Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:975
Amaranthe - Amaranthe (2011)
Tracklista:
1. Leave Everything Behind 03:19
2. Hunger 03:13
3. 1.000.000 Lightyears 03:16
4. Automatic 03:26
5. My Transition 03:50
6. Amaranthine 03:30
7. Rain 03:45
8. Call Out My Name 03:17
9. Enter the Maze 04:05
10. Director's Cut 04:44
11. Act of Desperation 03:05
12. Serendipity 03:26
Rok wydania: 2011
Gatunek: Modern Melodic/Power Metal
Kraj: Szwecja
Skład:
Elize Ryd - śpiew
Jake E. Lundberg - śpiew
Andreas Solveström - śpiew
Olof Mörck - gitara, instrumenty klawiszowe
Johan Andreassen - bas
Morten Løwe Sørensen - perkusja
Zespół został założony w 2009 roku i skład zebrał się ciekawy. Elize Ryd, która miała wiele występów gościnnych, na żywo chociażby z NIGHTWISH, Jake E. Lundberg z DREAMLAND, Andreas Solveström, który miał kilka występów z DRAGONLAND i DREAMLAND, gitarzysta Olof Mörck znany z DRAGONLAND i wyborny perkusista, znany chociażby z MERCENARY czy nawet DRAGONLAND Morten Løwe Sørensen. W tym towarzystwie tylko nieznany jest Andreassen.
Ogólnie, wszyscy są ze sobą jakoś powiązani. Takie projekty różnie się kończą.
Nagrany został nowocześnie podany power metal, oparty o fundament melodic death metalu Gothenburga z nastawieniem na bardzo przebojowe refreny i bardzo mocno zaznaczone melodie.
Trzeba przyznać, że pomysł ciekawy i zrealizowany z głową.
Leave Everything Behind to moc, Lundberg w świetnej formie i zbyt długo był w cieniu, Eliza Ryd ma idealny głos do takiej muzyki i to świetne uzupełnienie Jake'a. Bardzo przeciętny w tym wszystkim jest Solveström, bo to niestety typowy krzykacz i porykiwacz raczej drugiej albo i trzeciej ligi. Słychać, że to muzyka wysokoenergetyczna i żywiołowa, z bardzo mocno i dobrze podkreślonymi, może nawet nieco radiowymi refrenami, jak w Hunger. Te refreny i takie jak 1000000 Lightyears i Automatic stworzyły cały nowy gatunek i typ refrenów, przebojowych, z rockową, może nawet popową lekkością, ale nadal zagrane z metalowym pazurem. Oczywiście lekko stępionym, ale nadal metalowym.
Jednak nie wszystko tutaj to mordercze hity i My Transition jest takie sobie i w tym momencie słychać, że pomysły i formuła się wyczerpują. Elize Ryd jest w świetnej dyspozycji głosowej, ale Amaranthine to dość nijaka ballada, a takie refreny jak It's All About Me miało lepsze EVERGREY, do tego znacznie bardziej metalowe.
Od mierności ratuje Call Out My Name z bardzo sympatycznym refrenem, chociaż tutaj może jednak zbyt modernowe tło jest i trudno dłużej milczeć w kwestii klawiszy, bo te są czasami bardzo kontrowersyjne, chociaż nie tak bardzo jak harshe. Coś z MERCENARY jest w Director's Cut i styl typowy dla sceny szwedzkiej, SCAR SYMMETRY słychać w Act of Desperation i album zaczyna męczyć dość średnimi refrenami i nachalnością, próbami robienia ze wszystkiego hitu, kiedy nawet nie tak dobrych refrenów.
Serendipity to poprawny utwór, jednak daleko mu do tych, które były na początku, z refrenem, który zawsze umyka, ale nie oszczędne solo.
Jacob Hansen stworzył i otworzył puszkę pandory, bo od tej pory prawie każdy modern z wokalistkami i MDM brzmi właśnie tak. Mocna perkusja, sterylna produkcja z idealnie wpasowanymi gitarami, które są jeszcze metalowe.
Ryd i Lundberg śpiewają fantastycznie, jednak cichym bohaterem jest tutaj Sørensen. Mistrz. Fenomenalna perkusja z idealnym jej ustawieniem i może dlatego została trochę bardziej wyeksponowana.
Zespół zdobył świat szturmem i od razu stał się hitem, dominując listy przebojów i wywołując w metalowym świecie wiele kontrowersji i konsternację, czy to jeszcze metal. Fani djent, shoegeze i garażowych dem death metalowych byli przeciwko, bo za dużo tutaj melodii i muzyka zbyt przebojowa, inni zarzucali niemetalowe klawisze i refreny przyjazne radiu czy drobne niemetalowe elementy.
Jednak podejście modern do metalu raczej polega na tym, aby ruszyć skostniały gatunek i spróbować tworzyć coś nowego - z tego słynęła chociażby Finlandia.
Obecnie widać jak na dłoni, że AMARANTHE stworzyło styl i podwaliny pod coś, co zespoły próbują kopiować do dziś, a jednak są uznawane za metal. Po części to dobrze, z drugiej znów wchodzimy w stagnację i chyba pora na coś nowego. A na pewno pora na coś nowego jeśli chodzi o Hansena i brzmienia metalu z paniami.
Co by jednak nie mówić, zapisali się w historii metalu i grają do dziś.
Do tego chyba mało który zespół może się pochwalić faktem, że sprzedał więcej płyt od Lady Gagi. Przynajmniej w Japonii.
Dobry debiut, kompetentnie wykonany, ale nierówny i od połowy wytraca na tempie.
Ocena: 7.5/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:975
Amaranthe - The Nexus (2013)
Tracklista:
1. Afterlife 03:15
2. Invincible 03:11
3. The Nexus 03:16
4. Theory of Everything 03:35
5. Stardust 03:09
6. Burn with Me 04:01
7. Mechanical Illusion 04:01
8. Razorblade 03:05
9. Future on Hold 03:17
10. Electroheart 03:48
11. Transhuman 03:55
12. Infinity 03:05
Rok wydania: 2013
Gatunek: Modern Melodic/Power Metal
Kraj: Szwecja
Skład:
Elize Ryd - śpiew
Jake E. Lundberg - śpiew
Andreas Solveström - śpiew
Olof Mörck - gitara, instrumenty klawiszowe
Johan Andreassen - bas
Morten Løwe Sørensen - perkusja
AMARANTHE, Zespół Wyklęty, powraca w tym samym składzie z albumem The Nexus, wydanym 13 marca 2013 roku, ponownie pod szyldem Spinefarm Records. I znów 12 kompozycji.
Widać większość uwag zostało rozpatrzonych pozytywnie, co już słychać w bardzo energicznie i pozytywnie zagranym Afterlife. Wyleciały kontrowersyjne i irytujące partie klawiszowe, zostały zastąpione przez proste sola gitarowe, partie Solveströma wplecione lepiej i już tak nie irytuje swoim śpiewem, a zmiany wokalistów wydają się być znacznie płynniejsze i bardziej naturalne. I zabójczy, przebojowy refren w wykonaniu Ryd.
Bardzo to przebojowa muzyka, do zabawy i potupania, duety są znacznie lepiej wykorzystane, co słychać w The Nexus i Theory of Everything, gdzie Lundberg pięknie to prowadzi z Ryd, wyśmienity i prosty refren i nawet Solveström tak nie irytuje.
Tym razem w większości kompozycji starają się nie przekraczać czterech minut i wyszło im to na dobre. Dzięki temu kompozycje wydają się być znacznie bardziej dopracowane, z lepiej zaznaczonymi melodiami i świetnymi refrenami. Coś tak prostego i romantycznego jak Stardust na poprzedniej płycie by się nie znalazło, a to perfekcyjna perła, z płynącym, rozmarzonym refrenem i bardzo prostym, ale jakże wymownym solem. I ta wspaniała Elize Ryd!
Dłużej utrzymali poziom niż na debiucie, bo zaczyna spadać w Burn With Me, w którym próbują rapowania i refren jest zbyt przesłodzony, niemal bezbarwny. Mechanical Illusion też nie robi zbyt dobrego wrażenia, główną rolę gra tutaj Solveström i niestety nie błyszczy, a i refren nie porywa. Dużo takich wtop jednak nie ma i w Razorblade powoli zaczynają powracać do formy, ale to nie jest jeszcze poziom kompozycji wcześniejszych, podobnie tylko dobry Future On Hold. Potęga i moc powraca w genialnie prostym Electroheart z radiowym refrenem.
W Transhuman jest coś z MERCENARY. Gdyby MERCENARY chciało zdobyć listy przebojów i znaleźć się w lokalnym radiu. Wyborna melodia, której nie jest w stanie obrzydzić nawet Solveström swoimi rykami. Przy okazji, chyba najdłuższe solo.
Infinity to ten sam pomysł, co Future on Hold, ale jednak zrealizowany znacznie lepiej i jest to bardzo przyjemne zakończenie udanej płyty.
Ponownie Jacob Hansen i brzmienie bez zarzutu, bo i niewiele zmian względem debiutu. Świetna perkusja Morten Løwe Sørensena i szkoda, że tak mało go słychać w innych zespołach. Niesamowite wyczucie.
Elize Ryd sieje zniszczenie, Jake E. Lundberg niewiele jej ustępuje, a Andreas Solveström jak zwykle, chociaż tym razem nie ciągnie kompozycji aż tak w dół. Olof Mörck postanowił bardziej poszaleć na gitarze i to na plus, przynajmniej nie ma irytującego parapetu.
Ten album umocnił pozycję zespołu na scenie i ponownie wzbudził konsternację. Prawdziwi wyznawcy, którym przebojowa muzyka nie odpowiada wybrali słuchanie prawdziwego metalu, których nazwa pochodzi od chociażby bardzo uznanej marki lodówek i wydają równie interesujące dźwięki, bez nowoczesnych bajerów jak trzaskanie lodu w zamrażarce. A ci, którym się podobało pozostali, wybijając zespół na szczyt list przebojów.
Niedługo po nagraniu tego albumu, z zespołu odszedł Andreas Solveström jednak szybko został zastąpiony przez Henrika Englunda z szwedzkiego SCARPOINT.
Znacznie bardziej przebojowa płyta, wypełniona hitami, prosta i niezbyt wymagająca. Nawet takie płyty są czasami potrzebne.
Ocena: 8.5/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:975
Amaranthe - Massive Addictive (2014)
Tracklista:
1. Dynamite 3:14
2. Drop Dead Cynical 3:17
3. Trinity 3:11
4. Massive Addictive 3:29
5. Digital World 3:17
6. True 3:30
7. Unreal 3:36
8. Over and Done 3:38
9. Danger Zone 3:01
10. Skyline 3:39
11. An Ordinary Abnormality 3:28
12. Exhale 3:43
Rok wydania: 2014
Gatunek: Modern Melodic Metal
Kraj: Szwecja
Skład:
Elize Ryd - śpiew
Jake E. Lundberg - śpiew
Henrik Englund - śpiew
Olof Mörck - gitara, instrumenty klawiszowe
Johan Andreassen - bas
Morten Løwe Sørensen - perkusja
Było ogromne zapotrzebowanie na AMARANTHE. Z zespołu odszedł Andreas Solveström, ale że "show must go on", to na jego miejsce szybko znalazło się zastępstwo.
21 października 2014 przyszedł czas na kolejny album. Ponownie Spinefarm, i ponownie 12 kompozycji, tym razem nie przekraczających 4 minut.
Może to i dobry kierunek, biorąc pod uwagę, że najsłabsze kompozycje płyty poprzedniej były najdłuższe?
Jest przedstawienie, może nie tak widowiskowe jak Afterlife płyty poprzedniej, Dynamite bardziej przypomina Invincible, ale to nadal dobra, przebojowa kompozycja, świetnie zaśpiewana, tylko może jednak za bardzo romansują z metalcore w partii środkowej. Jest rockowo i bardzo przebojowo w Drop Dead Cynical, jest cukierkowo, płatki róż spadają na Elize Ryd w Trinity. Próbują grać coś bardziej eksperymentalnego w Massive Addictive, ale trochę tutaj odlecieli, bo melodia jest dość słaba, refren zbyt prosty i wracają kontrowersyjne klawisze debiutu. Znacznie lepszy jest Digital World, który Ryd śpiewa bardzo dumnie, ale to nadal nie poziom wbijających się bezlitośnie w głowę refrenów.
True to przesłodzona pościelówa i poszli jednak za bardzo w stronę rocka, ale wersja bez gitar i jeszcze mniej metalowa, ale brzmiąca niemal identycznie jest w Over and Done. Tę rockową, czy może nawet glamowo-stadionową przebojowość, czy może raczej próby jej użycia, słychać w Unreal, który szybko wytraca na mocy w refrenie, który jest bardzo chaotyczny i brzmi bardziej jak wariacja na temat płyty poprzedniej. Czeka się z niecierpliwością na jakiegoś dynamicznego killera, może nawet i romantycznego, jak Stardust czy Transhuman płyty poprzedniej, ale nie jest nim Danger Zone, który brzmi raczej jak DYNAZTY bez dyspozycji, An Ordinary Abnormality to raczej wypaczony pomysł MERCENARY i tutaj za duże pole do popisu dali Englundowi, bo wręcz masakruje tę kompozycję. Skyline to jakiś promyk nadziei, bo jest energia, ale wychodzi pewna schematyczność. Exhale to dobra ballada, której bardzo dobrze się słucha dzięki Lundbergowi i Ryd, szczególnie w refrenie. Bardzo dobre zakończenie.
Ponownie za mix odpowiada Jacob Hansen, nieco złagodził brzmienie i nie jest tak mocne i przejrzyste jak na albumie poprzednim. Występy wszystkich bez zarzutu, Ryd i Lundberg śpiewają tak, jak się od nich oczekuje, z kolei Englund jest niezły. Na pewno lepszy od poprzednika, ale jak na tak bogatą scenę MDM, jak jest Szwecja, wybór kogoś raczej tak rzemieślniczego jest dziwny. Sørensen oczywiście jak zwykle sieje zniszczenie i trochę szkoda, że można go usłyszeć tylko tutaj.
Tylko dobra płyta, świadcząca o kończących się pomysłach na kompozycje, może nawet czuć w tym pewien strach i pośpiech.
W końcu w tym samym roku, kilka miesięcy wcześniej swój debiut wydał TEMPERANCE i Pastorino nagrał ciekawą płytę. Na pewno ciekawszą niż ta, i bez wątpienia lepiej wyprodukowaną.
To był falstart, ale nie zachwiał silnej pozycji zespołu w Szwecji i Finlandii i ta płyta siedziała na szczytach list przebojów.
Ocena: 7/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:975
Amaranthe - Maximalism (2016)
Tracklista:
1. Maximize 3:10
2. Boomerang 3:23
3. That Song 3:13
4. 21 3:05
5. On The Rocks 3:09
6. Limitless 3:10
7. Fury 2:58
8. Faster 3:26
9. Break Down And Cry 3:56
10. Supersonic 3:18
11. Fireball 3:15
12. Endlessly 3:44
Rok wydania: 2016
Gatunek: Melodic Metal/Rock
Kraj: Szwecja
Skład:
Elize Ryd - śpiew
Jake E. Lundberg - śpiew
Henrik Englund - śpiew
Olof Mörck - gitara, instrumenty klawiszowe
Johan Andreassen - bas
Morten Løwe Sørensen - perkusja
Skład bez zmian. Ponownie 12 kompozycji, zaledwie 40 minut muzyki, znów Spinefarm Records i ponownie październik, ale 21.
Na poprzedniej płycie było dobrze, ale spadek jakości był słyszalny, tak jak były niepokojące pogłosy innych gatunków. Elize Ryd zapytana o to, co grają, zdefiniowała styl jako dance-rock.
Co się stało trudno powiedzieć, ale dance-rock wydaje się określeniem trafnym, bo trudno inaczej zdefiniować coś tak nieudolnego i chaotycznego jak Fury. Maximasie, tylko czego. Słychać kompletne spłycenie i zmiękczenie i odejście od metalu na rzecz momentami czegoś, co można określić jako techno czy dance, ale momentami są jeszcze jakieś gitary. Refren to już typowy, amerykański pop, który zabił wiele zespołów i AMARANTHE nie są pierwszymi, którzy tego próbują. Tym przecież stały lata 90-te i może końcówka 80-tych. Może Boomerang to jakaś pozostałość płyt poprzednich, ale to jest zagrane niesamowicie infantylnie, a z samplami przegięli. 21 lepiej pozostawić bez komentarza, tak jak Limitless, które mogłoby znaleźć się w repertuarze studniówkowym. Gdzie się podział metal?
Jakieś jego reszt są w Faster, ale nawet instrumenty są przeciwko takiemu graniu i znikają w refrenie, a Break Down and Cry brzmi jak zimny, bezlitosny sarkazm ze strony zespołu, który podsumowuje zawartość i reakcję słuchacza, który chciał metalu tak, jak poprzednio. Przy Supersonic powracają wspomnienia tragicznej drugiej płyty VISIONS OF ATLANTIS, tylko o ile tam skład był jeszcze raczej dość nieznany, tak tutaj kompletnie nie ma usprawiedliwienia kompromitacji takiego formatu.
Może Endlessly nieco koi nerwy, bo to może i typowa ballada w stylu amerykańskim, ale jest znośna.
Są jeszcze That Song i On the Rocks. Można grać rock, ale nie na tak wtórnych, znanych patentach i w tak marnej formie, masakrując i bezczeszcząc dorobek QUEEN. To chyba jest to brakujące ogniowo i pokłosie rockowego grania BLIND GUARDIAN, o którym tyle się mówiło w 1998 roku. Wielu zauważyło, że to ślepa uliczka, a jednak są tacy, którzy uważają, że niestety trzeba spróbować.
Jedna z najgorzej wyprodukowanych płyt przez Jacoba Hansena, ale tak fatalnego i nieprzemyślanego materiału nie dało się ubrać w dobre brzmienie. Elize Ryd formą nie powaliła, tak jak Jake E. Lundberg, który niedługo po wydaniu tej płyty podjął decyzję o odejściu.
Nawet nie ma za co pochwalić Sørensena, bo prawie go nie ma.
Same wtórne i powszednie pomysły, zagrane kompletnie bez przekonania, ale i bez chęci. Oczywiście jak to często bywa przy wielkich premierach, media próbowały ratować album, ale poza listą przebojów w USA, AMARANTHE tym razem zaliczyło spadek. W niektórych miejscach raczej nieznaczny i tylko o kilka miejsc, w innych wyleciał poza TOP100.
Ten nieudany eksperyment został źle przyjęty i chyba nawet zespół zauważył, że przesadził, dlatego w 2018 roku jednak powrócił do metalu. Może i zmiękczonego, ale jednak jakiś metal to był.
Ocena: 2/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:975
Amaranthe - Helix (2018)
Tracklista:
1. The Score 3:40
2. 365 3:28
3. Inferno 3:12
4. Countdown 3:00
5. Helix 3:35
6. Dream 3:39
7. GG6 3:09
8. Breakthrough Starshot 3:11
9. My Haven 3:43
10. Iconic 3:11
11. Unified 3:58
12. Momentum 3:21
Rok wydania: 2018
Gatunek: Modern Melodic Metal/Rock
Kraj: Szwecja
Skład:
Elize Ryd - śpiew
Nils Molin - śpiew
Henrik Englund - śpiew
Olof Mörck - gitara, instrumenty klawiszowe
Johan Andreassen - bas
Morten Løwe Sørensen - perkusja
TEMPERANCE w 2016 roku zaznaczyło swoją obecność mocno, kompletnie miażdżąc AMARANTHE, dając muzykę nie tylko przebojową, ale i na wysokim poziomie wykonania, a przede wszystkim metalową. Instytucja AMARANTHE zawiodła i była pierwsza skaza na marce.
Po Maximalism odszedł Jake E. Lundberg, a na jego miejsce przyszedł uznany i świetny wokalista Nils Molin, który masakrował i masakruje przebojami do dziś kompletnie w DYNAZTY, które również w 2016 zaprezentowało album znacznie ciekawszy, wypełniony przebojami i jednocześnie podsycony nutą rocka.
Tak więc wybór Molina nie dziwi.
W 2018 roku przyszła pora na nową płytę. Ponownie październik, znów Spinefarm i jak zwykle 12 kompozycji.
Molin śpiewa oczywiście bardzo dobrze i może The Score to kompozycja prosta i bez pazura DYNAZTY, ale jest chociaż bardziej metalowo niż poprzednio. 365 to typowa kompozycja AMARANTHE, a smaczkiem ma być motyw muzycznym z gry Bit.Trip.Runner. Przynajmniej nie jest to tak żenujące, jak ostatnie płyty DRAGONFORCE.
Zespół powrócił po prostu na bezpieczny i sprawdzony grunt albumów wcześniejszych. Zaskoczenia nie ma w Inferno, nie ma też w rozbujanym, radiowym Countdown, w Dream za harshowe rapowanie brzmi strasznie, ale chociaż refren jest ładny i rozmarzony, tak jak być powinno. Helix to próba powrotu do czasów The Nexus i to im się udało. Dobry refren, dobrze rozplanowane wokale, tylko klawisze nie porywają. Molin świetnie daje sobie radę oczywiście, ale to nie dziwi. Słabo jest w GG6 i niepotrzebnie tutaj głównym śpiewakiem jest Englund. Może i jest przyjemne solo i nie najgorszy refren, ale zwrotki są dość ciężko strawne. Breakthrough Starshot to próba powrotu do debiutu, w połączeniu z Maximalism i to jest niestety tylko poprawne z koszmarnymi zabawami samplami, za dużo też romansowania z metalcore. W My Haven oferują jedyne namiastkę EVERGREY, dość średnio udolną, próbują to ożywić w Iconic, który miał chyba przypominać SONIC SYNDICATE, ale z namiastką AMARANTHE, ciekawie w tym śpiewa Elize Ryd.
Unified zostało ładnie poprowadzone i Molin dostał szansę zaśpiewać więcej i gdyby nie średnio dobrane sample, to by była kompozycja bardzo dobra. Ładnie to się rozwija w refrenie.
Momentum to solidne zakończenie, energetyczne, rozbujane, każdy ma szansę zaśpiewać i duety Ryd/Molin nie zawodzą. Może refren to nie jest killer na miarę Afterlife, The Nexus, Electroheart czy Stardust, ale na tej płycie i tak prezentuje się solidnie.
Ponownie Jacob Hansen i chyba nawet on stwierdził, że poprzednio gdzieś popełnił błąd. Brzmienie nadal jest raczej miękkie w gitarach, ale perkusja została bardziej wysunięta i można w końcu posłuchać Sørensena. Może nie ma zbyt wielu rzeczy do zagrania tutaj, ale gra z przekonaniem i energią, jakiej momentami zabrakło kompozycjom.
Molin to Molin, może nie jest tak dobry jak w DYNAZTY, ale sprawdza się świetnie, Ryd też śpiewa znacznie ciekawiej niż w 2016 roku.
Fajne utworki i melodyjki, fajne gitarki, ale tylko fajne. Bez blasku, bez pazura, na raz, po najprostszej linii oporu. Wyniki na listach przebojów były lepsze niż przy płycie poprzedniej, ale to jednak nie był poziom fenomenu albumów wcześniejszych. Może to Maximalism narobil takich szkód, a może spadek poskutkował tym, że to jednak płyta wtórna i nierówna. I TEMPERANCE jednak nagrało coś ciekawszego w 2018.
Zespół nie przedłużył kontraktu ze Spinefarm, tylko dołączył do drużyny Nuclear Blast i w ramach przypieczętowania umowy, na 2 października 2020 zaplanowana jest nowa płyta.
Co będzie, zobaczymy - teraz już chyba może być tylko lepiej.
