Primal Fear
#1
Primal Fear - Primal Fear (1997)

[Obrazek: R-4337390-1400847850-3790.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Primal Fear 00:34
2. Chainbreaker 04:25
3. Silver and Gold 03:11
4. Promised Land 04:23
5. Formula One 04:56
6. Dollars 03:57
7. Nine Lives 03:06
8. Tears of Rage 06:47
9. Speed King (Deep Purple cover) 03:59
10. Battalions of Hate 03:49
11. Running in the Dust 04:37
12. Thunderdome 03:45

Rok wydania: 1997
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Ralf Scheepers - śpiew
Tom Naumann - gitara
Mat Sinner - bas
Klaus Sperling - perkusja
Kai Hansen - gitara (gościnnie)

Gdy w roku 1990 JUDAS PRIEST zaprezentował światu album Painkiller wydawało się, że płyta ta otworzy szybko nowy rozdział w metalowym graniu i że znajdzie wielu naśladowców.
Tak się nie stało, klasyczny metal oparty na wzorach z lat 80tych przeszedł na długi czas do defensywy. Gdy wiele lat potem znany z GAMMA RAY i TYRAN PACE niemiecki wokalista Ralf Scheepers nie dostał się do składu JUDAS PRIEST, pojawił się nagle zespół z nim jako frontmanem i ekipą Mata Sinnera z SINNER i spłatał brytyjskim kolegom sporego psikusa.PRIMAL FEAR stał się niemiecką wariacją na temat "Painkiller", a patrząc szerzej na JUDAS PRIEST z lat 80tych w tej ostrej, melodyjnej odmianie heavy metalu, której Brytyjczycy byli w pewnym sensie prekursorami. Naturalnie przesadą byłoby stwierdzić, że PRIMAL FEAR był pierwszym zespołem, który zmierzył się ze stylistyką "Painkillera", ale z całą pewnością jest pierwszym zespołem, który zrobił to tak zręcznie i odniósł sukces.
Metalowa brać od jakiegoś czasu spragniona była melodyjnego szybkiego i bezkompromisowego grania, a takie PRIMAL FEAR dał na swoim pierwszym albumie. Został on wydany początkowo w Japonii przez Victor w grudniu 1997, a następnie w 1998 przez Nuclear Blast.

Wszyscy muzycy mieli zresztą doświadczenia z mocniejszym heavy i power, a ponadto Sinner szukał innego miejsca dla swoich agresywniejszych pomysłów muzycznych, które w macierzystym zespole SINNER nie bardzo by pasowały.
Nihil Novi można by rzec słuchając debiutu PRIMAL FEAR, ale przecież o to chodziło, aby to była powtórka z rozrywki. Rycząca gitara, doprawdy mocarny bas Sinnera, wokal Scheepersa oscylujący od ryku do wysokich zaśpiewów i Sperling nawalający w swój zestaw. Taki jest otwieracz "Chainbreaker" po krótkim intro. Melodia, energia jakby podładowali się przy słupie wysokiego napięcia i o to tu chodzi. Ciąg dalszy spektaklu w "Silver and Gold", przy czym tu fantastyczne ataki gitarowe i klasyczny sinnerowski refren. Przebój i tyle. Dokładają jeszcze do pieca w "Promised Land", przy czym w tym utworze jest więcej tego najbardziej klasycznego heavy metalu lat 80tych, jest też coś z grania GAMMA RAY z lat 90tych. Ponieważ nie wszystko może być tak genialne jak na Painkiller, to i tu mamy słabszy heavy metalowy "Formula One", jeden z pierwszych przygotowanych przez zespół i lepszy, ale także nie do końca porywający "Dollars". Znów ostrzej i szybciej w "Nine Lives", prostym killerze z zaskakującym refrenem, gdzie Ralf śpiewa wysoko i niemal na granicy zabawnego fałszu. A gitarowe popisy chwilami niesamowite.
Co panowie potrafią przygotować w bardziej dostojnym repertuarze pokazuje "Tears of Rage". Smutek, rozpacz, klawisze wspaniale dobrane wraz z długimi wybrzmiewaniami gitary i rockowym wokalem - efekt niezwykły. Tło i drugi plan jest tu pomyślany mistrzowsko i ten utwór to perła w koronie tego albumu. Nie można jednak za długo być smutnym. Trzeba być brutalnym i agresywnym. Są znów takimi w "Battalions of Hate", gdzie Scheepers jest ekstraklasą wokalną, a jego wejście na początku chyba jedno z najlepszych w PRIMAL FEAR. Mocarna gitara i pełna "nienawiści" sekcja rytmiczna.
Surowy melodyjny heavy metal. Dwie pozostałe własne kompozycje z tej płyty także bardzo dobre ze wskazaniem na "Running in the Dust", jako prototyp tych późniejszych rytmicznych i wolniejszych utworów zespołu opartych na powtarzanym w kółko ciętym motywie gitarowym i wysuniętym basie. W "Thunderdome" bardzo dużo Judasów, tu jednak lekko refren kuleje. Album zawiera też cover DEEP PURPLE, ale w tym przypadku chyba to lekka pomyłka. Kawałek odegrany w heavy powerowej manierze większych emocji pozytywnych nie wzbudza.

W roku 1998 album powalał mocnym brzmieniem, zwłaszcza ryczącą gitarą i stutonowym basem. Dziś to norma, ale płyta jest i pozostanie klasykiem. Otworzyła także drogę PRIMAL FEAR do dalszej kariery, a nawet sławy i nieoczekiwanie mocno wyprzedziła swojego Ojca SINNER.
Nie jest to ani poziom, ani dosłowna kalka Painkillera, ale to również plus.


Ocena: 9/10

11.03.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Primal Fear - Jaws of Death (1999)

[Obrazek: R-8969218-1488501678-4208.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Jaws of Death 00:22
2. Final Embrace 05:08
3. Save a Prayer 03:37
4. Church of Blood 05:14
5. Into the Future 04:06
6. Under Your Spell 05:36
7. Play to Kill 04:01
8. Nation in Fear 05:25
9. When the Night Comes 05:15
10. Fight to Survive 06:00
11. Hatred in My Soul 04:55

Rok wydania: 1999
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Ralf Scheepers - śpiew
Tom Naumann - gitara
Stefan Leibing - gitara
Mat Sinner - bas
Klaus Sperling - perkusja

W rok po debiucie PRIMAL FEAR, określany już jako niemiecki JUDAS PRIEST lat 90tych, uraczył fanów drugim albumem, wydanym przez Nuclear Blast w czerwcu. Zespół wzmocniony został drugim gitarzystą Stefanem Leibingem, który pogrywał w mniej znanych niemieckich zespołach podobną muzykę i w WASTELAND nawet razem ze Sperlingiem.

PRIMAL FEAR stał się jeszcze mocniejszy, przy czym wszelkie zasady z pierwszej płyty zostały zachowane. Po intro znów, jak poprzednio, heavy powerowy atak w "Final Embrace" z bardzo melodyjnym refrenem, może nawet jednym z najbardziej znanych z repertuaru grupy. Inne rzeczy także na swoim miejscu. Energiczna sekcja rytmiczna, ciężki nisko strojony bas Sinnera. Dochodzą jednak te przepyszne naprzemienne i grane unisono sola gitarowe i zagęszczenie brzmienia. Tego momentami brakowało na pierwszej płycie. Ostry "Save a Prayer" ma ten rockowy feeling, jaki znany jest z SINNER, ale dołożona tu pasja i energia wykonania czyni z tego kawałka pełnoprawny heavy powerowy numer. W "Church of Blood" lekko przesadzili z tym chrypiącym Scheepersem i choć bas wbija w ziemię, perkusja mocarna, a gitary brutalnie rozpruwają Universum to czegoś tu brak.
Może tej swobody jak jest w dużo szybszym "Into the Future" opartym na thrashowej podstawie. Ogólnie w tym utworze zimne i surowe granie ze zwrotek jest bardziej ekscytujące niż przeciętny refren ze zbędnymi chórkami. Za to podobnie jak na całym LP znakomite solo gitarowe. "Under Your Spell" jest próba powtórzenia formuły "Tears Of Rage" z debiutu w cięższej formie, ale z bardzo nośnym i przebojowym refrenem. Można odnieść wrażenie, że cały utwór to takie wyczekiwanie na powtórzenie tego wybornego refrenu, ale są tu i proste, ale jakże dramatycznie odegrane sola gitarowe. Jeszcze raz się potwierdza słuszność pozyskania drugiego gitarzysty. Potwierdza się także to, że PRIMAL FEAR, aby budzić zachwyt musi korzystać z wpadających w ucho melodii i bardzo chwytliwych refrenów. Taki nie jest do końca ani ostry, thrashujący "Play to Kill ani Fight to Survive". Gitary wszędzie tną fajnie, ale tego się z wypiekami na twarzy nie słucha. Killerem jest za to z pewnością zagrany na brutalnym luzie "Nation in Fear" z kapitalnym wejściem w refren i niedbałymi chórkami na tle gęstego basu. Powolny i walcujący klasyczny heavy metalowy "When the Night Comes" mało atrakcyjny i jest jedna z gorszych kompozycji wczesnego PRIMAL FEAR. Zespół nie był w stanie tu odtworzyć klimatu podobnych nagrań JUDAS PRIEST, na jakich się z pewnością wzorował. Na koniec mocny akcent w postaci "Hatred in My Soul" z riffem podobnym do rozpoczęcia "Fight To Survive", ale wolniejszy, bardziej w stylu klasycznego heavy metalu i bardzo bujającym refrenem.
Na części wydania tego albumu jest też cover "Kill The King", tym razem RAINBOW i ponownie to wykonanie co najwyżej nieprzynoszące wstydu.

Ponownie bardzo dobra produkcja z naciskiem na wyeksponowanie mocnego soundu gitar i basu. Brzmienie PRIMAL FEAR stało się rozpoznawalne.
Na plus dwie gitary i wyborne sola, na minus chyba nieco gorsza dyspozycja Scheepersa, co można wyłapać po wielokrotnym przesłuchaniu dwóch pierwszych płyt. Jakby lekkie zmęczenie w głosie ma czasem, chociaż górki wyciąga fantastycznie. Na minus także, ale tylko malutki, mniej atrakcyjne pod względem melodii kompozycje i bardziej rutyniarskie wykonanie. Nie zmienia to faktu, że album nieco tylko słabszy od debiutu i godna kontynuacja stylu, z jakim ten zespół się zaczął kojarzyć i za jaki polubiły go zastępy fanów melodyjnego heavy power metalu.


Ocena: 8.5/10

11.03.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#3
Primal Fear - Nuclear Fire (2001)

[Obrazek: R-3316012-1461859828-7645.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Angel in Black 03:58
2. Kiss of Death 03:50
3. Back from Hell 03:46
4. Now or Never 05:33
5. Fight the Fire 04:23
6. Eye of an Eagle 04:28
7. Bleed for Me 05:04
8. Nuclear Fire 04:23
9. Red Rain 04:51
10. Iron First in a Velvet Glove 5:17 (bonus)
11. Fire on the Horizon 03:31
12. Living for Metal 03:42

Rok wydania: 2001
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Ralf Scheepers - śpiew
Stefan Leibing - gitara
Henny Wolter - gitara
Mat Sinner - bas
Klaus Sperling - perkusja

Podobały się dwa pierwsze albumy? Tak? No to jeszcze raz to samo serwujemy. Nuclear Blast wydaje trzeci album w styczniu 2001 roku.
PRIMAL FEAR nagrał kolejną płytę z dynamicznym melodyjnym heavy/power metalem zbudowanym na bazie doświadczeń Painkillera JUDAS PRIEST i po raz kolejny usatysfakcjonował fanów. W składzie tym razem zabrakło gitarzysty Naumanna, ale zasada dwóch gitar została zachowana poprzez dołączenie Woltera, który przez wiele lat występował w heavy metalowym THUNDERHEAD, a potem nawiązał współpracę z Sinnerem.

Wolter wpisał się w styl PRIMAL FEAR bez problemu i początek płyty w postaci "Angel in Black" znakomity. "Painkiller" się kłania w riffach początkowych, po czym melodia skręca w rejony tego, co było na poprzednich płytach - nośny refren dynamiczne twarde zwrotki, no i znakomite sola, grane przez obu gitarzystów. No te sola na tym LP i dalej są bardzo udane. "Kiss Of Death" w pierwszych riffach to czysty "Hell Patrol" i zapewne to celowe zapożyczenie. A dalej to buja ogromnie i mamy jeden z najlepszych refrenów Primali, zaśpiewany przez Schepersa z iście ułańską fantazją. Po raz kolejny świetne solo, grane unisono i słychać, że ta para gitarzystów rozumie się wybornie i chyba lepiej niż poprzedni duet. "Back from Hell" to bezlitosne natarcie z wysokim wokalem i tu nawet to robi większe wrażenie, niż rozbudowana część instrumentalna. Energia nieprawdopodobna i solo jakby stylizowane na to z "Kill The King" RAINBOW. Ale członkowie PRIMAL FEAR RAINBOW lubią jak wiadomo. Wolniejszy, bardzo melodyjny "Now or Never" to rytmiczne spokojne heavy metalowe granie, bardzo dobre, ale może ta kompozycja jest troszeczkę za długa. Za to "Fight the Fire" w sam raz i użycie thrashowych riffów bardzo zgrabne, przy wyrazistej melodii. Tyle że na tym tle "Eye of an Eagle" taki nieco blady się wydaje. Łagodny akustyczny wstęp do "Bleed for Me" i mamy udaną balladę, z kilkoma mocniejszymi wejściami gitar. Nie jest może szczytem możliwości zespołu, ale to utwór o cechach nagrań PRIMAL FEAR, a nie SINNER, który na albumach PF słychać często w bardziej rockowych nagraniach. Po tej dawce łagodności w agresywnej formie grupa serwuje kolejną porcję mocniejszego grania w "Nuclear Fire", kompozycji szybkiej i surowej, na co wstęp nie bardzo wskazuje. Ten wstęp powraca w refrenie i to także jeden z najbardziej znanych motywów granych przez zespół. Refren lekki i kontrastujący z painkillerowym rozwinięciem. Ostro do przodu idą z efektami specjalnymi w tle. Tak się powinno grać atrakcyjny melodyjny heavy power.
"Red Rain" to taka ostrzejsza wariacja na temat muzyka SINNER i jest ciąg dalszy passy killerów na tym LP. Ten największy to natomiast bonus CD "Iron First in a Velvet Glove". Nie za szybko, stanowczo i demolujący refren, po prostu niesamowity z tym długim krzykiem Scheepersa. Takie rozwiązania to rzadkość i do tego tak wspaniale zrobione. Potem mocny akcent w postaci zagranego z heavy powerową werwą "Fire on the Horizon" i tylko na koniec średnio udany "Living for Metal", gdzie coś nie zgrało się pomiędzy tym, co jest motywem przewodnim, a jakoś zbyt wysoko zaśpiewanymi refrenami. Lekko to kiczowato wyszło.

Naturalnie ogólnie moc. Maszyna bojowa napędzana energią atomowego ognia. Wykonanie wszystkiego perfekcyjne i wszyscy tu się spisali wybornie, przy czym oprócz gitarzystów także sekcja rytmiczna zgrana idealnie. A wszyscy razem rozumieją się bez słów. Uporządkowane bezlitosne heavy metalowe natarcie poparte bardzo dobrym brzmieniem.


Ocena: 9/10

12.03.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#4
Primal Fear - Black Sun (2002)

[Obrazek: R-8134496-1455796354-7222.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Countdown to Insanity 01:43
2. Black Sun 04:02
3. Armageddon 04:05
4. Lightyears from Home 04:40
5. Revolution 04:02
6. Fear 04:20
7. Mind Control 04:58
8. Magic Eye 05:16
9. Mind Machine 05:37
10. Silence 04:39
11. We Go Down 05:53
12. Cold Day in Hell 04:10
13. Controlled 03:36

Rok wydania: 2002
Gatunek: Heavy power metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Ralf Scheepers - śpiew
Henny Wolter - gitara
Stefan Leibing - gitara
Mat Sinner - bas
Klaus Sperling - perkusja

Nad horyzontem wstaje "Czarne Słońce" i ponownie przynosi album PRIMAL FEAR w stylistyce "painkiller metal", wydany przez Nuclear Blast w końcu kwietnia 2002 roku.

Niemcy są nadal konsekwentni w tym co robią i co najważniejsze, udowadniają, że melodie, atrakcyjne melodie w agresywnym heavy power to ich specjalność. Nihil novi w tym graniu, a przecież cieszy i raduje praktycznie przez całą godzinę. Godzinę grania mocnego, nieustępliwego i choć niemieckiego to nie bez szczypty finezji, której u ekip z germańskich landów zazwyczaj trudno się w takiej stylistyce doszukiwać. Po intro od razu numer tytułowy "Black Sun" i jeśli może melodia początkowo tak oczywista dla PRIMAL FEAR, to refren już totalnie niszczący. Znów znakomite sola obu gitarzystów i Sinner demolujący basem zresztą jak na całej płycie. Jak zwykle tak i tym razem zespół przeplata kompozycje szybsze trochę wolniejszymi i taka jest ponura w zwrotkach i rozkwitająca w niezwykle atrakcyjnym i klasycznym w formie dla PRIMAL FEARi refrenie "Armageddon".
O Scheepersie nie wspominam, bo ileż to można go chwalić. Znakomity wokalista, idealnie wpasowany w to gra zespół w tym okresie. Niekiedy jak w "Lightyears from Home" ciągnie wszystko sam, wchodząc w dramatyczne wysokie tony, ekstatyczne okrzyki i ostre jak brzytwa wtórowanie gitarom. A może to one mu tu wtórują. Oczywiście na najwyższym poziomie grać bez przerwy nie można i zarówno "Revolution" jak i "Fear" takiego poziomu jak trzy pierwsze nagrania już nie prezentują. Nie wiem czemu, ale "Revolution" kojarzy mi się z albumem "Turbo" JUDAS PRIEST, a tak najbardziej to z tym co Sinner proponował na płytach grupy SINNER. "Fear" jest jakby trochę zbyt połamany rytmicznie, ale mocarnej dynamiki w tych riffach odmówić nie można. "Mind Control" to powrót do melodii na planie pierwszym i zwolnienia tempa. "Magic Eye" w stylu kontynuuje to lekkie wyciszenie w środkowej części albumu, czaruje refrenem, niemal radiowo przebojowym oraz dojrzałością wykonania w graniu już bardziej odległym od morderczego heavy power.
Jeśli odpoczęli to jazda dalej. "Mind Machine" to taki PRIMAL FEAR niby oparty o najprostsze rozwiązania, ale gdy wchodzi refren po serii podawanych z precyzją surowych riffów to radość jest niesamowita. Godna podziwu umiejętność wyróżniająca ich spośród masy grających niby podobnie grup, nie tylko z Niemiec. No i te sola grane przez obu gitarzystów- przecież to niby nic takiego, a jakie robi wrażenie to przeplatanie się obu gitar i te dialogi. Balladowy element płyty to "Silence", przy czym jest to ballada ciężka, a może nawet po prostu rockowy numer odegrany z wyczuciem ciężaru charakteryzującym PRIMAL FEAR. Bardzo dobrze prezentuje się również "We Go Down", gdzie może sama melodia nie aż tak atrakcyjna, ale jest za to sporo niepokojącego klimatu, który PRIMAL FEAR generuje rzadko, ale jeśli już to z wyczuciem. "Cold Day in Hell" znów ostry i ciężki najbardziej pod tym względem zbliżony do" Fear" i do grania z... USA.Album zamyka szybki, a nawet bardzo szybki "Controlled", odegrany z precyzją niemieckiej maszyny heavy power i można śmiało powiedzieć, że PRIMAL FEAR ponownie spisał się więcej niż bardzo dobrze, bez uciekania się do udziwnień i mixów stylowych.

Achim Köhler w stylu brzmienia niczego nie zmienia i painkillerowy sound, nieco twardszy niż klasycznie brytyjski jest wyznacznikiem soundu.
Czwarta perła w koronie PRIMAL FEAR.


Ocena: 8.5/10

13.03.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#5
Primal Fear - Devil's Ground (2004)

[Obrazek: R-3352696-1359523711-1035.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Metal Is Forever 04:46
2. Suicide and Mania 04:03
3. Visions of Fate 04:50
4. Sea of Flames 04:01
5. The Healer 06:40
6. Sacred Illusion 04:03
7. In Metal 05:15
8. Soulchaser 04:52
9. Colony 13 03:55
10. Wings of Desire 06:46
11. Heart of a Brave 04:55
12. Devil's Ground 02:09

Rok wydania: 2004
Gatunek: Heavy power metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Ralf Scheepers - śpiew
Tom Naumann - gitara
Stefan Leibing - gitara
Mat Sinner - bas
Randy Black - perkusja

Piąta płyta PRIMAL FEAR, wydana w lutym 2004 przez Nuclear Blast nagrana została w zmienionym składzie. Pojawił się znany z wielu innych zespołów perkusista Black, a drugim gitarzystą został ponownie Naumann. Do zespołu przylgnęło już na stałe określenie "niemiecki JUDAS PRIEST z epoki Painkiller" i w zasadzie trudno było sobie wyobrazić, że ten album mógłby przynieść inną muzykę.

Coś uległo jednak zmianie. PRIMAL FEAR nie zaczął naturalnie grać brutal death metalu, ale tu jest nieco inne granie niż poprzednio, czy może raczej znacznie bardziej wyeksponowano to, co w pomysłach, fragmentach i ubarwieniach prezentowali już wcześniej, a co tym razem stało się fundamentem przedstawionej muzyki.
Metal Is Forever - twierdzą już w pierwszym utworze. Tak, to prawda. Prawdą jest też, że taki heavy metal z elementami power, jaki mamy w tym utworze, był już grany setki razy. Zderzenie głębokich ryczących gitar i bardzo prostego refrenu, nie za szybkie tempo, jakieś miłe dla ucha "ooooo" w połowie, solo powtarzające motyw główny. Można powiedzieć - granie zachowawcze, bez pomysłu.
A ja tam będę bronić tej płyty. Przecież to nadal PRIMAL FEAR, a że brzmienie jest dopieszczone? Melodie są i to bardzo dobre, niekiedy podchodzące pod styl SINNER, a że tam trochę to wolniej i chwilami rockowo to w niczym nie ujmuje. Suicide And Maria podobny w swej nieskomplikowanej konstrukcji do utworu poprzedniego, ale jest to przebój, bo refren wyborny. Jest najciężej zagrany LP PRIMAL FEAR. Nie ma tu tej ostrości co poprzednio, ale ciężar jest. Ciężar miły dla ucha, bo zadbano o sound w najdrobniejszych szczegółach. Można nawet powiedzieć, że zwolenników surowszego brzmienia może to razić. Te łatwe w odbiorze melodie czasem też, bo przecież i bardzo dynamiczny Sea Of Flames również jest łatwy we wszystkim. Tyle że tak zrobić "łatwy" numer z tak heavy powerowymi zagrywkami gitarowymi i taką potężną perkusją nie jest łatwo. Płyta poniekąd jest tak łatwa w odbiorze, że aż niebezpieczna dla wykonawcy, bo w tej czystości i uporządkowaniu wychodzą niuanse i braki czy też słabsze melodie - tak rzecz ma się z dobrymi, ale pozbawionymi typowej dla PRIMAL FEAR nośności Vision Of Fate, Sacred Illusion czy In Metal. Tak też jest w przypadku wolniejszego, balladowego The Healer. Dodatki symfoniczne, nastrojowe solo, interesujący drugi plan, bogata perkusja, ale to wszystko broni się tylko na ocenę dobrą, bo sama melodia jest tylko dobra.
Prawdą jest, że podświadomie czeka się na tradycyjne dla nich refreny, mordujące zaraźliwymi frazami, także w Soulchaser, gdzie można było się o to pokusić, tym bardziej że kompozycja startuje z hard rockowych pozycji. No tego nie ma jednak tu i na całej płycie, stąd uczucie zawodu może towarzyszyć zapoznawaniu się z tym albumem. W tym utworze mamy też dialog gitarzystów i chyba jednak Naumann nie dogaduje się tu tak dobrze z Lieblingiem jak na LP "Jaws Of Death". Killery jednak muszą być nawet w tej złagodzonej konwencji i tu jest takim Colony 13. Owszem gdzieś tu znów Sinner w tym wszystkim wysuwa się przed szereg, bo refren to klasyczny motyw sinnerowski, ale czasem można coś od siebie pożyczyć dla zwiększenia miodności nagrań w drugim zespole. To fajny rytmiczny melodyjny, bujający numer i temu raczej nikt nie zaprzeczy. A że lajtowy? No nie grają w końcu brutal death metalu.
Jak zwykle na każdej płycie odrobina ponurego, ale ciepłego grania, tym razem w postaci Wings Of Desire. To specyficzne dosyć wolne tempo pasuje im wyśmienicie, numer wypieszczony w detalach i nie ma tu ani jednego zbędnego dźwięku. Takiego PRIMAL FEAR w oparach lekkiego smutku słucha się zawsze wybornie... nawet jeśli Sinner znów tu coś przemycił z nagranej nieco wcześniej płyty SINNER. Tak, trochę jest tu też w tych wokalach i aurze z numeru Iron Fist In A Velvet Glove i może dlatego tak to fajnie wyszło? Najlepszy numer na płycie, z zamysłu heavy powerowej. Tego surowszego heavy power jest troszeczkę w Heart Of A Drave i też tego starszego grania tej grupy, także w refrenie. Z drugiej strony przecież to nadal PRIMAL FEAR, a że bardziej ułożony i ogólnie dostępny to inna rzecz.

Wysoki poziom wykonania przez tych doświadczonych muzyków nie podlega tu dyskusji. Jest tu, trzeba przyznać, nieco rutyny, nie ma tyle, co poprzednio pasji w grze, ale kompozycje tego nie wymagają. Black jak zwykle tam, gdzie gra robi bardzo dobrą robotę, ustawiony dosyć głośno nieraz zmusza do zwrócenia na niego uwagi, co nie jest wcale czasem straconym. Sinner mniej widoczny niż dotychczas, wtopiony w ścianę miękkich ciężkich gitar. Scheepers swobodny, śpiewa bez żadnego wysiłku i przekrzykiwania tych gitar, i tylko może zbyt często wchodzi w wysokie rejestry, czasem po prostu za wysokie.
Najogólniej mówiąc - tym razem mamy do czynienia z mixem painkillerowskiego JUDAS PRIEST i SINNER z późnego okresu, głównie w wykorzystaniu pewnych klasycznych dla Matta Sinnera patentów na melodie w refrenach. Czasem ten album bywa krytykowany za rockowe odstępstwo od stylu PRIMAL FEAR. Najczęściej tak mówią ci, którzy nie lubią lub nie znają SINNER.
Nie jest to płyta wybitna. Prawdziwe podnoszących ciśnienie kompozycji tu zaledwie kilka, ale regresu nie ma. Jest natomiast lekkie odstępstwo od formuły, która przyniosła sukces, ale chyba już dłużej nie mogła być eksploatowana.


Ocena: 8/10

16.03.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#6
Primal Fear - Seven Seals (2005)

[Obrazek: R-3353738-1329408784.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Demons and Angels 05:32
2. Rollercoaster 04:28
3. Seven Seals 03:54
4. Evil Spell 04:32
5. The Immortal Ones 04:19
6. Diabolus 07:54
7. All for One 07:53
8. Carniwar 03:17
9. A Question of Honour (SINNER cover) 07:26
10. In Memory 05:07

Rok wydania: 2005
Gatunek: Melodic heavy/power metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Ralf Scheepers - śpiew
Tom Naumann - gitara
Stefan Leibing - gitara
Mat Sinner - bas
Randy Black - perkusja

Już w następny roku po wydaniu przyjętego z mieszanymi uczuciami albumu "Devil's Ground" PRIMAL FEAR przedstawił kolejną płytę - "Seven Seals" wydaną przez Nuclear Blast w październiku, i tym razem rozwiał wątpliwości, czy odświeżona formuła muzyki zespołu jest warta uwagi. Jest i to zdecydowanie. Przede wszystkim, przy zachowaniu wszystkich cech charakterystycznych dla tamtego LP, zadbano o znacznie bardziej atrakcyjne melodie i te są podstawą i siłą tego albumu. Tym razem Sinner i Scheepers sięgnęli i po pomysły z zewnątrz i utwory Seven Seals i Diabolus są przygotowane przy udziale znanych muzyków metalowych Millianowicza i Lundgrena.

Po raz pierwszy też wykorzystany został też jako cover utwór SINNER - Question Of Honour i należy powiedzieć, ze to wersja lepsza od oryginału.
Podstawą są jednak kompozycje własne, dobrane bardzo starannie i starannie na albumie rozmieszczone.
Otwiera jak zwykle dynamiczny, ale wcale nie taki szybki Demons And Angels, z taką typową dla PRIMAL FEAR melodią, domieszką symfonicznych wstawek na początku i w tle i takim potoczystym refrenem, jaki temu zespołowi wychodzi najlepiej. Ten utwór pokazuje też, że melodyjny heavy power może ładnie brzmieć i z klawiszami, pod warunkiem, że nie będą one tu rywalizować z gitarami, jak w greckim X-PIRAL. Bardzo udane solo robi apetyt na dalsze takie zagrywki w kolejnych numerach. Heavy powerowa przebojowość aż się wylewa z Rollercoaster i można zaryzykować twierdzenie, że PRIMAL FEAR znalazł tu receptę na połączenie heavy/power i hard'n'heavy w jedną zgrabną całość, ale to już zapewne zasługa Mata Sinnera. Atrakcyjna płyta pod względem melodii, zdecydowanie tak i spokojny, niemal balladowy Seven Seals nie pozostawia wątpliwości, na co tu panowie postawili. Spokój, lekka zaduma, elegancja w melodii i taki też jest Evil Spell... na początku. Potem jest znakomity nieskomplikowany riff stanowiący tu oś, nieco nerwowy rytm i więcej surowości podkreślonej bardziej suchym brzmieniem gitar. Tym razem nie można mieć najmniejszych zastrzeżeń do współpracy obu panów, bo to co tu wygrywają gdy dostają swoje kilkadziesiąt sekund, jest po prostu znakomite. Tego nieco ostrzejszego grania nie brak także w The Immortal Ones, gdzie niespodziewanie dostajemy kolejny bardzo chwytliwy rockowy refren. Płyta refrenów, jakich od jakiegoś czasu w takim mocnym zestawieniu nie było.
Diabolus to kolejny utwór wolniejszy, długi i umieszczony dokładnie tam, gdzie pasuje najbardziej, czyli po kilku szybszych. Leniwie romantyczny, ale i z pewną zadziornością zagrany i echami epickiego podejścia w melodii i recytacjach, i refrenie, który mógłby ozdobić też najbardziej wysmakowane albumy z muzyką AOR. Piękne pełne emocji solo gitarowe dopowiada historię i ogólnie PRIMAL FEAR pokazuje, że w bardziej wysublimowanych metalowych formach ma dużo do powiedzenia. Jest to jeden z najbardziej interesujących utworów zespołu z tego spokojniejszego obszaru. Wyciszony, napełnionym pewnym podskórnym niepokojem początek All for One lekko mylący, bo potem w szybszym graniu grupa roztacza paletę pomysłów - od rytmicznego heavy power, poprzez pewne zapożyczenia od IRON MAIDEN, a na dociążonym gitarowo hard rocku kończąc. Tych pomysłów jest tu tyle, że można by obdzielić kilka utworów i każdy z nich byłby ozdobą płyty. W tym towarzystwie Carniwar jest pewnym zgrzytem. Jeśli chcieli wyrwać słuchacza ze słodkiego heavy powerowego stanu nirwany, to niepotrzebnie. Nie zawsze trzeba udowadniać, że się potrafi też grać progresywnie czy też po amerykańsku i dosyć brutalnie w epickiej poniekąd konwencji... Eksperyment na inną płytę, która jednak nigdy nie powstała. In Memory kończy ten album jako kolejny bardzo melodyjny, zdominowany przez akustyczne motywy balladowy utwór z wokalem Scheepersa, jaki zazwyczaj w PRIMAL FEAR nie występował. Tu można mieć pewne wątpliwości, czy nie jest to kompozycja zbyt delikatna i nie za bardzo wycisza na koniec ten w gruncie rzeczy heavy powerowy album.

Podsumowując, PRIMAL FEAR nagrał album dojrzały, z metalem dojrzałym, naznaczonym doświadczeniem muzyków i grających ze sobą od lat i w pewnym momencie poszukujących czegoś nowego. Nie można być ciągle tylko postrzeganym, jako kontynuacja tego czym onegdaj był JUDAS PRIEST.
Album metalowego środka, który powinien połączyć fanów melodyjnego heavy i power oraz rocka i hard rocka melodiami i kunsztem wykonania, który tu nie podlega dyskusji. Owszem można by powiedzieć, że nie ma tyle energii i kopa ile jest na pierwszych czterech albumach, ale już poprzedni LP zwiastował odejście od pewnych wcześniejszych wzorów. Tym razem jednak zespół ustrzegł się pewnych błędów, jakie były popełnione poprzednio, stworzył materiał bardzo atrakcyjny pod względem melodii, starannie dobrany i spójny, odszedł od przebojowości łatwej, w której łatwo też wypaść przeciętnie. Elastycznie do stylu kompozycji dopasował mastering Achim Köhler, nadają gitarom cieplejsze i nieco głębsze brzmienie, bez ujmowania zasadniczego heavy/power ich ciężaru.
Ta płyta należy do największych dokonań niemieckiego metalu pierwszej dekady XXI wieku, niestety jest początkiem okresu dla zespołu muzycznie kontrowersyjnego.


Ocena: 9.5/10

18.03.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#7
Primal Fear - Unbreakable (2012)

[Obrazek: R-5812895-1513213521-2402.jpeg.jpg]
 
Tracklista:
1. Unbreakable (Part 1) 01:37
2. Strike 04:39
3. Give Em Hell 03:05
4. Bad Guys Wear Black 03:31
5. And There Was Silence 05:13
6. Metal Nation 05:11
7. Where Angels Die 08:09
8. Unbreakable (Part 2) 06:05
9. Marching Again 05:41
10. Born Again 04:48
11. Blaze of Glory 03:56
12. Conviction 03:49

Rok wydania: 2012
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Ralf Scheepers - śpiew
Alex Beyrodt - gitara
Magnus Karlsson - gitara
Mat Sinner - bas
Randy Black - perkusja


Kilka ostatnich lat to dla PRIMAR FEAR okres nie najlepszy. Dwa wyjątkowo nierówne albumy w 2007 i 2009, gdzie heavy power średnich lotów mieszał się z pomysłami co najwyżej odpowiednimi na coraz gorsze płyty SINNER, nijaki album solowy Scheepersa pod szyldem SCHEEPERS w mało odbiegającym od PRIMAL FEAR zestawieniu...
Mogło się wydawać, że pewna epoka się skończyła i ta zasłużona grupa lata świetności ma już za sobą. Tymczasem obietnice powrotu z muzyką korzeni PRIMAL FEAR, jakie pojawiły się przy okazji ogłoszenia prac nad LP "Unbreakable" były jednak czymś więcej, niż marketingowym chwytem mającym podtrzymać słabnące zainteresowanie ekipą z Esslingen. W składzie pojawił się w miejsce Woltera sam Alex Beyrodt i już w styczniu roku 2012 pojawiła się bardzo dobra płyta z melodyjnym heavy power metalem, trzecia z kolei wydana przez Frontiers Records.

Co grają? No to, co wieloletni fani zespołu lubią najbardziej, czyli ten primalowy heavy power w średnio szybkich tempach, rytmiczny i wzmacniany męskimi chórkami oraz z wokalem Scheepersa - doprawdy w wyśmienitej formie. Taki jakiś ten głos jest odprężony, wyjątkowo czysty w wysokich partiach i donośny, górujący nad ostrymi, ciężkimi gitarami. Tu Beyrodt zdecydowanie umie się dogadać z Karlssonem i Karlsson po prostu odżył w tych pojedynkach gitarowych z Alexem i zagrywkach unisono. Sinner przypomniał sobie, że gra w PRIMAL FEAR i doły są potężne, bez plumkania, no i Black nabija rytm z ogromną pewnością siebie i determinacją. PRIMAL FEAR gra swoje jak przed wielu laty, jak przed "Seven Seals" nawet i co z tego, że w "Strike" czy "Blaze of Glory" brak grama oryginalności w melodii, skoro się tego świetnie słucha. W "Give Em Hell" więcej melodic metalowej stylistyki SINNER, ale jak słychać, można to podać na ostro i po męsku. No i Beyrodt. Jakie sola ten gitarzysta gra z niebywałą swobodą w każdym kawałku. Hit za hitem w tej specyficznej melodyjności PRIMAL FEAR, której gdy są w formie, nikt nie może sensownie skopiować i tu "Bad Guys Wear Black" z pełnymi luzu długimi wybrzmiewaniami gitar i przebojowym chóralnym refrenem jest doskonałym przykładem.
Prawdziwy killer tym razem w klasycznym, niemieckim stylu melodic power to "And There Was Silence" wzorcowe wykorzystanie hansenowskiej idei wczesnego HELLOWEEN w mocniejszej oprawie. Jak to zwykle bywa, zespół proponuje także taki wolniejszy numer "Metal Nation", ale taki w stylu z pierwszych płyt, a te bywały i co najwyżej dobre, a i ten taki jest. Ładny, grzeczny wypolerowany refren melodic metalowy zwraca najbardziej uwagę obok basu Sinnera. "Where Angels Die" nastrojowy z klimatycznym klawiszowym podkładem, to już zupełnie inny kaliber i klasa i to ponad osiem minut łagodnego, ale mocnego grania z pełną refleksji melodią i kilkoma wybornymi popisami instrumentalistów, z pięknie brzmiącą gitarą akustyczną do tego.Ta również znakomicie brzmi w jasnej i pełnej festiwalowego rozmachu metalowej balladzie-songu "Born Again". Zdecydowanie jest to album udanych melodii w heavy power oprawie. Melodia z dynamicznego "Unbreakable" wyśmienita, true niemiecka w stylu i wszystko zaśpiewane z ogromną pewnością i maestrią w wysokich rejestrach przez Scheepersa. Dla zwolenników większego dynamitu kruszący "Marching Again", gdzie postawiono na intensywność gitar w nieoczekiwanym połączeniu z klasycznym helloweenowskim refrenem. Na koniec podręcznikowy primalowy numer "Conviction" tak dla podsumowania tego wszystkiego akcentem "wracamy po staremu".

Coś do poprawki, do pokrytykowania? Nic. Doskonałe brzmienie, zresztą wcale się nieróżniące od tego z dwóch płyt poprzednich, tyle że wypełnione treścią konkretnego, melodyjnego heavy power, ponownie autorstwa Achima Kohlera.
Wykonanie naznaczone i poparte wieloletnim doświadczeniem, pewnością siebie i tu nie ma się wrażenia tego, co na poprzednich dwóch LP można było skwitować stwierdzeniem "może się to spodoba, może chwyci?". Tu chwyta od razu.
Stary, dobry PRIMAL FEAR powrócił.


Ocena: 9,4/10

20.01.2012
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#8
Primal Fear - Apocalypse (2018)

[Obrazek: R-12371276-1548354885-3482.jpeg.jpg]

tracklista:
1.Apocalypse 01:44
2.New Rise 04:13
3.The Ritual 04:05
4.King of Madness 04:25
5.Blood, Sweat & Fear 04:55
6.Supernova 05:21
7.Hail to the Fear 05:05
8.Hounds of Justice 03:51
9.The Beast 03:42
10.Eye of the Storm 08:00
11.Cannonball 04:43

Rok wydania: 2018
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Ralf Scheepers -śpiew
Alex Beyrodt - gitara
Tom Naumann - gitara
Magnus Karlsson - gitara, instrumenty klawiszowe
Mat Sinner - gitara basowa
Francesco Jovino - perkusja

PRIMAL FEAR nagrywa płyty niemal jak w zegarku, regularnie co dwa lata. Album wyprodukowany przez Mata Sinnera wydał, jak poprzednio, Frontires Records 10 sierpnia 2018.
Od PRIMAL FEAR nie powinno się oczekiwać niczego, co jest odstępstwem od grania PRIMAL FEAR. Wszelkie odstępstwa od tej reguły kończyły się zazwyczaj częściowym niepowodzeniem.


Wstęp w postaci Apocalypse nie daje na to oczywiście odpowiedzi, ale New Rise już poniekąd tak. Zniszczenie w stylu PRIMAL FEAR. Nieprawdopodobna moc ataku, klasyczny refren i nieco mroku... Odkąd wrócił tu Naumann, to Beyrodt odżył w dwójnasób. Gdy przyszedł Jovino, za namową Sinnera zresztą, to ta sekcja rytmiczna jest twarda jak szwedzka stal. Ciąg dalszy festiwalu dewastacji w The Ritual, takim mixie potężnie wykonanej melodii SINNER i wczesnego bardzo PRIMAL FEAR. Chwila wolniejszych, łagodniejszych (trochę) klimatów w King of Madness, z cieplejszą melodią z bardziej zadumanym refrenem. No, bardzo dobrze, a już za chwilę potoczysty, z elementami hard'n'heavy, mocarny Blood, Sweat & Fear. Tu się czeka na melodyjne solo i jest! Rewelacja! Brawo Beyrodt! Supernova to jeden z najlepszych łagodnych songów, jakie przedstawili na swoich płytach. Pięknie poprowadzona melodia, wsparta pianinem i orkiestracjami, w rozmachu i klimacie przypomina to album "Seven Seals". Hail to the Fear to taki bardzo klasyczny, niezbyt szybko rozgrywany numer PRIMAL FEAR z ciężkimi kroczącymi riffami i przebojowym refrenem. Ten jest po prostu dobry i w tej kategorii zespół proponował już znacznie ciekawsze rzeczy. W Hounds of Justice Sinner okłada ten heavy power metalowy numer ciężkim basem i pewnym zaskoczeniem jest bardzo chwytliwy refren, zaś w The Beast jest rycersko, jest pompatycznie, są mocne ciężkie chórki i jest ogólnie znakomicie.
Niemiecki kwadratowy heavy? Jak  najbardziej, w najlepszym wydaniu. Jest tu także miejsce na ośmiominutowy epicki Eye of the Storm z werblami, orkiestracjami i tym specyficznie wysuwanym na plan pierwszy, emocjonalnie śpiewającym Scheepersem. No i nastrojowymi gitarami akustycznymi... Bardzo to uroczyste i podniosłe i przyjemne.
Na koniec drapieżny, ale niezbyt szybki Cannonball, gdzieś z okolic estetyki MYSTIC PROPHECY i jest po raz kolejny rewelacyjnie!

Forma wokalna Scheepersa wyborna i rozwiewa to pewne wątpliwości z gościnnych występów w różnych projektach z ostatnich lat, gdy wydawało się niekiedy, że głos mu się niebezpiecznie postarzał. Z życzeń - skoro Karlsson w credits obsługuje instrumenty klawiszowe, to minimalnie więcej mogło tego tutaj być poza Supernova i Eye of the Storm, bo to jest bardzo dobre.
Jeśli SINNER to zespół, delikatnie mówiąc, kontrowersyjny, to gdy panowie z SINNER łączą siły z panami z PRIMAL FEAR, dzieją się niesamowite rzeczy. Także w sferze produkcji, bo Mat Sinner przygotował ten LP perfekcyjnie i inaczej melodyjny heavy power niemiecki brzmieć nie może. Potęga nisko strojonych gitar i gniotąca nieustannie sekcja rytmiczna z basem Dinnera jak kafar.
PRIMAL FEAR kończy, składa instrumenty i pyta z szelmowskim uśmieszkiem - "No i co, podobało się?"

Jasne, że tak!


ocena: 9,1/10

new 14.08.2018
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#9
Primal Fear - New Religion (2007)

[Obrazek: R-3414827-1377545161-4593.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Sign of Fear 04:47
2. Face the Emptiness 04:35
3. Everytime It Rains 03:52
4. New Religion 04:04
5. Fighting the Darkness 08:44
6. Blood on Your Hands 04:02
7. The Curse of Sharon 04:40
8. Too Much Time 05:13
9. Psycho 03:54
10.World on Fire 03:53
11.The Man (That I Don't Know) 06:10

Rok wydania: 2007
Gatunek: Melodic heavy/power metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Ralf Scheepers - śpiew
Henny Wolter - gitara
Stefan Leibing - gitara
Mat Sinner - bas
Randy Black - perkusja
oraz
Matthias Ulmer - instrumenty klawiszowe



"Seven Seals" był nie tylko wielkim triumfem kompozycyjnym PRIMAR FEAR, ale i sukcesem komercyjnym. Zespół przestał być "tylko" wpływowym i rozpoznawalnym bandem metalowym, ale i (niestety) elementem muzycznego mainstreamu, określanego w paskudny sposób jako "muzyka rozrywkowa".
Takie wzniesienie się na fali popularności zazwyczaj powoduje zwrot ku tej szerszej publiczności często wymuszany przez politykę wytwórni, z którą zespół jest związany. Nie wnikam jak to było w tym przypadku z PRIMAL FEAR, ale kolejny LP wydała wytwórnia Frontiers Records, szacowna i znana, ale często celująca w szeroki target słuchaczy, niekoniecznie stricte metalowej muzyki.

"New Religion" nagrany został z Henny Wolterem, który wrócił po czterech latach, zastępując Toma Naumanna.
Czy faktycznie ekipa stała się Kapłanami jakiejś Nowej Religii? Oczywiście, że nie. Zagrała po prostu melodyjny, przystępny dla sporej grupy słuchaczy heavy metal, a doświadczeń w takim graniu członkom PRIMAL FEAR nie brakowało. Szczególnie Matowi Sinnerowi. To, co grają, to może nie do końca styl SINNER, ale punktów stycznych jest wiele. Oczywiście rozpoczęcie jest rozdzierające na strzępy w gitarach dosyć klasycznego dla grupy Sign of Fear i ten numer odsiewa z lekka fanów glam rocka, którzy się tu z pewnością zbiegli. Jeśli wytrzymali, to w nagrodę jest znakomity melodic heavy/power Face the Emptiness, ciepły i z fantastycznym refrenem oraz bogatymi klawiszami w tle. No i dochodzimy do Everytime It Rains z udziałem Simone Johanna Maria Simons z EPICA. Tu wysiadają true metalowcy. Pozostali mogą zachwycać się pięknym głosem Simone i wspaniałym duetem z Ralfem w romantycznym rock/metalowym songu, który był jednym z wielkich hitów roku 2007. Na gitarze zagrał tu Magnus Karlsson, jeszcze jako gość zespołu... Potem znowu na ostro, painkillerowo w zwrotkach New Religion i melodic heavy metalowo w refrenach, ale w sumie to dosyć miałkie jest, uproszczone, żeby nie powiedzieć prostackie, także w tych nachalnych modern elektronicznych wtrąceniach.
Poziom romantyzmu rockowego, a nawet festiwalowego, osiągnął szczyt w Fighting the Darkness i część pierwsza bije wszelkie rekordy pod tym względem. Ja lubię takie granie, ale tu zostało doprowadzone do granic komercyjnego absurdu. Próby ratowania tego bardziej ambitnym graniem w instrumentalnej części drugiej nie bardzo się udały i jeśli to ma być ogólnie odpowiednik "Suite Lingua Mortis" RAGE z 2006, a tak to właśnie wygląda, to tym razem PRIMAL FEAR pozostaje za RAGE daleko w tyle.
Potem się otrząsają, przybierają surowe miny i grają heavy/power tyleż agresywny, co bezproduktywny w swym modernizmie w Blood on Your Hands. A może melodic metalcore? Któż to wie... Potem mamy muzykę radiową SINNER w naiwnym, choć zagranym z przejęciem The Curse of Sharon. Za Too Much Time jestem zły do dzisiaj. Kapitalny motyw wstępu i refrenu został zaprzepaszczony w bezmelodyjnych jękach i rykach w pozostałych fragmentach. Jak można było zrobić coś takiego? I tylko to rozdzierające serce solo nieco chłodzi ból... Gdyby nie piosenkowy refren, Psycho by się spodobał fanom PANTERA, a ze względu na ten refren i ryki z pewnością stał się ulubionym na wieki przez udających słuchaczy metalu fanów SLIPKNOT i podobnych nu-metali. Odtrutką jest bardzo dobry melodic heavy World on Fire i jakbym słyszał SINNER. Tak, SINNER i Mata.
Wszystko to kończy się bardzo smutno, elegijnie niemal w The Man (That I Don't Know) i jest to bardzo dobry numer, zaśpiewany perfekcyjnie przez Scheepersa, ale czegoś tu mimo wszystko brak do pełni wypełnionego posępnością szczęścia. Być może, gdyby było to bez orkiestracji, bardziej surowe, skromniejsze w środkach wyrazu. Ale i tak jest to wyjątkowo jasny punkt albumu, abstrahując od samego przepełnionego rozpaczą klimatu.

Maestria wykonania porażająca, a o brzmieniu już nie wspomnę. Być może to w pewnych kwestiach najlepiej zrealizowana płyta PRIMAL FEAR, a to co Achim "Akeem" Köhler w czasie masteringu zrobił tu z bębnami, to po prostu szok i nie mówię tylko o wstępie do Sign of Fear. Ponadto, gitary ryczą tu wyjątkowo miękko i głęboko i to również mi się podoba.
No i są klawisze gęste, a co wart jest kruszący heavy/power bez klawiszy? No właśnie...
Dużo wdzięczenia się do radia, dużo ukłonów w stronę modern metalowej młodzieży... Ktoś z moich zaprzyjaźnionych recenzentów tuż po premierze napisał o tym LP "g.... podane na złotym talerzu". Aż taki surowy w osądzie nie będę i napiszę neutralnie, że "to nie jest super płytka", choć Everytime It Rains unieśmiertelnia PRIMAL FEAR w historii tzw "muzyki rozrywkowej".


ocena: 6,5/10

new 13.06.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#10
Primal Fear - 16.6.(Before the Devil Knows You're Dead) (2009)

[Obrazek: R-5512967-1395309251-8446.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Before the Devil Knows You're Dead 00:49
2. Riding the Eagle 04:58
3. Six Times Dead (16.6) 04:00
4. Black Rain 06:06
5. Under the Radar 05:25
6. 5.0 / Torn 07:13
7. Soar 04:16
8. Killbound 04:13
9. No Smoke Without Fire 04:52
10.Night After Night 05:01
11.Smith & Wesson 04:45
12.The Exorcist 04:46
13.Hands of Time 04:21
14.Cry Havoc 04:00
15.Scream 04:38

Rok wydania: 2009
Gatunek: heavy/power metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Ralf Scheepers - śpiew
Henny Wolter - gitara
Stefan Leibing - gitara
Mat Sinner - bas
Randy Black - perkusja


Czy i kiedy ilość przechodzi w jakość?
Dobre pytanie w przypadku albumu PRIMAL FEAR "16.6.(Before the Devil Knows You're Dead ) " z maja 2009 roku, wydanego przez Frontiers Records.
Gniewne głosy po albumie "New Religion" już zdążyły ucichnąć i ekipa Scheepersa wydała ten LP mając w miarę czystą kartę u fanów i recenzentów.  Nowinka było dołaczenie do zespołu Szweda MagnusaKarlssona (MIDNIGHT SUN, LAST TRIBE, ALLEN/LANDE, PLANET ALLIANCE i inne), w miejsce Stefana Leibinga. Osławione 16.6 nie jest żadnym tam numerem wersetu z jakiejś, niekoniecznie katolickiej Biblii, to po prostu liczby przyporządkowane literom - 16 - P  i 6 -F. czyli razem PF - PRIMAL FEAR.
Ogólnie jednak chyba nie PF, a "pfff" bo ilość nie przechodzi w jakość.

PRIMAL FEAR proponuje 15 (!) kompozycji na albumie o długości 70 minut i okazuje się Mistrzem Świata godnym wpisu do Księgi Rekordów Guinessa. Oczywiście dlatego, że na tym LP nie ma ani jednej kompozycji, która by można uznać za bardzo dobrą. Ani jednej! A tych powiedzmy dobrych, też nie wystarczyłoby nawet na płytę o winylowej długości.
Znaczącego flirtu z radiem tym razem nie ma, no może poza takim sobie balladowym songiem Hands of Time, który mógłby z powodzeniem utrzymać się w pierwszej dziesiątce hitów radiowych tygodnia niezbyt wybrednej stacji komercyjnej, i zresztą tak było. Reszta to przede wszystkim zupełnie pozbawiony atrakcyjnych melodii heavy/power metal w dwóch odmianach - mocniej zagrany mdły SINNER i niemiecka heavy/power łupanina teutońska z kręgu bandów z Zagłębia Ruhry. Na biczowanie PRIMAR FEAR nie zasługuje, bo jakieś miłosierdzie w końcu się każdemu należy. Może raczej kilka pozytywów kompozycyjnych, choć trudno będzie, oj trudno... Umiarkowanie udany jest typowy dla zespołu szybki Riding the Eagle , łagodniejszy No Smoke Without Fire mocno zalatujący SINNER oraz wyposażony w dobrą melodię Cry Havoc. Chyba tylko tyle, no ale jeśli ktoś lubi drapieżną prymitywną łupaninę to także The Exorcist, a komu pasuje układny power metal w stylu christian to również Under the Radar.

Scheepers śpiewa na tej płycie wybornie, gitarzyści grają bardzo dobrze, podobnie jak sekcja rytmiczna ze wskazaniem na świetne partie perkusji Randy Blacka. Brzmienie soczyste, głębokie i starannie dopracowane. Tylko dobrej muzyki tu nie ma i jest to najgorszy album PRIMAR FEAR przepełniony bezwartościowymi kompozycjami.
Ilość tym razem zdecydowanie nie przeszła w jakość. Zdecydowanie nie.


ocena: 5,2/10

new 14.07.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#11
Primal Fear - Delivering The Black (2014)

  [Obrazek: R-5342155-1391021791-3333.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. King for a Day 03:44
2. Rebel Faction 04:41
3. When Death Comes Knocking 06:58
4. Alive & on Fire 04:48
5. Delivering the Black 04:01
6. Road to Asylum 03:48
7. One Night in December 09:18
8. Never Pray for Justice 04:23
9. Born with a Broken Heart 04:36
10. Inseminoid 05:01

Rok wydania: 2014
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Ralf Scheepers -śpiew
Alex Beyrodt - gitara
Magnus Karlsson - gitara, instrumenty klawiszowe
Mat Sinner - gitara basowa
Randy Black - perkusja


Trzeba zawsze iść za ciosem, za ciosem!
PRIMAL FEAR idzie za ciosem na wydanym w styczniu 2014 przez Frontiers Records albumie "Delivering The Black", przy czym pierwsi otrzymali go Japończycy (Avalon 22.01.2014).

PRIMAL FEAR zagrał swoje - mocny melodyjny heavy power stanowiący kontynuację jasno określonego stylu z "Unbreakable". Najbardziej reprezentatywne z możliwych otwarcie to King for a Day i jest to dynamiczny numer, niezbyt skomplikowany, ale bujający jak należy. Ciekawe symfoniczne otwarcie Rebel Faction zostaje nagle zmiażdżone potężnymi i drapieżnymi riffami obu gitarzystów i w tej kompozycji jest ostro, niemal power/thrashowo i w pewnym stopniu mamy tu nawiązanie do najwcześniejszych, nieco surowych kompozycji zespołu. Tło jednak tworzy klimat i, co trzeba podkreślić, Scheepers jest w wyśmienitej dyspozycji wokalnej.
Ten album jest wypełniony podskórnym niepokojem, pewnego rodzaju melancholią, która przebija przez mocne, ostre riffy i słychać to mniej lub bardziej wyraźnie, ale na pewno wyraźnie w wolniejszym, melodyjnie posępnym When Death Comes Knocking i po raz kolejny pięknie Niemcy prezentują się w dłuższej kompozycji, wchodzącej w konstrukcji na obszary tych z "Seven Seals". Mocarny, poruszający refren! Bardzo interesujące transpozycje orientalne! Alive & on Fire przemyka się obrzeżach hard'n'heavy i pewnie bardziej pasowałby do repertuaru SINNER. Taki dobry numer dla SINNER Matta i raczej nic ponadto, ale za to tytułowy Delivering the Black w szybszym tempie jest wyśmienity, choć także ma coś ze stylu SINNER. Doskonały, potoczysty refren jest ozdobą całej płyty. Potem prezentują rycerski i twardo odegrany Road to Asylum, a następnie zgodnie ze stosowanym od pewnego czasu układem kompozycji na swoich albumach pojawia się kolos One Night in December. I znowu dużo tego łagodnego, melancholijnego mroku i dalszych symfonicznych planów. Przede wszystkim jednak to kolejna dawka porywającego heavy/power, bogatego formalnie w części instrumentalnej i emocjonalnie wykonanego. W Never Pray for Justice odpalona zostaje na początku piła motorowa i jest taki nieco lżejszy rock/metalowy numer w niemieckim stylu z nośnym stadionowym refrenem, takim, który zawsze rozgrzewa publiczność. Znacznie bardziej subtelna jest częściowo akustyczna ballada Born with a Broken Heart i tak tak, w tle w refrenie głos drugi to Liv Kristine z LEAVE'S EYES. Bardzo ładna, gustowna ballada radiowa. Żeby jednak nie był za słodko, to album zamyka szybszy od pozostałych z rozmachem zagrany Inseminoid i bardziej niemiecko już nie może zabrzmieć żaden z podobnych kawałków!

Zauważalna jest ogromna ochota do gry. Wszystkich (te gitarowe sola!), a partie Randy Blacka są po prostu niesamowite. Jeśli ogólnie nie schodzi on poniżej poziomu wybitnego, to teraz stanął o jeden co najmniej poziom wyżej.
Kapitalny sound, po prostu kapitalny w tej głębokiej, ostrej i ciężkiej realizacji gitar i kruszącej perkusji z syczącymi blachami.
Po raz pierwszy producent Matt Sinner powierzył mastering Mistrzowi Jacobowi Hansenowi i efekt jest piorunujący. Trzeba iść za ciosem! PRIMAL FEAR poszedł za ciosem i w mistrzowski sposób wykorzystał wszystkie atuty z albumu poprzedniego w wybornej kontynuacji.


ocena: 9,4/10

new 27.07.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#12
Primal Fear - Rulebreaker (2016)

[Obrazek: R-7999831-1453218480-8596.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Angels of Mercy 03:35
2. The End Is Near 04:27
3. Bullets & Tears 03:05
4. Rulebreaker 04:38
5. In Metal We Trust 03:34
6. We Walk Without Fear 10:45
7. At War with the World 04:06
8. The Devil in Me 04:44
9. Constant Heart 04:50
10. The Sky Is Burning 04:45
11.Raving Mad 03:14

Rok wydania: 2016
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Ralf Scheepers - śpiew
Alex Beyrodt - gitara
Tom Naumann - gitara
Magnus Karlsson - gitara, instrumenty klawiszowe
Mat Sinner - gitara basowa
Francesco Jovino - perkusja


Więcej PRIMAL FEAR! Więcej! I oczywiście jest więcej, bo w styczniu 2016 Frontiers Records, a także Avalon w Japonii wydają kolejną płytę, zatytułowaną "Rulebreaker". Więcej PRIMAL FEAR jest tu także w sensie dosłownym, bo wrócił do ekipy w roku 2015 Tom Naumann i teraz jest to atak trzech gitarzystów. Jest także nowy perkusista, znany z EDGE OF FOREVER i wielu innych zespołów Francesco Jovino, który przeniósł się tu w 2014 z U.D.O. Dirkschneidera.

Siła tkwi w prostocie. Fenomenalny atak ryczących gitar w nieskomplikowanym, a przy tym jakże bujającym Angels of Mercy! Jest to po prostu kwintesencja melodyjnego heavy/power, gdzie melodia stoi na miejscu pierwszym. Dewastacja!
Tę dewastację kontynuuje The End Is Near i wcale nie trzeba pędzić. Co za refren! Fakt, czuje się tu styl kompozycyjny Matta Sinnera, ale SINNER nie gra już takich rzeczy.
Dawno się jednak nie zdarzyło, by utwór tytułowy odstawał od reszty pod względem poziomu. Jest to tylko po prostu dobry melodyjny rock/metal w typie wymiataczy stadionowych z USA, strawny w radio z muzyką rockową, ale nic ponadto. Z pewnością tak zostało zaplanowane, by zwiększyć zainteresowanie samym albumem, ale ta melodia nie jest szczególnie udana... Coś się tu próbuje ratować solami gitarowymi, ale ten zabieg raczej skutku nie przynosi. Przeciętne, mocno przeciętne.
Bardzo dobre są natomiast takie bardziej podbudowane przebojowym rock/metalem numery jak Bullets & Tears, z solidnymi refrenami, bez nadmiernego słodzenia i wdzięczenia do publiczności AOR. Z jakąś szczególną sympatią się słucha At War with the World. To taka nostalgiczna wycieczka w najlepsze czasy SINNER, GUN BARREL i nieodżałowanego CHINCHILLA te 15 lat wcześniej... Aż się łza w oku kręci. Bardziej posępnego grania nie ma wiele, ale kroczący i mocno akcentowany basem The Devil in Me wystarcza tu i jest to kolejny bardzo dobry utwór.
Oczywiście gwoździem programu jest In Metal We Trust, bo sławienie metalu jest najważniejsze. Prosty, potoczysty "painkillerowy" numer z jasnym i zrozumiałym dla wszystkich przesłaniem:

"In metal we trust
For metal we live
In metal we trust
Give all you can give"

i  wszystko jasne. Znakomite wybuchowe sola gitarzystów utwierdzają nas w tym, że to słowa prawdziwe.
Zachowana została pewna logiczna konstrukcja albumu z roku 2014 - w środku stawki pojawia się kolos symfoniczno-epicki 'We Walk Without Fear'. Przepiękne rzeczy robi PRIMAL FEAR w takim stylu, gdy im się chce. A tu mieli pomysł na wszystko. Na romantyzm, na podniosły refleksyjny klimat, na wyborny refren i pełne maestrii wykonanie. Doskonała kompozycja!

Constant Heart jest w jakimś stopniu powtórzeniem ekspozycji mocy gitar z Angels of Mercy, choć siła rażenia jest nieco mniejsza, natomiast pojawienie się metalowej ballady tuż pod koniec albumu jest pewnym zaskoczeniem. The Sky Is Burning jest numerem wyjątkowo udanym, bo grupie udało się uniknąć banalności w lekkich zwrotkach i dodać bardzo atrakcyjny mocniejszy refren. PRIMAL FEAR niezbyt często sięga po takie aranżacje, ale tu sięgnął i trafił w dziesiątkę.
No i na koniec realnie "painkillerowy" PRIMAL FEAR z dawnych lat w nowoczesnej, melodyjnej oprawie Raving Mad. Klasyczna moc PRIMAR FEAR!
Te trzy gitary... Co za potężny kop i doprawdy to nie jest trzech gitarzystów z IRON MAIDEN, którzy się do siebie tylko miło uśmiechają. Do tego Scheepers w wyśmienitej formie wokalnej, pełen rozmachu i werwy, prawdziwy metalowy frontman. Trzeba też pochwalić Jovino, bo trudno jest zagrać równie interesująco jak gra Randy Black, ale jemu się to udało. Gdyby nie ten kruszący żelazobeton sound, to może efekt nie były taki piorunujący. Jednak Mistrz Jacob Hansen wiedział, co robi i ekipa PRIMAR FEAR też wiedziała, co robi, powierzając mu mix i mastering.
Morderczo chwytliwy melodyjny heavy/power, a cel został osiągnięty prostymi środkami.


ocena: 9,1/10

new 12.09.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#13
Primal Fear - Metal Commando (2020)

[Obrazek: 470990.jpg?sw=1000&sh=800&sm=fit&sfrm=png]

tracklista:
1.I Am Alive 04:34
2.Along Came the Devil 04:21
3.Halo 04:19
4.Hear Me Calling 04:39
5.The Lost & the Forgotten 04:08
6.My Name Is Fear 04:04
7.I Will Be Gone 04:26
8.Raise Your Fists 03:52
9.Howl of the Banshee 04:54
10.Afterlife 04:29
11.Infinity 13:12

rok wydania: 2020
gatunek: heavy/power metal
kraj: Niemcy

skład zespołu:
Ralf Scheepers - śpiew
Alex Beyrodt - gitara
Magnus Karlsson - gitara, instrumenty klawiszowe
Tom Naumann - gitara
Mat Sinner - gitara basowa
Michael Ehré - perkusja


Klasyczna niemiecka regularność. Dwa lata po nadejściu "Apokalipsy" świat się odrodził i Nuclear Blast w lipcu 2020 przedstawia "Metal Commando". Tytuł wielce obiecujący, a zarazem jednoznacznie wskazujący, że nie będzie rapu ani innego tam hip -hopu czy techniawki. No i jest debiutujący w zespole Michael Ehré, a to dla partii perkusyjnych wróży znakomicie.

Atak Metalowego Komando rozpoczyna się tradycyjnie dla PRIMAL FEAR. Jest pompatyczny wstęp do I Am Alive i jest znakomite rozwinięcie w stylu heavy/power, jaki w przypadku tej grupy zachwyca. No, może lżejszy refren trochę zaskakuje, ale to refren bardzo solidny w opcji melodic metal. Ten utwór zresztą promuje ten album i ustawienie go na pierwszej linii ognia, jest posunięciem przemyślanym przez cały sztab.
Wyborna forma wokalna Ralfa (ach te wysokie zaśpiewy!) ujawnia się na początku Along Came the Devil, kompozycji wolniejszej, miarowej i wyjątkowo przeciętnej. Zapala się ostrzegawcze światełko... PRIMAL FEAR już tak kiedyś grał.
Dobra, Halo jest szybki i ma chwytliwy rozległy refren oraz zwiewne gitarowe sola. Potem Hear Me Calling i marna próba zrobienia czego z "Seven Seals" w tempie, i fatalna pop melodia ubrana w ciężkie metalowe riffy. Ślady dobrej muzyki w refrenie, ale tylko ślady. Generalnie beztroskie nastolatki przytulają się na ławce o zachodzie słońca, pijąc piwo, oczywiście bezalkoholowe.
Kruszące dewastujące riffy i okrutny zaśpiew w najwyższych tonacjach w The Lost & the Forgotten, a potem miarowa nuda i metal disco/industrial z pewnymi elementami zawstydzającego modern i jest kompletnie bezzębny refren. Żeby nie było za brutalnie, to jest i łagodzący całość naiwny motyw gitarowy... Tak trochę przypomina to ten najprostszy łomot metalowy U.D.O. z paru mocniejszych płyt Kaprala. Kiedyś coś musi się w końcu dziać i początek My Name Is Fear jest zdecydowany i rozpoznawalny jako PRIMAL FEAR, potem jest jednak taki sobie refren, w sumie dobry i tyle i kilka błyskotliwych duetów gitarowych, tworzących dramatyzm, który jednak pryska w czasie gładkiego przewidywalnego refrenu.
W połowie płyty następuje katastrofa, która w jakiś sposób była przewidywalna. To absolutnie kompromitujący romantyczny, akustyczny i bezwzględnie tandetny song I Will Be Gone. Ileż to pięknych akustycznych songów można usłyszeć na metalowych albumach? Setki zapewne. Tu mamy coś na kształt ścieżki muzycznej do napisów końcowych młodzieżowej komedii romantycznej o miłosnych mękach dwojga ze stanowego uniwersytetu w Montanie. Ona jednak jest z Wyoming i na końcu musi odjechać do domu, bo krowa się ocieliła. Jaka to ulga, gdy autobus z napisem "I Will Be Gone" niknie za horyzontem. Jedź i nigdy nie wracaj!
Raise Your Fists to SINNER w średniej formie i taki hard'n'heavy udający heavy/power. Miałkie, a i tytuł trywialny. Rozumiem jednak, że to coś na kształt koncertowego wymiatacza, i w czasie śpiewania refrenów eurofani grupy będą podnosić do góry swoje wątłe piąstki wyhodowane na mleku sojowym i bezglutenowym chlebie. Do kompletu drugi sinner-podobny numer Howl of the Banshee, gładki i wypolerowany w rock metalowym refrenie. No SINNER dla naiwnych i tyle.
Afterlife. No czy to ładnie aż tak bardzo zrzynać z "Painkiller" po tylu latach? Jasne, że ładnie, ale te sinnerowe refreny są po prostu ograne do bólu. Ile to można eksploatować ten motyw, Mat? Bo to na pewno twoja sprawka.
I zakończenie. Infinity to ponad trzynaście minut mocowania się ze Złotym Demonem "Seven Seals" i w tych fragmentach jest dobrze, ale gdy PRIMAL FEAR próbuje być symfoniczny i nawet na swój sposób progresywny to już to nie przekonuje. Chyba każdy powinien jednak robić to, co robi najlepiej.

Jasne, że trzech doskonałych gitarzystów przykuwa co chwilę uwagę ciekawymi solówkami, a duetu Sinner - Ehré słucha się z przyjemnością. Jest oczywiste, że Ralf Scheepers to wokalista ze światowej czołówki. Nie podlega dyskusji, że wymuskana i dopracowana w najdrobniejszych szczegółach produkcja i sound są wzorcowe i budzą miejscami zachwyt w opcji mocy i głębi. To jest jednak za mało by wzbudzić zachwyt ogólny. Ta płyta jest wypadkową SINNER, FREE FALL i tego co PRIMAL FEAR próbował w latach 2007- 2009, czyli grać metal dla wszystkich. Nie da się grać metalu dla wszystkich, bo metal nie jest dla wszystkich. Album ma wyraźne inklinacje komercyjne i mainstreamowe i jest produktem, a nie sztuką muzyczną. Jest też przykładem, jak się nie powinno robić muzyki metalowej z nastawieniem na melodie. Jeśli czerpie się z kogoś wzorce, to trzeba to robić korzystając z doświadczeń najlepszych, a nie własnych, nieudanych pomysłów sprzed lat.
Jest tu Michael Ehré, ale nic z porywającej muzyki THE UNITY z bieżącego i poprzednich lat. Za dużo SINNER, za dużo metalowej sałaty, za dużo wypolerowanych neutralnych i nic niewnoszących refrenów. Za mało ducha PRIMAL FEAR ostatniej dekady, za dużo Nowej Religii i 16.6.

Najsłabszy jak dotąd album PRIMAL FEAR.


ocena: 5/10

new 24.07.2020
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#14
Primal Fear - Code Red (2023)

[Obrazek: 1142590.jpg?3604]

tracklista:
1.Another Hero 04:59
2.The Flood 04:49
3.Deep in the Night 05:47
4.Cancel Culture 06:48
5.Play a Song 04:15
6.The World Is on Fire 05:01
7.Their Gods Have Failed 07:23
8.Steelmelter 04:46
9.Raged by Pain 03:22
10.Forever 05:12
11.Fearless 05:29

rok wydania: 2023
gatunek: heavy/power metal
kraj: Niemcy

skład zespołu:
Ralf Scheepers - śpiew
Alex Beyrodt - gitara
Magnus Karlsson - gitara, instrumenty klawiszowe
Tom Naumann - gitara
Mat Sinner - gitara basowa
Michael Ehré - perkusja

Nowa płyta PRIMAL FEAR pojawi się 1 września 2023, a tym razem wydawcą jest prężnie rozwijająca się niemiecka wytwórnia płytowa Atomic Fire Records.
Skład pozostał bez zmian, odnotować należy przy tym fakt, że Michael Ehré po raz drugi w ciągu kilku dni pojawia się na nowej metalowej płycie, po sierpniowym nowym LP THE UNITY.

Po tak słabej płycie jak "Metal Commando" mogło być już tylko lepiej. Pewnym pierwszym symptomem poprawy jest lepsza forma wokalna Ralfa Scheepers i śpiewa on głosem młodszym i donośniejszym. Co z tego jednak, skoro Another Hero, The Flood i Deep in the Night z pierwszej części albumu to bezradne mocowanie się z prymitywnym teutońskim heavy/power...  Marne są te kompozycje, a do tego Mistrz masteringu Jacob Hansen poszedł tym razem po najmniejszej linii oporu i stworzył ciężkie, kruszące brzmienie gitar o lekko modern barwie, przy czym ktoś by mógł go porównać nawet do industrialnego. Albo umówmy się, jest to sound klasyczny dla kwadratowego metalu z Zagłębia Ruhry. 
Wreszcie jedne z najdłuższych tu Cancel Culture po takim sobie rozpoczęciu staje się nagle interesujący refrenem, gdzieś tam nawiązującym do estetyki POWERWOLF powiedzmy. Potem sporo finezyjnych popisów gitarzystów i takiego PRIMAL FEAR można posłuchać bez zażenowania i zniecierpliwienia. Flirt z takim bardziej melodyjnym heavy/power w Play a Song poprawny, ale do ekstraklasy grających podobne rzeczy zespołów ze świata dystans spory. Mroczniej, nie szybko w The World Is on Fire i to już jest kompozycja w pełni udana, bo i refren twardy, ale i bujający w należyty sposób. Akurat w tej kompozycji nawet gitary ryczą w przyjemny sposób. W najdłuższym Their Gods Have Failed na samym wstępie budują nastrój akustycznymi gitarami i eterycznymi chórami, potem się to dosyć długo i topornie rozkręca i czeka się co będzie, gdy już Ralf odśpiewa pierwszą zwrotkę. I jest różnie z wyraźnym wskazaniem na pompatyczny refren, mocarny i taki bardziej w szwedzkiej niż niemieckiej tradycji epickiej. Poza tym nieco rozciągania gumy w części instrumentalnej i efekt "klimatu" przepada. Do swoich pierwszych płyt cofają się w rytmicznym, dosyć szybkim Steelmelter, ale to już naprawdę było już zbyt często w melodii. Po co jednak naśladują U.D.O. w Raged by Pain? Słabo, słabo. Nieco komercyjnego balladowego grania dla radiosłuchaczy w gładkim, z tłem symfonicznym Forever i jest to takie sobie, choć pewnie najlepsze partie wokalne są tu zaprezentowane, a przynajmniej najstaranniej zaaranżowane. I tak umiarkowanie dobrze kończą w spokojnie zagranym klasycznie heavy/power metalowym Fearless.

PRIMAL FEAR się od dna odbił, ale na powierzchnię nie wypłynął. Nie ma tu ani jednego killera z prawdziwego zdarzenia, pierwsza część albumu jest fatalna, rozmycie stylistyczne wcale nie jest równoznaczne z interesującą różnorodnością. Jest to płyta, która zapewne musiała powstać ze względów komercyjnych, ale jako wyraz artystycznego natchnienia to już niekoniecznie.


ocena: 6,9/10

new 26.08.2023

Przedpremierowa recenzja dzięki uprzejmości wytwórni Atomic Fire Records
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: