Wings of Destiny
#1
Wings of Destiny - Time (2015)

[Obrazek: R-7957649-1452419155-2357.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Destiny 04:21     
2. Fallen Angel 06:04       
3. Time 04:04       
4. I Saw an Angel Cry 06:31     
5. From Shadows to the Light 06:29     
6. Forgive but Not Forget 04:46       
7. Into Black Horizon 06:15     
8. I Want Out (Helloween cover) 05:24     
9. Nothing Last Forever 03:34     
10. Fallen Angel 06:03

Rok wydania: 2015
Gatunek: Progressive/Melodic Power Metal
Kraj: Kostaryka

Skład:
Anton Darusso - śpiew
Cristian Jimenez - gitara
Allan "Kalay" Murillo - gitara
Rubén Hernández - bas
Danilo Ramirez - perkusja
Alejandro Amador - instrumenty klawiszowe


Kostaryka to region kompletnie zdominowany przez brutalne odmiany grania metalowego i oczekiwania są raczej niewielkie, jeśli chodzi o muzykę, w której trzeba zaprezentować coś więcej niż granie po wypiciu kilku napojów wyskokowych i materiału, do którego nawet CANNIBAL CORPSE i SUFFOCATION nie wracają.
W 2013 roku powstaje DESTINY, debiut w 2014, po czym kontrakt z niemiecką wytwórnią Power Prog Records i w 2015 zmiana nazwy na WINGS OF DESTINY i jego re-edycja/ponowne nagranie z nowymi kompozycjami. Tak mniej więcej wygląda historia tego zespołu z Kostaryki.
Z jednej strony oczekiwania nie są zbyt wysokie, z drugiej... czy Power Prog Records wybiera źle? Tu pojawia się pierwiastek ciekawości.

Takiej muzyki raczej nikt się nie spodziewał. Głównie dominują tutaj Niemcy. Niezaprzeczalnie. Tylko nie ma tutaj mowy o bezmyślnym kopiowaniu. Tutaj jest kontynuowanie dzieła HELLOWEEN, EDGUY, trochę podpatrzyli coś z DRAGONLAND i sceny szwedzkiej, jeśli chodzi o realizację orkiestracji i niektóre melodie, ale jest to bardzo bogate w realizacji i niezwykle dopracowane technicznie. To jest ten poziom oryginalności, jaki osiągnęło HEAVENLY w łączeniu różnych szkół niemieckich i jest to równie obfite w pomysły. Wystarczy posłuchać HELLOWEENowego Destiny i potężnego, kroczącego z lekko progresywnym tłem w stylu ADAGIO Fallen Angel, którego płynny refren spokojnie mógłby się znaleźć na płycie PRIMAL FEAR. A może już był?
Time to HEAVENLY i bardziej oczywiste te zmiany temp i pozytywny, niemiecki, HELLOWEEN refren być nie mogły. Co za przedstawienie, co za sola gitarowe!
Ten album jest na niezwykle wysokim poziomie, jeśli chodzi o stronę instrumentalną. Fantastyczne sola, świetna praca sekcji rytmicznej, Danilo Ramirez zasługuje tu na wyróżnienie za częste używanie talerzy. Daleko mu do typowego niemieckiego wysypywania ziemniaków z Zagłębia Ruhry. Mają ciągoty do grania progresywnego i to niestety tutaj wychodzi słabiej. Brzmi to jak skrzyżowanie EDGUY z HELLOWEEN i aranżacjami HEAVENLY i I Saw An Angel jest zbyt ciężko strawny. Świetne tło, ale refren to jeden z tych z dyskografii PRIMAL FEAR, które bardziej zajeżdżają SINNER i przypominają o tych złych czasach, kompletnego kryzysu i bezradności PF. Znacznie ciekawiej prezentuje się energiczny w stylu HEAVENLY From Shadow To The Light i to jest kompozycja, która spokojnie by mogła zasilić album Virus.
Forgive But Not Forget? Oczywiście, że AT VANCE, i to z najlepszych czasów. Tylko Hartmanna do duetu tutaj zabrakło. Wyborny fundament neoklasyczny i to jest płynący, zabawny i kontrasty są tutaj zaskakujące i po prostu wyborne!
Skąd jest Anton Darusso nie wiem, ale jest to wokalista niezwykły. Bardzo wszechstronny, śpiewający w kilku stylach, bez problemu operujący głosem, pewny siebie i z charyzmą. To głos pomiędzy Soto a Scheepersem z nutką Hartmanna i może Readmana i Palina z czasów ADAGIO? Te kontrasty i niektóre aranżacje trochę ekipę Forte przypominają, jednak jest to podane w znacznie przystępniejszej formie.
W tej kompozycji daje występ po prostu niesamowity. Killer z krwi i kości!
Jest solidna neoklasyka w Into Black Horizon i tutaj jest coś z refrenów, aranżacji i pewnej lekkości czy płynności refrenów zespołów Dushana Petrossi. Może tutaj aż tak nie chodzi o solo, ale to, jak dobrze jest zaznaczona melodia i jak dobrze śpiewa Darusso mocno ten utwór ratuje. Mimo że przecież melodia wcale taka genialna nie jest.
Na płycie inspirowanej HELLOWEEN nie mogło zabraknąć covera HELLOWEEN i wybór padł na klasyczny I Want Out. Wiadomo, że nic nie przebije oryginału, szczególe Keeperów i jest to zagrane tak, jak by zagrało HEAVENLY. Chwała jednak Darusso, że nie Kiskuje. To jest bardzo często kompromitujące i poniżające, przy tym obrażające słuchacza, jednak wokalista postanowił do tego poziomu nie schodzić.
Ballada przy pianinie w stylu AT VANCE i może Hartmann jest tylko jeden... ale Darusso daje radę. Szkoda tylko, że to się nie rozwija dalej. Czeka się, aż to eksploduje w epicką, gitarową balladę, ostatecznie wychodzi niestety tylko poprawne granie przy pianinku.
Na koniec jako bonus jest Fallen Angel z niepowtarzalnym Roberto Tiranti. Kompletne i jeszcze większe zniszczenie.

Produkcja absolutnie bez zarzutu. Potężna perkusja, kiedy potrzeba ostrzejsze gitary, nawet bas jest w tym wszystkim obecny. Brzmienie godne zawodowców.
Cały zespół zagrał tutaj jak dobrze naoliwiona maszyna. Może niektóre sola mogły być bogatsze, dłuższe i lepsze, ale nie zmienia to faktu, że i tak jest to zagrane na wysokim poziomie.
HEAVENLY od lat milczy i powstała ogromna luka, którą należało zapełnić.
WINGS OF DESTINY nie tylko ją zapełniło, ale jest na szczycie i zaznaczyło własną obecność. Nie jako kopia, a kompetentny zespół, nie tylko z umiejętnościami, ale przede wszystkim pomysłem na siebie.
Prog Power Records miało nosa i album został bardzo ciepło przyjęty.
Może są tutaj pewne braki kompozycyjne, niektóre rzeczy mogły być zagrane inaczej. Poziom wykonania, do tego debiutu, jednak nie pozwala na notę niższą, niż bardzo dobrą.


Ocena: 8/10

SteelHammer
Odpowiedz
#2
Wings of Destiny - Kings of Terror (2016)

[Obrazek: R-8574017-1464335463-4104.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. We Bring You the Night 05:07     
2. Angels & Demons 05:58     
3. Kings of Terror 04:56     
4. Eye of the Storm 05:33     
5. Sea of Oblivion (Intro) 02:16     
6. Siren's Song 04:12       
7. Holy Innocence 05:34       
8. Lie to Me 04:58       
9. Touch the Sky 05:23     
10. Eternity 03:26       
11. United We Stand 05:01       
12. Angels & Demons 05:55

Rok wydania: 2016
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: Kostaryka

Skład:
Anton Darusso - śpiew
Cristian Jimenez - gitara
Allan "Kalay" Murillo - gitara
Jose Pablo Sequeira - bas
David Roda - perkusja
Alejandro Amador - instrumenty klawiszowe

WINGS OF DESTINY zostało ciepło przyjęte i nie ma czemu się dziwić. Skład jednak nie przetrwał i wymieniona została sekcja rytmiczna. Na kolejny album nie trzeba było długo czekać i pojawił się w 2016 roku, ponownie nakładem Power Prog Records.

Zmieniona sekcja rytmiczna... I inna muzyka, jednocześnie będąca logiczną kontynuacją tego, co grali wcześniej, bo jakieś pogłosy RHAPSODY na debiucie były, tutaj są jeszcze bardziej słyszalne.
Największa zmiana to niemal kompletne porzucenie Niemiec. Tym razem Włochy i ostry, szorstki heavy power, jakiego w US nie gra się od wielu, wielu lat, podany bardzo nowocześnie. We Bring You The Night to niesamowite zniszczenie. Sekcja rytmiczna jest bezlitosna jak natarcie czołgu, gitary uderzają z siłą bomby atomowej, a Darusso... Darusso jest sobą. Mocny, szorstki, charyzmatyczny. Bardzo ciekawy jest kontrast tej kompozycji, heavy power w zwrotkach, których nie powstydziłyby się najmocniejsze ekipy heavy power amerykańskie czy szwedzkie jak TAD MOROSE, i jak płynnie to przeradza się w RHAPSODY w refrenie.
Kolejnym masakratorem jest Angels & Demons i to jest mocny heavy power, które RHAPSODY OF FIRE bardzo chciało zagrać na From Chaos to Eternity w 2011 roku, ale zupełnie nie wyszło. I znów jest ta bezlitosna konsekwencja i lekki odcień surowości. Może to TAD MOROSE, a może PASTORE?
Po tych dwóch kompozycjach tego albumu słucha się z zaciekawieniem i z niecierpliwością czeka się na to, co będzie dalej. Kings of Terror otwarciem zapowiada wojnę ASPHYX, ale nie ma aż takiego zniszczenia. Jest coś z US power, oczywiście są Włochy. Szczególnie w refrenie i specyficznych klawiszach, które na myśl przywodzą SECRET SPHERE. Zakończenie jednak i dramaturgia to oczywiście spięcie tego wszystkiego klamrą RHAPSODY, tak jak refren.
Nadużywany przez amerykanów IRON MAIDEN w wydaniu ICED EARTH jest we wstępie Eye of the Storm, ostatecznie jest to lekki, słoneczny włoski power. Tutaj głównie te marszowe tempa ratują sola i przyspieszenia, bo sam utwór niestety jest co najwyżej dobry. Siren's Song to próba zmierzenia się z balladami RHAPSODY OF FIRE w wersji Turilliego. Co prawda miał tam wsparcie Riccardo Cecchi, ale Darusso daje sobie radę bez problemu. Bardzo udana ballada i miły przerywnik.
PRIMAL FEAR i SINNER pojawiają się w rozbujanym Holy Innocence, może nawet coś z GRAVE DIGGER. Akcent neoklasyczny? Oczywiście nie mogło go zabraknąć i jest Lie to Me, chociaż bardzo delikatnie zaznaczony i został przykryty RHAPSODY i ARTHEMIS, chociaż jest tutaj też coś z tych nośnych refrenów pierwszego albumu MASTERPLAN.
Może trochę zabrakło szalonego, neoklasycznego sola, ale świetna realizacja, aranżacje i refren to nadrabiają.
W tej całej destrukcji znalazł się też czas na naprężanie mięśni w stylu dobrego MANOWAR i jest metalowy hymn Touch The Sky. Oczywiście nie ma to nic wspólnego ze słabym albumem ostatnim Królów Metalu i jest to znacznie bogatsze w realizacji i dalszych planach i tłach klawiszowych w stylu włoskim, ale jest ta szorstkość i surowość ameryki. Prawdziwy True Metal, młot sam wskakuje do ręki.
Eternity to ballada przy pianinie i niestety znów jest tylko poprawnie i nie rozwijają skrzydeł. Wygląda szczególnie blado przy Siren's Song.
Uinted We Stand to RHAPSODY z HELLOWEEN (chociaż bliższe może jest VICTORIUS z orkiestracjami), podobnie jak na albumie poprzednim. Miło, sympatycznie, nawet jest tutaj pewien romantyzm. Może to jest co najwyżej dobre, ale i takie kompozycje do potańczenia na koncertach są potrzebne.
I to mógłby być koniec, ale jest jeszcze Angels & Demons z Fabio Lione. Podwójne zniszczenie.

Mocne brzmienie, selektywne, gitary ostre jak miecz, a sekcja perfekcyjna, kiedy ten agresywny bas próbuje się przebić przez ścianę gitar i perkusji.
Poprzednia sekcja rytmiczna była bardzo dobra, ale tutaj są godni następcy. Genialne talerze Roda, po prostu genialne.
A Darusso? Pokazał się z jeszcze lepszej strony i okazuje się, że nie pokazał na poprzednim albumie wszystkiego. Co za głos! I to w jakim wymagającym repertuarze.
Ciekawa zmiana inspiracji i kierunku, jednocześnie nie tracąc tożsamości i nie odpychając pewnymi nowościami, a starającymi się trafić do słuchaczy płyty poprzedniej. Co udaje im się osiągnąć bez problemu i zagrane to jest na równie wysokim, a momentami nawet jeszcze wyższym poziomie.
Trochę to smutne, ale to był ostatni album wydany przez Power Prog Records i jakiś czas po jego wydaniu, wytwórnia zakończyła działalność. Szkoda, ale po części to pokazuje, jaki w tamtym czasie był rynek. Ale chociaż pokazali światu ETERNITY'S END oraz WINGS OF DESTINY, za co zasługują na wieczną chwałę.
To bardzo dobry zespół i oczywiście długo nie czekał na kolejny kontrakt płytowy.


Ocena: 8.7/10

SteelHammer
Odpowiedz
#3
Wings of Destiny - Butterfly Effect (2017)

[Obrazek: R-14713655-1580153644-1630.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Prelude: Garden of Eden 01:37     
2. Say Goodbye to Heaven 04:36     
3. Circle of Fire 03:45     
4. Life Frequency 00:39     
5. Butterfly Effect 04:12     
6. From Shadows to the Light 06:31     
7. Exodus 01:30     
8. Brave New World 03:47     
9. Outro: Time (Acoustic version) 04:12

Rok wydania: 2017
Gatunek: Progressive Heavy/Power Metal
Kraj: Kostaryka

Skład:
Anton Darusso - śpiew
Cristian Jimenez - gitara
Allan "Kalay" Murillo - gitara
Edgardo Monge - bas
Alejandro Amador - instrumenty klawiszowe

Może Power Prog Records upadło, ale taki zespół nie mógł długo czekać w próżni i wytwórnia znalazła się bardzo szybko i już 8 grudnia 2017 roku pojawił się mini-album, nakładem amerykańskiego Melodic Revolution Records, które odkryło potencjał w metalowej scenie Kostaryki.

To wcale nie oznacza, że nie obyło się bez problemów. Materiał został przygotowany w 2016 roku, przy okazji rozpadła się sekcja rytmiczna. Basistę udało się znaleźć, ale nie perkusistę i jego zastąpił automat perkusyjny, co starają się maskować, ale wprawne ucho wychwyci takie rzeczy od razu.
Faktycznej muzyki jest tutaj 25 minut, nowej 20, zależy, za co uznać akustyczną wersję Time, które jest raczej tylko poprawną kompozycją.
Sama muzyka? Inna niż to, co było słychać poprzednio. A jednocześnie w pewnym stopniu to jest kontynuacja tego, co było. Jest surowiej, różnorodniej i bardziej progresywnie.
Jakieś resztki Włoch są w refrenach czy to aranżacjach, sama muzyka jednak jest tak europejska, jak w ZANDELLE. Akcenty są, ale jest ta rycerskość i amerykańskie kopnięcie.
Kiedy to jest amerykański progressive, jest to ten tym progressive metalu, jaki w USA ma bardzo wąskie grono odbiorców i nie cieszy się jakąś wielką popularnością. Jest to muzyka ciężka, duszna, pokrętna i momentami bardzo przytłaczająca, jednocześnie pełna treści jak DARKOLOGY czy OUTWORLD, może nawet coś z NEW EDEN, kiedy śpiewał tam Rick Mythiasin. Kontrasty są jeszcze mocniejsze niż poprzednio. Na plus na pewno bardzo dobre sola, prawdopodobnie najlepsze jak do tej pory w dyskografii zespołu, ale to pewnie po to, aby przykryć fakt, że gra tutaj automat.
Eklektyczny album, od DARKOLOGY/OUTWORLD w Say Goodbye to Heaven, do OUTWORLD z RHAPSODY, LABYRINTH i HELLOWEEN. LABYRINTH jest wyczuwalny w Butterfly Effect, jest coś z KENZINER i bardziej progresywnych kompozycji VIRTUOCITY w From Shadows to the Light. Brave New World to silne inspiracje thrash metalem z Bay Area, co szczególnie słychać w typowych chórkach dla tego regionu.

Brzmienie takie, jakiego można się spodziewać po USA, czyli mocno, brudno, brutalnie i pierwotnie. Po co taki zabieg został dokonany wiadomo.
Darusso jeszcze bardziej wszechstronny i w formie, gitarzyści odegrali swoje najlepsze sola, zabrakło tylko prawdziwej perkusji. Automat, nieważne jak dobrze ustawiony, to jednak nie prawdziwa perkusja, szczególnie, kiedy mieli takich dobrych na płytach poprzednich.
Album eksperymentów. Eklektyczny, nieco eksperymentujący ze stylami, który spaja brzmienie. Wysokiej klasy wykonania mimo braków w sekcji odmówić nie można, jednak fanom pierwszej i drugiej płyty może się to nie spodobać.
Może to być nawet ogromny szok i może nie przypaść do gustu. Niby tylko 30 minut muzyki, a zawartość spora i wymagająca. Tylko ta perkusja...
Płyta dla tych, którzy są otwarci na różne gatunki i nie boją się wyzwań.


Ocena: 7.8/10

SteelHammer
Odpowiedz
#4
Wings of Destiny - Revelations (2019)

[Obrazek: R-14713621-1580153287-1397.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Revelations 06:51     
2. Divine? (Chaos Theme) 01:12     
3. Rising Chaos 05:44     
4. Here We Go 04:26     
5. Facing the Beast 04:38     
6. Stand and Fight 04:46     
7. Under the Moon 04:08     
8. Free Fall 04:28     
9. Lost in the Dark 05:00     
10. Wake Me Up 05:23     
11. Possessed 04:37     
12. Requiem 05:55     
13. Post Mortem 04:59    

Rok wydania: 2019
Gatunek: Progressive Symphonic Heavy/Power Metal
Kraj: Kostaryka

Skład:
Anton Darusso - śpiew, instrumenty klawiszowe
Cristian Jimenez - gitara
Dani Chaves - gitara
Emil Minott - bas
Roberto Ulloa - perkusja

WINGS OF DESTINY powraca, ponownie w zmienionym składzie, z nowym gitarzystą i sekcją rytmiczną, a co za tym idzie ponownie z inną muzyką. Odszedł klawiszowiec, to Darusso postanowił sam przejąć obowiązki.
Był power niemiecki z elementami Włoch i orkiestracji, później heavy/power, mocny progressive amerykański... Tym razem wyszedł album eklektyczny i dość wymagający, zawierający elementy płyt poprzednich.

Bez wątpienia wykonane jest to na bardzo wysokim poziomie, nie boję się stwierdzić, że technicznie jest to najlepsza ich płyta jak do tej pory. Sola gitarowe są mistrzowskie, różnorodne, czasami bardzo oszczędne, innym razem podbarwione neoklasyką, choć nie aż tak rozległe.
Revelations jest niezwykle podniosłe w refrenie i może nieco przytłoczyć. DERDIAN i VISION DIVINE spotykają się w jednym miejscu, jednocześnie USA. Szczególnie w tej mocnej, bezlitosnej perkusji. Divine? może nieco przerazić, ale jest to dobrze umiejscowiony wstęp do heavy/power USA pokrętnego, mocnego jak DARKOLOGY w Rising Chaos. Najbardziej zaskakująca w tym jest jednak partia przed solem. Fantastyczny kontrast.
Ciekawe są tu te przeciwieństwa. Here We Go to ta lżejsza, bardziej przebojowa strona USA, Facing the Beast to bez wątpienia Włochy, RHAPSODY, DERDIAN. Ciekawe jest podniosłe, bitewne Stand and Fight. Chce się chwycić za miecz i ten klimat jest autentyczny jak greckie bitewne pieśni.
Akcentem neoklasycznym, melodic power metalowym jest wybrony Under The Moon. Co za refren! Co za orkiestracje! Co za wyborne solo! Akcent na końcu iście MASTERPLANowy. Taka mogłaby być cała płyta. Ja bym nie narzekał.
Free Fall i najciekawsza jest tutaj partia środka. MASTERPLAN? W tym całym heavy powerowym marszu dziwnym trafem jakoś pasuje.
Pełnoprawny heavy power powraca w Lost in the Dark i to też ciekawe połączenie z RHAPSODY. Wake Me Up jest może nieco przesłodzony momentami od strony wokalnej i Darusso lepiej brzmi w tej kompozycji, kiedy jest szorstki i twardy, ale w refrenie rozwija się to równie udanie jak ballady PRIMAL FEAR. Possessed zaczyna się mszą, ale nie jest to granie dla grzecznych. Ostry extreme melodic metal w stylu KEEP OF KALESSIN z czasów Reptilian. Przynajmniej w zwrotkach, bo w refrenie płyną typowo powerowo i Darusso śpiewa fantastycznie. I ten neoklasyczny akcent! Walka dobra ze złem rodem z DIVINEFIRE. Requiem przypomina nieco bardziej bojowe kompozycje NIGHTFALL, a Post Mortem to taki dość typowy utwór symfoniczny i może to jest dobre, ale wolałbym więcej takich eksperymentów w ich wykonaniu nie słyszeć.

Brzmienie dobrane perfekcyjnie, tak jak sekcja rytmiczna, która sprawiła się na medal. Mają szczęście do perkusistów i Ulloa zagrał świetnie.
Nie ma sensu się powtarzać, bo ten zespół nie zszedł poniżej pewnego poziomu i tak samo jest tym razem. Technicznie poprzeczka ciągle jest podnoszona.
Równy, ale eklektyczny album, który wymaga uwagi od słuchacza i może pewnymi pomysłami przytłoczyć, czy właśnie nawet samą różnorodnością. Jest też parę eksperymentów dość nieudanych. Kunsztu jednak odmówić im nie można, nawet jeśli to się nie podoba.
Skończył się kontrakt z Melodic Revolution Records, ale dostali propozycję od włoskiego WormHoleDeath dość szybko i nowy album planowany jest na 4 września 2020 roku.
Ciekawe, czym zaskoczą tym razem.


Ocena: 8.2/10

SteelHammer
Odpowiedz
#5
Wings of Destiny - Ballads (2020)

[Obrazek: 872547.jpg?5358]

Tracklista:
1. Live Again 04:54
2. Under the Moon 03:50
3. One more Lie 03:59
4. Time Will Tell 04:16
5. Here we Go 04:10
6. Forever (Stratovarius Cover) 03:59
7. Winter Dreams 04:51
8. Eye of the Storm 05:31
9. Wake me Up 05:09
10. Siren`s song 04:10
11. Speed of Light – (Stratovarius Cover) (bonus track) 02:58

Rok wydania: 2020
Gatunek: Progressive/Melodic Power Metal
Kraj: Kostaryka

Skład:
Anton Darusso - śpiew, instrumenty klawiszowe
Andrés Castro - gitara
Cristian “Mythos” Jiménez - gitara
Emil Minott - bas
Horacio París Kofoed - perkusja

Gościnnie:
Marco Garau - instrumenty klawiszowe (1)
Ivan Giannini - śpiew (1)
Mike Vescera - śpiew (2)
Chemel Neme - śpiew (5)
Henning Basse - śpiew (9)
Rebecca Malavassi - śpiew (10)
Victor Smolski - gitara (3)
Timo Tolkki - gitara (6, 11)

Skład płyty poprzedniej nie przetrwał i ponownie został wymieniony perkusista i doszedł nowy gitarzysta. Tym razem zespół działa pod sztandarem włoskiej wytwórni WormHoleDeath i premiera nowego albumu została wyznaczona na 4 września 2020 roku.

4 nowe kompozycje, 2 covery i 5 odświeżonych. Lista gości robi wrażenie i Live Again robi piorunujące wrażenie. Pięknie, dostojnie zagrany melodic power z elementami symfonicznymi, gdzie gościnnie zaśpiewał Ivan Giannini. Kompozycja wzorowa, w stylu DERDIAN, ale nie ma co się dziwić, skoro klawiszami zajął się sam Garau. Under the Moon to był killer płyty poprzedniej, ale jak tu Vescera śpiewa! Kto by pomyślał, że jest w takiej dobrej formie, szczególnie mając w pamięci ostatnią płytę MAGIC KINGDOM.
One More Lie z mistrzem Smolskim jest bardzo dobrą balladą. Wybornie zaśpiewane przez Darusso, ale obecność Smolskiego chyba zaważyła na mocy tej kompozycji. Time Will Tell to lekko i zwiewnie zagrany, włosko-niemiecki melodic metal. Here We Go to dobra kompozycja i Chemel Neme nadaje temu nowego życia na pewno.
Oba covery STRATOVARIUS są dobre, najlepiej jednak wypada neoklasyczny Speed of Light i zdumiewa, że Tolkki jest jeszcze w stanie takie gitarowe zagrywki z siebie wykrzesać, biorąc pod uwagę AVALON. Solidnie zagrane, jednak zamiast Forever wolałbym coś dynamiczniejszego. Tym bardziej, że jest Winter Dreams. Bardzo dumnie i epicko zagrany metal, utrzymany w wolniejszych tempach. Pięknie to się rozwija i chóry są świetne. Henning Basse jest oczywiście świetny w Wake Me Up, Siren's Song również wypada świetnie i Rebecca Malavassi śpiewa wybornie. Bardzo romantycznie to jest zaśpiewane.

Dużo do pisania tutaj nie ma, bo jednak mimo wkładu wokalnego to są te same, świetne kompozycje, które są jeszcze lepsze. Świetnie dobrane brzmienie, chociaż moim zdaniem gitara jest jednak nieco za głośna w Winter Dreams, ale to był efekt zamierzony.
Brzmienie bardzo dobre, chociaż nie tak potężne jak na płycie poprzedniej. Trochę szkoda, z drugiej strony może chcieli dać odsapnąć fanom lżejszego metalu. I to jest album właśnie do nich skierowanych. I osoby lubiące pierwszą płytę spokojnie mogą powrócić, nie ma tutaj bezlitosnego US power i extreme metalu.
Heavy powerowych ostrych i bezlitosnych partii nie ma, jest bardzo solidny melodic power metal na bardzo wysokim poziomie, jak zwykle zresztą.
Szkoda tylko, że jednak tak mało nowego, mimo szacunku do realizacji starych kompozycji. I nieważne, jak dobrze zostały te utwory nagrane, to jednak nie są nowe. Może i tak samo dobre, może i lepsze, ale jednak stare.
A to ma wpływ na ocenę i trochę ciągnie ją w dół. Nie za bardzo, ale ponad pewien poziom niestety nie da się wybić.
Mam nadzieję, że na kolejnej płycie będzie co najwyżej jedna kompozycja zagrana jeszcze raz, ale z innym wokalistą, jak to miało miejsce na pierwszych dwóch albumach. To był zupełnie wystarczający bonus.
Nadal to jednak bardzo dobry album i WINGS OF DESTINY nie rozczarowało i z nadzieją czekam na kolejny.
Więcej takiego melodic power metalu nie zaszkodzi światu na pewno.
Ale ten zespół zawsze zaskakuje, więc nie można być pewnym, co będzie następne.
Co by nie było, pozostaje liczyć, że będzie to równie ciekawe.

Ocena: 8.1/10

SteelHammer

Przedpremierowa recenzja dzięki uprzejmości wytwórni WormHoleDeath
Odpowiedz
#6
Wings of Destiny - Memento Mori (2021)

[Obrazek: 961295.jpg?5114]

Tracklista:
1. Playing with Fire 05:52
2. Death Wish 03:10
3. Holy Grail 04:29
4. Shadowland 03:57
5. Reborn Immortal 03:22
6. My Freedom 04:51
7. Of Dwarves and men 03:53
8. Memento Mori 04:48
9. City on Fire 04:51
10. Theater of Tragedy 07:07

Rok wydania: 2021
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: Kostaryka

Skład:
Anton Darusso - śpiew, instrumenty klawiszowe
Andrés Castro - gitara
Cristian “Mythos” Jiménez - gitara
Emil Minott - bas
Horacio París Kofoed - perkusja


Rok bez albumu WINGS OF DESTINY to rok stracony.
Obeszło się bez zmian w składzie i bez większych problemów Memento Mori ukaże się 23 lipca 2021 nakładem WormHoleDeath.

