Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Edguy - Kingdom of Madness (1997)
Tracklista:
1. Paradise 06:24
2. Wings of A Dream 05:24
3. Heart of Twilight 05:32
4. Dark Symphony 01:05
5. Deadmaker 05:15
6. Angel Rebellion 06:44
7. When A Hero Cries 03:59
8. Steel Church 06:29
9. The Kingdom 18:23
Rok wydania: 1997
Gatunek: Power Metal/Heavy Metal
Kraj: Niemcy
Skład zespołu:
Tobias Sammet - śpiew, bas, instrumenty klawiszowe
Jens Ludwig - gitara
Dirk Sauer - gitara
Dominik Storch - perkusja
Przy okazji omawiania dyskografii EDGUY, często jakoś pomija się milczeniem debiut tego zespołu, "Kingdom Of Madness" z 1997 roku wydany w lutym przez AFM Records.
W tym czasie Sammet był jeszcze także basistą, grupa była kwartetem, a perkusistą trochę zapomniany Storch.
EDGUY debiutował w czasie jeszcze trudnym dla melodic power w Niemczech, w okresie bezdyskusyjnej dominacji HELLOWEEN i GAMMA RAY i ogólnie wciąż niesprzyjającego klimatu dla melodyjnych, tradycyjnych odmian metalu.
"Kingdom Of Madness" nieco się różni od tego zespół grał później. Dużo tu odniesień do klasycznego heavy metalu w rycerskiej odmianie lat 80-tych, podanych z powerową energią, ale jednak to muzyka inna niż gładkie, potoczyste melodic powerowe utwory z lat następnych. W pewnym stopniu Sammet przedstawił tu swoją wizję classic metalu w niemieckiej odmianie, trochę kwadratowego, nieco topornego i mocno związanego z tym, co grał legion niemieckich grup w latach 80-tych.
Takie wrażenia już nasuwają się zarówno przy okazji "Paradise", gdzie nieco bez ładu i składu upchane są różne motywy rycerskie i odrobina klimatu. Brak tu jednak jakieś iskry i to granie wydaje się nieustannie mechaniczne. Trzeba też od razu powiedzieć, że i styl wokalny Sammeta jest inny. Tu tych charakterystycznych wysokich zaśpiewów nie ma za wiele, choć w refrenie tym razem bardziej helloweenowego "Wings Of Dream" występują. Jeszcze to brzmi odrobinę nieporadnie, podobnie jak i sam utwór miejscami.
Bardzo głośna jest na tym LP sekcja rytmiczna. Ostro syczą blachy, bębny jednak dosyć suche i chyba Storch nadużywa werbla. Za to zdecydowanie bardzo dobrze wypadają partie basu Sammeta. Gra ciekawie i stara się, aby ten bas coś tu wnosił. "Heart Of Twilight " to utwór nastawiony na delikatną melodię po dosyć topornym wstępie, ale jako pół ballada w tradycyjnym niemieckim stylu, z rozwinięciem nieco ostrzejszym, wypada przeciętnie. Najlepsze numery na tym albumie to dosyć mroczny power metalowy "Deadmaker" i takich kawałków już potem EDGUY nie nagrywał oraz "Angel Rebellion" z długim, akustycznym wstępem, łagodny w śpiewie Sammeta i rozwijający się jako galopujący dostojnie numer, wyraźnie epicki i inspirowany klasycznym heavy metalem amerykańskim. Tak tez już potem ten zespół nie grał. Najlepsze nie oznacza jednak, że znakomite. Jest to solidnie odegrane, ale brak tu polotu i wyrazistości. Czuje się spięcie i tremę w tych wszystkich utworach, chęć, aby to wypadło jak należy, ale jakoś kosztem swobody i autentyzmu.
Tu też po raz pierwszy Sammet zaprezentował edguyową balladę przy pianinie i szkoda, że nie po raz ostatni. No już ta pierwsza "When A Hero Cry" jest po prostu nudna i słaba w tym plumkaniu na pianinie i mdłej melodii. "Steel Church" to nie "Metal Church", ale są to próby grania lżejszego heavy power w speedowej manierze i jest to całkiem niezłe, jeśli rozpatrywać ten utwór w kategoriach niemieckiego speed power z kręgu REACTOR z lat 90-tych. Może mało autentycznej dynamiki w tym, ale kawałek nadrabia klimatem w części drugiej.
Tytułowy "The Kingdom" to niemal 20 minut grania, stanowiącego konglomerat tego, co można było tu usłyszeć wcześniej. Sens nagrywania tak długiej kompozycji w sytuacji, gdy poszczególne elementy układanki nie zawsze do siebie pasują, wydaje się wątpliwy. Gdyby to podzielić i bardziej uwypuklić najlepsze motywy, jakie tu są, powstałoby kilka bardzo dobrych utworów, a tak to efekt rozmycia tu jest nieodparty niemal od samego początku.Wokale bardzo słabe w tym utworze niestety, a chórki w tle momentami kompromitujące gościnnie występującego tu Chrisa Boltendahla z GRAVE DIGGER.
Trochę mało na tym albumie autentycznej pasji, trochę mało zaangażowania gitarzystów w to wszystko. Wokal Sammeta kontrowersyjny, niewyrobiony, niepewny miejscami.
Zapewne gdyby Sammet nie zmienił zdecydowanie podejścia do tego, co chce w muzyce zaproponować, to o EDGUY dziś pamiętaliby tylko zagorzali badacze niemieckiej sceny metalowej.
Ocena: 6.5/10
19.10.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Edguy - Theater of Salvation (1999)
Tracklista:
1. The Healing Vision 01:11
2. Babylon 06:10
3. The Headless Game 05:31
4. Land of the Miracle 06:32
5. Wake Up the King 05:43
6. Falling Down 04:36
7. Arrows Fly 05:03
8. Holy Shadows 04:31
9. Another Time 04:07
10. The Unbeliever 05:47
11. Theater of Salvation 12:25
Rok wydania: 1999
Gatunek: melodic power metal
Kraj: Niemcy
skład zespołu:
Tobias Sammet - śpiew, instrumenty klawiszowe
Jens Ludwig - gitara
Dirk Sauer - gitara
Tobias Exxel - bas
Felix Bohnke - perkusja
Gdy w roku 1998 Sammet i EDGUY szturmem wdarli się do czołówki odradzającego się melodic power metalu w Niemczech i Europie albumem "Vain Glory Opera", było pewne, że ten sukces zostanie niebawem utrwalony kolejną płytą. Ta płyta pojawiła się bardzo szybko, już w roku następnym, przy czym zespół wykrystalizował w końcu swój skład. Bas po Sammecie przejął na stałe Exxel, dołączył także perkusista Bohnke. Została ona wydana na początku lutego przez AFM Records.
Jednak, jak i poprzednio, całość materiału na ten LP przygotował Sammet i teraz pozostawała kwestia, czy wystarczy mu pomysłów, aby powtórzyć niezwykły wyczyn kompozytorski z "Vain Glory Opera". Nie wystarczyło.
W formie i treści, ten album jest kontynuacją poprzednika, ale jednak na poziomie dużo niższym.
Tak chłodnym okiem patrząc, to tylko dwie kompozycje osiągają poziom z 1998. Znakomity refren i potężne bębny w zagranym w średnim tempie "The Headless Game" czynią z tego numeru najbardziej atrakcyjny utwór na płycie obok "Falling Down", zdecydowanie kwintesencji melodic power metalu w stylu niemieckim, wykonanym z ogromna lekkością i kilkoma motywami połączonymi w jedna całość w niezmiernie zgrabny sposób. No jest tu wszystko, czego potrzeba, aby taki numer był atrakcyjny.
Owszem, EDGUY zbliża się tu do GAMMA RAY czy HELLOWEEN, ale do tego, co te zespoły grały najlepszego. Jest tu i "ooo ooo" i proste, melodyjne sola i doprawdy bujający refren.
Płyta zawiera kilka bardzo dobrych utworów, jak galopujący, tradycyjny dla stylu niemieckiego, wypracowanego przez Hansena, "Babylon" z łagodniejszym refrenem i lajtowo podaną epiką fantasy, która wyraźnie zaznaczona jest także równie udanym "Wake Up The King", gdzie element rycerski jest mocno podkreślony i można powiedzieć, że stanowi klasyczny przykład europower metalu z mieczami w baśniowym stylu. Pojawia się tu nawet minstrelowska stylizacja, motyw często potem wykorzystywany, zwłaszcza przez grupy szwedzkie.
Bardzo dobrze wyszedł również "Arrows Fly" z bojowymi chórkami i łagodnymi, niemal niezauważalnymi, zmianami tempa. W drugiej części albumu zwraca uwagę "Unbeliever" i trzeba przyznać, że EDGUY potrafi w ciekawy sposób łączyć ten hansenowski metal ze stylistyką bliższą temu, co proponował w owym czasie HAMMERFALL. W tym utworze szczególnie ładnie wykonana jest ta część wolniejsza i wypada to najlepiej w porównaniu z podobnymi fragmentami, jakie się na tej płycie znalazły.
Zgodnie z często stosowaną "zasadą kolosa", także na tym albumie taki się pojawił, choć długością nie pobił "The Kingdom". Tytułowy utwór "Theater Of Salvation" jest rozbudowany jak należy. Wstęp organowy, oratoryjny śpiew, wzniosła melodia i symfoniczne tło. Cała opowieść jest poprowadzona bardzo płynnie, dzieje się dużo, a refren jest po prostu wspaniały, pełen rozmachu i to niewątpliwie jeden z najlepszych refrenów EDGUY z XX wieku. Trochę zadumy, gitary akustycznej, innych motywów i w ostatecznym rozrachunku jest to bardzo dobry utwór, ale jednak nieco za długi. O te kilka minut za długi, a i podniosły motyw refrenu można było bardziej wyeksponować. Gdzieś w połowie już to trochę zaczyna schodzić na tory i szlaki bardzo przetarte i jakby ta najważniejsza myśl przewodnia się zatraca. Pozostałe utwory niestety ciągną w dół. "Holy Shadows" jeszcze można by uznać za dobry, choć tu jest po prostu melodic metal w bardziej rockowym stylu, ale na fantasy balladowych "Land Of The Miracle" i "Another Time" zespół poległ totalnie, a Sammet do tego śpiewa zupełnie bezbarwnie. Takie kompozycje jakoś EDGUY nigdy nie wychodziły.
Poza tymi nieszczęsnymi balladami czy też romantycznymi songami, zespół spisał w kwestii wykonania bardzo dobrze, szczególnie należy wyróżnić doprawdy wysokiej klasy grę Bohnke, który tu nieraz wręcz bryluje nad gitarami. Dobre sola gitarowe, choć te akurat aż tak dużego wpływu na jakość kompozycji tu nie mają. Pewny śpiew Sammeta w wysokich partiach i słucha się go, gdy wchodzi w wysokie rejestry z przyjemnością. Album wyprodukowany znakomicie, brzmienie głębokie, klarowne, dosyć ciepłe i odmienne od tego, jakie prezentowały inne grupy niemieckiej czołówki, co dodatkowo nadawało EDGUY rozpoznawalności. Świetnie zwłaszcza brzmią bębny. Mastering wykonał znakomity fachowiec niemiecki Bernd Steinwedel.
Ta płyta, choć słabsza, i to sporo od poprzedniej, ugruntowała pozycję ekipy Sammeta na metalowym rynku i umożliwiła na fali popularności zarówno zaprezentować starsze kompozycje na "Savage Poetry", jak i całkiem nowe, na dużo lepszym od "Theater Of Salvation" LP "Mandrake".
Ocena: 8/10
19.10.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Edguy - The Savage Poetry (2000)
Tracklista:
1. Hallowed 06:14
2. Misguiding Your Life 04:05
3. Key to My Fate 04:34
4. Sands of Time 04:40
5. Sacred Hell 05:38
6. Eyes of the Tyrant 10:01
7. Frozen Candle 07:15
8. Roses to No One 05:43
9. Power and Majesty 04:53
Rok wydania: 2000
Gatunek: Power Metal
Kraj: Niemcy
Skład zespołu:
Tobias Sammet - śpiew, instrumenty klawiszowe
Jens Ludwig - gitara
Dirk Sauer - gitara
Tobias Exxel - bas
Felix Bohnke - perkusja
Gdy EDGUY niemal z dnia na dzień wdarł się do czołówki melodic metalowego grania, Sammet postanowił przypomnieć także najstarsze utwory, jakie zaprezentował na demo CD (niekiedy mylnie określanym jako debiut) "Savage Poetry", nagranym w roku 1995. Sammet zdecydował się nagrać wszystko od początku w nowym składzie, zaaranżować te kompozycje na nowo i ponieważ poszło to bardzo sprawnie, płyta ukazała się w czerwcu 2000 nakładem AFM Records. Tytuł pozostał niezmieniony, mimo to powstało lekkie zamieszanie, bo część mniej zorientowanych fanów wzięła ten LP za materiał nowy.
Brzmieniowo nie odbiegało to wszystko od tego, co było na dwóch albumach poprzednich, wokalnie Sammet rozegrał to również podobnie, dokładając wysokich zaśpiewów w refrenach.
Ten album wypadł bardzo dobrze. Na kośćcu utworów heavy metalowych i tradycyjnie power metalowych, wzbogacono linię melodyczną i choć ogólnie te numery są cięższe od nagranych później, tu słucha się ich bardzo dobrze i duch nowego EDGUY został w nie wlany. Taki duch jest w "Hallowed", gdzie o "nowym" przypomina refren, mimo dosyć mocnych riffów głównych i lekko mrocznego klimatu tej kompozycji. Jest też z lekka rycersko, ale i najwcześniejszy HELLOWEEN się przewija w zagęszczonych riffach "Misguding Yourlife", kompozycji bardzo szybkiej i obudowanej basem. Rycerski power metalowy klimat zdecydowanie panuje w zagranym w średnim tempie "Key To My Fate" i ten utwór mocno jest osadzony w niemieckiej tradycji klasycznego metalu. Można tu wychwycić zarówno elementy true, jak i speed, granego w Niemczech w latach 80-tych i 90-tych.
Centralnym punktem płyty jest długi rozbudowany "Eyes Of the Tyrant" z wstępem z pianinem i symfoniczną aranżacją drugiego planu. Numer epicki w stylu pomiędzy classic metalem i power ubarwiony chórkami, bardzo mocną perkusją i emocjonalnym wokalem Sammeta. To bardzo dobry utwór, wzbogacony o sola w hansenowskim stylu, ładne solo basowe i na tym LP to taki pomost pomiędzy starym i nowym EDGUY. Znakomicie udała się nowa wersja speed melodic powerowego "Secret Hell" i ten utwór brzmi bardzo świeżo i nowocześnie. "Frozen Candless" ostry i z odrobiną mroku, świetnie wykonany przez Sammeta, to ozdoba tego albumu. Refren to jedno z największych osiągnięć tego zespołu w połączeniu chórków i wysokich zaśpiewów Sammeta, a łagodna część z gitarami akustycznymi wybornie zrobiona, podobnie jak nietypowe sola. W tym utworze powiedzieli w tak krótkim czasie wyjątkowo dużo.
Dwie kompozycje maja bardzo spokojny i rozmarzony charakter. W "Roses To No One" mamy do czynienia z metalowym songiem, będącym czymś pomiędzy balladą a hymnem i tym razem to wypaliło. Jest w tym sporo tradycji niemieckiej poprzedniego metalowego stulecia. Takie utwory, melodyjne, uroczyste i dostojne można było spotkać na wielu albumach, nawet mniej znanych grup i były to zazwyczaj kompozycje wartościowe, podobanie jak i ładnie wkomponowana tu w całość. Niestety "Sands Of Time", mimo prób nadania epickiego wymiaru, to tylko kolejny, blady numer Sammeta z pianinem, choć tym razem zaśpiewany nie najgorzej.
Bardzo dobre zakończenie w postaci "Power And Majesty", galopującego power w rycerskim tempie, gdzie styl skandynawski miesza się z niemieckim i co ciekawe w sposobie śpiewania Sammeta można się doszukać wpływów Dickinsona z IRON MAIDEN.
Zespół zagrał wszystko niezwykle starannie, słychać, że to zrobiła ekipa z "Vain Glory Opera". Również w brzmieniu, które jest wzorcowe pod każdym względem. Czy warto było "odgrzewać stare kotlety"? Uważam, że na pewno tak. Zabrzmiało to nowocześnie i świeżo, słucha się tego bardzo dobrze. Co więcej, jeśli komuś zbyt radosny melodic styl EDGUY z klasycznych płyt nie bardzo odpowiada, a lubi rycerski power z dużą dawką melodii, to może spokojnie sięgnąć po tę płytę i z pewnością się nie rozczaruje.
Ocena: 8.1/10
20.10.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Edguy - Rocket Ride (2006)
Tracklista:
1. Sacrifice 08:03
2. Rocket Ride 04:49
3. Wasted Time 05:48
4. Matrix 04:10
5. Return to the Tribe 06:07
6. The Asylum 07:39
7. Save Me 03:47
8. Catch of the Century 04:03
9. Out of Vogue 04:36
10. Superheroes 03:20
11. Trinidad 03:29
12. Fucking With Fire (Hair Force One) 05:49
Rok wydania: 2006
Gatunek: Modern hard rock/heavy metal
Kraj: Niemcy
Skład zespołu:
Tobias Sammet - śpiew, instrumenty klawiszowe
Jens Ludwig - gitara
Dirk Sauer - gitara
Tobias Exxel - bas
Felix Bohnke - perkusja
EDGUY to jeden z najbardziej znanych niemieckich zespołów grającym od lat melodyjny power metal pod wodzą Tobiasa Sammeta... STOP. Tym razem obejdzie się bez takich wstępów.
Krótko i na temat - nowocześnie i telegraficznie. Nuclear Blast - styczeń 2006.
Rocket Ride - najbardziej niezrozumiany album EDGUY, bo stale rozpatrywany z pozycji "Sammet to, a Edgaj tamto...".
Błąd. Duży błąd. Wielki błąd ogólnej masy zjadaczy melopowerowego grania i tupiących nóżką w rytm przytupajek z "Tinnitus Sanctus".
Nie będę się tu bawił w figury retoryczne i po prostu napiszę jasno i po kolei.
"Sacrifice" - 8 minut nowoczesnego klimatycznego grania na najwyższym poziomie.
"Rocket Ride" - znakomity, pełen zdecydowania utwór z chwytliwym, niecodziennym refrenem dalekim od piosenkowości.
"Wasted Time" - kapitalna melodia, akustyczne gitary, klawisze, wokalnie rozegrane po mistrzowsku i do tego rytmiczny elegancki refren niedostępny dla ogólnej masy zespołów niemieckich.
"Matrix" - absolutnie znakomity modern metalowy numer i gdyby ogłosili - nagrywamy album z muzyką w stylu Matrix, to łykam w ciemno.
"Return to the Tribe" - pokazuje jak powinien wyglądać nowocześnie zagrany melodic power metal z tradycyjnym refrenem, no część instrumentalna godna uznania rzecz jasna.
"The Asylum" - czy może być szersza paleta emocji niż w tym fantastycznym utworze, który skupia w sobie 40 lat doświadczeń muzyki rockowej?
"Save Me" - melodyjne, nieco elektroniczne wyciszenie, które jako dobry przerywnik jest niezbędne.
"Catch of the Century' - tu coś nie zaskoczyło do końca, coś zgrzyta... trudno jednak nagrać płytę genialną od początku do końca.
"Out of Vogue" - ciężko znaleźć równie atrakcyjne połączenie power thrashowych riffów w zwrotkach z lżejszym chwytliwym i zapadającym w pamięć refrenem.
"Superheroes" - oparty na potężnym basie i ciętych riffach ma tylko jedną wadę, zbyt asekuracyjny piosenkowy refren, chyba, że zamysłem było stworzenie kontrastu.
"Trinidad" - prywatnie uważam to za całkowite nieporozumienie i muzyczne dno, ale tu akurat moja opinia subiektywna się nie liczy.
Kto ten utwór rozpatruje jako przeboik do tupania nóżką w gorący letni dzień po prostu się myli. Ten numer jest logiczną konsekwencją tego co podskórnie pulsuje na tym LP cały czas... Nowatorstwo? Synkretyzm? Zapewne i to, i to...
"Fucking With Fire" dobry rock metal o wielu wpływach, także grania amerykańskiego choć na tym LP tak sobie się sprawdza.
Modern metalowy album o znakomitym brzmieniu. Zaśpiewany wybornie, różnorodnie i nietypowo czasem. Zagrany na najwyższym poziomie, na jaki stać tą ekipę.
Odważny i stający w opozycji do mainstreamu album.
Rzecz dla ludzi o otwartych umysłach.
Ocena: 9/10
20.10.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Edguy - Age of the Joker (2011)
Tracklista:
1. Robin Hood 08:26
2. Nobody's Hero 04:33
3. Rock Of Cashel 06:20
4. Pandora's Box 06:47
5. Breathe 05:05
6. Two Out Of Seven 04:29
7. Faces In The Darkness 05:24
8. The Arcane Guild 05:00
9. Fire On The Downline 05:48
10. Behind The Gates To Midnight World 08:58
11. Every Night Without You 04:52
Rok wydania: 2011
Gatunek: Melodic Power Metal
Kraj: Niemcy
Skład zespołu:
Tobias Sammet - śpiew
Jens Ludwig - gitara
Dirk Sauer - gitara
Tobias Exxel - bas
Felix Bohnke - perkusja
gościnnie:
Eddy Wrapiprou - instrumenty klawiszowe
Nową płytę EDGUY, wydaną przez Nuclear Blast w sierpniu, dzieli od poprzedniej " Tinnitus Sanctus" trzy lata. Tak naprawdę jednak to okres znacznie dłuższy, bo Sammet cofa się w czasie głębiej i nie tylko okładka "Age Of The Jocker" przypomina szczęśliwe power metalowe czasy "Mandrake".
EDGUY w roku 2011 znów gra melodic power metal. Ten melodic power metal już od dłuższego czasu Sammet realizował w AVANTASIA, teraz widać przyszedł czas na wyrównanie szans i stylów. Na singiel pilotujący ten LP wybrany został "Robin Hood" i trzeba przyznać że był to sprytny wybór. Coś jest w tej kompozycji rozpoczynającej się purplowskimi hammondami, wypełnionej zamaszystymi chórkami z udziałem sław, ze zgrabnie zbudowaną fabułą odrobiną IRON MAIDEN i niezłym, ale tylko niezłym wokalem Sammeta.Power metal i lata 70te w aranżacjach są ostatnio w modzie i tak doświadczony zespół jak EDGUY miał szansę coś w tej konwencji zdziałać interesującego. Ostatecznie dostajemy jednak godzinę tuzinkowego melodic power z, na dłuższą metę, irytującym i słabym śpiewem Sammeta i kontrowersyjną produkcją. Ryczące gitary Ludwiga i Sauera ocierają się o heavy power przetykany hard rockowymi i melodic metalowymi refrenami o niskiej zawartości pierwiastków szlachetnej chwytliwości i przebojowości, bo ileż można słuchać takich kawałków jak "Nobody's Hero".
Wielce obiecująco zaczyna się "Rock Of Cashel" w brytyjskiej tradycji THIN LIZZY, aby przekształcić się w mdłe smęcenie w klimatach AVANTASIA mimo wykorzystania irlandzkich ozdobników. Pięknie rockowo rozpoczyna się "Pandora's Box" przywodząc na myśl Drugą Falę NWOBHM, ale do czego tu potrzebne te mocne powerowe gitary i festiwalowe refreny... Zagadka. Pewnie miało być różnorodnie i powiewnie... jak w AVANTASIA z ostatnich płyt. To co dzieje się w drugiej części tej kompozycji, to nieudolny pastisz szlachetnego wykorzystania naparstka w gitarowej sztuce. Ogólnie, sola na tym albumie są fatalne. Tak słabych nie było nawet na "Tinnitus Sanctus". "Breathe" wita klawiszami disco polo (Eddy Wrapiprou), które fajnie prezentowały się parę razy na "Phoenix" fińskiego DREAMTALE tu jednak więdną od tego uszy. Dalej zresztą jest nie lepiej i tylko rock metalowe mydło wypływa z głośników. Ten sam klawiszowy koszmar rozpoczyna "Two Out Of Seven" i również tym razem Sammet nie ma litości w pogodnej pseudometalowej pieśni. Koszmar.
Mrok spowija słuchacza w paskudnie manierycznie zaśpiewanym przez Sammeta "Faces In The Darkness". To tym razem ambitniejsza kompozycja, ale z tymi ambicjami wytrzymują niedługo, by wejść w trywialne podjazdy pod późne nagrania DIO czy BLACK SABBATH i tylko refren jest faktycznie udany i taki to EDGUY z czasów modernistycznych eksperymentów 2004-2006. W szybkim "The Arcane Guild" znów nieco DEEP PURPLE w klawiszach i bezbarwny zmęczony głos Sammeta plus happy refren pełen sztucznie ożywionych głosów w chórkach refrenów. Taki zmodernizowany odrzut z AVANTASIA, po prostu. Katastrofalnie prezentuje się "Fire On The Downline", bez pomysłu na melodię i wszystkie pomieszane tu motywy tworzą niestrawną mozaikę. Wysokie wokale Sammeta dobijają w dwójnasób. Ten numer jest w ograniczony sposób łagodny, a pełna łagodność przychodzi w romantycznym plumkaniu z symfonicznym tłem i tandetnym rockowym refrenem. Usypia. Dobranoc.
No tak, jest jeszcze rozbudowany "Behind The Gates To Midnight World" i w sytuacji, gdy zespół wraca do grania melodic power, takiej kompozycji należało oczekiwać. Dzwony, udziwnione efekty surowe rytmiczne ponure gitary w średnim tempie... no może coś z tego by było, ale niebawem zaczyna zawodzić Sammet w mydlano operowym stylu i czar pryska.
Słoneczne wybuchy przebijają i przepędzają ponure gitary. Niebo jest błękitne, jak na planecie AVANTASIA.
Sammet komponuje coraz gorsze utwory, które na domiar złego są grane przez zespół na poziomie zaangażowania słabo opłacanego robotnika najemnego. Gitary tylko grają, bas tylko gra, perkusja gra, przy czym poniekąd głucho i kartonowo. Poza tym, do brzmienia większych zastrzeżeń mieć nie można, takie typowe dla sammetowskich płyt ostatnich lat, z troszeczkę mocniejszymi gitarami. Melodic metal hurtowy. Wypełni hurtownie, a potem sklepy. Znajdzie nabywców przekonanych lub autosugestią próbujących się przekonać, że to dobra muzyka i bardzo dobra płyta. Tak nie jest i ten LP to największa porażka zespołu w całej karierze. Z powodu marki i nazwy ten album będzie budzić zainteresowanie i dyskusje, ale tylko z tego powodu.
Jego faktyczna muzyczna wartość jest nikła i plasuje EDGUY na zapleczu aktualnej sceny melodic power, która może nie jest w szczytowej formie, ale ma się znacznie lepiej, niż Sammet i jego dogorywający zespół.
Ocena: 3,9/10
26.08.2011
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Edguy - Vain Glory Opera (1998)
Tracklista:
1. Overture 01:31
2. Until We Rise Again 04:28
3. How Many Miles 05:39
4. Scarlet Rose 05:10
5. Out of Control 05:04
6. Vain Glory Opera 06:08
7. Fairytale 05:11
8. Walk On Fighting 04:46
9. Tomorrow 03:53
10.No More Foolin' 04:55
11.Hymn (Ultravox cover) 04:53
Rok wydania: 1998
Gatunek: Power Metal/Heavy Metal
Kraj: Niemcy
Skład zespołu:
Tobias Sammet - śpiew, bas, instrumenty klawiszowe
Jens Ludwig - gitara
Dirk Sauer - gitara
oraz
Frank Lindenthal - perkusja
Tobias wyciągnął wnioski z tego, co było marne na "Kingdom of Madnes". Zagęścił, rozjaśnił, ożywił, dodał maksymalną dawkę przebojowości, zamiast pseudo-rycerskiego zanudzania przez prawie 20 minut (The Kingdom) dał atrakcyjny cover znanej grupy ULTRAVOX, zaprosił Timo Tollki ze STRATOVARIUS,by gitarowo poprowadził numer Out Of Control , nowego perkusistę na prawach muzyka sesyjnego i dał wszystko co zostało zrobione do Finnvox Studio w Helsinkach, gdzie Tolkki i Mistrz Mika Jussila poskładali to jak należy i nadali odpowiednie brzmienie i.... AFM wydał album "Vain Glory Opera" w styczniu 1998 roku.
Świat był już w tym czasie po sensacyjnym debiucie HAMMERFALL, ale Sammet z EDGUY zaproponował muzykę nieco inną, bardziej otwartą na słuchaczy przebojowego rocka i AOR, oczywiście w prawdziwie metalowej oprawie dźwiękowej.
Wspaniałą serię hitów otwiera dynamiczny Until We Rise Again. Huragan gorących power metalowych i ten potężny kapitalny chóralny refren! No sam Tobias. No teraz faktycznie pokazał, że umie śpiewać, a przy tym cały czas jakby puszcza oko do słuchacza. Jesteś pewny, że to wszystko jest tak na poważnie? Mistrz!
How Many Miles to małe arcydzieło EDGUY. Jest tu i podniosły uroczysty nastrój partii wolniejszych jak i ciekawe przyspieszenia. No i kolejny niezapomniany refren. No a potem wzruszający song balladowy Scarlet Rose, z gitarami akustycznymi i przecudownym refrenem zaśpiewanym przepięknie przez Sammeta. Wspaniała podróż do Krainy Łagodności. W Out of Control Tolkki poprowadził EDGUY wspaniale i ten pełen ciepłego majestatu utwór porywa od pierwszej do ostatniej chwili. Ileż tu epickiej mocy bez epatowania epickością! Piękne sola gitarowe.
Rycerskość Sammet potraktował przebojowo i lekko w rytmicznym, pełnym przestrzeni Vain Glory Opera. Arcydzieło, gdzie nie tylko wart uwagi jest motyw główny oraz rozległy refren, ale i wokale Sammeta w zwrotkach zrobione mocno w stylu DeFeisa z VIRGIN STEELE. Klawisze może wydają się naiwne, ale czy tu by pasowały jakieś inne?
Po nim torpeda melodic power Fairytale. Co za energia, co za ekspresja! I dąży to do refrenu, oj dąży... "Fairytale"... Zniszczenie! A potem ta piękna delikatna partia instrumentalna...
Na dokładkę bardzo dobry Walk On Fighting, wolniejszy, w stylu tradycyjnego heavy metalu z udanym refrenem i tylko Tomorrow jakby trochę odstaje poziomem od całej stawki. Taki symfoniczny power metal jest bardzo trudno zrobić bez ocierania się o kicz. No, ale za to No More Foolin' to ścisła czołówka na tej płycie. Melodic powerowa petarda, agresja i melodia w jednym. Ciężkie power thrashowe zagrywki pod koniec są zrobione kapitalnie. PARAGON takich w tym czasie nie grał...
Gitarzyści Ludwig i Sauer obudzili się i grają kapitalnie wypluwając mordercze melodyjne serie riffów na turbodoładowaniu i doskonałe technicznie sola, fantazyjne i dopasowane do kompozycji. Tak, oni też umieją grać.
Finnvox zrobił z Kopciuszka Królewnę. Sound jest kapitalny, głęboki, soczysty, mięsisty. Gitary prują eter pozostawiając za sobą gorącą smugę, perkusja syczy blachami, bębny są mega przestrzenne, bas ciepły i doskonale słyszalny. Orkiestracje i plany dalsze wybornie wmontowane, a Sammet ustawiony po prostu genialnie. Moc, która nie męczy.
Na tym albumie EDGUY połączył rocka z power metalem i klasycznym heavy w wielu dumnych refrenach. Jest inspiracja HELLOWEEN z czasów Keeperów, jest tu inteligencja i precyzja STRATOVARIUS, jest autentyczna przebojowość, generowana w taki sposób tylko przez Niemców i Finów.
Absolutna klasyka, która natychmiast postawiła EDGUY na równym poziomie z HELLOWEEN i GAMMA RAY oraz zyskał wielką przychylność fanów AXELL RUDI PELL, Europejczyków i Japończyków.
Tobi Sammet osiągnął to, co zamarzył. Stał się jednym z Wielkich europower metalu.
ocena: 9,8/10
new 6.12.2018
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Edguy - Mandrake (2001)
Tracklista:
1.Tears of a Mandrake 07:11
2. Golden Dawn 06:08
3. Jerusalem 05:27
4. All the Clowns 04:49
5. Nailed to the Wheel 05:41
6. The Pharaoh 10:37
7. Wash Away the Poison 04:40
8. Fallen Angels 05:15
9. Painting on the Wall 04:38
10.Save Us Now 04:37
11.The Devil and the Savant 05:26
Rok wydania: 2001
Gatunek: Power Metal/Heavy Metal
Kraj: Niemcy
Skład zespołu:
Tobias Sammet - śpiew, instrumenty klawiszowe
Jens Ludwig - gitara
Dirk Sauer - gitara
Tobias Exxel - gitara basowa
Felix Bohnke - perkusja
Na początku XXI wieku EDGUY, będący u szczytu sławy mocno pracuje na swoją reputację. Już w rok po wydaniu nowej wersji "Savage Poetry" grupa przedstawia album "Mandrake", wydany przez wytwórnię AFM Records.
Bez nowatorstwa, bez eksperymentów, EDGUY gra to, co tak zachwyciło słuchaczy na dwóch poprzednich płytach - mix melodyjnego heavy i power metalu z mnóstwem atrakcyjnych refrenów i wyśmienitymi aranżacjami.
Sammet nie stroni na tym LP od utworów długich i taki daje grupa na początku. Zagrany w średnim tempie Tears of a Mandrake jest kapitalny zarówno w klimacie, jak i w licznych motywach muzycznych, którymi można by obdzielić kilka kompozycji. Chóralny refren jest jednym z najsłynniejszych refrenów EDGUY, a trzeba też powiedzieć, że w chórkach na tym albumie zaśpiewało, obok tradycyjnie Ralfa Zdiarstka, kilku bardzo dobrych wokalistów, w tym Rob Rock. Golden Dawn jest bardzo solidny, choć może brak mu tego szlifu, który czyni numery EDGUY niezapomnianymi. Bardzo trudno jest zrobić idealny speed power melodic kawałek w niemieckim hansenowskim stylu. Także Sammet śpiewa tu nieco gorzej niż w innych numerach. Za to w szybkiej części instrumentalnej obaj gitarzyści prześcigają się w fantastycznych solowych popisach. Fallen Angels natomiast w tej kategorii jest wyborny i to także jeden z hitów na tym LP.
Jerusalem nie jest tak dostojny i epicki jak Jerusalem BLACK SABBATH, ma za to cechy wybitnej kompozycji power z elementami symfonicznymi, gitary akustyczne są zrobione gustownie, a całość dzięki pierwszorzędnemu wykonaniu Sammeta, dramatycznemu i bezbłędnemu w wysokich partiach, nabiera monumentalnego wymiaru.
Gdy EDGUY zaczyna grać ten rytmiczny heavy w średnio szybkim tempie, to jest nie do zatrzymania, jak w All the Clowns, chociaż akurat tutaj refren wydaje się trochę zbyt lekki i radiowy. Nailed to the Wheel rozpoczynający się łagodnie i akustycznie, nagle przekształca się w dynamiczny heavy/power niemal dokładnie w stylu IRON SAVIOR. Brak tylko Pieta Sielcka jako drugi głos. Doskonały rasowy numer! The Pharaoh, umieszczony centralnie, jest najbardziej epicką kompozycją na tym albumie. Sammet wykorzystuje to klasyczny motyw "ancient" walcujący, kroczący i narastający wraz pojawianiem się "kashmirowej" rytmiki. No i ten przepotężny chóralny refren... Moc! Tak, Sammet nie raz pokazał jak potrafi zaaranżować chórki i chóry. Jest także rozsądnie podany plan symfoniczny, po części wysunięty do przodu.
Ballada przy pianinie, na którym zagrał inżynier dźwięku Frank Tischer jest bardzo dobra, nie jest to jednak numer na miarę Scarlet Rose. Jakby trochę zbyt długa i siada lekko w środkowej części. Jeśli Painting on the Wall to nic specjalnego i raczej taki rock/metalowy wypełniacz, to już Save Us Now sieje melodyjne zniszczenie w starym helloweenowym stylu.
Jest tu też chyba ukryte muzyczne przesłanie, bo refren ma bardzo podobną melodię do Save Us HELLOWEEN z maxi singla "Judas". Gdyby HELLOWEEN tak grał w 2001 roku...
The Devil and the Savant lekko dopakowany nowoczesną elektroniką i skocznymi klawiszami jest wyśmienity i nawiązuje do najlepszych numerów zaproponowanych przez EDGUY na płytach z lat 1998- 1999. Melodic heavy metal z mega przebojowym refrenem, najwyższych lotów.
Zgranie ekipy doskonałe, wszystkie partie indywidualne dopracowane, a Sammet w bardzo wysokiej formie wokalnej w ramach zróżnicowanych stylistycznie kompozycji.
Ostateczny kształt brzmieniu nadał oczywiście Mika Jussila w Finnvox Studio w Helsinkach i zrobił to perfekcyjnie. Jest to jeden z najlepiej wyprodukowanych LP EDGUY. Bas zrobiony po mistrzowsku, Jussila włożył chyba bardzo dużo sił i całe swoje doświadczenie, by uzyskać taki efekt końcowy.
Jest to ostatni klasyczny album EDGUY przed nastaniem epoki modern grania. Nie od rzeczy będzie przypomnieć, że tuż przed wydaniem "Mandrake" ukazała się pierwsza część jego metalowej opery AVANTASIA. Pewne pomysły, być może nie pasujące do stylu "Metal Opera", znalazły się na "Mandrake" właśnie i to słychać.
Klasyk EDGUY Tobiasa Sammeta.
ocena: 9/10
new 2.02.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Edguy - Hellfire Club (2004)
Tracklista:
1.Mysteria 05:45
2. The Piper Never Dies 10:07
3. We Don't Need a Hero 05:31
4. Down to the Devil 05:28
5. King of Fools 04:22
6. Forever 05:41
7. Under the Moon 05:05
8. Lavatory Love Machine 04:26
9. Rise of the Morning Glory 04:40
10.Lucifer in Love 00:32
11.Navigator 05:23
12.The Spirit Will Remain 04:13
Rok wydania: 2004
Gatunek: ModernPower Metal/Heavy Metal
Kraj: Niemcy
Skład zespołu:
Tobias Sammet - śpiew, instrumenty klawiszowe
Jens Ludwig - gitara
Dirk Sauer - gitara
Tobias Exxel - gitara basowa
Felix Bohnke - perkusja
oraz
Michael Rodenberg - instrumenty klawiszowe, orkiestracje symfoniczne
Po sukcesie jaki odniósł projekt AVANTASIA było raczej oczywiste, że Sammet raczej nie będzie kopiował w EDGUY hansenowskiego powermetalu swojej Metalowej Opery. Postanowił w EDGUY zaproponować nieco inny rodzaj muzyki niż dotychczas, nowocześniejszy i wykorzystujący rock/metalowy potencjał grupy.
Wydany po trzyletniej przerwie "Hellfire Club" otwiera nowy rozdział w historii grupy, charakteryzujący się coraz śmielszym wprowadzaniem elementów modern metalu do stylu wypracowanego przez ostatnie lata.
"Ladies And Gentleman - Welcome To The Freakshow" !
Mysteria to potężne modern power/heavy metalowe riffy zmieszane z melodyjnym heavy metalowym refrenem. No, ten refren to wszystko co najlepsze w EDGUY, a do tego dochodzi łączenie radiowej przebojowości z mrocznym, psychodelicznym klimatem, niemal takim jaki generował MORGANA LEFAY chociażby. Słychać, że grupa będzie na tym LP rozgrywała inny typ metalu. Po świetnym otwarciu od razu najdłuższy na płycie he Piper Never Dies i nastrój budowany jest tu na początku oszczędnymi środkami, potem jednak znwou mocarny ryk gitar, ciężki bas i Sammet rozwija tajemniczą opowieść z klawiszami na planie drugim. Warto zwrócić uwagę na refren, w starej tradycji EDGUY i zapewne gdyby został zagrany lżej, to i do AVANTASIA by pasował. Całość jednak, wraz elementami psychodelicznymi zdecydowanie sprawia wrażenie dążenia w kierunku modern grania. Po nim klasycznie helloweenowski wyborny, szybki i wpadający w ucho w tej konwencji We Don't Need a Hero nieco łamie modern kierunek. Hit za hitem bo trudno nie zaliczyć do hitów nowocześniej zaaranżowany hansenowski Down to the Devil, z absolutnie wybuchowym refrenem. Paradę hitów kontynuuje modern melodic heavy King of Fools. Przy okazji Forever uspokojenie nastrojów w balladzie z gitarami akustycznymi i rozległym ciepłym rozwinięciem. Bardzo to ładne, podobnie jak ostry i rozpędzony Under the Moon, który byłby jeszcze lepszy, gdyby ten zadzior został zachowany do końca w ciężkich gitarach.
Płyta jest długa. To godzina muzyki i na godzinę zabrakło trochę pomysłów na równy materiał. Od Lavatory Love Machine jest tu już tylko dobry modern melodic metal i rock/metal (Lavatory Love Machine). W tym towarzystwie Rise of the Morning Glory jest udanym numerem w stylu melodic power z refrenem z obszarów AVANTASIA.
Po raz kolejny świetne aranżacje wokalnie, nie wspominając już o doskonałym śpiewie Sammeta. Tym razem wspierają go oprócz Zdziarstka także takie sławy jak Ollver Hartmann (AT VANCE), Thomas Rettke (HEAVENS GATE) no i jako żeńska super-gwiazda - Amanda Somerville.
Plany symfoniczne zagrała prawdziwa orkiestra Deutsches Filmorchester Babelsberg z Poczdamu i zagrała rewelacyjnie pod kierunkiem wybitnego specjalisty Michaela Rodenberga, który dołożył tu też trochę własnych pomysłów klawiszowych, głównie w stylu modern. Brzmienie ustawiono zdecydowanie w stylu modern, od elektroniki, poprzez sound gitar, dudniący bas i użycie voice boxa oraz innych przystawek. Jest to jednak zrobione gustownie i z umiarem i EDGUY nadal jest w jakiś sposób rozpoznawalny. Zachwyca niezwykła przejrzystość i klarowność tej produkcji oraz umiejętne łączenie poszczególnych planów w jedną spójną całość.
Modern, ale rozsądny modern melodic metal. Fanom się spodobał i kolejny album "Rocket Ride" jest jeszcze śmielszym wejściem na modern metalowe terytorium.
ocena: 8,4/10
new 4.02.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Edguy - Tinnitus Sanctus (2008)
Tracklista:
1.Ministry of Saints 05:02
2. Sex Fire Religion 05:57
3. The Pride of Creation 05:29
4. Nine Lives 04:27
5. Wake Up Dreaming Black 04:06
6. Dragonfly 04:57
7. Thorn Without a Rose 04:47
8. 9-2-9 03:48
9. Speedhoven 07:43
10.Dead or Rock 05:00
11.Aren't You a Little Pervert Too?! 02:20 (bonus track)
Rok wydania: 2008
Gatunek: melodic heavy metal
Kraj: Niemcy
Skład zespołu:
Tobias Sammet - śpiew, instrumenty klawiszowe
Jens Ludwig - gitara
Dirk Sauer - gitara
Tobias Exxel - gitara basowa
Felix Bohnke - perkusja
oraz
Michael Rodenberg - instrumenty klawiszowe, orkiestracje symfoniczne
Jeśli "Rocket Ride" był zdecydowanym łamania schematów to kolejny album EDGUY jest wręcz przeciwnie - wtłaczaniem schematów w ramy grania modern. Tym razem to hard rock/melodic heavy lat 80 tych, przede wszystkim brytyjski zagrany w modern otoczce brzmieniowej. Idea bardzo interesująca - samo wykonanie nieco kontrowersyjne.
Płyta, wydana przez Nuclear Blast w listopadzie z okładką mało oddającą realna treść muzyczną z cała pewnością w całości nadaje się do radiowego rozpowszechniania, mimo stosunkowo ciężkich gitar i stylizowanej na "gęstą" atmosferze.
Nie można powiedzieć, że nie ma tu hitów w rozumieniu metalowym. Taki jest bardzo dobry otwieracz Ministry of Saints i przecież ten agresywny, bujający refren w Sex Fire Religion ma w sobie mnóstwo uroku.
Jednak gdy przychodzi do The Pride of Creation i tego rockowego refrenu chóralnego to mina trochę rzednie. Naprawdę nie wystarczyło humoru muzycznego w Trinidad? W Nine Lives, który rozpoczyna się od zmasowanego ataku klawiszowego wszystko siada w słabiutkim rockowym refrenie i jest to ta rzadko spotykana sytuacja, gdy refren w kompozycji EDGUY tak bardzo ciągnie wszystko dół. Marny jest sztucznie pompowany energią Wake Up Dreaming Black...
Dragonfly ma coś w sobie jako numer hard rockowy jednak niewiele ma z metalu, choć tu jest akurat najlepszy pomysł na symfoniczną epicką metalową wstawkę na całej płycie w refrenie. Genialne to jest, szkoda tylko że w tak trywialnym numerze. Absolutnie zmarnowany pomysł na mega killer, z drugiej strony dowód na modern metalowe mieszanie stylów na tej płycie.
Balladowy song Thorn Without a Rose, przesłodzony i ugrzeczniony jak soundtrack z amerykańskich filmów familijnych jest okropny, jest poniżej wszelkiej krytyki. 9-2-9 to kolejny odcinek tego samego filmu, z takim samym mdłym układnym rockowym refrenem.
Speedhoven zadziwia. Jest tu wszystko, co powinno uczynić z tego kawałka wybitny hit, a jednak takim ten numer nie jest. Jakoś tak zagrane to zostało bez większego zaangażowania, gdzieś obok tego wszystkiego stoi Sammet, pozornie energiczny, a jakoś taki zdystansowany. Instrumenty klawiszowe w tym utworze są paskudne i jeśli to ma być stylizacja na lata 80 te to zupełnie nieudana i drażniąca.Wolna część jest bardzo dobra. Fajnie by to zaśpiewał na pewno, któryś z czołowych wokalistów lat 80- 90 tych, na przykład Michael Bolton. Poważnie.
Szkoda, że na tej płycie nie ma takich hitów jak When a Man Loves a Woman...
Jest za to ultra miałki rocker Dead or Rock, niestety.
Ogólnie wszystko to prezentuje się lepiej dzięki modern aranżacjom. Gdyby Sammett zdecydował się na vintage sound lub coś podobnego, to część z tych utworów byłaby poprostu nie do słuchania.
Sammet śpiewa wyśmiencie w otoczeniu wspomagających go Olivera Hartmanna i Thomasa Rettke. Śpiewa jednak nie to, co nastawiony na muzykę EDGUY z obu okresów chciałby naprawdę usłyszeć. Pozostając wierny melodic power w AVANTASIA skierował EDGUY w eksperymentach muzycznych na tory prowadzące raczej donikąd...
ocena: 5,4/10
new 5.02.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Edguy - Space Police - Defenders of the Crown (2014)
Tracklista:
1. Sabre & Torch 05:00
2. Space Police 06:00
3. Defenders of the Crown 05:39
4. Love Tyger 04:26
5. The Realms of Baba Yaga 06:07
6. Rock Me Amadeus (Falco cover) 03:20
7. Do Me like a Caveman 04:09
8. Shadow Eaters 06:08
9. Alone in Myself 04:36
10.The Eternal Wayfarer 08:50
Rok wydania: 2014
Gatunek: Melodic Power Metal/Rock
Kraj: Niemcy
Skład zespołu:
Tobias Sammet - śpiew
Jens Ludwig - gitara
Dirk Sauer - gitara
Tobias Exxel - bas
Felix Bohnke - perkusja
gościnnie:
Michael Rodenberg - instrumenty klawiszowe
Oliver Hartmann - wokale poboczne i chórki
Po roku 2006 trochę strach było odpalać nowe płyty EDGUY i słuchanie tego wszystkiego było co najmniej... powiedzmy denerwujące. W 2014 EDGUY po trzyletniej przerwie przedstawił nową płytę i jakąś herbatkę z uspokajających ziółek trzeba było przed nową przygodą z pomysłami Sammeta sobie zaparzyć.
Tymczasem początek jest znakomity i ten dynamiczny lekko thrashujący melodyjny power to co prawda nieco modern aranżacja, ale melodia przypomina stare dobre przebojowe numery z dawnych lat. Oczywiście trzeba zachować czujność...
Czujność jest potrzebna, bo Space Police zaczyna się interesująco od klawiszowego wstępu grającego tu gościnnie znakomitego Michaela Rodenberga współpracującego z Tobiasem także w AVANTASIA, ale ten numer po obiecującym początku w stylu dawnych rock/metalowych spokojniejszych hitów EDGUY rozmywa się niestety w dalszej fazie w klimatach i tendencjach 2008-2011. Takie nie wiadomo co od połowy - ni to rock ni to metal ...
A tymczasem w Defenders of the Crown EDGUY wraca do najstarszych czasów heroiczno-rycerskich i może nie jest to hit, ale na pewno solidny numer w głównym nurcie gatunku, z prostym riffem przewodnim i prostym true refrenem.
EDGUY niegdyś zachwycał w rock/metalowych killerach o radiowej przebojowości. Tu proponuje tuzinkowy pop/rockowy Love Tyger, który bardziej by pasował do repertuaru jakiejś początkującej gwiazdki pop z długimi nogami. Refren jest kompromitujący po prostu... Ciśnienie niebezpiecznie rośnie przy okazji ohydnego covera Rock Me Amadeus.
Więcej naparu z melisy!
No tak, przedtem jest jeszcze The Realms of Baba Yaga. Znowu się to świetnie i potoczyście zaczyna powermetalowo i po minucie zmienia się w festiwalowe rozległe zaśpiewy rodem z AVANTASIA. Potem znowu fenomenalne klasyczne edguyowe fragmenty i tak na zmianę do końca. Czy nie można było tego zrobić w jednolitym stylu? Jak można było tak zepsuć numer o Babie Jadze?!
Gitary groove i plumkające klawisze na planie drugim. Romantyczny Tobias w Do Me like a Caveman. Rock/metalowy radiowy refren całkiem dobry, to ogólnie taki bardziej modern EDGUY w pozytywnym znaczeniu "Rocket Ride". No może być, w tym nieciekawym otoczeniu. Melodic power metalowy Shadow Eaters to tuzinkowy kawałek bez historii, gdzie kilka momentów przypomina podobne udane kompozycje EDGUY z przed lat.
Wciąż pozostaje jeszcze jakaś nadzieja, ale pryska przy kolejnym pop/rockowym festiwalowym songu romantycznym Alone in Myself, coś jak SMOKIE może? Ehhh...I na koniec najdłuższy The Eternal Wayfarer z wtrąceniami w rytmice kashmirowej i orientalnej. Dobra melodia, bardzo dobra narracja, do pewnego momentu, jak w kilku innych kawałkach wcześniej. Potem festiwal i rozkwitająca AVANTASIA.
I co z tego, że Sammet bardzo dobrze śpiewa a wszyscy bardzo dobrze grają? Co z tego, że jak można było oczekiwać produkcja jest bardzo dobra po raz kolejny?
No, nic z tego nie wynika. Muzycznie nic. Kolejna wariacja na temat "EDGUY gra pop/rocka, słaby power metal i wciąż ciągnie ku AVANTASIA". Jeden plus to brak denerwującej elektroniki, reszta to niestety minusy.
Gdy w roku 2006 EDGUY zaprezentował "Rocket Ride", to było fajne, nowatorskie i zabawne. Potem tylko coraz gorsze w formie i treści odcinanie kuponów. Może to i dobrze, że to ostatnia jak na razie płyta EDGUY. Jednak kto wie, może i nie ostatnia. Jeśli jednak kolejna miałaby być tym samym co ta, to lepiej żeby się nigdy nie ukazała.
ocena: 3,6/10
new 21.06.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
|