Dominum
#1
Dominum - Hey Living People (2023)

[Obrazek: NTUtMTQ3NC5qcGVn.jpeg]

tracklista:
1.Immortalis Dominum 03:52
2.Danger Danger 03:29
3.Hey Living People 03:47
4.Cannibal Corpses 03:12
5.Patient Zero 03:20
6.We All Taste the Same 04:47
7.Frankenstein 03:31
8.You Spin Me Round (Like a Record) (Dead Or Alive cover) 02:50
9.Better Shoot Yourself 03:28
10.Half Alive 04:16
11.The Chosen Ones 03:03
12.Bad Guy (Billie Eilish cover) (bonus) 03:03
13.Beds Are Burning (Midnight Oil cover) ((bonus) 03:41

rok wydania: 2023
gatunek: power metal/melodic heavy metal/rock
kraj: Niemcy

skład zespołu:
Mr. Death (Felix Heldt) - śpiew
oraz zombie

Odkąd George A. Romero wyniósł tematykę zombiaków do rangi sztuki, stała się ona nieodłącznym składnikiem szeroko rozumianej pop kultury, w tym także muzyki metalowej. Początkowo dotyczyło to amerykańskiego, głównie horror rock/metalu, potem te sympatyczne istoty opanowały death metal (co jest oczywiście w pełni zrozumiałe) i w końcu plaga rozszerzyła się także na power metal i regularnie pojawiają się albumy poświęcone przynajmniej w części plagom tych przede wszystkim mózgożernych potworów. Tym razem własną wersję wydarzeń końca ludzkości postanowił przedstawić Felix Heldt. Do tej pory jako muzyk metalowy nie ujawniał on swoich talentów i jego najbardziej znaczącym wkładem w tym zakresie było przygotowanie kompozycji na wydany w roku 2022 album VISION OF ATLANTIS - "Pirates", który zresztą cieszy się dużym powodzeniem i jest oceniany wysoko. Teraz Heldt staje na czele ekipy DOMINUM, jako narrator i główny aktor widowiska Pan Śmierć, a towarzyszą mu instrumentaliści, o których wiadomo na razie tyle, że już przemienili się w zombi. Wizja Heldta została opublikowana na albumie "Hey Living People" wydanym dziś, 29 grudnia 2023 przez słynną wytwórnię Napalm Records. 

Teatralny power metal z elementami hard rocka i melodic metalu klasycznego, jaki tu zaprezentowano, wydaje się być ofertą dla szerszej widowni niż na przykład to, co robi POWERWOLF i o instrumentalną ekwilibrystykę oraz aranżacyjną ucztę tu nie chodzi. Włączono do listy kilka coverów, w tym w podstawowej wersji słynny You Spin Me Round i wyszło to całkiem sympatycznie. Kompozycje własne są krótkie, zwarte o radiowej singlowej długości i każdy z nich może być potencjalnym, umiarkowanym hitem z rock/metalowych list przebojów, tak jak otwierający Immortalis Dominum, z melodyjnym wybuchowym refrenem stylizowanym na POWERWOLF. Taki soft power grają w nośnym Danger Danger w tanecznych rytmach i dobre to jest tym bardziej, że tym razem jakby idą w refrenie drogą SABATON. Jeśli nawet uznać ten album jako w pełnym tego słowa znaczeniu rozrywkowy, to tytułowy Hey Living People to killer absolutny w tej trudnej kategorii muzycznej. Felix Heldt śpiewa bardzo dobrze, wsparty chórkami i backing wokalami, ale jako kompozytor staje na granicy geniuszu właśnie, chociażby w tym utworze. Melodyjne zniszczenie i niesamowicie chwytliwy refren. I nieco rocka w ładnym Cannibal Corpses i słynni amerykańscy Kanibale nigdy nie nagrali tak sympatycznej roztańczonej piosenki. Są tu także power rockowe kawałki, takie jak Patient Zero, na pewno dobrze prezentujące się na scenie i ta teatralność to także cecha czegoś na kształt nostalgicznego songu We All Taste the Same, najdłuższego i stanowiącego pewne wytchnienie od naporu przebojowości poprzednich utworów. Niemniej, tak sobie się to prezentuje. A Frankenstein to melodic power zdecydowanie, choć nieco w lżejszej wersji czerpiący z dokonań POWERWOLF. To frazowanie w refrenie, po prostu POWERWOLF. A Better Shoot Yourself mi się nie podoba. I wcale nie dlatego, że sama propozycja palnięcia sobie w łeb nie jest nęcąca. Tu raczej chodzi o to, że fajnie się słucha disco grania z lat 70 i 80tych w ramach coverów power metalowych, ale nowe rzeczy w takiej formie jakoś tchną tandetą. Złe wrażenie zaciera para symfoniczny i spokojny Half Alive, tak swobodnie się rozwijający w kroczący refren, solidny, choć w drugiej połowie stawki refrenów z tego albumu, podobnie jak ten z ostatniego rytmicznego The Chosen Ones i tu znowu wracamy do markowanego power metalu z elementami disco lat 80tych.

Wykonanie jest znakomite i zombi grają wybornie, ze szczególnym wskazaniem na perkusistę. Jak słychać, czasem warto się przemienić w zombie. Także brzmienie jest najwyższej  klasy, bo Mr. Death zaprosił jako producent do wykonania mixu i masteringu Mistrza Jacoba Hansena i tu wszystko jest na swoich miejscach. Można jednak zauważyć zdjęcie z gitary power metalowej mocy. Zapewne by nie przestraszyć młodszej widowni, która zombi się nie boi, ale głębokiej ryczącej gitary już tak.
Ogólnie sympatyczne to jest i na pewno na scenie się okaże fajnym widowiskiem. Jako album w kategorii "metal"... Tu zdania mogą być podzielone.


ocena: 7,5/10

new 29.12.2023

Premierowa recenzja dzięki uprzejmości wytwórni Napalm Records
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Dominum - The Dead Don't Die (2024)

[Obrazek: 1280194.jpeg?1941]

Tracklista:
1. We Are Forlorn 03:48
2. One of Us 03:06      
3. The Dead Don't Die 03:33      
4. Killed by Life 03:30      
5. Die for the Devil 03:38      
6. Don't Get Bitten by the Wrong Ones 03:06      
7. Happy Deadly Ending 03:24      
8. Can't Kill a Dead Man 03:28      
9. This Is Not a Game 02:52      
10. The Guardians of the Night 03:27      
11. Rock You like a Hurricane (Scorpions Cover) 03:17

Rok wydania: 2024
Gatunek: Power Metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Mr. Death (Felix Heldt) - śpiew
Jochen Windisch - gitara
Korbinian Benedict - bas
Marcos Feminella - perkusja


W niezmienionym składzie, minął ledwie rok od debiutu, a Pan Śmierć zdążył przygotować dziesięć kompozycji na kolejny album, który zostanie wydany 27 grudnia 2024 roku przez Napalm Records.

Zmiany słychać już w dumnym We Are Forlorn o teutońskim wykonaniu, choć epickie zacięcie mogłoby wskazywać na Skandynawię. Zaczyna się to obiecująco, Felix Heldt wydaje się być bardziej swobodny wokalnie i nie boi się wejść w wyższe jak i niższe rejestry, a sama muzyka ma mocniej zaakcentowany wydźwięk horror metalu, chociaż nadal jest to element drugoplanowy. Power metalu też wydaje się być więcej, ale tego bardziej modern, jaki zaprezentował na ostatnim albumie ANGUS MCSIX i One of Us w tym stylu został wykonany znakomicie. Delikatniejszy, bardziej stadionowy POWERWOLF? Nie ma w tym nic złego, tym bardziej, kiedy orkiestracje odkrywają większą rolę niż na pierwszym LP, a wykonane zostały znakomicie, tak jak żywiołowe, choć krótkie sola Jochena Windischa, a sekcja rytmiczna w porównaniu z debiutem dostała turbodoładowania i gra mocniej, więcej i lepiej, chociaż na debiucie przecież nie grali źle.
Jak dużo wnoszą orkiestracje do tej muzyki słychać już od początku, dodając kolejną warstwę, która świetnie podkreśla melodię główną i refreny. Kapitalnie grają w dumnym Killed By Life, utrzymanym w wolniejszych tempach, zagrzewającym do boju i chwycenia za wyszczerbiony topór. Nie ma tutaj na bolesną kiczowatość i infantylność innych wiodących grup, które próbują grać w "klimacie" lat 80., i jest to dobrze zagrany power metal z elementami power rocka i w tym klimacie Die for the Devil jest więcej niż bardzo dobry. Można to uznać za pozostałość z debiutu w kwestii ciężaru, w wykonaniu jednak słychać większą dojrzałość. Stadionowy Don't Get Bitten by the Wrong Ones może nie jest tak nośny i oryginalny jak kompozycje DYNAZTY, ale jest w tym rockerze coś hipnotyzującego. Może to znakomita forma wokalna Felix Heldta, który śpiewa tutaj bezbłędnie? Może lepsze dotarcie się zespołu, a może lepiej wyrażona i bardziej spójna wizja artystyczna? Udany jest Happy Deadly Ending z lekkimi zapędami modern AMARANTHE i innych grup, łącząc to z formułą amerykańskiego rocka. W Can't Kill a Dead Man wpływy SABATON są oczywiste i w tych klimatach sprawdzają się bardzo dobrze, dodając orkiestracjami jeszcze więcej dramaturgii i gotyckiego klimatu, z kolei The Guardians of the Night to solidne nawiązanie do POWERWOLF i tak jak na LP poprzednim, jest to markowany power metal z elementami disco lat 80.
Cover SCORPIONS w klimacie horror metalu należy raczej traktować jako ciekawostkę, chociaż mi osobiście się to zupełnie nie podoba i mam nadzieję, że zespół nie pójdzie w tym kierunku. This Is Not a Game jest tylko niezły w tym, co próbuje osiągnąć i to raczej prosty heavy metal, mieszane uczucia budzi The Dead Don't Die, którego głównym motywem jest kołysanka, wzbogacona o elementy horror metalu i akcentami POWERWOLF. Z jednej strony rewelacyjne orkiestracje i mroczne gitary, partie kołysankowe jednak takie sobie.

Ponownie Jacob Hansen zajął się brzmieniem i jest ono znakomite, tym razem dając gitarze bardziej wyrazisty, soczysty i ostry sound. Sekcja rytmiczna brzmi dokładnie tak, jak powinna, z gęstym basem na czele. I orkiestracje. Rewelacja.
To ciekawe, jak bardzo ten zespół zmienił się w wciągu roku. Nagrał album mainstreamowy i przebojowy, tak jak poprzednio nie odkrywając niczego nowego, tylko poprawiając niemal wszystko, co było nie tak z debiutem. Jest mocniejsze brzmienie, bardziej wyraziste refreny i orkiestracje, które sprawiają, że kompozycje są bardziej wieloplanowe i nośne.
Brawa dla DOMINUM, który do świata zombi tchnął nowe życie.


Ocena: 8.7/10

SteelHammer

Przedpremierowa recenzja dzięki uprzejmości wytwórni Napalm Records.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości