Armored Saint
#1
Armored Saint - March of the Saint (1984)

[Obrazek: R-2469840-1285809531.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. March Of The Saint 04:12
2. Can U Deliver 03:35
3. Mad House 03:48
4. Take A Turn 03:44
5. Seducer 03:54
6. Mutiny On The World 03:26
7. Glory Hunter 05:09
8. Stricken By Fate 03:43
9. Envy 02:59
10. False Alarm 04:14

Rok wydania: 1984
Gatunek: Heavy Metal/Power Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
John Bush - śpiew
David Pritchard - gitara
Phil Sandoval - gitara
Joey Vera - bas
Gonzo Sandoval - perkusja

ARMORED SAINT z Las Vegas powstał w roku 1981. Trochę długo trwało, zanim ich muzyka przykuła uwagę łowców talentów i grupa zdołała podpisać kontrakt ze znacząca wytwórnią Chrystalis. Poprzedzona maxi singlem "Armored Saint" płyta ukazała się w roku 1984 i była jednym z pierwszych manifestów amerykańskiego power metalu, czy raczej próbą przełożenia na grunt amerykański tego, co grał w Europie na przykład JUDAS PRIEST w tym czasie.

ARMORED SAINT grał jednak tę muzykę w wyraźnym powiązaniu tradycjami amerykańskiego heavy metalu, a nawet hard rocka i ta płyta wypełniona jest kompozycjami melodyjnymi i pozbawionymi agresji. Przeważają dosyć szybkie tempa, a Bush śpiewa raczej czysto, mocno, od czasu do czasu tylko uciekając się do ostrzejszych form wokalnego wyrazu. W większości utworów wspierany jest przez chórki tworzące wielogłosowe harmonie, ale bez nadmiernego słodzenia.
"March of The Saint" czy "Can U Deliver" to typowa muzyka, jaką tu zespół proponuje w podobnych wariantach i dalej. Ta druga kompozycja jest wzbogacona o gitarowy pojedynek Pricharda i Sandovala i takich jest tu na tym LP sporo. Szkoda jednak, że w tych momentach gitary wydają się zbyt cofnięte.
Zapewne najsłynniejszym utworem z tego LP jest dynamiczny, zdecydowanie power metalowy "Mad House", gdzie poza znakomitą grą gitarzystów warto też odnotować ataki basowe Very.
Największym problemem na tym albumie są melodie. Te są bardzo przeciętne. W znacznym stopniu brakuje im jakiejś wyrazistości, są dobre, ale to wszystko jest jakby powtórzeniem różnych motywów lżej lub ciężej grających zespołów z USA z kręgu tradycyjnego hard rocka i to bardzo słychać w pół balladowym "Take A Run". Obiecujący początek, a potem takie granie, jakiego było coraz więcej i więcej z każdym miesiącem w tym czasie w USA.
Tam, gdzie dynamika jest dobra, zawodzi sama melodia, jak w "Seducer" czy "Glory Huner", tam gdzie, jest próba power metalowego potraktowania melodii hard rockowej w "Mutiny On The World" jakieś to ożywienie jest sztuczne.
John Bush, przez wielu bardziej kojarzony z występów w ANTHRAX, nie wyróżnia się tu jako wokalista niczym szczególnym. Głos jak wiele innych głosów z tamtego okresu, co więcej skala tego głosu jest mocno ograniczona. W mocniejszych, ciężej zagranych numerach zapewne brzmiałby lepiej, jednak ta produkcja jest tu niezbyt eksponująca power metalowy charakter kompozycji. Ta energia ogólnie tu jest nieco sztucznie generowana, czasem w riffowaniu bardziej nerwowym jak w "Stricken By Fate". Ten ich metal jest bardzo ułożony, aż za bardzo i to słychać w "Envy", a jeszcze bardziej na koniec w "False Alarm".
Ten numer zagrany z większym ogniem i ikrą mógłby być ozdobą tego LP, jednak to co najwyżej blady szkic tego, co można było z tego zrobić.
Bas Very próbuje na tym LP zdziałać więcej, perkusja Sandovala nie zawsze jednak na to pozwala i gra Gonzo nie budzi na tym albumie większego zainteresowania, mimo że ten instrument jest bardzo dobrze ustawiony.

Album jest dobrze wyprodukowany jak na standardy bardziej tradycyjnego heavy metalu, jednak jak na potrzeby power metalu jest zbyt ugładzony. W znacznej mierze przypomina brzmieniem mainstreamowe płyty z hard rockiem i metalem stadionowym z wyostrzonym nieco brzmieniem gitar, które jednak wydają się przez to suche.
Album sukcesu komercyjnego nie przyniósł, nie spowodował też jakiegoś wielkiego zainteresowania samym zespołem. Średnie melodie i średnie wykonanie nie sprzyjały temu.
Grupa mimo to zachowała kontrakt z Chrystalis i wydała tam kolejne albumy w nieco już odmiennym składzie, gdyż w trakcie nagrywania drugiego albumu odszedł gitarzysta Sandoval, aby założyć własny band MEGATTACK.


Ocena: 6/10

19.09.2009
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Armored Saint - Punching The Sky (2020)

[Obrazek: R-16098583-1605195997-4673.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Standing on the Shoulders of Giants 06:46
2. End of the Attention Span 05:13
3. Bubble 05:22
4. My Jurisdiction 04:39
5. Do Wrong to None 05:06
6. Lone Wolf 04:18
7. Missile to Gun 04:23
8. Fly in the Ointment 05:02
9. Bark, No Bite 04:18
10. Unfair 04:03
11.Never You Fret 04:19

Rok wydania: 2020
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
John Bush - śpiew
Jeff Duncan - gitara
Phil Sandoval - gitara
Joey Vera - gitara basowa
Gonzo Sandoval - perkusja

Niezależnie od tego, jakie się ma zdanie o ARMORED SAINT, to nowej, ósmej płyty tego zespołu pominąć milczeniem nie można. Album został wydany przez Metal Blade Records w październiku.

Po artystycznej klęsce "La Raza" w roku 2010 ARMORED SAINT dosyć bezpiecznie zaprezentował się w roku 2015 na "Win Hands Down". Bezpiecznie i bez wyrazu, choć realnie trudno się było tu do czegoś przyczepić. Teraz, w 2020 mogło być już tylko lepiej albo gorzej, jeśli płyta miałaby podobny zakres stylistyczny. Tak, ma bardzo podobny, jest można powiedzieć pod tym względem bezpośrednią kontynuacją muzyki z 2015 roku. Jest kontynuacją bardzo bezpieczną, powielającą tamte wzorce i gdyby zestawić obie płyty w jeden 2CD album, to można odnieść wrażenie, że to dzieło z jednego czasu i jednego miejsca teraz lub w przeszłości. Heavy metal tradycyjny, jaki gra ARMORED SAINT tutaj, w czystej postaci takim nie jest. Hard rockowe i rockowe fundamenty są ponownie słyszalne w wielu kompozycjach, szczególnie w refrenach, w teorii nośnych i radiowych, w praktyce eksploatujących wzorce ostatnich 20 lat w amerykańskim rock/metalu - bardziej rock niż metalu, określanych dla mnóstwa przeciętnych zespołów jako heavy metal/hard rock, ale nieciekawych ani jako heavy metal, ani jako hard rock. ARMORED SAINT dodatkowo upodabnia się do takich zespołów pewnym alternatywnym podejściem do konstrukcji utworów, budowy riffów głównych specyfiki melodii, czasem nawet z podskórną pulsacją groove czy grunge, ale bez epatowania tym w szczególny sposób. Oczywiście ta ekipa robi to z dużą profesjonalną swobodą, wokalnie John Bush jest w bardzo dobrej formie, gitarowa robota jak zwykle na bardzo wysokim poziomie, jednak to nie chwyta, to wydaje się powszednie, tak bardzo powszednie.
Najlepszą kompozycją jest na tej płycie wyborny, dynamiczny, potoczysty classic heavy metalowy Missile to Gun, z kruszącym refrenem i porywającą grą obu gitarzystów. Jednak ARMORED SAINT albo nie chce za bardzo tworzyć więcej metalu tego rodzaju, albo po prostu nie ma na to pomysłu. A na drugim biegunie mdły i bezbarwny song Unfair, jakby żywcem wyjęty z sesji "La Raza". I dużo, dużo prawie dobrych numerów, ale zawsze coś tu nie pozwala się zachwycić, może właśnie z powodu mniej lub bardziej słyszalnego gatunkowego eklektyzmu.

Rzecz jasna, jest to kolejny znakomicie wyprodukowany i świetnie brzmiący album zespołu i pod tym względem to klasa światowa. Może nawet brzmi to jeszcze lepiej, niż "Win Hands Down". Ostre, selektywne gitary, mocna, pięknie rozplanowana perkusja, dewastujący metaliczny bas.

ARMORED SAINT zespołem heroicznym nie jest od 35 lat, od "Delirious Nomad" idzie własną, kontrowersyjną (poza "Symbol Of Salvation") drogą. Tyle, że ta droga się przez kilkanaście co najmniej ostatnich lat wypełniła armią zespołów grających w USA podobną muzykę i zasłużona ekipa z Los Angeles gdzieś się w tym tłumie gubi, nie oferując wiele więcej niż inni.


ocena: 6,9/10


new 17.11.2020
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#3
Armored Saint - Symbol of Salvation (1991)

[Obrazek: NS03NjMyLmpwZWc.jpeg]

Tracklista:
1. Reign of Fire 03:57
2. Dropping like Flies 04:39
3. Last Train Home 05:19
4. Tribal Dance 04:07
5. The Truth Always Hurts 04:20
6. Half Drawn Bridge 01:26
7. Another Day 05:32
8. Symbol of Salvation 04:36
9. Hanging Judge 03:45
10.Warzone 03:38
11.Burning Question 04:18
12.Tainted Past 07:04
13.Spineless 04:19

Rok wydania: 1991
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
John Bush - śpiew
Jeff Duncan - gitara
Phil Sandoval - gitara
Joey Vera - gitara basowa
Gonzo Sandoval - perkusja

Istnieją albumy kultowe i to nie podlega dyskusji. Istnieją jednak także albumy kultowe, które to miano zyskują wskutek określonego zbiegu okoliczności, a nie z powodu realnej wartości muzycznej. Taką płytą jest także "Symbol of Salvation", czwarty z kolei LP ARMORED SAINT.

Na tę specyficzną kultowość złożyło się tu kilka czynników, w zasadzie więcej niż w przypadku innych kontrowersyjnych, a stawianych na piedestale płyt z USA. Smutne i mroczne okoliczności nagrania tego albumu były na pewno czynnikiem najważniejszym. Współzałożyciel zespołu, gitarzysta Dave Prichard przygotował większość kompozycji, jednak jego nieuleczalna choroba - białaczka, spowodowała, że zdołał on zagrać tylko na sesji nagraniowej, gdy zarejestrowany został Tainted Past... Zmarł 28 lutego 1990 roku. Zespół nie wyobrażał sobie, by stworzony takim wysiłkiem zmarłego kolegi materiał nie ujrzał światła dziennego. Powrócił do składu Phil Sandoval, który odszedł w 1985 i płyta została wydana w maju 1991.
Cień i swoisty mrok unoszący się nad całością jest tu niemal namacalny. I kultowy... LP zaprezentowała słynna wytwórnia Metal Blade. Będąc wcześniej pod skrzydłami innej wielkiej wytwórni Chrystalis ten zespół jakoś nie miał szczęścia do promocji. Tu w barwach Metal Blade było zupełnie inaczej i zainteresowanie medialne podsycano jeszcze przed premierą, przez co "Symbol of Salvation" był jedną z bardziej oczekiwanych classic metalowych płyt roku. W pewnym stopniu został wylansowany jako kultowy... O tej kultowości na pewno zadecydował także czynnik jej klasyczności gatunkowej. Rok 1991 to już rok, gdy większość ekip budujących potęgę amerykańskiego heavy i power metalu zeszła ze sceny lub funkcjonowała na jej obrzeżach, wyparta przez inne odmiany metalu, takie jak thrash i rozkwitający właśnie death metal oraz bardziej socjologiczne i kulturowe niż muzyczne zjawisko zwane "muzyką z Seattle". Rzecz jasna nie wszystkim ona pasowała, nie wszyscy stali się także w jednej chwili fanami ekstremalnego metalu i "Symbol of Salvation" wyrażał tęsknotę za tym, co odchodzi i przemija, co jasne i zrozumiałe, choćby nawet nie było tak dobre, jak najlepsze rzeczy z lat poprzedzającej dekady.
Bo nie jest to tak dobre. Oczywiście, wokalny występ Johna Busha jest znakomity i pewnie najlepszy w classic heavy metalowej kategorii w roku 1991, ale z drugiej strony konkurencja była przecież bardzo skromna... Duncan i Sandoval tworzą bardzo sprawny i zgrany duet, ale czy tak zgrany i sprawny jak Wells i Marshall z METAL CHURCH na "The Human Factor" z tego samego roku? Brzmienie jest w swej masywności znakomite, ale jest to rzeczywiście szczyt twórczych możliwości Mistrza Eddy'ego Schreyera? W tym samym roku przejawił więcej inwencji w przypadku soundu "Victim odf Deception" HEATHEN.
Ten album, jak cała twórczość ARMORED SAINT, zawsze cieszył się większą estymą w USA niż w Europie. Amerykanie są jakoś mniej nastawieni na melodie niż Europejczycy czy Japończycy. Tu, na "Symbol of Salvation" jest dużo przystępnie podanej mocy, ale killerskich melodii mało. Może nawet ani jednej, bo to co się tu przez apologetów zalicza do hitów, czyli tytułowy Symbol of Salvation czy potoczyste na granicy heavy/power Reign of Fire, Warzone oraz zapewne najbardziej udany Burning Question są po prostu solidnymi kompozycjami, które na płytach z lat 80tych lepszych zespołów zajmowałyby pozycję raczej w środku stawki. Kilka razy, a na pewno zdecydowanie w Dropping like Flies grupa powraca do mniej udanych rock/metalowych pomysłów z albumów poprzednich, a w przypadku Last Train Home gdzieś tam zbliża się także do nowomodnych trendów elektrycznej muzyce. A już na pewno w Tribal Dance.

Realnie jest to po prostu dobra płyta doby narastającego kryzysu klasycznego heavy metalu w USA. Wskutek splotu okoliczności zdobyła niezasłużony kultowy status i tak od 30 lat jest przez wielu postrzegana, choć tak naprawdę zestarzałą się bez wdzięku. Niemniej, w jednym stawiający jej pomniki fani mają rację. To najlepsza płyta ARMORED SAINT. Ale tylko.


ocena: 7/10

new 19.11.2022
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości