece” i „Really Gonna Rock Tonight” tylko dobre.
W nagraniu tych utworów uczestniczyli znani muzycy Bain (b), Aldridge (p) i Airey(k). Do doskonałych muzyków towarzyszących Moore miał zawsze szczęście.

Takim mniej znanym epizodem z tego wczesnego okresu działalności Moore'a jest jego współpraca z Gregiem Lake.
Lake po rozpadzie EMERSON LAKE AND PALMER założył własny zespół, w którym występował między innymi Tommy Eyre (k) towarzyszący w późniejszym czasie także samemu Moore.
Pod szyldem Greg Lake powstały dwie płyty "Greg Lake" oraz "Manoeuvres" w latach 1981 - 1982. Były to albumy zawierające dynamiczną muzykę rockową, wzbogaconą o najwyższych lotów sola gitarowe Moore'a. Na albumie drugim znalazła się także muzyka zbliżona do wcześniejszych rzeczy prezentowanych przez ELP i także w takiej konwencji Moore wykazał niebywały kunszt. Jak wiadomo w latach 70tych występował w art rockowej formacji COLOSSEUM II więc i taka muza nie była mu obca. Lake solo nie odniósł jednak sukcesu i w 1982 muzycy poszli swoimi drogami. Moore na poważnie zajął się swoją karierą solową.

W roku 1982 Moore zaprezentował album "Corridors Of Power".
W zasadzie wokalistą w grupie był Huhn (potem śpiewał na pierwszej płycie ARP), jednak na utworach zarejestrowanych na płycie śpiewał sam Moore. Jedynie do części nakładu dołączono płytę z nagraniami koncertowymi w wykonaniu Huhna. W składzie znalazł się również Eyre, z którym Moore współpracował poprzednio w grupie Grega Lake. Basistą był Murray (np WHITESNAKE) oraz Mo Forster, który zagrał tylko w jednym utworze („Falling In Love With You”). Perkusistą był sam Ian Paice (DEEP PURPLE, WHITESNAKE), przy czym w „Nuclear Attack” zagrał Chouinard.
Album zawierał zróżnicowaną muzykę, w tym o heavy metalowym charakterze – „Nuclear Attack” to wspaniały utwór, kto wie, czy nie najlepszy w całym metalowym dorobku Moore'a. Zaśpiewany w duecie ze słynnym wokalistą Jackiem Bruce należy do kanonu grania lat 80tych.
Znakomity jest także zmetalizowany „Cold Hearted” o bluesowym odcieniu i słynnym już solem gitarowym - często grany też na koncertach jako popisowy numer gitarowych możliwości Moore'a. Bardzo podoba mi się też „Dont Take Me For A Loser” - energiczny hard rockowy numer z chwytliwą melodią. Moore przedstawił też łagodniejsze rockowe kompozycje „Gonna Break My Heart Again”,
”Falling In Love In You” i najbardziej chyba znany nastrojowy „I Can't Wait Until Tomorrow”. Płyta zawierała też covery „Always Gonna Love You” (THE YARDBIRDS), słynny „Wishing Well” (FREE), oraz swobodną przeróbkę „Rockin Every Night” (Forster & Russell) pokazujące fascynacje gitarzysty klasycznym rockiem brytyjskim.
Płyta bardzo dobra wykonawczo, choć jako album hard rockowo - metalowy nieco za lekka.
Całościowo u mnie 7.5/10

W następnym roku Moore zarejestrował koncert w Tokio w styczniu i płyta koncertowa "Rockin Every Night " ukazała się w tymże roku - początkowo też tylko w Japonii, gdzie Moore zawsze był przyjmowany entuzjastycznie. Na tym koncercie wokalistą był Sloman (np. URIAH HEEP), ale nie zaowocowało to dalszą współpracą przy nagrywaniu albumów studyjnych.
Reszta ekipy na tym koncercie to same sławy – Airey (k), Murray (b) i Paice (p).
”Nuclear Attack” w wykonaniu Slomana - Moore niezły, ale do wersji studyjnej jednak daleko. Ciekawa część instrumentalna w „I Can't Wait Until Tomorow” to chyba najlepszy fragment płyty.
Płyta moim zdaniem ze słabym wyborem utworów i dlatego raczej mało atrakcyjna.

Po trasie koncertowej Moore przystąpił do nagrywania nowego albumu. Oprócz Paice i Murraya tym razem towarzyszył mu Carter (k), z którym współpraca miała jak się okazało przedłużyć jeszcze na wiele lat. Ponadto w studiu wspomagali go Chouinard (p), Forster (b), Daisley(b) oraz wokalista SLADE Holder, który gościnnie zaśpiewał w „The Law Of The Jungle”.
Płyta ukazała się w roku 1983 i nosiła tytuł "Victims Of The Future". Album nierówny. Piosenkowe „Teenage Idol” i „All I Want” słabiutkie i zaskakujące płytkością. „Victims Of The Future” dobry, rockowy numer, podobnie jak i spokojny „Empty Rooms”, który jednak z metalową stylistyką wiele wspólnego nie ma.
Mamy też cover THE YARDBIRDS - tym razem „Shapes Of Things To Come” - dobre nagranie wykonane przez Moore'a z dużą dozą emocji. Za to znakomity jest energiczny i przebojowy „Hold On To Love” i tego utworu zawsze słucham z przyjemnością - prosty, melodyjny, rasowy i bezpretensjonalny zarazem. Oczywiście znakomity jest żartobliwie potraktowany numer z Holderem! Fajna rytmika, fajna melodia, no i SLADE Man niszczy głosem. Poniekąd najważniejszy na tym LP jest dramatyczny w swym przekazie „Murder In The Skies”, muzycznie nienaganny hard rockowy numer ze znakomitym solem - najlepszym na płycie, zresztą.
Album nierówny jak mówiłem i mimo, że dodatkowe atuty to bardzo dobra produkcja i nienaganne wykonanie to jednak dam tylko 6.5/10

Moore stale koncertował. Efektem tego był album koncertowy z roku 1984 "We Want Moore!". Zawierał on nagrania z lutego i czerwca 1984 z Detroit, Tokio, Glasgow i Londynu.
Tym razem Moore obszedł się bez wokalisty, zaśpiewał sam i zrobił to bardzo dobrze. Towarzyszył mu Carter oraz basista Gruber znany z pierwszej płyty RAINBOW i grupy ELF. Perkusistami byli Paice, a potem Chouinard - Paice już w tym czasie działał w reaktywowanym DEEP PURPLE. Album zawierał liczne słynne kompozycje wzbogacone o gitarowe popisy Moore'a na najwyższym poziomie - rockowe, metalowe i bluesowe. Tłumy szalały.

Kolejny album Moore'a to "Run For Cover" z roku 1986.
Album był efektem współpracy gitarzysty z całą armią muzyków. Oprócz Cartera byli to perkusiści Fergusson i Morgan, klawiszowcy Don Airey i Richards oraz... Glen Hughes jako wokalista i basista. Niewątpliwie najbardziej znamienitym gościem był sam Phil Lynott. Sam album bardzo eklektyczny.
Otwierający go „Run For Cover” to klasyczny numer dla Moore'a, melodyjny, dynamiczny i z bardzo dobrym solem. Nie jest on jednak reprezentatywny dla tego albumu. Znów mamy po części do czynienia z mdłym graniem rockowym i popowym w utworach „Listen To Your Heartbeat”, ”Once In A Lifetime” i „Out Of My System”.
W dwóch utworach słyszymy Lynotta jako wokalistę i basistę – „Out In The Fields” znakomity i stał się jednym z najważniejszych i najbardziej znanych kompozycji Moore'a, wielokrotnie coverowanych (np. DARK AT DAWN i RIOT). Drugi – „Military Man” już bardzo przeciętny, balansujący pomiędzy nagraniami THIN LIZZY, a klasycznym heavy metalem. ”Nothing To Loose” i „All Messed Up” - proste hard rockowe numery z prosta rytmiką i prostymi metalowymi refrenami uważam za bardzo dobre. W nich słyszymy Hughesa. Na płycie jest jeszcze dobry rockowy „Reach For The Sky”, ujawniający wpływy pop music tego okresu oraz nowa wersja „Empty Rooms”, moim zdaniem wrzucona nie wiadomo po co.
Album jak powiedziałem eklektyczny i do tego nierówny bardzo pod względem poziomu zarówno kompozycji jak i ich wykonania.
Ocena: 6/10

Następny album Moore zrealizował z kolei w gronie bardzo skromnym. W sesji nagraniowej udział wziął tylko Carter, który był również współautorem całości oraz Daisley (b)
Zamiast uznanych perkusistów... automat! Jak dla mnie "Wild Frontier" 1987 to album czterech kompozycji: ”Over The Hills And Far Away” - wielki przebój znany także z wydłużonej wersji singlowej przypominający nagrania THIN LIZZY i z elementami irlandzkiego folkloru.
”Wild Frontier” niby stosunkowo łagodny, ale pełen wewnętrznej ekspresji utwór także znany z odmiennej, dłuższej wersji singlowej, dynamiczny, szybki i melodyjny „Thunder Rising” ze znakomitym wokalem Moore'a, oraz lżejszy, chwytliwy rockowy „Take A Little Time”. „Strangers In The Darkness” oraz „Crying In The Shadows” choć niezłe, jako rockowe/hard rockowe numery wypadają raczej blado przy najlepszych. Kultu instrumentalnego „The Loner” zupełnie nie rozumiem... zupełnie nie pasuje do tej płyty. Tym razem jako cover słaba kompozycja „Friday On My Mind” - THE EASYBEATS.
Zalety - nienaganna gra Moore'a i chyba jego najlepsze wokale. Wada - pukający automat perkusyjny - naprawdę nie wierzę, że nikt nie chciał zagrać na żywo na tym LP. Jeśli to była natomiast taka zachcianka i ekstrawagancja Moore'a, to efekt chybiony. Druga wada - Johnny Boy, który pominąłbym wstydliwym milczeniem.
Ocena ogólna jednak: 7/10

Rok 1989 przynosi album "After The War".
Tym razem znani z poprzedniej płyty Carter i Daisley, no i prawdziwy perkusista z krwi i kości - sam wielki Cozy Powell. Ponadto, ponownie Airey, Philips (instrumenty perkusyjne) oraz jak super gwiazda Ozzy Osbourne. Tym razem Moore niszczy znakomitym tytułowym „After The War” - znów dynamiczny kawałek w heavy metalowej stylistyce. Wielka perła to również „Blood Of Emeralds” - długa metalowa kompozycja z wątkami irlandzkiego folkloru, mocno w stylu THIN LIZZY i nawet przypominająca momentami numer „Black Rose” klimatem i rozmachem. Do najlepszych dorzucę też energiczny i melodyjny „Running From The Storm”. Bardzo dobry także „Speak At Yourself”. Niestety, znów na płycie mdłe granie rockowe w stylu „Livin On Dreams”, „This Thing Called Love” i „Ready For Love” psuje dobre wrażenie. „Led Clones” z udziałem Ozzy'ego nudny i ociężały. Jako cover tym razem instrumentalna kompozycja Buchanana „The Messiah Will Come Again”. Intro i outro „Donluce” wykonane przez Aireya.
Ogólnie: 6,5/10

Na tym kończy się ten hard rockowy okres działalności Moore'a. Następny album ujawnił jego fascynację bluesem.
Podsumowując - znakomity gitarzysta, bardzo zdolny kompozytor, ale na płytach studyjnych prezentował zbyt rozległy i odmienny stylistycznie materiał, aby zadowolić całościowo zwolenników jakiegoś jednego określonego gatunku muzycznego.
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości