Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Artension - Machine (2000)
Tracklista:
1. Machine 05:24
2. The Way 05:54
3. Madness Calling 05:00
4. Mother Earth 05:16
5. Wings of War 05:07
6. Evolution in Reverse 04:53
7. Time Goes Slowly by 06:10
8. The Loser Never Wins 04:55
9. I See Through Your Disguise 06:20
Rok wydania: 2000
Gatunek: progressive metal
Kraj: USA
skład zespołu:
John West: śpiew
Vitalij Kuprij: instrumenty klawiszowe
Roger Staffelbach: gitara
John Onder: bas
Shane Gaalaas: perkusja
Rok 2000 to w historii zespołu ARTENSION, grupy wirtuozów kierowanej przez czarodzieja instrumentów klawiszowych Kuprija LP "Machine" wydany przez Shrapnel Records,a w Japonii w marcu przez Roadrunner.
Chłodny wystudiowany album. Już sam początek, czyli Machine niepokojący, i tak zimnych wręcz kosmicznych klawiszy Kuprij jeszcze nie prezentował w ARTENSION.
West śpiewa wyżej niż poprzednio, z ogromną precyzją, niemal gdzieś ponad wszystkimi a Staffenbach gdzieś w tle, które tu gra niezmiernie ważną rolę... The Way jest z kolei nostalgiczny, ale emocje są jakby celowo zamaskowane. Spokój, niesamowita precyzja i poukładanie wszystkiego w szczegółach. To klawiszowe tornado ucichło, oddaliło się... Już w tym momencie czuje się, że to będzie inna płyta. Madness Calling i wrażenie to potęguje się. Pianino, fortepian... także w intymnym i osobistym Mother Earth pięknie zaśpiewanym przez Westa. Jednak chłód wciąż wszechobecny. Wings Of War jest bardziej dynamiczny, ale jedynie w znakomitym refrenie tego powera jest więcej. Zwrotki zimne i wyhamowujące jakby specjalnie pęd tej kompozycji.
Evolution In Reverse jeszcze bardziej wystudiowany i stanowi doskonały przykład filozofii tego albumu. Apogeum w leniwie toczącym się Time Goes Slowly By. Wysmakowane solo Staffenabacha, nie pierwsze i nie ostatnie na tym albumie, przechodzące w kolejny pasaż klawiszowy Kuprija. Trochę z roli wypadli tylko w The Loser Never Wins gdzie pewne smaczki, jakie się początkowo pojawiają, robią ogromny apetyt na jeszcze więcej wirtuozerii tych muzyków. Jakoś zwyczajnie brzmi ta kompozycja na tle pozostałych, choć z drugiej strony łamane partie klawiszowe Kuprija i część instrumentalna intrygująca. Tu po prostu przydałby się inny refren, a nie taki w stylu RAINBOW granego na zwolnionych obrotach. Natomiast I See Through Your Eyes pięknie zwieńcza całość. Tym razem cieplej i znów coś z RAINBOW w samych klawiszach w części początkowej... Druga część fenomenalna w wykonaniu Kuprija i tu jakby sam rozrywa kajdany ograniczeń, jakie tu nałożył na siebie przyjętą konwencją.
Mało neoklasyki na tym albumie. Ta, która jest, to tylko ozdobnik. Nowoczesne, wypolerowane brzmienie, nie sterylne, ale bardzo wyraziste z pietyzmem w każdym szczególe.
Dyskretna sekcja rytmiczna, wyciszony Gaalaas, przepięknie pastelowy Staffenbach.
Dla niektórych chłód i poziom wyniosłego zdystansowania od rokendrola na tym LP jest nie do przyjęcia. Dla mnie majstersztyk. Najlepszy album ARTENSION.
Ocena: 9.5/10
17.08.2010
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 04.02.2016
Liczba postów:11.250
Artension - Sacred Pathways (2001)
Tracklista:
1. Voyage To Nasca 00:57
2. Your Victory 05:23
3. Running Out Of Time 04:40
4. Sacred Pathways 05:17
5. Silent Temple 01:32
6. The Emperor 05:54
7. Nightmare 06:56
8. The Killing 04:12
9. The Calm Before The Storm 06:22
10. March To Ruin 06:49
11. Flower Of The Orient 05:58
Rok wydania: 2001
Gatunek: progressive metal
Kraj: USA
skład zespołu:
Vitalij Kuprij: instrumenty klawiszowe
John West: śpiew
Roger Staffelbach: gitara
Kevin Chown: bas
Mike Terrana: perkusja
W roku 2001 ukazał się kolejny, piąty z kolei album "Sacred Pathways" tym razem wydany przez Frontiers Records, a w Japonii przez Avalon w grudniu.
