The Flight of Sleipnir
#1
The Flight of Sleipnir - Lore (2010)

[Obrazek: R-4295912-1361839901-1749.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Legends 07:24
2. Of Words and Ravens 05:09
3. Asgardreid 02:28
4. Fenrisulfr 07:06
5. The End Begun 04:50
6. Black Swans 03:37
7. No Man Will Spare Another 05:48
8. Winter Nocturne 01:58
9. Let Us Drink Till We Die 04:16

Rok wydania: 2010
Gatunek: stoner/doom/folk/pagan metal
Kraj: USA

Skład zespołu:
David Csicsely - śpiew, gitara, perkusja
Clayton Cushman - śpiew, gitara, gitara basowa, instrumenty klawiszowe

Ten zespół jest praktycznie niemal zupełnie nieznany, wręcz tajemniczy. Powstał w 2007 roku w mieście Arvada w Colorado jako projekt dwuosobowy, z założeniem stworzenia muzyki opartej o staroskandynawską mitologię i wierzenia.
Gdzieś na uboczu głównego nurtu tego gatunku, który najogólniej można określić jako stoner doom z elementami folk i viking oraz pagan metalu, panowie wydali kilka dem i jeden album "Algiz + Berkanan" (2009). Zaprezentowali kilka bardzo interesujących kompozycji o wielkim ładunku smutku i surowo podanych emocji, zaintrygowali nietypowym podejściem do oryginału w coverze "Echoes" PINK FLOYD i pojawienie się drugiej płyty długogrającej zainteresowało mnie i to nawet bardzo.
Brudne niedbałe brzmienie gitary, rozlazła perkusja nagrywana byle jak, wokal sludge, schowany, jadowity, prymitywny... Tak się zaczyna Lore utworem "Legends".
Jakże piękna potem ta akustyczna gitara i ambientowe tło, i ten spokój i rezygnacja. Przepiękne. I znów ta paskudna rzężąca gitara, ni to wzięta z garażowego doom, ni to ze stonera, uparcie naśladującego klasyczne kanony sabatu. No i to solo. Piękne i pokręcone.
"Of Words and Ravens" i ten riff, znają wszyscy, ale jak to można delikatnie podać źle zmiksowaną gitarą akustyczną. I jak to można potem morderczo rozpruć gitarą elektryczną.
Eter uchodzi z rozdartego nieba. No i solo unoszące do tego nieba. Piękne.
"Asgardreid" ma być niczym i jest niczym pełnym wszystkiego. Niczego nie mówi, a jednocześnie jest wszystkim. Ulotny przerywnik chwili. Nawet brutalny porównując wstęp do "Fenrisulfr". Ale "Fenrisulfr" jest w rzeczywistości prosty, prymitywny, odrzuca.
Kontrastowość tego pagan metalowego skrzeku i szumu z akustycznymi przerywnikami jest jak ogień i woda. Ten pojedynek żywiołów to część druga i jest to pojedynek na śmierć i życie. Piękny pojedynek z majestatycznym zakończeniem. "The End Begun"... tak właśnie utkana z akustycznych akordów ścieżka prowadzi do nieznanego, obcego i zimnego miejsca, z którego już nie ma powrotu. Zatrważająca dostojność.
"Black Swans". Chłód skał smaganych deszczem i wiatrem burzy. Nie ogrzeje wędrowca ta peleryna ze zwiewnej gitarowej tkaniny. Bas daje trochę ciepła, pełgają promyki w śpiewnym zawodzeniu. To za mało, aby czuć się bezpiecznym.
"No Man Will Spare Another" jest i nie epickim doom metalem, jest i nie jest pagan blackowym hołdem i ofiarą. To wszystko jest zawieszone pomiędzy skałami i niebem, pomiędzy śmiercią i życiem, tkwi w innym wymiarze. Asceza zamknięta w melodii i elementarnym rozkładzie. "Winter Nocturne". Śnieg. Pada leniwie, topi się w promieniach słońca, które gdzieś się nieśmiało przebija przez zasnute ciężkimi chmurami niebo... I kulminacja w "Let Us Drink Till We Die"... czy to Anioł Śmierci już wzywa?
Jakże delikatny jego dotyk. Dwugłos... Czy to Valhalla otwiera bramy i czy pora już przekroczyć ten Most? Tak. Nie lękam się i idę w stronę Światła.

Już czas.
Muzyka duszy i klimatu.


Ocena: 9.5/10
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości