Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:991
Edenbridge - Sunrise in Eden (2000)
Tracklista:
1. Cheyenne Spirit 05:35
2. Sunrise in Eden 08:32
3. Forever Shine On 05:02
4. Holy Fire 04:48
5. Wings of the Wind 05:04
6. In the Rain 04:30
7. Midnight at Noon 04:11
8. Take Me Back 04:16
9. My Last Step Beyond 10:44
Rok wydania: 2000
Gatunek: Symphonic Melodic Power Metal
Kraj: Austria
Skład:
Sabine Edelsbacher - śpiew
Lanvall - gitara, instrumenty klawiszowe
Georg Edelmann - gitara
Kurt Bednarsky - bas
Roland Navratil - perkusja
EDENBRIDGE, założone w 1998 roku przez gitarzystę i klawiszowca Lanvall, basistę Kurt Bednarsky i wokalistkę Sabine Edelsbacher, Austriacka odpowiedź na NIGHTWISH, SINERGY i wiele innych zespołów. Z początku miał być skromny, studyjny projekt, wyszedł poważny zespół, którego debiut wydało potężne Massacre Records w 2000 roku.
Cheyenne Spirit można chyba uznać za definicję austriackiej sceny metalowej i fundament, który rozbrzmiewa po dziś dzień w takich zespołach jak VISIONS OF ATLANTIS i DRAGONY. Symfoniczny power metal pełen naiwności, z zapadającym w pamięć chóralnym refrenem i bardzo dobrym, miłym dla ucha śpiewem Sabine Edelsbacher. Do tego dobrze wplecione ornamentacje neoklasyczne. Sunrise in Eden to NIGHTWISH w nieco ambitniejszej oprawie, ozdobione japońskimi akcentami, ale jest charakterystyczna dla NIGHTWISH lekkość wykonania, ale może trochę zbyt skromnie do tego podeszli, szczególnie w części środkowej przed lekko neoklasycznym solem. Bardzo ładnie i pastelowo zrealizowana jest ballada Forever Shine On, z bardzo udanym solem, świetnymi orkiestracjami i wypełnieniu przestrzeni chórami.
Płyta zaczyna się mocnym akcentem, ale od tego momentu jest już sztampowa, skandynawska szkoła grania metalu z NIGHTWISH na czele, solidna technicznie, ale bez blasku w refrenach. Wings of the Wind poza solem i chórami jest interesujący dopiero w drugiej połowie. Trudno powiedzieć, że to złe kompozycje, bo są zagrane poprawnie, ale In the Rain nawet się nie równa z Forever Shine on.
Pewnym przebłyskiem w tej muzycznej poprawności jest Midnight at Noon, ale to głównie z powodu neoklasycznych akcentów. Najsłabszy na albumie jest rockowy i przerysowany Take Me Back. Kompletnie nietrafiona, przesłodzona kompozycja i to chyba jedna z tych, które powstały tylko po to, aby leciały w lokalnej rozgłośni.
No i na koniec punkt kulminacyjny, My Last Step Beyond. Wtórne, powielające schemat z Sunrise in Eden, tylko sztucznie nadmuchane, bez konkretnie zaznaczonego motywu przewodniego, pustą i bezcelową partią środkową oraz średnim refrenem.
Zapatrywania na NIGHTWISH oczywiste, ale realizacja rozczarowuje.
Brzmienie to robota panów Dennis Ward i Jochen Sachse i jak na weteranów wyszło poprawnie. Bardzo dobra perkusja, ale gitary są dość płaskie i suche. Styl typowy dla szwedzkich, ugłaskanych melo power, ewentualnie delikatniejszej sceny niemieckiej.
Od strony technicznej, zagrane to zostało dobrze, ale większość kompozycji to raczej poziom nieco ponad poprawny. Na plus wokalistka Sabine Edelsbacher, która śpiewa bardzo dobrze i bez zadęcia, charakterystycznego dla wielu wokalistek z tych kręgów.
Równa płyta, której poziom niestety spada z każdym kolejnym utworem, ale to był bardzo dobry początek i zespół od razu zyskał uznanie i w pewnym stopniu ukształtował i wypromował scenę austriacką.
Ocena: 7.5/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:991
Edenbridge - Arcana (2001)
Tracklista:
1. Ascending (Intro) 01:07
2. Starlight Reverie 04:13
3. The Palace 06:56
4. A Moment of Time 04:08
5. Fly on a Rainbow Dream 04:41
6. Color My Sky 04:34
7. Into the Light 05:22
8. Suspiria 05:12
9. Winter Winds 04:43
10. Arcana 09:48
Rok wydania: 2001
Gatunek: Symphonic Melodic Power Metal
Kraj: Austria
Skład:
Sabine Edelsbacher - śpiew
Lanvall - gitara, instrumenty klawiszowe
Andreas Eibler - gitara
Kurt Bednarsky - bas
Roland Navratil - perkusja
Lanvall nie chciał marnować czasu. Materiał na kolejny album został przygotowany bardzo szybko i na tyle kompozytorowi puściły wodze fantazji, że skomponowanych zostało 17 utworów, ostatecznie na płycie znalazło się ich 9, nie licząc instrumentalnego wstępu.
Zaszła zmiana w składzie i Georg Edelmann został zastąpiony przez debiutanta Andreasa Eiblera. Album został wydany przez Massacre Records 29 marca 2001 roku.
Więcej neoklasycznych ozdobników, więcej NIGHTWISH, co słychać już w Starlight Reverie, ale jest i bardziej elegancki, szwedzki The Palace z bardzo ciekawymi miniaturami gitarowymi i tłem klawiszowym.
EDENBRIDGE skopiowano i bardziej dopracowano to, co było na debiucie. Rozkład kompozycji można uznać za podobny do tego, co było poprzednio, ponieważ ponownie 3 pełnoprawną kompozycją jest ballada i A Moment of Time jest równie pastelowy i delikatny z jeszcze większym naciskiem na rock. Pastelowe i nośne refreny to wizytówka tego albumu i Fly on a Rainbow Dream jest wspaniały w swoim rozmarzeniu, styl zespołu krystalizuje się w Color My Sky, czasami jednak przesadzając z rockiem w Into the Light i zbyt silnymi inspiracjami NIGHTWISH w kompletnie bezbarwnym i nijakim Velvet Eyes of Dawn, który na szczęście był tylko bonusem.
Niesmak na szczęście czyści wybornie zaaranżowany i zrealizowany Suspiria, w którym wrażenie robi zgranie zespołu i neoklasyczne, lekkie wykonanie, tylko czy kolejna ballada, bardzo podobna do poprzedniej Winter Winds była potrzebna?
Arcana to ładny pokaz umiejętności Sabine Edelsbacher, która na tym albumie śpiewa jeszcze lepiej niż poprzednio, jednocześnie wychodzi schematyczność kompozycji i ewidentnie zabrakło tutaj kompozycji bardziej energetycznych, które by przełamały monotonię, która zaczyna się wkradać w drugiej części albumu. Większość utworów jest utrzymana w średnio-wolnych tempach, przyspieszając rzadko i w większości tylko w refrenach. Przez to album może się dłużyć, szczególnie przez Arcana, w którym starają się sprawdzić, jak wolny i mętny może być power metal bez przekroczenia granicy z doom metalem.
Ponownie duet Dennis Ward i Jochen Sachse, tym razem brzmienie jest absolutnie bez zarzutu. Soczysta gitara, ogromna przestrzeń, pulsujący bas i bardzo dobra, standardowa dla melodic power metalu perkusja.
Technicznie jest bez zarzutu, ale chyba zostało nagrane to zbyt szybko. Jest więcej killerów, ale są też te same błędy, które były na debiucie.
Prawie bardzo dobry album, ponownie wytracający na tempie wraz z każdą upływającą minutą, nie przeszkodziło to jednak w umocnieniu pozycji zespołu na światowej scenie.
Ocena: 7.8/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:991
Edenbridge - Aphelion (2003)
Tracklista:
1. The Undiscovered Land 06:08
2. Skyward 04:39
3. The Final Curtain 04:44
4. Perennial Dreams 04:57
5. Fly at Higher Game 04:48
6. As Far as Eyes Can See 04:35
7. Deadend Fire 04:25
8. Farpoint Anywhere 04:13
9. Where Silence Has Lease 04:43
10. Red Ball in Blue Sky 09:11
Rok wydania: 2003
Gatunek: Symphonic/Progressive Metal
Kraj: Austria
Skład:
Sabine Edelsbacher - śpiew
Lanvall - gitara, instrumenty klawiszowe
Andreas Eibler - gitara
Roland Navratil - perkusja
W 2002 roku zespołu odszedł Kurt Bednarsky, niedługo przed sesją nagraniową kolejnego albumu i nie było czasu na poszukiwania stałego zastępstwa, zaproszony więc został nieznany Stefan Model jako muzyk sesyjny.
Massacre Records wydało Aphelion 27 stycznia 2003 roku.
Album poszukiwań i braku zdecydowania, czym dokładnie EDENBRIDGE ma być. Może meczącą, progresywną papką jak The Undiscovered Land z mało interesującym motywem ancient, który nie został wykorzystany? A może pochodną NIGHTWISH, jak to słychać w pastelowym Skyward?
Kiedy grają bardziej energicznie, to jest to muzyka, do jakiej fani zdążyli przywyknąć, z melodyjnymi i zapadającymi w pamięć refrenami i neoklasycznymi wtrąceniami i w takiej formie ten zespół jest najciekawszy. Popisy w Skyward bardzo ładne i dialog gitar z klawiszami świetny. Równie dobrze wypada elegancko podany Fly at Higher Game, szybki Farpoint Anywhere ze wspaniałymi orkiestracjami jest już tylko dobry, szczególnie w partii środkowej i pokazuje pewne problemy tego albumu. Przede wszystkim brak jakichś wybitniejszych refrenów i czasami można odnieść wrażenie, że nie wiedzieli, czy pójść w kierunku ROYAL HUNT czy NIGHTWISH i ten rozłam najbardziej uwypukla Red Ball in Blue Sky, w którym gryzą się te dwa style i występ D.C. Coopera nie sprawia, że ta kompozycja jest w jakiś sposób lepsza. Ta kompozycja ma momenty, ale dziwnym trafem lepsze są te, kiedy śpiewa Cooper, bo refren jest niestety nijaki, tak jak rozwinięcie i zakończenie kompozycji, niestety. Takie rzeczy lepiej pozostawić ROYAL HUNT, które ma wyczucie i zna konwencję.
Reszta utworów to poprawne trzymanie się NIGHTWISH i The Final Curtain trudno posądzić o oryginalność, a bardziej przebojowy Perennial Dream to znów próby ROYAL HUNT, ale zabrakło wyrazistego refrenu, czy może mocniejszej oprawy, która by podkreśliła jego donośność, jak to jest w ROYAL HUNT. A tak wyszło płasko, powszednio jak Deadend Fire, albo po prostu nijako jak kolejna ballada Where Silence Has Lease.
Dennis Ward i Jürgen Lusky zadbali o sound i ten jest rewelacyjny, szczególnie ustawienie perkusji, celowo wysuniętej, bo na planie basowym nie dzieje się wiele.
Muzykom też trudno coś zarzucić, bo zostało to zagrane bardzo dobrze i zaangażowanie słychać w gitarach, klawiszach i szczególnie perkusji, przynajmniej w tych bardziej ożywczych partiach. No i oczywiście Sabine Edelsbacher śpiewa bardzo dobrze i jej również nie ma czego zarzucić.
Problemem jest synkretyczny i dość rozlazły repertuar, któremu zabrakło konkretnych melodii i kierunku, w jakim to ma iść, przez to popadają w rutynę i schematyzm, a to nie jest już takie interesujące. Kiedy jest energia, to jest dobrze, ale kiedy jej nie ma, jest po prostu przeciętne granie skandynawskie, jakiego w tamtych latach było pełno.
Bardzo nierówny album i momentami nieprzemyślany. Wśród fanów wywołał konsternację i o nim chyba mówi się najmniej, jak to często bywa w przypadku trzecich albumów.
Lanvall może oblał ten egzamin, ale uczył się pilnie i tego efekt można było usłyszeć rok później.
Ocena: 6/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:991
Edenrbidge - Shine (2004)
Tracklista:
1. Shine 08:30
2. Move Along Home 04:41
3. Centennial Legend 05:16
4. Wild Chase 05:32
5. And the Road Goes On 08:10
6. What You Leave Behind 04:41
7. Elsewhere 02:18
8. October Sky 05:11
9. The Canterville Prophecy 01:49
10. The Canterville Ghost 07:45
Rok wydania: 2004
Gatunek: Symphonic Progressive Power Metal
Kraj: Austria
Skład:
Sabine Edelsbacher - śpiew
Lanvall - gitara, bas, instrumenty klawiszowe
Andreas Eibler - gitara
Roland Navratil - perkusja
Lanvall postanowił się nie poddawać, przejął również na siebie obowiązki basisty i w tym samym składzie, co w roku poprzednim, został nagrany kolejny album, wydany przez Massacre Records 25 października 2004 roku.
Rok to nie jest wiele czasu, ale Lanvall wykorzystał go bardzo dobrze, co słychać już w otwierającym, 8 minutowym kolosie Shine. ROYAL HUNT i NIGHTWISH, ale jak pięknie to jest zrealizowane, z rockowym żarem w refrenie, wspaniałymi orkiestracjami w tle i niosącym ciepło głosem Edelsbacher, która z każdą płytą brzmi coraz lepiej. Wolniejszym i rozbudowanym kolosem jest też And The Road Goes On, w którym również nie zabrakło rozwiązań bardziej progressive i w tym kierunku zespół pójdzie w późniejszych latach. Move Along Home to esencja EDENBRIDGE i wszystko, czego zabrakło na albumie poprzednim oraz pokaz, jak blado nawet te lepsze kompozycje Aphelion wypadają na jego tle. Mistrzowsko wpleciony motyw ancient, NIGHTWISH, ale bez naiwności albumów późniejszych, z niemieckim odcieniem (EDGUY z najlepszych czasów) i austriacką realizacją orkiestracji. I refren, jak wybornie to się wszystko rozwija i spina, jak płynne są przejścia sekcji i motywów, jak wiele się dzieje! Zespół tworzy jedność i działa jak dobrze naoliwiona maszyna, chociaż nietrudno oprzeć się wrażeniu, że na tym albumie duet Lanvall i Elber raczej z tych skromniejszych, ich popisy są skromne i raczej służą za przedłużenie motywu niż dogłębny przekaz, ale i w takim stylu można zagrać dobrze, czego dowodem jest ballada Centennial Legend.
Wild Chase to folklorystyczne nawiązanie do NIGHTWISH i może BLACKMORE'S NIGHT i to wypada niestety mało interesująco. Pieśni barda lepiej zostawić prawdziwym bardom z FALCONER. Znacznie lepiej prezentuje się What You Leave Behind z naleciałościami ROYAL HUNT, ale w końcu to jeden z ulubionych zespołów Lanvalla, więc odzwierciedlenie tego w muzyce nie dziwi.
Drugim power metalowym podejściem do EDGUY z mieszaniną NIGHTWISH jest October Sky, udany, chociaż nie aż tak mocny jak Move Along Home.
Na zakończenie trzeci kolos The Canterville Ghost, który wypada sztampowo i to bezpieczne krążenie wokół NIGHTWISH. Zabrakło pomysłu na coś bardziej treściwego.
Dennis Ward i Jürgen Lusky stworzyli tutaj bardzo wyrazisty, soczysty, selektywny i bogaty sound i to nie tylko jak do tej pory najlepiej brzmiący album EDENBRIDGE, ale i może najlepszy w ogóle. Moc i ustawienie bębnów, które nie przytłaczają godne podziwu.
Aphellion pozostawiał niesmak i niedosyt, tutaj zespół to zrekompensował z nawiązką. Wspaniały śpiew Sabine Edelsbacher pełen przekonania i ciepła bez sztuczności czy pisków, jakie są częste przy symfonicznych zespołach.
Wszyscy spisali się tutaj na medal i każdemu należy się pochwała, nawet mimo kilku niedociągnięć i drobnych wpadek kompozycyjnych.
Najlepszy (czy może najbardziej błyszczący!) do tej pory album zespołu, jednocześnie najmniej reprezentatywny w całej dyskografii, ponieważ zespół postanowił iść w innym kierunku. Choć może wcale nie aż tak innym, skoro znaki były od początku?
Ale o tym następnym razem.
Ocena: 8.5/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:991
Edenbridge - The Grand Design (2006)
Tracklista:
1. Terra Nova 07:10
2. Flame of Passion 05:23
3. Evermore 03:48
4. The Most Beautiful Place 03:10
5. See You Fading Afar 04:46
6. On Top of the World 05:05
7. Taken Away 04:15
8. The Grand Design 10:17
Rok wydania: 2006
Gatunek: Symphonic Progressive Power Metal
Kraj: Austria
Skład:
Sabine Edelsbacher - śpiew
Lanvall - gitara, instrumenty klawiszowe
Frank Bindig - bas
Roland Navratil - perkusja
Niedługo po wydaniu Shine z zespołu odszedł gitarzysta Andreas Eibler i jego miejsce zajął sam Lanvall. Do grupy dołączył basista Frank Bindig, którego debiut można było usłyszeć 19 maja 2006 roku, kolejnym albumie EDENBRIDGE wydanym przez Massacre Records.
The Grand Design to bardzo interesująca płyta i jedna z najważniejszych, jak nie najważniejsza w dyskografii całego zespołu.
Tutaj skrystalizował się styl EDENBRIDGE, bardziej progresywny, nadal z echami NIGHTWISH, ale w wersji bardziej widowiskowej i wysmakowanej.
Terra Nova jest ciekawym pokazem tego nowego stylu, gdzie refreny NIGHTWISH przecinają się z progresją i niepokojem ROYAL HUNT. To jest 7 minut, które definiują styl EDENBRIDGE. Flame of Passion jest bajkowy i pięknie zaśpiewany, ale absolutna moc to Evermore, które jest pewną zapowiedzią tego, co będzie dalej. Wspaniały refren, cudowne aranżacje i kompletnie dewastująca Sabine Edelsbacher. Piękny, wspaniały głos i czaruje na całym albumie.
Pełen energii See You Fading Afar zabija swoją rockową lekkością i płynnością i pokazuje jeszcze większy nacisk na melodię.
Od strony gitarowej nie ma zbyt wielkiej różnicy i Lanvall daje tutaj radę. Sola nigdy nie były najmocniejszą stroną grupy i jego popisy są równie skromne jak poprzednich gitarzystów. Gwiazdą jest Edelsbacher, która jest w wybornej formie i z płyty na płytę jest coraz lepsza. The Most Beautiful Place to kompozycja mająca pokazać jej walory i jest to tradycyjna, przewidywalna i bardzo poprawna ballada, za to Taken Away to definicja krainy łagodności. Cudownie to się rozwija w epicką, ciepłą pieśń w odcieniach rocka.
Słoneczny i disneyowski On Top of the World oparty na rockowym fundamencie również bardzo dobry.
Podniosły The Grand Design to 10 minut muzyki progresywnej pełnej orkiestracji i tutaj Lanvall nie gra już tak oszczędnie. Dzieje się tutaj wiele i wspaniale jest to wszystko rozplanowane.
Mix został wykonany w Wielkiej Brytanii przez Karla Grooma, a mastering przez mistrza Peter van 't Rieta i album brzmi bardzo dobrze, choć nie tak soczyście i selektywnie jak Shine. Tutaj postawiono na bardziej rockowy wydźwięk, delikatniejszą gitarę i perkusję. Brzmienie dobre, nie gorsze, tylko inne, ale idealnie dobrane do zawartości.
Album eklektyczny, próbujący łączyć elementy, które nie zawsze do siebie tutaj pasują, ale nadal tworzący spójną całość.
Najdojrzalsza płyta zespołu, który po latach wykreował swój styl i zwrócił na siebie uwagę metalowego świata.
Ocena: 8.4/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:991
Edenbridge - MyEarthDream (2008)
Tracklista:
1. The Force Within 01:05
2. Shadowplay 05:24
3. Paramount 04:21
4. Undying Devotion 04:36
5. Adamantine 06:10
6. Whale Rider 04:13
7. Remember Me 03:38
8. Fallen from Grace 04:43
9. Place of Higher Power 05:05
10. My Earth Dream 12:37
Rok wydania: 2008
Gatunek: Symphonic Power Metal
Kraj: Austria
Skład:
Sabine Edelsbacher - śpiew
Lanvall - gitara, instrumenty klawiszowe
Frank Bindig - bas
Sebastian Lanser - perkusja
Szósty już album EDENBRIDGE z nowym perkusistą Sebastianem Lanserem został wydany 25 kwietnia 2008 roku w ramach świeżo podpisanego kontraktu z austriackim Napalm Records.
To bardzo pozytywny i energiczny album, pełen wielu znakomitych orkiestracji oraz przebojowych refrenów i Shadowplay to rewelacyjne otwarcie. Tam, gdzie była progresja na The Grand Design jest tradycyjny symphonic z okolic NIGHTWISH i WITHIN TEMPTATION i zmiany słychać w tęsknym Paramount. Undying Devotion to tradycyjny dla EDENBRIDGE akcent Bliskiego Wschodu i refren ujmujący swoją przestrzenią i chórami, podobnie jak Adamantine i trudno wybrać faworyta.
Trudno pochwalić Whale Rider, który jest tylko poprawną balladą przy pianinie i nie wyróżnia się to niczym na tle NIGHTWISH i całego legionu naśladowców. Delikatny Remember Me wypada lepiej, ale to niestety tylko gatunkowa poprawność i nie ma tutaj ani magii EDENBRIDGE, ani ROYAL HUNT. Inspiracje ROYAL HUNT wracają w Place of Higher Power, w którym orkiestracje są bardzo dobrze zaaranżowane, a Sabine Edelsbacher jest jak zwykle w bardzo dobrej formie, chociaż niektórzy mogliby zarzucić pewną manieryczność i schematyzm, ale bardzo dobry Fallen From Grace zabija energią i wykonaniem. Świetne orkiestracje, bardzo dobry refren i rewelacyjne ozdobniki gitarowe. Kompozycja dosłownie płynie i współpraca wszystkich jest tutaj godna podziwu.
Oczywiście jak na EDENRBIDGE przystało nie mogło zabraknąć dłuższej kompozycji i tytułowy My Earth Dream jest bez wątpienia najlepszy na tym albumie. Trzynaście minut absolutnego zniszczenia z bardzo przyjemnymi solami i ozdobnikami Lanvalla, energiczną grą Lansera, wieloma bardzo dobrymi melodiami i wysmakowanymi orkiestracjami. I to piękne, autentyczne i żarliwe rockowe zakończenie...
Piękne zwieńczenie i jeden z najlepszych kolosów zespołu.
Mastering Mika Jussila absolutnie bezbłędny. Brzmienie ciepłe i pełne życia, mocne i głośne, przestrzenne. Arcydzieło.
Wykonanie jest dokładnie takie, jakiego należało oczekiwać od EDENBRIDGE i każdy zagrał tutaj tak, jak zagrać należało, a Sabine Edelsbacher jak zwykle wszystko prowadzi tak, jak oczekiwać należało.
Album bez żadnych niespodzianek i eksperymentów, ponownie po prostu bardzo dobry album EDENBRIDGE.
Ocena: 8.2/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:991
Edenbridge - Solitaire (2010)
Tracklista:
1. Entree Unique 01:13
2. Solitaire 06:15
3. Higher 03:50
4. Skyline's End 05:32
5. Bon Voyage Vagabond 05:52
6. Come Undone 04:11
7. Out of This World 05:10
8. Further Afield 05:54
9. A Virtual Dream? 05:08
10. Brothers on Diamir 06:52
11. Exit Unique 02:49
Rok wydania: 2010
Gatunek: Symphonic Power Metal
Kraj: Austria
Skład:
Sabine Edelsbacher - śpiew
Lanvall - gitara, bas, instrumenty klawiszowe
Dominik Sebastian - gitara
Markus Pointner - perkusja
Poprzedni skład się nie utrzymał i znów zaczęły się poszukiwania nowych muzyków. Lanvall ostatecznie na basie zagrał sam, drugim gitarzystą został debiutujący wtedy Dominik Sebastian oraz znany z death metalowego LEGACY OF HATE perkusista Markus Pointner. Album wydało Napalm Records 30 czerwca 2010 roku.
Tym razem jest prościej, ale nie znaczy, że lepiej. Otwieracz Solitaire jest bardzo dobry i najlepszy na płycie. Tutaj jest jeszcze duch EDENBRIDGE. Dalej jest przebojowo i radiowo i Higher w swojej rockowej lekkości może się podobać, nawet jeśli to odświeżanie pomysłu z The Grand Design z bardziej popularną w tamtym czasie otoczką przebojowego gothic metalu, który NIGHTWISH i KRYPTERIA rozpowszechniły.
Tam, gdzie próbują uderzać w tradycyjny EDEBRIDGE wychodzi bardzo ubogo zrealizowany progressive metal jak powolny Skyline's End, który kwitnie dopiero w drugiej połowie, inspirowanej bardziej pieśniami barda. Chociaż może to już BLACKMORE'S NIGHT? Delikatnie i bez konsekwencji płynie Bon Voyage Vagabond, Come Undone to już TRISTANIA i NIGHTWISH, ale tu zabrakło już pomysłu na interesujące zwrotki i szkoda refrenu, a niemetalowe wariacje Out of This World pokazują brak zrozumienia i taka muzyka zarezerwowana jest dla LACUNA COIL. Walczy EDENBRIDGE samo ze sobą i nie wie, dokąd chce iść i Further Afield to poprawna próba kompromisu, ale nie tak dobra jak tytułowy Solitaire. Brothers on Diamir to kompozycja typowa dla EDENBRIDGE, w wolniejszych tempach i z mocniejszą ekspozycją Sabine Edelsbacher. Wykonawczo jest dobrze, ale wydaje mi się, że można było oczekiwać znacznie więcej.
Ciekawe jest to, że od strony aranżacji i orkiestracji, dalszych planów jest to album bez wątpienia barokowy w przepychu, momentami przyćmiewając słabsze refreny i melodie.
Brzmienie tym razem poszło jeszcze bardziej względem płyty poprzedniej w stronę mainstreamu Finnvox Studios. Dobry sound dla każdego.
W kwestii wykonania trudno się do czegoś przyczepić, bo jak zwykle największym atutem jest tutaj bez wątpienia Sabine Edelsbacher, która jak zwykle jest w formie, ale należy też pochwalić debiutującego Dominika Sebastiana, który stara się nadać tym kompozycjom namiastkę kolorytu. No i jest Markus Pointner i to chyba najbardziej żywiołowo brzmiąca perkusja jak do tej pory. Oczywiście bez szaleństw.
Poprawna, mainstreamowa płyta, która ma trafiać do jak największego grona odbiorców. Równa, ale nie ma tutaj niczego, co by przyprawiło o szybsze bicie serca czy gwarantowało kolejny odsłuch.
Ocena: 7.3/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:991
Edenbridge - The Bonding (2013)
Tracklista:
1. Mystic River 07:15
2. Alight a New Tomorrow 03:55
3. Star-Crossed Dreamer 04:02
4. The Invisible Force 05:29
5. Into a Sea of Souls 05:01
6. Far Out of Reach 06:11
7. Shadows of My Memory 05:39
8. Death Is Not the End 05:47
9. The Bonding 15:26
Rok wydania: 2013
Gatunek: Symphonic/Progressive Power Metal
Kraj: Austria
Skład:
Sabine Edelsbacher - śpiew
Lanvall - gitara, bas, instrumenty klawiszowe
Dominik Sebastian - gitara
Markus Pointner - perkusja
The Bonding to już 8 album grupy Lanvalla, tym razem w takim samym składzie jak na albumie poprzednim, ale z nową wytwórnią, niemieckim Steamhammer, które wydało płytę 21 czerwca 2013 roku.
Jest inaczej. Zarzut o zbytnią piosenkowość i przebojowość odchodzi, tym razem jest znacznie większy nacisk na orkiestracje i dalsze plany, co już słychać w złożonym Mystic River. Bardzo dobry refren, mocna, niemal pierwszoplanowa symfonika i chóry, elegancki, delikatny refren przypominający te The Grand Design, ale położono jednak zbyt wielki nacisk na orkiestrę i tutaj zaczynają się wkradać błędy wielu symfonicznych grup, gdzie orkiestracje stają się ważniejsze od strony metalowej i jednocześnie nic za nimi nie idzie, co słychać w partii środkowej, tak jak w ogólnie bardzo dobrym Alight a New Tomorrow.
Shadows of My Memory pokazuje, że potrafią gitarowo zagrać ciekawszy ozdobnik, ale nie ma nad czym piać peanów.
Oczywiście Sabine Edelsbacher jak zwykle oczarowuje pozytywną energią i formą, starając się jak może uatrakcyjniać kompozycje, ale Star-Crossed Dreamer, Into a Sea of Souls i Death Is Not the End to trzy ballady co najwyżej poprawne gatunkowo, w których można docenić ustawienie instrumentów, szczególnie gitar akustycznych, ale to są kompozycje bardzo bezpieczne i robione na miarę. No i jest jeszcze Far Out of Reach, czyli wycieczka w progressive i można to uznać za pół-balladę, ale to niestety jest pomyłka. Melodia jest tutaj bardzo słabo zaznaczona i wyczuwalny jest tutaj brak zdecydowania co do tego, czym miała być ta kompozycja, szczególnie po bombastycznym wybuchu, który do niczego nie prowadzi.
I tak oto po wycieczce po gatunkowej poprawności dochodzimy do punktu kulminacyjnego, najdłuższego w historii zespołu The Bonding, który trwa ponad 15 minut. Ogromne zaskoczenie i nic nie przygotowuje słuchacza na takie zniszczenie w stylu AFTER FOREVER. Nacisk na orkiestracje jest bardzo duży, ale tutaj zostały one najlepiej wykorzystane, tworząc wspaniały klimat, duet z Erikiem Mårtenssonem jest bezbłędny, ozdobniki gitarowe ciekawe i do tego bardzo dobry, zapadający w pamięć refren. Jedynym minusem jest wspomniany już wcześniej przerost formy nad treścią i kilkuminutowy przerywnik symfoniczny moim zdaniem nie był potrzebny, nawet jeśli to miała być dramatyczna przerwa, która ostatecznie wnosi niewiele, ale zagrane to zostało bardzo dobrze.
Tym razem sound jest delikatniejszy, nie tak sztucznie głośny i pusty, jak na albumie poprzednim, a bardziej dopracowany w szczegółach.
Album poprawny, wykonany na solidnym poziomie, ale bardzo nierówny. Byłby z tego materiał na bardzo dobry EP, a jest co najwyżej dobry album z solidnym brzmieniem i paroma przebłyskami.
Ocena: 7/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:991
Edenbridge - The Great Momentum (2017)
Tracklista:
1. Shiantara 05:51
2. The Die Is Not Cast 05:14
3. The Moment Is Now 04:23
4. Until the End of Time 04:35
5. The Visitor 05:53
6. Return to Grace 05:13
7. Only a Whiff of Life 03:45
8. A Turnaround in Art 07:30
9. The Greatest Gift of All 12:16
Rok wydania: 2017
Gatunek: Symphonic/Progressive Power Metal
Kraj: Austria
Skład:
Sabine Edelsbacher - śpiew
Lanvall - gitara, bas, instrumenty klawiszowe
Dominik Sebastian - gitara
Johannes Jungreithmeier - perkusja
Tym razem przerwa pomiędzy albumami była wyjątkowo długa, bo trwała 4 lata. Przez ten czas zmienił się perkusista i dołączył znany raczej z death metalowych grup Johannes Jungreithmeier.
Steamhammer wydał dziewiątą płytę 17 lutego 2017 roku.
Tym razem wyszedł album bombastyczny, który jest cięższy i chyli się ku stronie EPICA/AFTER FOREVER, przynajmniej w kwestii potężnych orkiestracji, co słychać już w Shiantara. Jest też próba stworzenia kompromisu stylistycznego przez wplecenie TRISTANIA i kontrastowania z pastelowym stylem EDENBRIDGE w The Die Is Not Cast i to też jest niezłe, ale The Moment Is Now to już oznaka niezdecydowania zespołu. Tutaj słychać EVANESCENCE z SIRENIA i tutaj z taką przebojowością wypadają słabo. The Visitor to kiepskie kontrastowanie i tylko pokazuje, jak bardzo postawiono na mocne, głębokie ozdobniki symfoniczne, ale nie do końca wiadomo było, co z nimi zrobić, aby to wpasować. Return to Grace jest dość interesującym eksperymentem, bo przy mocnych orkiestracjach i akcentowaniu motywów ancient w stylu EPICA idą w power metal bliski STRATOVARIUS i SONATA ARCTICA. Ciekawe, i na pewno bardziej interesujące od prawie 8 minut marszowego A Turnaround in Art, w którym udają się na wycieczkę w stronę progressive metalu rozmytego i zupełnie bez treści, z melodią, która ginie gdzieś pomiędzy mocnymi orkiestracjami, które mają niewiele wspólnego z motywem głównym, ale próbują maskować poważne braki kompozycyjne.
Until the End of Time to byłaby tylko poprawna ballada, ale duet z Erik Mårtensson nadaje nowych barw i moc tutaj jest niezaprzeczalna, w przeciwieństwie do boleśnie przewidywalnego i kolepanego Only a Whiff of Life.
The Greatest Gift of All to jest niestety 12 minut niczego. Kompozycja podobnie poprowadzona do A Turnaround in Art z tymi samymi błędami i powtórką z The Bonding, gdzie orkiestracje były celem samym w sobie i reprezentowały sobą mało treści.
Technicznie bez rozczarowań, gwiazdą jest Sabine Edelsbacher i błyszczy jak zwykle, ale od strony kompozycyjnej zespół dopadł kompletny marazm i wyszedł materiał bardzo zachowawczy. Mastering Mika Jussila oczywiście na wysokim poziomie i typowo fiński, szczególne wrażenie jednak robią orkiestracje, chociaż odnoszę wrażenie, że jak na lekki materiał, zostały one ustawione nieprzyzwoicie agresywnie i to sound bardziej zarezerwowany dla EPICA.
Poprawny album z przebłyskami, tak jak pomnik na okładce, który już pęka i dusza zaczyna z niego uciekać.
Ocena: 6.5/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:991
Edenbridge - Dynamind (2019)
Tracklista:
1. The Memory Hunter 05:02
2. Live and Let Go 04:28
3. Where the Oceans Collide 04:07
4. On the Other Side 04:48
5. All Our Yesterdays 04:56
6. The Edge of Your World 05:50
7. Tauerngold 05:34
8. What Dreams May Come 05:58
9. The Last of His Kind 12:11
10. Dynamind 02:12
Rok wydania: 2019
Gatunek: Symphonic/Progressive Power Metal
Kraj: Austria
Skład:
Sabine Edelsbacher - śpiew
Lanvall - gitara, instrumenty klawiszowe
Dominik Sebastian - gitara
Steven Hall - bas
Johannes Jungreithmeier - perkusja
EDENRBIDGE jest kolejnym zespołem, który dołącza do poszukiwań Świętego Graala i owoc ich badań wydany został przez Steamhammer 25 października 2019 roku.
Oczywiście dumnie jak u GRAVE DIGGER nie jest, nie jest też to tak bogate formanie jak VERSAILLES i niestety jest to album bardzo zachowawczy, z garstką zapadających w pamięć melodii i wykonaniem raczej zaskakująco prostym i nawet The Last of His Kin, który trwa ponad 12 minut zdumiewa swoją pustką i ascetyczną realizacją, gdzie tylko można pochwalić refren.
Najbardziej wybijają się na albumie The Memory Hunter i The Edge of Your World, ten pierwszy dzięki klawiszom i refrenowi, a drugi lepiej nakreślonej melodii i ciekawym orkiestracjom, chociaż są to utwory bardzo do siebie podobne i czerpiące inspiracje z Solitaire, wsparte The Grand Design. Live and Let Go to tylko poprawny EDENBRIDGE, a Where the Oceans Collide jest zupełnie wyprany z mocy i na albumach wcześniejszych takie refreny miały w sobie więcej mocy. Tutaj jest bardzo sztucznie i ten oportunizm udziela się też w All Our Yesterdays, który nie do końca wiadomo, czy próbuje być nowoczesnym podejściem, nawiązującym do nowszych płyt EPICA w mocniejszym ustawieniu gitar, czy może jednak gdzieś bliżej NIGHTWISH w sposobie prezentacji i delikatnych refrenach.
On the Other Side to kolejna wycieczka w stronę BLACKMORE'S NIGHT i ja wyrażam sprzeciw, bo niestety nie wnoszą tutaj nic nowego ani wartościowego.
Mastering ponownie Mika Jussila i moim zdaniem za bardzo poszedł w typowy sound Finnvox i momentami ten ociężały sound przypomina bardziej SONATA ARCTICA z Unia, gdzie nie dzieje się wiele, a miękkie, wycofane brzmienie tylko sprawia, że jest to nudniejsze od stanu faktycznego.
Sabine Edelsbacher oczywiście świetna jak zawsze, chociaż sound nie eksponuje jej tak dobrze, jak poprzednio i jest to muzyka chłodna. Wcześniejszym albumom można było zarzucić wiele, ale chociaż starali się nadrabiać braki wykonaniem albo chociaż garstką dobrych pomysłów bądź realizacją orkiestracji. Tu poza dwoma, może trzema utworami niewiele jest do powiedzenia.
Jak to powiedział rycerz w klasyce kina przygodowego "prawdziwy Graal da ci życie, fałszywy pozbawi cię go".
I coś w tym jest, bo po życiu nie ma tutaj nawet śladu.
Ocena: 6.5/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:991
Edenbridge - Shangri-La (2022)
Tracklista:
1. At First Light 08:03
2. The Call of Eden 03:49
3. Hall of Shame 04:59
4. Savage Land 04:32
5. Somewhere Else but Here 04:26
6. Freedom Is a Roof Made of Stars 05:51
7. Arcadia (The Great Escape) 05:11
8. The Road to Shangri-La 04:56
9. The Bonding (Part 2) 16:08
Rok wydania: 2022
Gatunek: Symphonic/Progressive Power Metal
Kraj: Austria
Skład:
Sabine Edelsbacher - śpiew
Lanvall - gitara, instrumenty klawiszowe
Dominik Sebastian - gitara
Steven Hall - bas
Johannes Jungreithmeier - perkusja
Steamhammer nie przedłużało kontraktu z zespołem i grupa zmuszona była zrobić zbiórkę celem nagrania nowego albumu. Oczywiście to zespół znany i ceniony, więc kwotę udało się zebrać i po opóźnieniach, fizycznym wydaniem płyty zajęło się AFM i premiera nadeszła 16 września 2022 roku.
Tym razem wybieramy się w podróż do tybetańskiej krainy wiecznej szczęśliwości Shangri-La, ale trudno tutaj mówić o osiągnięciu balansu czy szczęścia. Nadal EDENBRIDGE ostatnich albumów, nieco zagubiony i skostniały, tym razem bardziej nawiązujący momentami do LP wcześniejszych, co słychać w At First Light, który przywodzi na myśl pierwsze płyty, szczególnie w części solowej. Tym razem jednak poważne wątpliwości budzi forma Sabine Edelsbacher, która pod koniec tego utworu brzmi w najlepszym razie przeciętnie, a momentami koszmarnie. Nie ma już tego stoickiego spokoju i harmonii z dozą żaru i The Call of Eden w tej kwestii nie uspokaja, mimo że jest to utwór o wiele ciekawszy od tego, co prezentowali na ostatnich płytach i ładnie to płynie i dojrzewa w refrenie.
Należy przyznać, że grają bardziej energicznie niż wcześniej i ta energia udziela się w Hall of Shame oraz Somewhere Else but Here i tu wracają do Shine i The Grand Design. Tradycyjnie szaleją z motywem ancient w Freedom Is a Roof Made of Stars i to również jest dobre, słychać chęć powrotu do czasów najlepszych albumów i grania dokładnie tego, co fani chcą usłyszeć. Freedom Is a Roof Made of Stars i Arcadia (The Great Escape) to absolutna gatunkowa poprawność i takie rzeczy EDENBRIDGE grało lepiej i tutaj najbardziej uderza zachowawczość ostatnich lat.
The Bonding (Part 2) to ponownie bardzo dobry występ Erika Mårtenssona, sama kompozycja jest niestety tylko poprawna i pierwsza część była konkretniejsza. Partie z Mårtenssonem są tutaj najciekawsze, ale najwięcej jest go na początku i na końcu, bo partia środkowa to niestety tylko zbędny, symfoniczny zapychacz, który nie robi wrażenia.
Tym razem Karl Groom sam stworzył brzmienie tego albumu bez Mikka Jussila i wyszedł sound znacznie bardziej przestrzenny, żywy i interesujący od przytłumionych, ociężałych płyt wcześniejszych. Bas jest dobrze słyszalny, ale taka ekspozycja Sabine Edelsbacher, jak jest tutaj wydaje się być momentami błędem i wersja karaoke, która została dołączona do tego albumu może dawać do myślenia.
Po ostatnich wpadkach EDENBRIDGE nagrało album zdecydowanie ciekawszy, choć nie tak powalający świeżością i energią jak najlepsze LP grupy.
Gatunkowo sprawny i poprawny album, ale takich nawet w tym roku pojawiło się wiele.
Ocena: 7/10
SteelHammer
|