Na każdej płycie WINGS OF DESTINY czymś zaskakiwało i grało coś innego, szukając swojej drogi.
WINGS OF DESTINY na tyle wyrobiło już sobie renomę, że nie muszą szukać i postawili na tradycyjny power metal pierwszych dwóch płyt, a w tle STRATOVARIUS, IRON MASK, AT VANCE, USA i oczywiście DERDIAN oraz MAGIC OPERA, w którym to Anton Darusso w tym roku zaśpiewał i postanowił podzielić się swoimi doświadczeniami tutaj.
Playing with Fire pokazuje, że lekcję zrozumiał, zespół pędzi, sekcja rytmiczna jest piorunująca, a Darusso rządzi i dzieli nad dwiema potężnymi gitarami z bardzo dobrym refrenem. Zwalniają w bardzo dobrym, bardziej heavy metalowym Death Wish z rockowym feelingiem i rozmarzony refren w stylu MASTERPLAN czaruje! Wspaniale odtworzone DERDIAN i MAGIC OPERA w wybornym natarciu Holy Grail, aby potem znów rozsiewać magię MASTERPLAN w rozczulającym My Freedom, przypominającym coś, czego raczej już w MASTERPLAN nie będzie nigdy.
Na tle tego Of Dwarves and Men jest tylko dobry, ale wrażenie robi wykonanie i ostra praca sekcji na miarę MANOWAR z czasów Shankle, w refrenie jednak jest szwedzka magia.
Memento Mori to STRATOVARIUS i MAGIC OPERA w jednym miejscu. Wyborne ozdobniki neoklasyczne, prosty refren i ponownie świetne wykonanie. Lepsza jednak jest próba pojednania USA z Europą w City on Fire. Co za piękny, melodyjny refren! Zniszczenie.
Na zakończenie Theater of Tragedy, w którym to królują MAGIC OPERA i DERDIAN, bardzo ładnie zagrane i zaśpiewane, podniosłe i eleganckie.
Gdyby wszystkie kompozycje były na tak wysokim poziomie, to bez wątpienia by była tegoroczna czołówka, niestety rockowy Shadowland jest po prostu słaby jak rockowe zapędy w IRON MASK i niestety równie słabo wygląda Reborn Immortal, który miał być próbą zagrania nowocześniej heavy metalu, ale to zupełnie nie wyszło, nie tylko przez infantylny refren. Takie rzeczy powinny pozostać w OXIDIZE, w którym takie rzeczy były zagrane lepiej. W tych dwóch kompozycjach też budzi wątpliwości forma Darusso, który w większości kompozycji czaruje i niszczy, góruje nad wszystkimi instrumentami jak to ma w zwyczaju, a tutaj ma momenty kontrowersyjne. Może w tym roku przeforsował z projektami, bo poza wybornym występem w MAGIC OPERA zaśpiewał też w BLIND FAITH oraz przygotowuje się do WEB OF LIES. Nawet dla takiego talentu to może być za dużo, ale to może być też wina po prostu samych kompozycji, które niestety nie są zbyt specjalne.

Mix i mastering to tym razem dzieło białoruskiego inżyniera Alyaxey Stetsyuk i jest to sound szokujący. Sharp and clear nie oddaje w pełni tego, jak dobrze ten album brzmi. Mocna perkusja z syczącymi blachami i potężnymi bębnami, ostre jak brzytwa dwie gitary, a w tym wszystkim jeszcze bas delikatnie wysunięty nad gitarami, a nad wszystkim Darusso. Selektywnie, czysto, ale nie sterylnie i sztucznie. Sound perfekcyjnie dobrany do muzyki. Brawa dla Alyaxey Stetsyuk, któremu należy się medal!
WINGS OF DESTINY to bardzo zapracowany zespół, tak jak Anton Darusso to nie tylko świetny wokalista, ale do tego wszechstronny i kreatywny. Pochwały należą się również reszcie zespołu, bo sola gitarowe są bardzo dobre, a praca sekcji rytmicznej godna najwyższych not!
Może i tym razem nie było gości albo gościa, który by wyjątkowo zaśpiewał jedną kompozycję, ale już nie są potrzebni - Anton Darusso ma już status gwiazdy i spokojnie radzi sobie sam.
Może i WINGS OF DESTINY zagrało bezpieczniej i nie poszli w progresję ani mathcore, ale to wysokiej klasy power metalowa płyta. Cieszy, że taka muzyka powstaje i liczę, że pójdą jeszcze bardziej w tym kierunku i dodadzą jeszcze neoklasyki.
Oby do zobaczenia w przyszłym roku z kolejną, jeszcze bardziej demolującą płytą!


Ocena: 8.6/10

SteelHammer


Przedpremierowa recenzja dzięki uprzejmości wytwórni WormHoleDeath.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 3 gości