Tym razem pojawiła się ponownie sekcja rytmiczna Kevin Chown - bas i Mike Terrana - perkusja. Obaj panowie razem grali na solowych płytach Terrana.
No i mamy cały ARTENSION. Potężny wstęp do Your Victory i neoklasyczny power metal atakuje od początku albumu. Jest jakby cieplej, nieco bardziej epicko i... prościej niż na poprzedniej płycie. W tym utworze położono nacisk na melodię, jednak gdyby nie wspaniałe wykonanie można by uznać ten kawałek co najwyżej za dobry. Klawisze Kuprija raczej stonowane, choć oczywiście wybijają się, ale nie są osią kompozycji. Running Out Of Time to nerwowy podkład fortepianowy do melancholijnego, ale pełnego emocji śpiewu Westa i jest w tym dużo melodyjnego AOR. Jest jednak i progresywnie w nagłych gwałtownych atakach klawiszowych Kuprija. Atakach fantastycznych trzeba dodać i wspieranych przez delikatne solowe wtrącenia Staffelbacha. Na tytułowy dla płyty wybrany został niezwykle elegancki w formie utwór progressive power z ekstatycznym i wysokim momentami wokalem Westa długimi klawiszowymi pasażami i symfonicznym tłem. Kuprij zadbał tu także o atrakcyjną melodię z dosyć niespodziewanym bardzo łagodnym fragmentem prowadzonym przez fortepian.
Piękne wyciszenie w miniaturze instrumentalnej Silent Temple to z kolei wstęp do zdominowanego przez klawisze The Emperor. Utwór poprowadzony jest bardzo spokojnie, jest chłodny i pompatyczny, także przez chóry w tle, z zaznaczoną linią neoklasyczną, ale interesujący głównie w części instrumentalnej z długim solem Staffenbacha i bardzo zgrabnym pasażem Kuprija. Nightmare to song malowany emocjami, nieco smutny, z ograniczonym użyciem gitary i melodyjnym prostym rockowy refrenem, który tu jest nieoczekiwanie kontrastujący bardzo z lekko niepokojącymi motywami muzycznymi zwrotek. W The Killing ARTENSION z kolej nawiązuje do hard rocka i rocka lat 70tych, zarówno w konstrukcji utworu, jak i brzmieniu instrumentów klawiszowych stylizowanych na tamte czasy. Sam utwór jest niezbyt atrakcyjny pod względem melodii, ale tu głównie słucha się tego, co gra Kuprij a jest bardzo agresywny w swoich poczynaniach. Piękne jest instrumentalne rozwinięcie z potężna perkusją Terrana, i kapitalnym popisem Kuprija, który gra z wielkim wyczuciem konwencji lat 70tych. The Calm Before The Storm to kolejna stonowana melancholijna kompozycja gdzie West śpiewa aktorsko przy akompaniamencie Kuprija i ostatecznie wyłania się balladowa, rockowa całość, pozbawiona metalowego charakteru z bardzo oszczędna grą Staffenbacha. Jeśli ten utwór jest lekko mulący może, to na pewno nadrabia March To Ruin, długa rozbudowana instrumentalna popisówa Kuprija w neoklasycznym stylu, wskazująca jasno kto jest mistrzem instrumentów klawiszowych, a kto tylko udaje, że umie grać. Flower Of The Orient to znów bardzo spokojne granie na koniec, poza metalem, na obrzeżach rocka wręcz. Niemal jak hymn, lub patriotyczny song i bardzo przy tym umiejscowiony muzycznie w amerykańskiej tradycji.
Na tym albumie ARTENSION zaproponował muzykę lżejszą, w znacznej mierze bardzo spokojną, nie zawsze bliska metalowi, z mniejszym udziałem gitary. Znakomita jest tu sekcja rytmiczna, słychać, że obaj panowie się doskonale rozumieją, a co najważniejsze są w stanie "nadążyć" za Kuprijem. W bardzo dobrej formie wokalnej jest West i wkłada dużo emocji w śpiew na tej płycie. Kuprij fantazyjny, ale nie tak lawinowy i nieprzewidywalny jak to bywało wcześniej.
Album charakteryzuje się bardzo dobrym brzmieniem instrumentów klawiszowych i świetnie ustawioną perkusją... Niestety nie do końca to samo można powiedzieć o gitarze, która wydaje się niepotrzebnie nieco schowana i mało wyrazista, co słychać także w solówkach, czasem z trudem przebijających się przez pozostałe instrumenty.
Po raz kolejny ARTENSION nagrał album nienaganny wykonawczo, ale tym razem z małą ilością zdecydowanie porywających kompozycji.
Ocena: 8.5/10
17.08.2010
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:989
Artension - Into the Eye of the Storm (1996)
Tracklista:
1. World of Illusion 05:31
2. Into the Eye of the Storm 04:36
3. Smoke and Fire 05:12
4. The Wind and the Rain 06:14
5. Lost Memory 06:00
6. The Key 06:35
7. Song of the Desert 03:34
8. Red's Recovery 07:05
9. Let It Ride 05:06
10. I Don't Care 02:28
Rok: 1996
Gatunek: Progressive Metal
Kraj: USA
Skład:
John West - śpiew
Roger Staffelbach - gitara
Kevin Chown - bas
Mike Terrana - perkusja
Vitalij Kuprij - instrumenty klawiszowe
Artension założone zostało przez Vitalija Kuprija wraz z Rogerem Staffelbachem w 1993 roku, którzy to poznali się na przełomie 1992-1993 w Szwajcarii, gdzie pianista studiował muzykę klasyczną, a gitarzysta uczęszczał do szkoły jazzowej.
Z początku byłą to działalność skromna i pod nazwą Atlantis Rising i grali sobie instrumentalne koncerty w Szwajcarii.
Po nagraniu kilku dem, w okolicach 1995-1996 udało im się poznać Mike'a Varney'a, założyciela Shrapnel Records, który zasugerował im pozyskanie wokalisty. Producent przedstawił im kilku wokalistów i wybór padł na Johna Westa.
Vitalij Kuprij zorganizował perkusistę Mike'a Terrana, którego poznał przy okazji trasy koncertowej Yngwiego Malmsteena, z którym perkusista grał. Terrana wciągnął do zespołu swojego znajomego, Kevina Chowna na stanowisko basisty i tak narodziła się legenda Artension.
Wszystko poszło dość szybko i sprawnie i już w 1996 roku pojawił się debiut.
World of Illusion to bardzo dobre otwarcie i już od razu zaznacza, że będziemy mieli do czynienia z muzyką progresywną. Klimat tajemnicy i drugi plan udany, ale ucztą są tu sola Kuprija i Staffelbacha. Pięknie grają, ale i sekcja rytmiczna nie pozostaje im dłużna i Terrana z Chownem grają bardzo dobrze.
Wiadomo jednak, kto tu rządzi, a jest tu Kuprij i jest równie samolubny, jak Richard Andersson za klawiszami i reszta zespołu służy raczej za jego dopełnienie. Smoke and Fire to częściowo pokaz bolączki, jaki będzie trapił wszystkie albumy Artension, czyli zbyt mocno zasiedlone w rocku kompozycje. Stadionowe i niestety średnio porywające, zupełnie niepasujące do klimatu tej płyty, ale kiedy chcą, to lekki klimat rocka czy AOR potrafią wpleść dobrze, chociaż lepiej to brzmi w The Key jako akcenty. The Wind and the Rain to krystalizacja stylu Artension, czyli dramaturgia i to jakże charakterystyczne tło. I znów kompletnie dominujący Kuprij. Ale czasami i Kuprij lekko odpuszcza i daje trochę zagrać każdemu w Lost Memory, którego środkowa partia klimatem jazzu i duetem Kuprij/Staffelbach zabija. Jest i power metal w postaci Song of the Desert i chciałoby się więcej takiego grania, bo to power wysokiej próby. W pewnym stopniu ten styl pójdzie dalej, ale w innym zespole Staffelbacha w przyszłości. Red's Recovery to 7 minut zachwytu nad Kuprijem i nawet słychać Chowna, który fajnie tu pogrywa, ale dialogi Staffelbacha z Kuprijem są świetne i szkoda, że nie ma tego więcej na płycie.
No i na koniec lekko zabarwiony neoklasyką Let it Ride, zagrany i zaśpiewany na bardzo wysokim poziomie, tylko gitarzysty szkoda, bo został kompletnie zdominowany przez Kuprija i prawie jakby go nie było.
Wyprodukowana ta płyta jest dobrze, ale może nieco za miękko, nie jest to szczyt możliwości i w latach kolejnych będzie już tylko lepiej. Tutaj gitara robi za tło, jak wiadomo Mistrz Ceremonii może być tylko jeden i jest nim Kuprij. Gra wspaniale, ale jednak mimo wszystko szkoda, że Staffelbach, który wcale gorszy nie jest, został zepchnięty na plan drugi.
Każdy zagrał na poziomie, i to dotyczy też sekcji rytmicznej, Terrana dziś jest znany raczej jako zastępowy, ale w Artension zawsze gra świetnie i szaleje talerzami. Tylko w tym brzmieniu czasami ginie Chown, a szkoda, bo basu też warto posłuchać.
West na tej płycie stał się sensacją nie bez powodu i od tej pory zapisał się do Panteonu Sław razem z resztą
Płyta bardzo dobra, choć mocno zdominowana przez parapet i nieco nierówna, szczególnie przez rockowe podjazdy.
Ocena: 8/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:989
Artension - Phoenix Rising (1997)
Tracklista:
1. Area 51 07:30
2. Through the Gate 06:43
3. Valley of the Kings 08:47
4. Blood Brother 04:44
5. Into the Blue 04:59
6. Phoenix Rising 07:45
7. Forbidden Love 04:52
8. The City Is Lost 07:38
9. Goin' Home 06:08
10. I Really Don't Care 02:13
Rok: 1997
Gatunek: Progressive Metal
Kraj: USA
Skład:
John West - śpiew
Roger Staffelbach - gitara
Kevin Chown - bas
Mike Terrana - perkusja
Vitalij Kuprij - instrumenty klawiszowe
Debiut Artension przyjął się dobrze, bo nie mogło być inaczej i zaledwie rok później zespół wydał nową płytę, Phoenix Rising.
W składzie zmian brak i nadal wszyscy są, tylko zmiany zaszły przy produkcji i masteringu, a inżynierem dźwięku został inny mistrz gitary, James Murphy znany z wielu płyt death metalowych lat 90-tych, który, tak jak poprzednio, udzielił się gościnnie w jednej kompozycji.
Zmiany słychać już rozpoczynającym to wszystko Area 51. Nareszcie gitara jest wysunięta, brzmienie bardziej soczyste, nadal progresywnie, ale w przystępniejszej formie i nie czuć tu sztuki dla sztuki jak momentami na albumie poprzednim. Niesamowicie prowadzi to Kuprij klawiszami, melodia jest chwytliwa, a za nim i Johnem Westem jest gitarowa ściana gitar, przez którą przebija się bas. Sola zaskakująco oszczędne w tym numerze i bardzo dużo tutaj Westa, który jest w świetnej formie.
Dynamiczny, power metalowy Through the Gate genialny, refren prosty, z lekkim rockowym duchem, ale z twardym fundamentem metalowym. W środkowej części eksplozja, ale oczywiście Kuprija, bo Staffelbach znowu przytłoczony.
Valley of the Kings może przytłaczać rozmiarem, ale klimat tajemnicy i świetny śpiew Westa przykuwają uwagę, solo i dialog Staffelbach/Kuprij wyborny i coś w drugim solo gitarzysty jest magicznego.
Blood Brother za to już niestety Artension w najgorszym, rockowym wydaniu, nigdy im kompozycje tak mocno pod AOR nie wychodziły i tak też jest i tym razem i szkoda tych solówek i Westa, który śpiewa bardzo dobrze. To złe wspomnienie pomaga wymazać powerowy Into the Blue z bardzo nowoczesnymi klawiszami i świetnymi wtrąceniami.
Phoenix Rising bardzo dramatyczny i epicki, ale w ostatecznym rozrachunku niestety dość rozlazły i sztuka dla sztuki, to nie musiało trwać prawie 8 minut. Forbidden Love dobry, z fajnym tłem klawiszowym, ale nieco bez polotu i takie granie było lepiej podane w Mistheria w 2010 roku czy nawet na solowych albumach Marka Boalsa, na których zagrał Kuprij.
The City is Lost to powrót do formy. Świetny, chwytliwy refren, z lekko posępnym klimatem i świetnie przebijającym się basem. Dramaturgia w głosie Johna Westa wyśmienita, a środkowa partia kompletnie zdominowana przez Kuprija.
Going Home to znów progresja, pół ballada, może trochę zbyt rozwlekłe jak na sześć minut, ale solo Murphy'ego jak zwykle klasa i coś jakby Kuprij zamilkł i się nie popisywał.
Może dlatego, że daje popis w I Really Don't Care.
Płyta brzmi o wiele lepiej niż poprzednia, bardziej soczyście, bębny grzmią, a gitara tnie i w końcu nie jest na drugim czy trzecim planie. John West w wybornej formie, to samo Kuprij oraz Staffelbach, mimo bycia kompletnie zmiażdżonym przez klawiszowca. Sekcja rytmiczna daje radę i ekipa Terrana/Chown nie zawodzi.
Może momentami jest to granie zbyt przekombinowane, ale częściej błyszczy i jest bardziej przystępne od poprzedniego.
Ocena: 8.4/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:989
Artension - Forces of Nature (1999)
Tracklista:
1. The Forces of Nature 06:29
2. Ride like the Wind 05:10
3. Behind Your Eyes 07:24
4. The Truth 05:00
5. Tall Ships 06:07
6. Shape Shifter 06:16
7. Wild Trip 03:42
8. Guardian of the Hunt 07:05
9. Lost Horizon 07:09
10. You Are My Heart (Ode to Autumn) 02:47
Rok: 1999
Gatunek: Progressive/Power Metal
Kraj: USA
Skład:
John West - śpiew
Roger Staffelbach - gitara
John Onder- bas
Shane Gaalaas - perkusja
Vitalij Kuprij - instrumenty klawiszowe
Na kolejny atak Artension przyszło czekać dwa lata, z zespołu odszedł Mike Terrana, a z nim basista Kevin Chown. Zostali zastąpieni przez znanego perkusistę Shane'a Gaalaasa, który grał z Malmsteenem i rok przed tym albumem z Westem oraz Johna Ondera, który współpracował rok wcześniej już z Kuprijem.
Skład się zmienił, a wraz z nim trochę muzyka. Dużo tu więcej rocka niż poprzednio i to już słychać w solówkach tytułowego The Forces of Nature, który ten album rozpoczyna. Popisy wspaniałe i Kuprija jest znacznie więcej niż poprzednio, przynajmniej w tym utworze, bo w Ride Like the Wind przez większość czasu robi raczej za tło, aby podkreślić swoją obecność w środkowej części, chociaż to spokojnie mogło się zamknąć w 4 minutach, dalej jest jakby kompozycyjna bezsilność.
Behind Your Eyes jest postawiony na rockowym fundamencie, pianino proste, melodia i refren również. Bardzo prosto jest to zagrane, może nawet zbyt prosto, momentami nawet przeciętnie, ale tutaj wybija się instrumentalny kunszt Kuprija, który prowadzi bardzo dobry dialog ze Staffelbachem. The Truth podszyty jest neoklasyką i został zagrany bardzo dobrze i zawsze słucha się dobrze takich wynurzeń tego zespołu. Tall Ship to tutejsza ballada, podbarwiona rockiem i jest to przede wszystkim świetny występ Westa z bardzo skromnym wkładem instrumentalistów, szkoda tylko, że sam utwór nie robi wrażenia. Shape Shifter to niestety pomyłka i próby grania mechanicznego, opartego na orientalnym motywie i tutaj co miało pójść nie tak, poszło, od przeciętnie śpiewającego Westa, który zupełnie tego nie czuje. Świetny dialog K/S oraz Murphy'ego, który ponownie został gościem, ale krótki i szkoda, że w czymś tak średnim. Na kolejnej płycie takie mechaniczne granie będzie podane w znacznie lepszej, mistrzowskiej formie. Instrumentalny Wild Trip dobry, ale mają lepsze w swoim repertuarze.
