Metal De Facto
#1
Metal De Facto - Imperium Romanum (2019)

[Obrazek: R-14559101-1577049081-6045.jpeg.jpg]

tracklista:
1.The Conqueror 04:48
2.Legionnaires’ Oath 04:09
3.Naturalis Historia 05:55
4.Inferno 04:13
5.Bacchanalia 04:31
6.Echoes in Eternity 04:58
7.Colosseum 03:09
8.Ides of March 06:19
9.The Ascending of Jupiter 04:2
10.Germanicus 09:31

rok wydania: 2019
gatunek: melodic power metal
kraj: Finlandia

skład zespołu:
Mikael Salo - śpiew
Esa Orjatsalo - gitara
Mikko Salovaara - gitara
Sami Hinkka - gitara basowa, gitara akustyczna
Atte Marttinen - perkusja
Benjamin Connelly - instrumenty klawiszowe


METAL DE FACTO to nazwa, która kojarzy się zapewne najbardziej z, na przykład, jakimś francuskim wysmakowanym progressive metalem, gdzie rolę drugiej gitary odgrywa saksofon. W rzeczywistości to jednak nowa grupa z Helsinek, a raczej super-grupa, jeśli się spojrzy na skład. No tak, Sami Hinkka z ENSIFERNUM, Esa Orjatsalo (ex DREAMTALE), Mikko Salovaara (LEVERAGE, ex KIUAS) no i znakomity wokalista Mikael Salo (DYECREST), który niepotrzebnie bawi się w takie rzeczy jak EVERFROST. Co za mix by wyszedł ze stylu ENSIFERNUM i KIUAS z wokalem Salo... Tymczasem jednak METAL DE SALO gra klasyczny power, który zaprezentował na albumie "Imperium Romanum" wydanym przez Rockshots Records w listopadzie 2019 roku.
Wytwórnia włoska, natomiast tematyka rzymska i Finowie dołączają do opowieści o historii Imperium Rzymskiego, co do tej pory było domeną Włochów. No, poza pewnym znakomitym zespołem z Italii, który wolał raczej śpiewać o hoplitach.

Oczywiście, ten zestaw grać potrafi, tu prezentuje się pod względem zgrania jako ekipa bardzo okazale i pewnie, a Salo po raz kolejny udowadnia, że mocny głos potrafi wykorzystać w pełni, majestatycznie górując nad muzyką.
Ten album otwiera heroiczny, dosyć szybki The Conqueror i ta kompozycja potwierdza, że Finowie w takim bojowym epickim power metalu to jest jednak tylko dalsze europejskie zaplecze. Taki przeciętny numer, w manierze drugoligowych rycerzy niemieckich. Gdyby cała płyta miała być wypełniona takimi tylko utworami, to nie byłoby za bardzo o czym pisać. W końcu jednak jest tu lider ENSIFERNUM i Legionnaires’ Oath to już znakomity pompatyczny i uroczysty epic power i jak się okazuje, można stworzyć dumny i zapadający w pamięć utwór nie tylko o hoplitach. Prosty, marszowy, wzbogacony klawiszami. Klasa! No, a potem coś w stylu bardziej DREAMTALE, z czasów gdy potrafili zagrać prawdziwy power metal  w szybkim Naturalis Historia. Trochę te klawisze mało true, ale trzeba brać poprawkę na fińską specyfikę. Trudno jednak tak do końca się z takimi klawiszami zgodzić w Inferno. Tu za zmarnowanie tego fenomenalnego motywu muzycznego ze zwrotek zespół powinna spotkać surowa kara ze strony Jupitera, albo innego rzymskiego boga. Bardzo to zostało rozmyte i niewydobyte jak należy w kompozycji, która bardziej przypomina modern alternative metal niż coś, co ma wskazywać na historię Rzymu. Fajnie, przebojowo, ale chyba nie na takiej płycie się to powinno znaleźć. 
Fanfarowy Bacchanalia muzycznie  zawiera akcenty folkowe, ale ze świętem Bachusa niemające nic wspólnego. No, można już było w samym refrenie jakiś choć cień "ancient" stylizacji muzycznej zastosować. A tak to raczej w refrenie bardziej wyszedł Oktobefest, niż Święto Wina. Szczerze mówiąc - czysty, beztroski styl późnego DREAMTALE. No, miłe to, ładnie zaśpiewane i zagrane, ale to taka kolorowa pocztówka ze wsi potiomkinowskiej.
Nastrojowej ballady Echoes in Eternity z gitarą akustyczną (zagrał na niej Sami Hinkka) należało się oczywiście spodziewać, ale to taki typowy fiński produkt radiowy w obszarach mainstreamowych i można to z powodzeniem zaśpiewać pod choinką w ramach śpiewania neopogańskich ballad semi-elektrycznych. Solidna, rzemieślnicza i tylko robota.
Przy okazji instrumentalnego Colosseum wychodzi pewna gitarowa niemoc dwóch znakomitych gitarzystów na tej płycie.
To w końcu plac starć gladiatorów, a nie polana w lesie iglastym, gdzie dzieci lepią bałwanka ze śniegu w momentach, gdy mamy tu ckliwe, neoklasyczne plumkanie. Ja tam Esa Orjatsalo nie potępiam, on już tak ma od zawsze, ale Mikko Salovaara? Takie granie po dewastujących stylowo gitarowych popisach w KIUAS ? No tak, ale teraz jest LEVERAGE Mark 2 i tam też specjalnie się nie wysilił w tym roku...
Ides of March może jako dynamiczna power metalowa kompozycja niczym się szczególnym nie wyróżnia, ale przynajmniej dramatyzm jest należycie do okoliczności wydobyty tak w refrenie, jak i w teatralnym wokalu Salo. Fatalne sola gitarowe nieco przykrywa fragment symfoniczny zrobiony bardzo ciekawie i dobrze przechodzący w coraz bardziej dramatyczne obszary. Gdyby wszystkie kompozycje prezentowały się tak jak dynamiczny i melodyjnie heroiczny The Ascending of Jupiter, to można by mówić o sporym wydarzeniu. Jednak ten LP kończy tradycyjny galopujący melodic power metalowy kolos o raczej ogranej już przez wielu melodii i aranżacji przeciętnej, wypośrodkowanej pomiędzy epic power a fińską powszedniością wypracowaną wieki temu przez STRATOVARIUS i SONATA ARCTICA. W pewnym momencie wolniej i klimatycznie, w innym bojowa narracja i kilka fenomenalnych power metalowych riffow tuż po niej, ale potem znowu tak jakoś bez patosu, bez pompatyczności koniecznej by oddać istotę Honoru, Śmierci i Krwi, ale chyba muzycznie Finowie nie są tu zdolni tego realnie wydobyć.

Włosi by tego tak nie rozegrali, ani Grecy, ani Amerykanie. Finowie jednak zrobili tu dużo odstępstw od epic power metalu jak na album zakreślony w pewnym obszarze historycznym. Nie wiem, gdzie tu był Sami Hinkka, by trochę wyhamować pewne naiwne melodic power metale i radiowe zapędy, stanowiącej tu lekki zgrzyt. Tak się zastanawiam, czy w równie nonszalancki sposób by potraktowali tematy z narodowego eposu "Kalevala"?
Jeden bohater - Salo. Występ znakomity, reszta po prostu odegrała swoje w mniej lub bardziej kontrowersyjny sposób, poza Hinka na basie, i ten instrument prezentuje się tu najlepiej.
Ponieważ zasadniczo Finowie trzymają się pewnego schematu soundu, więc zawsze ten ich power metal będzie pod tym względem brzmiał podobnie. Bardzo dobrze, oczywiście, jeśli przyjmiemy styl realizacji całości zbliżony do ALTARIA za dobry, a tu właśnie Esa Orjatsalo tym się zajął, podobnie jak na dwóch płytach ALTARIA, ponad dziesięć lat wcześniej.
Trochę ALTARIA, trochę DREAMTALE, trochę machania mieczem rzymskim gladius i nic KIUAS czy ENSIFERNUM.
Mam takie zupełnie prywatne podejrzenie, że METAL DE FACTO chciał się załapać na ten sam wózek co i BEAST IN BLACK, ale to niestety nie jest ten poziom, choć zestaw muzyków zacny i szanowany.

ocena: 7,5/10

new 29.11.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Metal De Facto - Land Of The Rising Sun Part I (2024)

[Obrazek: MzQtOTUwMy5qcGVn.jpeg]

tracklista:
1.Rise Amaterasu 05:23
2.Code of the Samurai 03:12
3.Heavier Than a Mountain 06:10
4.Slave to the Power 03:28
5.Divine Wind 05:32
6.Tame the Steel 04:10
7.Superstars 05:46
8.47 Ronin 12:08

rok wydania: 2024
gatunek: melodic power metal
kraj: Finlandia

skład zespołu:
Aitor Arrastia - śpiew
Esa Orjatsalo - gitara
Mikko Salovaara - gitara
Sami Hinkka - gitara basowa, gitara akustyczna
Atte Marttinen - perkusja
Benjamin Connelly - instrumenty klawiszowe

Tak trochę po wydaniu debiutu zniknął z horyzontu METAL DE FACTO, ale się w końcu odnalazł. Bez Mikaela Salo, który odszedł (zresztą także z DYECREST) w roku ubiegłym, ale jest nowa płyta, którą włoska wytwórnia Rockshots Records wyda 9 lutego bieżącego roku.

Nowym wokalistą został Hiszpan Aitor Arrastia i to nazwisko pewnie wiele fanom metalu nie mówi. Ponad dwadzieścia lat temu zaśpiewał na albumie nieistniejącej już formacji power metalowej EDELWEYSS i to chyba tyle... Tu pojawia się nieoczekiwanie wśród zasłużonych dla sceny fińskiej muzyków i bardzo dobrze się stało, że się pojawia. Nawet dziwne, że jego wyborny talent przez lata nie był wykorzystany we własnym kraju jak należy, ale jak widać, (czy raczej słychać) na wszystko przychodzi czas. Ten czas przyszedł na drugim LP METAL DE FACTO, będącym tematycznie poświęconym kulturze japońskiej epoki samurajów i sądząc po tytule, będzie w przyszłości kontynuacja tych wątków.
METAL DE FACTO nie jest tu zespołem korzystającym z elementów i pierwiastków muzyki japońskiej. Grają tu power metal europejski, wspomagany klawiszami, niekiedy tworzącymi tło symfoniczne. Otwierający ten album Rise Amaterasu to bardzo ciekawy przykład tego, jak grupa z Finlandii gra w stylu fantasy power rodem z Italii. Udane zwrotki, niemal równoległe do gitar klawisze i po prostu kapitalny refren, taki nieoczekiwanie potoczysty i uroczysty, a jednocześnie bez pompatycznego zadęcia. I tu właśnie słychać, jak wybornym wokalistą jest Aitor Arrastia. Zasięg potężny, czysty wysoki śpiew, zresztą też bardziej w stylu włoskim niż latino metal, wielka pewność siebie w kwestii wykonania. No i ten refren to doprawdy jest killerski! METAL DE FACTO nie wciela się jednak całkowicie w rolę naśladowców Włochów w ramach gatunku i krótszy, bardziej zwarty Code of the Samurai to taki mocarny mix DREAMTALE z masywnym, rytmicznym refrenem w stylu niemal SABATON. Piękny numer, podrywający, bojowy, chwytliwy, ultra chwytliwy. I wolniej, i dostojniej prowadzą spokojniejszy, nieco romantyczny Heavier Than a Mountain... I totalne zniszczenie w refrenie. No coś po prostu niesamowitego - jaki klimat, jaka wspaniała, romantyczna melodia. Czaruje, absolutnie czaruje i wzrusza METAL DE FACTO!
Może nie tak bardzo w zagranym w niemieckim stylu hansenowskim Slave to the Power, ale zwiewny, delikatny klimat heroiczny Divine Wind jest już po raz kolejny wspaniały i to są klimaty generowane na najlepszych albumach RHAPSODY. Epicka narracja i fanfarowy pochód klawiszowca. Moc! Tame the Steel w skocznym stylu przemyka w zwrotkach oraz realnie roztańczonym, ale i epickim refrenie i znowu bliżej do klasyki fińskiej, budowanej przez DREAMTALE i nowsze zespoły, i jest sympatycznie, aczkolwiek bez oryginalności. Co ciekawe, jedne z cięższych partii gitar tu można usłyszeć, nawet o lekko modern zabarwieniu. Trochę zaskakują słuchowiskowym wstępem i power/doomowym rozwinięciem i ogólnie tu jest w tej kompozycji wiele pomysłów i muzycznych wątków, a ten główny w konwencji heroic power jest najbardziej z tego interesujący.
Wreszcie na koniec kolos i nawet dłuższy niż Germanicus z roku 2019. Coś mają we krwi zespoły fińskie, że właśnie w taki sposób kończą swoje albumy. Tu opowiedziana jest słynna, znana także z filmowej adaptacji historia o 47 Roninach. Majestatyczny początek, rozległe klawisze w symfonicznym stylu, narracje i sporo gitarowych partii, które można odnieść do power/thrashowych i to jest pewne zaskoczenie. Pozytywne, ale sama melodia jakoś bardzo długo pozostaje na dalszym planie i to rusza w opcji włoskiego epickiego power raczej późno i nie na długo. Liczne zmiany aranżacji i tempa w rozbudowanej części instrumentalnej, pianino (takie w stylu SAVATAGE) i inne smaczki nie rekompensują, co najwyżej tylko, dobrej melodii. Mimo wszystko, oczekiwałem czegoś bardziej monumentalnego i epickiego. Narracje, nawet najlepsze nie zastąpią znakomitej melodii.

Cały zespół gra wyśmienicie, lepiej i z większą maestrią niż na debiucie. Światowa klasa wykonania. Wyborne sola obu doświadczonych gitarzystów, kawaleryjskie basowe szarże Sami Hinkka,  atomowa perkusja Atte Marttinena, który tak naprawdę na arenie międzynarodowej zaistniał dopiero w METAL DE FACTO. Piękna, wieloplanowa realizacja, idealne wyważenie poszczególnych instrumentów, zasłużona ekspozycja Aitora Arrastia. Fińska robota bez skazy.
Na debiucie ten zespół po prostu zagrał dobry, melodyjny power metal. Na płycie "Land Of The Rising Sun Part I" pokazał się ze znacznej lepszej strony, a w kilku wskazanych wyżej aspektach oczarował.


ocena: 9/10

new 24.01.2024

Przedpremierowa recenzja dzięki uprzejmości wytwórni Rockshots Records
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości