Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Powerwolf - Bible of the Beast (2009)
Tracklista:
1. Raise Your Fist, Evangelist 04:00
2. Moscow After Dark 03:15
3. Panic in the Pentagram 05:15
4. Catholic in the Morning... Satanist at Night 03:58
5. Seven Deadly Saints 03:36
6. Werewolves of Armenia 03:55
7. We Take the Church by Storm 03:55
8. Resurrection by Erection 03:51
9. Midnight Messiah 04:13
10. St. Satan's Day 04:31
11. Wolves Against the World 06:05
Rok wydania: 2009
Gatunek: Melodic Power Metal
Kraj: Niemcy
Skład zespołu:
Attila Dorn (Karsten Brill) - śpiew
Matthew Greywolf (Benjamin Buss) - gitara
Charles Greywolf (Thomas Erbel) - bas
Stéfane Funčbre (Stefan Gemballa) - perkusja
Falk Maria Schlegel - organy, instrumenty klawiszowe
No tak.
Patrząc na fotografie zespołu i pseudonimy, pod jakimi ukrywają się muzycy, można by orzec, że to jakiś kolejny zespół z black w tagach i horrorem w ramach gotyckich powieści grozy z wilkołakami i wampirami w roli głównej.
Tandeta.
Tymczasem to zespół, grający power metal. Ani zbyt ciężki, ani zbyt melodyjny, taki solidny power metal, o którym się mówi - fajne granie i po niedługim czasie zapomina, gdy pojawiają się inne fajnie grające power metalowe zespoły z Niemiec.
Takie były dwie pierwsze płyty POWERWOLF z lat 2005-2007, którym nic zarzucić nie można, ale i zachwycać się nie ma czym. Tę trzecią wydała Metal Blade Records w kwietniu 2009 roku.
Wampiry, wilkołaki, Transylwania, krew skondensowana i trumny wypoczynkowe.
Nic, z czym Blade nie dałby sobie rady przy pomocy swojej broni białej i palnej.
Jak się jednak okazuje wampiry i wilkołaki uderzają za każdym razem coraz silniej i stosują coraz bardziej zaawansowane techniki, są coraz zuchwalsze, a, co najgorsze, zaczynają to wszystko traktować niepoważnie, konfundując tym samych swoich oponentów i nieprzyjaciół.
I tak pojawia się "Bible of the Beast".
Boicie się? Doprawdy nie ma czego.
To się nie dzieje naprawdę i nie jest na poważnie.
To kapitalny żart, co więcej bardzo inteligentny i wykorzystujący to, co najmodniejsze.
Organy, chóry, rozmach i bojowe riffy SABATON. Ten SABATON tu słychać tyle w gotyckiej oprawie, ale nie gotyckiej w stylu zawodzących dziewcząt lub zmęczonych życiem chłopców, ale tego gotyku Katedr i Mroku. Oczywiście to przykrywka dla power metalu, ogromnie melodyjnego i raz tylko nieco przerysowanego w rosyjsko brzmiącym "Moscow After Dark".
To się wszystko świetnie trzyma kupy. Jesteśmy świadkami widowiska tyleż dramatycznego w formie wyrazu, co niepoważnego. Tło jest rewelacyjne i cały czas się zmienia w swoim natężeniu, gdy trzeba, ustępując miejsca gitarom, bo to w końcu power metal.
Hail, hail pentagram
Hail, hail pentagram
God damnit
What have I done?
Czy to można traktować poważnie?
Bardzo dobry wokal Attili Dorna, najlepszy z dotychczasowych, jakie zaprezentował na płytach POWERWOLF, plastyczny, artystyczny, teatralny i co najważniejsze niepoważny. Ileż tu na tym LP jest "ooo ooo" i ani razu to nie drażni. Bo taka to niepoważna konwencja.
Opowiadać o wszystkim po kolei nie można, bo filmu się nie opowiada, ale nie wymienić zabójczego "Catholic in the Morning... Satanist at Night" nie sposób. Ten refren chóralny i te organy są zabójcze, nie mówiąc już o tym, gdy się rozpędzają.
Catholic in the morning
Satanist at night
No tak...
Wzbogacenie typowego, szybkiego power metalu o elementy symfoniczne, chóry i podobne rzeczy oraz wzniosły klimat nie jest niczym nowym i jest cała gałąź power, która na tym bazuje. Co innego jednak robić to na poważnie, a co innego stawać gdzieś pomiędzy komiksem a rozrywkowym kolorowym (ale z przewagą czerni) filmem grozy i akcji.
Te monumentalne akcenty są tu celowo uwypuklone i przerysowane. No "Werewolves of Armenia" jako bojowy hymn niszczy totalnie:
Eins, zwei, drei, vier!... hu, ha
Wobec takich kwestii nie można przejść obojętnie...
Pewnie bez tej całej otoczki ta płyta byłaby kolejnym fajnym albumem z power metalem na jakiś niedługi czas. A tymczasem taki skoczny powerek plus organy w "Resurrection by Erection".
Ogólnie to uczestniczymy w Misterium. Takim z rogami Szatana rzecz jasna i rozpiera wszystkich duma (mam nadzieję), tym bardziej że w "Midnight Messiah" są takie fantastycznie dynamiczne gitary, naturalnie w przerwach kazania Priesta, wieszczącego nadejście...
Oj, bluźnierczy to album, znacznie bardziej niż true raw black metalowe płyty, gdzie na ogół nie bardzo można zrozumieć, o czym śpiewają w ogólnym jazgocie.
Chóry! Tu duża zasługa Fredrika Nordströma, który to bardzo zgrabnie zmontował przy stosunkowo skromnych środkach. Takie jak w "St. Satan's Day" na początku.
I wszyscy razem:
St. Satan, St. Satan
When will you come, to welcome your son
Epicko jest, bardzo epicko... I lepszego zakończenia, jak "Wolves Against the World" nie można było sobie wyobrazić, bo to jest pod MANOWAR, więc wszystko jasne.
Zabawa przednia, nie dla ponuraków naturalnie.
A komu się ta płyta nie podoba (bo wcale się nie musi podobać wszystkim), niech przynajmniej skorzysta z tej najważniejszej Złotej Myśli albumu, czyli:
Resurrection by erection
Raise you phallus to the sky and you never die
O. I to by było na tyle. Do następnego razu, Bracia i Siostry Czarnych Obrzędów.
Ocena: 9.8/10
27.04.2009
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Powerwolf - Blood of the Saints (2011)
Tracklista:
1. Agnus dei (Intro) 00:48
2. Sanctified with Dynamite 04:25
3. We Drink Your Blood 03:42
4. Murder At Midnight 04:47
5. All We Need Is Blood 03:36
6. Dead Boys Don't Cry 03:25
7. Son of a Wolf 03:59
8. Night of the Werewolves 04:30
9. Phantom of the Funeral 03:09
10. Die, Die, Crucified 03:00
11. Ira Sancti (When the Saints Are Going Wild) 06:25
Rok wydania: 2011
Gatunek: Power Metal
Kraj: Niemcy
Skład zespołu:
Attila Dorn (Karsten Brill) -śpiew
Matthew Greywolf (Benjamin Buss) -gitara
Charles Greywolf (Thomas Erbel) - gitara, bas
Thomas Diener - perkusja
Falk Maria Schlegel - instrumenty klawiszowe
Uwaga Dziewczęta i Chłopcy!
Pora wyciągnąć puchary na krew, sztuczne kły, czarne pelerynki, pociski ze srebra, kołki, krzyże odwrócone o 666 stopni i wszystkie inne niezbędne akcesoria.
Powraca POWERWOLF, kultowy w swej żartobliwej gotyckości i monumentalności power metalowy potwór z Niemiec. Metal Blade Records i 29 lipca 2011.
Święto dla wielu fanów, bo przecież poprzedni album wstrząsnął i potrząsnął pozytywnie ogromną rzeszę fanów melodyjnego grania, a zespół zapowiedział, że z obranego kursu nie zejdzie.
W składzie tym razem jedna zmiana i ukąszony został nowy perkusista Thomas Diener, którego jednak już w składzie nie ma.
Przedstawienie czas zacząć i wstęp "Agnus dei" lepszy być nie może. Organy, marszowo oraz głosowo ponuro i komiksowo.
No, a potem cały POWERWOLF w "Sanctified with Dynamite" z jakże ładnie stylizowanymi na RUNNING WILD riffami początkowymi. Kolejny w dorobku wpadający w ucho refren, chórki i potężne power metalowe gitary. Zaraz, zaraz kielichy na krew przygotowaliśmy, a tu tymczasem "We Drink Your Blood"! Hit, hit w średnim tempie i tyle w temacie. "Murder At Midnight" rozpoczyna się niewinnie słuchowiskowo i spokojnie, a potem nabiera tempa i power metal miesza się z hard rockowym przebojowym graniem, a motyw gitarowy, jaki tu jest przewodnim przewyborny, choć bardzo prosty. "All We Need Is Blood" zdecydowanie nawiązuje aranżacją i stylem do płyty poprzedniej i monumentalne ozdobniki symfoniczne z chórami z organami, bojowymi chórkami i twardą rytmiką to kwintesencja killerów POWERWOLF. Kapitalna powtórka z rozrywki w rozpędzonym "Dead Boys Don't Cry". Kapitalne i do tego takie zrobione pod SABATON na wesoło. Zniszczenie z niesamowitymi zagrywkami gitarzystów. Ponura, niby balladowa kompozycja "Son of a Wolf" to kolejny melodyjny hit wsparty mocarnymi akcentami i moc słychać i czuć, a przy tym takie to zamaszyste i wpadające w ucho. Sola, no sola wspaniałe są na tej płycie. Gorące, proste polatujące ku niebu... nocnemu, rzecz jasna. To w "Son of a Wolf" to tylko jeden z przykładów, może nawet skromniejszych. Fajnie śpiewa Attila Dorn, ma swój styl i także w nieco tajemniczym wstępie do "Night of the Werewolves" słucha się go z przyjemnością. No i ten refren eksplodujący jest tu po prostu kapitalny.
Killer za killerem. Fantastyczna zabawa przy "Phantom of the Funeral", gdzie RUNNING WILD spotyka SABATON w mrocznej krypcie, bezczelne wspaniale rozegrane cytaty w monumentalnej oprawie. Miód. Werble i wojenna otoczka wojen mrocznych sił w "Die, Die, Crucified" genialne w swojej prostocie, a kolejny refren wbija się w mózg i już nie łatwo go stamtąd wyciągnąć.
Wreszcie na koniec dłuższy, pełen organowych ozdobników i tych klasycznych dla POWERWOLF chórów i patetycznego, aczkolwiek niepoważnego klimatu, "Ira Sancti". Wciąga, zasysa w noc i mrok, hipnotyzuje.
Mniej tu obecnej wcześniej przebojowości, ale jako zwieńczenie płyty jest to numer idealny. Tak jak i ostateczne słuchowiskowe zakończenie w odgłosach burzy i wyciu bestii i odległych dzwonów. Wspaniała pewność wykonania przez cały zespół, który jest autentycznie jedną hordą Sił Ciemności. Ani jednego potknięcia w dążeniu do celu.
Brzmienie tego albumu jest jak brzytwa i mięsiste, jak kawał świeżego mięsa z upolowanej ofiary.
Majestat i potęga.
Tak, Dziewczęta i Chłopcy.
Dewastacja.
Ocena: 9,9/10
29.07.2011
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Powerwolf - Preachers Of The Night (2013)
tracklista:
1.Amen & Attack 03:54
2.Secrets of the Sacristy 04:07
3.Coleus Sanctus 03:45
4.Sacred & Wild 03:40
5.Kreuzfeuer 03:47
6.Cardinal Sin 03:47
7.In the Name of God (Deus Vult) 03:15
8.Nochnoi Dozor 03:45
9.Lust for Blood 03:54
10.Extatum et Oratum 03:56
11.Last of the Living Dead 07:42
Rok wydania: 2013
Gatunek: Power Metal
Kraj: Niemcy
Skład zespołu:
Attila Dorn (Karsten Brill) - śpiew
Matthew Greywolf (Benjamin Buss) - gitara
Charles Greywolf (Thomas Erbel) - gitara, bas
Roel van Helden - perkusja
Falk Maria Schlegel - instrumenty klawiszowe
Pastor Nocy, a nawet kilku, zmówią teraz dla was modlitwę Zgromadzenia Powerwolf.
Piąty album POWERWOLF ukazał się w lipcu 2013 roku i został nagrany z nowym perkusistą Holendrem Roelem van Heldenem.
Wsłuchajmy się Bracia I Siostry w słowa Pastorów.
Każda płyta POWERWOLF ma kapitalny początek i jest tak oczywiście i tutaj, bo Amen & Attack to klasyk, szybki killer w najbardziej rozpoznawalnym stylu grupy, ale... zaraz, Secrets of the Sacristy to zupełnie inna Świątynia. Ten przekaz rzuci na kolana wyznawców HELLOWEEN czy GAMMA RAY, ale niekoniecznie POWERWOLF, choć wykonanie znakomite.
Coleus Sanctus i typowe "kościelne" motywy zgrabne i wpadające w ucho, jednak więcej w tym AXXIS z ostatnich lat niż ekipy Wilków.
Czy aby Pastor wziął ze sobą właściwą księgę?
Pozostańcie na swoich miejscach, Bracia I Siostry, bo niezbyt szybki Sacred & Wild ma wyborny, nośny refren utwierdzający w Wierze i daje ona siłę, by jakoś przetrwać co najwyżej dobry Kreuzfeuer, wcale nie dlatego stojący tu na dalekim miejscu w rankingu Przesłania, że został zaśpiewany po niemiecku. Jakieś to mimo wszystko nie do końca szczere.
Ziarno niepokoju zostało zasiane w waszych sercach i umysłach? Wasza Wiara została zachwiana?
Niepotrzebnie!
Cardinal Sin i Lust for Blood to szybkie killery w najlepszym stylu POWERWOLF, są i chóry, i organy, i ten specyficzny klimat, w sumie żartobliwy, a zarazem pompatyczny i majestatyczny chwilami. Kwintesencją takiego grania jest wyborny Extatum et Oratum gdzie moc i energia power metalu stapia się w jedno z nieprzeciętną przebojowością.
Wspaniale brzmi marszowo-hymnowy In the Name of God (Deus Vult) z popisowymi partiami wokalnymi Atilli Dorna, który śpiewa na tym albumie znakomicie, choć jakby nieco delikatniej niż na poprzednich.
Prawdziwą ozdobą "Preachers Of The Night" jest numer Nochnoi Dozor (Night Watch), i to kawał bojowego power metalu z wyraźnymi wpływami SABATON.
Na zakończenie POWERWOLF serwuje epicki i klimatyczny Last of the Living Dead, który jest niezwykle interesujący muzycznie w części pierwszej, ale niekoniecznie w drugiej, gdzie do końca przez ponad trzy minuty słuchamy tylko odgłosów wycia wilków w oddali na tle burzy. Trochę za długo...
Pastorzy Nocy użyli wszystkich encyklopedycznych chwytów z lubością i powodzeniem stosowanych przez POWERWOLF od lat. Dobre sola, zdecydowana sekcja rytmiczna, umiłowane przez Wiernych ozdobniki organowe Schlegela. Nowy perkusista zaprezentował się dobrze, nabijając rytm do prostolinijnych, ale jak zwykle nie prostackich riffów obu Greywolfów.
Brzmieniowo jest to solidna robota, choć sound ogólnie jest nieco lżejszy niż na albumie poprzednim "Blood of the Saints".
Momentami przydałoby się nieco większe zróżnicowanie planów i być może głośniejsza perkusja, i głębszy bas dodałyby jeszcze więcej uroku.
Jest to kolejne wybitne dzieło ekipy z Saarbrücken, choć nie tak oszałamiające jak płyta poprzednia. Chyba przede wszystkim dlatego, że kilka razy POWERWOLF niepotrzebnie wszedł na poletka innych kręgów niemieckiego power metalu.
W szczególności muzykę HELLOWEEN należałoby pozostawić HELLOWEEN, bo POWERWOLF ma wystarczająco rozpoznawalny własny styl i nie musi wchodzić w cudze buty.
Ocena: 9,1/10
new 11.09.2018
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Powerwolf - Return in Bloodred (2005)
Tracklista:
1. Mr. Sinister 04:39
2. We Came to Take Your Souls 04:01
3. Kiss of the Cobra King 04:32
4. Black Mass Hysteria 04:12
5. Demons & Diamonds 03:39
6. Montecore 05:19
7. The Evil Made Me Do It 03:39
8. Lucifer in Starlight 04:50
9. Son of the Morning Star 05:12
Rok wydania: 2005
Gatunek: power metal
Kraj: Niemcy
Skład zespołu:
Attila Dorn (Karsten Brill) - śpiew
Matthew Greywolf (Benjamin Buss) - gitara
Charles Greywolf (Thomas Erbel) - bas
Falk Maria Schlegel - organy, instrumenty klawiszowe
oraz
Thomas Diener - perkusja
O debiucie POWERWOLF wspomina się niezbyt często, bo zdecydowanie przyćmiły go albumy późniejsze, windując ten zespół na szczyty popularności power metalu nieco kiczowatego, bombastycznego i granego zdecydowanie z przymrużeniem oka. "Return in Bloodred" to po prostu typowy power metalowy album z tematyką nawiązującą do okultyzmu, wampiryzmu i podobnych rzeczy, ale z muzyką tylko i wyłącznie archetypową dla power metalu niemieckiego pierwszej dekady XXI wieku. Te kompozycje są tu trochę lepsze i trochę gorsze, a przeważnie niczym niewyróżniające się, jak Mr. Sinister czy Kiss of the Cobra King (bardzo marne te łooo i refren trywialny na poziomie Alice Coopera).
Często jest to takie przyciężkie, w próbach bardziej plastycznego podejścia do prezentowanej tematyki (We Came to Take Your Souls, Demons & Diamonds) i trudno to uznać za atrakcyjne.
W Black Mass Hysteria i The Evil Made Me Do It po prostu nudzą w ospałym power metalu gdzie słychać i echa KING DIAMOND i glamu amerykańskiego i nic z tego nie jest w stanie wzbudzić zainteresowania. Ani to straszne, ani to śmieszne, a ciężkie riffy na końcu The Evil Made Me Do It po prostu męczą. Lucifer in Starlight być może jest próbą heavy/power metalowej transpozycji satanistycznego heavy lat 80 tych z Wielkiej Brytanii, ale to kicz i to taki w najgorszym tego słowa znaczeniu. Przecież tu nie ma żadnego klimatu...
Coś, co potem rozwiną na swój powerwolfowy, lekki sposób, tutaj prezentują w nijakim Montecore. Owszem, wstęp niezły, są klasyczne dla nich organy, ale potem to taki sztampowy metal, który nawet nie bardzo można określić jako power. Ot, taka bezbarwna opowieść z dreszczykiem (teoretycznie) w tle. Albo Son of the Morning Star. Co to ma być? Horror gothic? No chyba nie, bo to tak nieco uwłacza dobrym kompozycjom z tego gatunku. Okropne.
Attila Dorn śpiewa nieźle, słychać, że ma określony potencjał, ale generalnie nie przykuwa tu uwagi, bo i czym w takim trywialnym repertuarze? Gitarzyści po prostu grają i najciekawszym punktem jest tu sesyjny perkusista Thomas Diener, który po kilku latach na krótko dołączy jeszcze do zespołu na stałe.
Brzmienie niezłe, a to także nic specjalnego...
Jest to bardzo przeciętna płyta, gdzie nie ma ani jednej kompozycji, którą można by uznać za rzeczywiście interesującą.
Późniejsza metamorfoza tego zespołu to jedno z najbardziej spektakularnych wydarzeń na europejskiej scenie power metalowej w bieżącym stuleciu.
ocena: 5/10
new 19.12.2018
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Powerwolf - The Sacrament of Sin (2018)
tracklista:
1.Fire & Forgive 04:30
2.Demons Are a Girl's Best Friend 03:38
3.Killers with the Cross 04:09
4.Incense and Iron 03:57
5.Where the Wild Wolves Have Gone 04:13
6.Stossgebet 03:53
7.Nightside of Siberia 03:53
8.The Sacrament of Sin 03:26
9.Venom of Venus 03:28
10.Nighttime Rebel 04:03
11.Fist by Fist (Sacralize or Strike) 03:32
rok wydania: 2018
gatunek: power metal
kraj: Niemcy
Skład zespołu:
Attila Dorn (Karsten Brill) - śpiew
Matthew Greywolf (Benjamin Buss) - gitara
Charles Greywolf (Thomas Erbel) - gitara, gitara basowa
Roel van Helden - perkusja
Falk Maria Schlegel - instrumenty klawiszowe
Lipiec 2018. Napalm Records.
Bracia i Siostry!
Czas przyjąć Sakrament Grzechu!
Niechaj dzwony i Symfoniczność obwieszczą Początek i Porządek!
Fire & Forgive powermetalowo otwiera to tak, jak uwielbiamy i z takim refrenem, przy którym klękamy jak zwykle od lat. Chóry, chórki, gotyckie ornamentacje, melodie porywające i wysublimowane oszczędne lub bombastyczne sola obu Greywolfów. Ta pozorna łagodność i jedwabistość przebojowego Demons Are a Girl's Best Friend niechaj was nie zwiedzie, albowiem Grzech, Bracia i Siostry, jest nam pisany i żadna modlitwa go nie zmaże.
Pastor Dorn was poprowadzi. Ufajcie.
Ufajcie w Killers with the Cross, gdy niszczą średnich tempach, melancholią i skazaniem na POWERWOLF, nieodmiennie perfekcyjnym w eksplozjach melodyjnego refrenu, podniosłego i skazującego na monumentalną pokorę. Incense and Iron. Nie, Bracia i Siostry, to nie Broden i SABATON, to Atiilla Dorn i POWERWOLF. Moc i jeszcze raz epicka Moc.
Tak jak w Nightside of Siberia. Jaki spokój i pewność siebie w przepięknym songu Where the Wild Wolves Have Gone. Jakie to polatujące ku Przestworom... Jaka potęga oddziaływania na dusze w Stossgebet z łacińsko-niemieckim tekstem. Nie potrzeba szybkości, wystarczy epicki monumentalizm. Power metal. Nie niemiecki power metal. Power metal POWERWOLF w przepięknym, zwartym The Sacrament of Sin czy porywającym rytmem, chórami i mocarnym refrenem Venom of Venus. To jest niby takie proste, ale kto powiedział, że rzeczy proste nie mogą demolować i zapadać w pamięć tak, że nie mogą wyjść z głowy?! Potknięcie? Po prostu dobry Nighttime Rebel... Jednak co znaczy tylko "dobry" numer POWERWOLF, to wy Bracia i Siostry dobrze wiecie...
Pora kończyć Misterium przyjęcia Sakramentu. Fist by Fist (Sacralize or Strike) - i jest to jedyny godny sposób zakończenia Obrzędu POWERWOLF na siódmej płycie. Wspaniały, podniosły power metal.
Zjednoczona Europa inaczej.
Organy z Eglise St. Barbe, Thionville we Francji, mix i mastering szwedzki, chóry rejestrowane w Rijen w Holandii.
Może nie grają zbyt ciężko, jak prawdziwi Synowie Teutonii, ale oni nie muszą. Oni nauczają Grzechu w najbardziej uwodzicielski sposób - wspaniałymi melodiami i niesamowitymi aranżacjami symfonicznymi, gdzie anioły i diabły toczą śmiertelny, bezkrwawy bój. Oni po prostu potrafią w tym składzie grać pewne rzeczy znacznie lepiej od innych, bo luz jest siłą POWERWOLF.
Wspaniały album POWERWOLF w nieco odświeżonej formule. Może bardziej na poważnie, może mniej prześmiewczo, może bez krzywego zwierciadła...
Na kolana, Bracia i Siostry. POWERWOLF po raz Siódmy!
ocena: 9,8/10
new 30.07.2018
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Powerwolf - Lupus Dei (2007)
Tracklista:
1. Lupus Daemonis (Intro) 01:17
2. We Take It from the Living 04:04
3. Prayer in the Dark 04:20
4. Saturday Satan 05:18
5. In Blood We Trust 03:03
6. Behind the Leathermask 04:35
7. Vampires Don't Die 03:09
8. When the Moon Shines Red 04:25
9. Mother Mary Is a Bird of Prey 03:16
10.Tiger of Sabrod 03:53
11. Lupus Dei 06:08
Rok wydania: 2007
Gatunek: Power Metal
Kraj: Niemcy
Skład zespołu:
Attila Dorn (Karsten Brill) - śpiew
Matthew Greywolf (Benjamin Buss) - gitara
Charles Greywolf (Thomas Erbel) - gitara basowa
Stéfane Funčbre (Stefan Gemballa) - perkusja
Falk Maria Schlegel - organy, instrumenty klawiszowe
W maju 2007 roku Metal Blade wydaje drugi album POWERWOLF.
Prawie ten sam skład, bo zagrał tu już nie perkusista sesyjny, a Stefan Gemballa i prawie ta sama muzyka. Solidny, niemiecki power metal, którego ramy zakreśla z jednej strony PRIMAL FEAR, a z drugiej BRAINSTORM. Słowo "prawie" ma duże znaczenie, bo jest to jednak płyta, gdzie pojawiły się pierwsze światełka w tunelu prowadzące ku żartobliwym, wampirycznym mszom absurdu, jakie POWERWOLF zaczął odprawiać od roku 2009.
Tu nadal jest to wszystko na poważnie, zdecydowanie na poważnie w statecznym power metalu, jaki tylko w pewnych kompozycjach rozpoczyna się od wstępów będących potem ich znakiem firmowym, oraz chórów, które wciąż są jeszcze bardzo nieśmiałe i tego przepychu jeszcze tu nie ma. Są już jednak przebłyski, zwiastuny, jak w bardzo dobrym już na wstępie We Take It from the Living. Organy w Prayer in the Dark to tylko skromna inkrustacja, ale sama kompozycja w stylistyce BRAINSTORM także bardzo udana, choć oczywiście refren jest namiastką killerskich refrenów z kolejnych płyt i tu zdecydowanie ciekawsze są melodie zwrotek.
Jest i pewna liczba po prostu przeciętnych, melodyjnych i potoczystych, gdzie pewne mielizny podstawowych melodii są umiejętnie maskowane dosyć chwytliwymi refrenami (Saturday Satan, Vampires Don't Die), albo ornamentacjami z przyszłości muzycznej grupy (In Blood We Trust). Jest także mało ciekawy, poza kilkoma doskonałymi zaśpiewami Dorna Mother Mary Is a Bird of Prey, gdzie nie ma ani jednego, ani drugiego z tych elementów i jest także zupełnie bezbarwny w stosunku do pozostałych kompozycji Tiger of Sabrod.
Najodważniej poszli do przodu w tworzeniu własnej tożsamości w znakomitym Behind the Leathermask i to jest prawdziwy hit z tej płyty, z potężnym refrenem i motoryką godną rozpędzonego pociągu pancernego PARAGON, ale jadącego z dużo większą finezją. Gotycki teatr grozy jest tu jeszcze dosyć nieporadny w When the Moon Shines Red i zasadniczo nie wykracza to poza bardziej lajtową stylistykę horror metalu w lekko komiksowym wydaniu. Ponieważ jednak żart jest słabo wyartykułowany, to i kompozycja jest po prostu dobra i tylko. Chyba tytułowy Lupus Dei można nazwać prawdziwą bramą do Kościoła Powerwolf, ale tym razem jeszcze nie bawią, raczej próbują monumentalnie rzucić słuchacza na kolana w mrocznym wyrażeniu hołdu dla Wielkiego Kapłana. To nadal nie to, co przyciągnęło tłumy dwa lata później, bo gotycki horror metal w typowej postaci powieści w miękkiej okładce czytanej w pociągu nie kusi każdego.
Jest to płyta pod każdym względem zdecydowanie lepsza od debiutu, wybornie zaśpiewana przez Atille Dorna, solidnie rozegrana przez Greywolfów, z dobrą perkusją i umiejętnie wplecionymi klawiszami i organami, których jest tu jednak w sumie niewiele. Trochę kiczu, trochę tandetnego straszenia, choć z pewnym topornym wdziękiem, dużo mocnych niemieckich riffów heavy/power. Na pewno soczysta i pełna gitarowej ostrości i głębi produkcja budzi szacunek i uznanie. Ale cóż, Fredrik Nordström i Peter In de Betou to szwedzcy Mistrzowie mixu i masteringu, a tu zrobili jeszcze coś więcej, bo sound to nie jest typowa Szwedzka Stal.
Podsumowując - solidnie, ale jednak to jeszcze nadal nie to...
ocena: 7,9/10
new 22.10.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Powerwolf - Blessed & Possessed (2015)
tracklista:
1.Blessed & Possessed 04:42
2.Dead Until Dark 03:50
3.Army of the Night 03:23
4.Armata Strigoi 03:59
5.We Are the Wild 03:41
6.Higher than Heaven 03:31
7.Christ & Combat 03:40
8.Sanctus Dominus 03:23
9.Sacramental Sister 04:37
10.All You Can Bleed 03:44
11.Let There Be Night 07:20
Rok wydania: 2015
Gatunek: Power Metal
Kraj: Niemcy
Skład zespołu:
Attila Dorn (Karsten Brill) - śpiew
Matthew Greywolf (Benjamin Buss) - gitara
Charles Greywolf (Thomas Erbel) - gitara, gitara basowa
Roel van Helden - perkusja
Falk Maria Schlegel - instrumenty klawiszowe
oraz
Chór Gości
Czy aby nie nadeszła pora przy przyjąć kolejny PowerWolfowy Sakrament?
Tak, nadeszła w roku 2015 wraz z płytą "Blessed & Possessed" wydaną przez Napalm Records w lipcu.
Tym razem Katedra wypełniona tłumem (po części w panterkach, bo rytmy SABATON są mocno zaznaczone) zatrzęsła się do fundamentów w lawinie mocarnie zagranego power metalu stanowiącego podkład muzyczny pod Słowo głoszone przez Mistrza Ceremonii Atlllę Dorna.
Oczywiście rozpoczyna się fenomenalnie od
Benedictus
Et Affectus
Benedictus
Halleluja
a potem jest jak najbardziej bojowo i powerowolfowo w tytułowym Blessed & Possessed!
POWERWOLF niszczy, POWERWOLF melodyjnie dewastuje w zagranych z ogromną swobodą i metalowym luzem potoczystych Dead Until Dark i Army of the Night (tak, słychać tu rytmikę SABATON, oj słychać!) i co bardzo ważne, ujawnia się potęga Chóru Katedralnego, złożonego z 21 osób, wśród których jest wiele uznanych postaci metalowego światka, w tym Titan Fox czyli Patrick Fuchs z HAMMER KING.
Bardzo ważny punkt Celebracji to Armata Strigoi. W tym momencie Bracia i Siostry powinni złożyć pokłon epickości tej dostojnej kompozycji z refrenem, przy którym nawet czołgi stają na baczność. Absolutny Kult w Kulcie. Przy bardzo podniosłym nastroju pozostajemy w melodyjnie wyważonym We Are the Wild, chociaż tu zaznacza się pewne komercyjność mainstreamowa refrenu, ale w końcu trzeba krzewić wiarę jak najszerszymi kanałami informacji.
I znowu potężnie rozbrzmiewa Higher than Heaven, z organami w tle i melodią tak bojową, że nie można się obyć bez dobycia Miecza i Wody Święconej. Tak porywa tylko POWERWOLF. I tak porywa tylko ten zespół z gracją odegranych Christ & Combat i Sacramental Sister. No i co za refreny, skąd oni biorą pomysły na takie hity i killery?! Niech żyją wilkołaki!
Do tego katedralnie i chwytliwie opracowany fenomenalny historyczny Christ & Combat o krzyżowcach. Jakby nieco lżejszy i jakby jeszcze bardziej sabatonowy, ale to jest kapitalnie zrobione. Mistrzowie!
I dumnie, patetycznie i z ogromną elegancją w All You Can Bleed i wreszcie na koniec, jak i na płycie poprzedniej, utwór najdłuższy i najbardziej rozbudowany Let There Be Night. Tak właśnie, tak pompatycznie, tak chóralnie, tak symfonicznie w tle się to powinno zakończyć. Rewelacja w umiarkowanym tempie i dostojnych riffach. Attila Dorn niesamowicie przekonujący i jego głos rozbrzmiewa potężnie w całej Katedrze. Moc!
Organizatorów i wykonawców tej Power Metalowej Ceremonii oceniać nie wypada. Po prostu najlepszy POWERWOLF pod względem realizacji i wykonania jaki sobie można wymarzyć. No, może organów trochę mało, ale wszystkiego na raz mieć nie można. Mix to Fredrik Nordström i Henrik Udd, a mastering Jens Bogren. Cała ta płyta została nagrana i zrealizowana w Szwecji. Doskonałe brzmienie, stanowiące kompromis pomiędzy szwedzkim i niemieckim pojmowaniem power metalowego soundu.
Jeśli jest jakiś zespół, który swoich Wiernych nie zawiódł, to jest to na pewno w Niemczech POWERWOLF. Ta grupa już dawno przestała być pewnego rodzaju ciekawostką ze względu na tematykę i image. To wiodąca power metalowa grupa klasy światowej.
Po raz kolejny brawa dla POWERWOLF (z pozycji kolan oczywiście...)!
ocena: 10/10
new 6.11.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Powerwolf - Call of the Wild (2021)
tracklista:
1.Faster than the Flame 04:08
2.Beast of Gévaudan 03:31
3.Dancing with the Dead 04:05
4.Varcolac 03:52
5.Alive or Undead 04:23
6.Blood for Blood (Faoladh) 03:11
7.Glaubenskraft 03:56
8.Call of the Wild 03:39
9.Sermon of Swords 03:18
10.Undress to Confess 03:31
11.Reverent of Rats 02:54
rok wydania: 2021
gatunek: power metal
kraj: Niemcy
Skład zespołu:
Attila Dorn (Karsten Brill) - śpiew
Matthew Greywolf (Benjamin Buss) - gitara
Charles Greywolf (Thomas Erbel) - gitara, gitara basowa
Roel van Helden - perkusja
Falk Maria Schlegel - instrumenty klawiszowe
16 lipca 2021 i Napalm Records zaprasza na "Dancing with Stars", to znaczy chciałem powiedzieć na "Dancing with the Dead".
Bądźcie gotowi Bracia i Siostry, albowiem nadchodzą. Nadchodzą spokojnie, klasycznie dla siebie w bardzo dobrym Faster than the Flame, ale to takie lekkie uśpienie czujności, bo atak w przepotężnym i ultra przebojowym power disco metalu z elementami SABATON Beast of Gévaudan, jest nie do odparcia i tak właśnie byśmy chcieli, by POWERWOLF objawiał nam swoje Prawdy zawsze i po kres dziejów. Te mega eksplozywne refreny, ta dynamika, no po prostu coś porywającego, rzecz jasna jeśli barwny styl power metalu cenimy bardziej od przepoconych kalesonów amerykańskiego power/thrashu... Epicko i z rozmachem po wstępie mnichów rozwija się Dancing with the Dead, a heroicznie łagodnym stylu z bogatym tłem Undress to Confess.
POWERWOLF buduje Katedrę strzelistych chórów perfekcyjnie poprowadzonych przez Marię Van Nieukerken i Holendra Joost van den Broeka trochę programowanych, a w większości złożonych przez żywych Holendrów i to wcale nieanonimowych chórzystów. Perfekcja! To chóry z EPICA, XANDRIA, ale nie tylko. Te chóry dewastują w kruszącym i melodyjnie kroczącym Varcolac. Na kolana Bracia i Siostry! I nie wstawiać przypadkiem świętokradczo w czasie Call of the Wild. Niby takie proste i radiowo przebojowo, ale jak się lepiej przysłuchać, to mały power metalowy majstersztyk, gdzie końcowy efekt osiągnięty prostymi na pozór środkami. I absolutna dewastacja w kapitalnie akcentowanym Sermon of Swords. Ile można budować utwór na tak podobnym do innych schemacie? Można. POWERWOLF to robi i niezmiennie równa z ziemią kamienne fortece! Moc! Jeśli zaśpiewany po niemiecku Glaubenskraft, to niestety chwila odejścia od Sakramentalnej Perfekcji, to poetycki i dostojny hymnowy song Alive or Undead, to coś trochę nowego, nie do końca typowego dla POWERWOLF, a przy tym jakże pełnego uroku i poruszającego bez wyciskania łez na siłę. I folkowo, i celtycko, i skocznie i z przytupem w Blood for Blood (Faoladh) - zawstydzają zespoły grające power i heavy folk metal, tak od niechcenia i tak bez złych intencji, oczywiście. Wybornie, potoczyście, z wykorzystaniem znanych już riffów i chwytów aranżacyjnych.
Żaden numer nie ma więcej niż cztery minuty, a w każdym niemal treści jest na co najmniej pięć. Chyba tylko Greywolfy i Spółka tak potrafią. Nasycenie treścią ogromne. Reverent of Rats n zakończenie to doskonały tego przykład. Rozmach refrenu kolosalny. I Attila Dorn - Bracia i Siostry, on jest ponownie nieprawdopodobny !
Produkcja. Jens Bogren i Tony Lingren. Ani słowa więcej o pracy Arcymistrzów.
Są zespoły i Zespoły. Wam, Bracia i Siostry, nie trzeba chyba tłumaczyć, do której kategorii należy ekipa z Saarbrücken.
ocena: 9,6/10
new 16.07.2021
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:984
Powerwolf - Wake Up the Wicked (2024)
Tracklista:
1. Bless 'Em with the Blade 02:47
2. Sinners of the Seven Seas 03:00
3. Kyrie Klitorem 03:03
4. Heretic Hunters 03:26
5. 1589 04:04
6. Viva Vulgata 03:08
7. Wake Up the Wicked 03:39
8. Joan of Arc 03:20
9. Thunderpriest 03:21
10. We Don't Wanna Be No Saints 03:15
11. Vargamor 03:37
Rok wydania: 2024
Gatunek: Power Metal
Kraj: Niemcy
Skład zespołu:
Attila Dorn (Karsten Brill) - śpiew
Matthew Greywolf (Benjamin Buss) - gitara
Charles Greywolf (Thomas Erbel) - gitara, bas
Roel van Helden - perkusja
Falk Maria Schlegel - instrumenty klawiszowe
Zgodnie z dawno ustalonym rozkładem, bo w lipcu, a konkretnie dnia dwudziestego szóstego roku 2024, Napalm Records zaprasza na kolejny sakrament.
Skład zespołu ten sam, chociaż Bracia i Siostry już niestety bez udziału Naszego Brata, Memoriusa.
POWERWOLF jak zwykle zaprasza hucznie na swoją mszę i Bless 'Em with the Blade to tradycyjny, dynamiczny i jakże pompatyczny otwieracz, w którym w niecałe 3 minuty pokazują, że nie bez powodu są Mistrzami Ceremonii.
Przy okazji ostatniego albumu, Call of the Wild, POWERWOLF przedstawia ciekawą tendencję, gdzie kompozycje są bardzo bogate w treść, tak naładowane, że powtarzając po swoim poprzedniku, zawartości w kompozycji jest na minut pięć. W ostatnich latach POWERWOLF stał się poważnym zespołem i ich wersja adventure metalu w Sinners of the Seven Seas jest bardzo dobra, bo oparta o chwyty i pomysły sprawdzone, z bogatymi chórami. Jest coś w tym z albumu Bible of the Beast, ale realizacja jest zdecydowanie lepsza i w porównaniu niemal barokowa. To samo można powiedzieć o treściwym Kyrie Klitorem, w którym wracają do 2009 roku i cóż to jest za sakrament! Jest też i kontynuacja z Blood for Blood (Faoladh) w Heretic Hunters, który miażdży swoim epickim rozmachem i folkowy, celtycki element został wprowadzony tutaj równie szlachetnie, chociaż realizacja tym razem jest bardziej miażdżąca w sekcji rytmicznej i chórach. Bogatych, rozległych chórach, których wydaje się być tutaj więcej, niż kiedykolwiek. A te są znakomite.
Niby tradycyjnie dla POWERWOLF, a 1589 ma w sobie coś z epiki i marszu SABATON, niepokojący, chłodny (choć nie tak makabryczny!) klimat historii o Wilkołaku z Bedburga, Peterze Stumppie, który mordował kobiety i zjadał dzieci, a skazany został na śmierć 28 października wspomnianego roku. Czy POWERWOLF potrafi czymś zaskoczyć po tylu sakramentach? Środkowa partia Viva Vulgata to absolutne zniszczenie i w tych dwóch kompozycjach wracamy do POWERWOLF poważnego. Niepokojące są momenty modern, jak i bardziej tradycyjnie power metalowe dla Niemiec, jak środkowa partia Wake Up The Wicked. POWERWOLF nie musi być ani GAMMA RAY, ani VISION OF ATLANTIS. W temacie jeszcze POWERWOLF, to Joan of Arc jest dokładnie tak w stylu SABATON, jak należało się tego spodziewać. Za mało chłodu i ponurego, poważnego klimatu, aby uznać to za killer SABATON, i za mało POWERWOLF, bo w wydźwięku przypomina to powtórkę błędów z Preachers of the Night.
Thunderpriest to również zaskoczenie, bo ostatnio w Germanii popularną filozofię PARAGON tutaj słychać, ale zrealizowana została tak, jak należy, chociaż refren zaaranżowany dość skromnie. Wątpliwości nie budzi POWERWOLF żartobliwy w We Don't Wanna Be No Saints. Vargamor na szczęście nie jest osłabiającą pieśnią barda, a epickim songiem POWERWOLF.
Produkcja oczywiście na najwyższym poziomie i jest jeszcze lepsza i mocniejsza, niż poprzednio.
Tym razem, tak jak w 2013 roku, POWERWOLF sięga po pomysły z innych Świątyń, w których chwilami POWERWOLF ustępuje miejsca innym Pieśniom i Sakramentom.
Preachers Of The Night MarkII, z podobnymi błędami, ale z obłędną realizacją. Tak, Bracia i Siostry, POWERWOLF nie zawiódł, tylko próbują dywersyfikacji. Ponownie i niepotrzebnie.
Ocena: 9.3/10
SteelHammer
Przedpremierowa recenzja dzięki uprzejmości wytwórni Napalm Records.
|