Ocena: 7/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:975
Amaranthe - Manifest (2020)
Tracklista:
1. Fearless 3:31
2. Make It Better 3:50
3. Scream My Name 3:03
4. Viral 3:01
5. Adrenaline 3:09
6. Strong 3:06
7. The Game 3:01
8. Crystalline 3:20
9. Archangel 3:23
10. BOOM! 4:13
11. Die and Wake Up 3:08
12. Do or Die 3:28
Rok wydania: 2020
Gatunek: Modern Melodic Metal/Rock
Kraj: Szwecja
Skład:
Elize Ryd - śpiew
Nils Molin - śpiew
Henrik Englund - śpiew
Olof Mörck - gitara, instrumenty klawiszowe
Johan Andreassen - bas
Morten Løwe Sørensen - perkusja
AMARANTHE ostatnimi albumami wzbudzało raczej obawy niż zachwyt, bo słychać już było zmęczenie materiału i wtórność. Nie mówiąc już o koszmarku, jakim było Maximalism.
Obeszło się bez zmian w składzie, kontrakt ze Spinefarm wygasł, długo jednak zespół tak popularny jak AMARANTHE zostać sam nie mógł, to i nie kto inny, jak potężny niemiecki Nuclear Blast się nimi zainteresował i płyta wylądowała na półkach 2 października 2020 roku.
No cóż, Fearless to raczej standardowy otwieracz dla zespołu, z tą różnicą, że tym razem odpuścili sobie kontrowersyjnych, irytujących partii klawiszowych, a jest po prostu moc perkusji i ekspozycja melodii, jak to miało miejsce na dwóch pierwszych płytach. Słychać szwedzkie wykonanie i dumę, Nils Molin śpiewa wybornie, a Elize Ryd to Elize Ryd.
Niestety znalazło się miejsce na nudne i słabe rockowe granie w Make it Better, w którym Molin brzmi bardzo słabo. Prawdziwe osiągnięcie. Przewidywalny dla AMARANTHE Scream My Name nie jest zły, za bardzo zapuszczają się w rejony rap metalu, ale Nils śpiewa wybornie i szkoda, że więcej tutaj jest Englunda, na plus solo, które szkoda, że jest takie krótkie. Typowo szwedzki jest Viral, typowy też jest Adrenaline, które złe nie są, ale pokazują, że to powszednieje i formuła zaczyna powoli się wyczerpywać. Poprawny jest Strong z gościnnym występem Noora Louhimo, ale szczerze powiedziawszy niewiele ona tutaj wnosi. The Game to próba powrotu do starych, dobrych czasów, z dobrym wykorzystaniem całej trójki, ze wskazaniem na duety w refrenach, jest energicznie i jest zabawa jak kiedyś. Zaskakują najbardziej w Crystalline, balladzie w stylu… NIGHTWISH. Pięknie to jest poprowadzone od strony wokalnej. Archangel to próba flirtu z BLOODBOUND, SABATON (do którego w ostatnich latach się zbliżyli i nagrali nawet cover, więc nie dziwi…) i chyba EVIL MASQUERADE i brzmi to dziwacznie, szczególnie w refrenie, ale poza tym nic tutaj nie przykuwa uwagi. Die and Wake Up to słaba próba grania pod SCAR SYMMETRY, a na koniec Do Or Die. Przebojowo, dynamicznie, echa ARCH ENEMY, ale to nie dziwi, biorąc pod uwagę, że w wersji bonusowej udziela się Alissa White-Gluz.
Jest jeszcze najdłuższy Boom!. 4 minuty kompletnej bezsilności kompozycyjnej, z rapem, Marylin Mansonem, przypominającym jednocześnie chude lata OVERKILL i numetal. Najgorsza kompozycja zespołu jak do tej pory i trudno nawet wysiedzieć przy tym.
Za brzmienie odpowiada Jacob Hansen, ponownie, i ponownie nie ma się do czego przyczepić. Muzycy zaśpiewali bardzo dobrze, szkoda tylko, że nie za bardzo mają do czego, bo kompozycji udanych jest raptem garstka. Gitarowo Olof Mörck daje całkiem niezłe sola, ale czasami potrzeba sporo cierpliwości, aby do jego popisów dotrwać.
Słychać, że pomysły się kończą i ten album to balon badawczy, który sprawdzi, co się spodoba, a co nie. Jest kilka utworów charakterystycznych i tradycyjnych dla zespołu, w sporej części jest jednak nijaki melodic metal sceny skandynawskiej, utwierdzający w przekonaniu, że trend, który zapoczątkowało AMARANTHE już się kończy i trzeba wymyślić coś nowego, albo urozmaicić.
Jeśli manifestem miało być Boom! to znak, że trzeba kończyć tę imprezę, a to traktować jako żałosne epitafium na nagrobku zespołu, bo z taką muzyką daleko nie zajadą.
A na pewno nie z takimi poprawnymi płytami, kiedy konkurencja jest dość spora.
Ocena: 6/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:975
Amaranthe - The Catalyst (2024)
Tracklista:
1. The Catalyst 3:41
2. Insatiable 2:59
3. Damnation Flame 3:34
4. Liberated 3:06
5. Re-Vision 3:05
6. Interference 3:14
7. Stay A Little While 3:36
8. Ecstasy 2:59
9. Breaking The Waves 3:19
10. Outer Dimensions 3:05
11. Resistance 2:57
12. Find Life 3:05
Rok wydania: 2024
Gatunek: Modern Melodic Metal
Kraj: Szwecja
Skład:
Elize Ryd - śpiew
Nils Molin - śpiew
Mikael Sehlin - śpiew
Olof c - gitara, instrumenty klawiszowe
Johan Andreassen - bas
Morten Løwe Sørensen - perkusja
Długa przerwa w twórczości AMARANTHE jest dość zaskakująca i wracają dopiero po czterech latach z nowym materiałem, który w lutym wydało Nuclear Blast.
Do zespołu dołączył Mikael Sehlin z PARALYDIUM i melodic death metalowego DEGRADEAD i jest to zmiana na lepsze, jego harsh i growle są bardzo dobre, ale jak ogromną przemianę przeszła Elize Ryd z Nilsem Molinem. Śpiewają tutaj znakomicie, z energią, jakiej w tej grupie nie było słychać od czasów The Nexus. The Catalyst to znakomite rozpoczęcie, tak jak dynamiczny Insatiable i prostszy Damnation Flame. Nie ma tutaj klaskania czy silenie się na LACUNA COIL czy podrzędny rock, jest za rytmiczny Liberated z bogatą perkusją znakomitego Mortena Løwe Sørensena i ozdobnikami gitarowymi Olofa Mörcka, który ma tutaj więcej do powiedzenia.
Od strony kompozycyjnej nie ma tutaj żadnych nowości, Re-Vision to dobry, typowo koncertowy utwór, żeby pośpiewać z publicznością, Interference i Ecstasy próbują konkurować z KALAH, za to ballada Stay a Little While to absolutne zniszczenie. Skromnie, spokojnie, bez gitarowego i elektrycznego zgiełku, tylko czarujący głos Elize Ryd i dalekosiężny głos Nilsa Molina, który w środkowej partii przedziera się przez wszystkie plany. Małe arcydzieło, jakiego dawno w tym zespole nie było.
Zaskakująco dobrze wypada spokojny Breaking the Waves, Outer Dimensions to typowe AMARANTHE i niewiele tutaj można zarzucić, wyszło dobrze, jednak to nie killer. Resistance to kolejna koncertowa kompozycja, do której obecni będą robić za chóry. Brak wieśniackiego counry, obciachowego rocka czy siłowego grania zaskakuje na tym LP najbardziej. Find Life ma delikatne ciągoty niemetalowe, ale to jest o kilka lig lepsze od tego, co było na ich poprzednich albumach. Do tego refren jest całkiem nośny i nie ma tutaj mowy o przymusowej przebojowości czy nachalności.
Od lat niezmiennie czuwa nad tym zespołem Jacob Hansen i nic się nie zmieniło. Cudownie ostawione bębny Sørensena i gitara Mörcka.
Wszyscy w nienagannej formie, ale co najbardziej zaskakujące to mimo nierówności kompozycyjnych nie ma tutaj zdecydowanie słabszego utworu. Zagrane to zostało z gracją i smakiem, czego nie można powiedzieć o niektórych płytach nagranych po The Nexus.
AMARANTHE potrzebowało 4 lat, aby się pozbierać, ale warto było czekać, bo nareszcie powstał LP, za który nie trzeba się wstydzić i najlepszy od 2013 roku, jednak lekko blednący na tle tegorocznej konkurencji.
Ocena: 7.8/10
SteelHammer
|