AOR Guardian of the Hunt to niestety pomyłka i West brzmi strasznie siłowo, co ciekawe i w tej kompozycji zagrał James Murphy, ale to raczej jeden z jego gorszych występów, tak jak prawdopodobnie jedna z najgorszych kompozycji Artension, bo ani tu melodii, ani kunsztu, z jakiego znany jest ten zespół.
Lost Horizon brzmi niemal jak zbawienie i to mieszanka pomysłów z płyt poprzednich, środkowa część i natarcie K/S chyba najlepsze na płycie. Sam utwór dobry, ale nie porywa.
Brzmienie to próba połączenia ciepła debiutu z mocą Phoenix Rising i wyszło dobrze, chociaż wszystkiemu brakuje tu pazura płyty poprzedniej i nawet klawisze nie mają takiej mocy i siły, jak poprzednio.
Kompozycyjnie niestety album nie porywa, od strony technicznej też bywało lepiej i momentami brzmi dość zachowawczo, West śpiewa tutaj różnie, najgorzej, kiedy nie czuje prób grania bardziej modern.
Próba pogodzenia grania przystępnego z progresją niestety się nie udała, tak jak niektóre eksperymenty, nadal to jednak płyta dobra.
Kolejna jednak pokazuje, że wiele rzeczy można było zagrać lepiej i że ten skład stać na znacznie więcej.
Ocena: 7.2/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:989
Artension – New Discovery (2003)
Tracklista:
1. New Discovery 06:16
2. Remember My Name 04:31
3. Innocence Lost 04:31
4. The Last Survivor 05:08
5. Hearts Are Broken 03:51
6. Symphonic Expedition 03:57
7. Endless Days 07:06
8. Call of the Wild 05:01
9. Story Teller 04:40
10. Endless Days (Radio edit) 03:36
11. Prelude in E Flat Minor (Theme by J.S. Bach) 01:51
Rok: 2003
Gatunek: Progressive Metal
Kraj: USA
Skład:
John West - śpiew
Roger Staffelbach - gitara
Kevin Chown - bas
Mike Terrana - perkusja
Vitalij Kuprij - instrumenty klawiszowe
Dwa lata minęły od świetnego Sacred Pathaways. Kuprij w tym czasie nie próżnował i nagrywał u Marka Boalsa w Ring of Fire, grając tam z Tony MacAlpinem, Terrana był zajęty z Rage, West w Royal Hunt i najmniej w tym czasie zajęci byli Staffelbach i Chown.
Coś się stało, i trudno nawet powiedzieć co, ale każdy chyba przyniósł tu bagaż doświadczeń z innych projektów, w szczególności Kuprij i to już słychać w New Discovery, a najbardziej chyba w bardzo dobrym Innocence Lost, który z neoklasycznym akcentem brzmi jak wyjęty rodem z repertuaru Ring of Fire.
Wracając do New Discovery, to zespół zawsze był krytykowany za zbyt klawiszowe i techniczne podejście i tutaj słychać, że chyba wzięli to sobie do serca. Brak już tej eksplozji i ataków Kuprija i sola w jego wykonaniu są dość skromne. Sama kompozycja odegrana dość mechanicznie i bez życia, a bez szaleństwa pirotechnicznego nawet nie ma czym się zachwycić.
Remember My Name brzmi znacznie ciekawiej, chociaż West ma głos trochę zmęczonego podróżnika, a może to pewne naleciałości Royal Hunt?
The Last Survivor zaczyna się zagrywkami pod Janne Warmana, które pojawiają się również od czasu do czasu na drugim planie. Sam refren wrażenia nie robi, ale sola klawiszowe Kuprija bardzo dobre, szczególnie akcent neoklasyczny, tylko Staffelbach ma znów mało do powiedzenia i więcej gra tu Chown.
Hearts are Broken to znów próba grania AOR, jak to zwykle bywa w Artension i brzmi to fatalnie, szczególnie West tu zadziwia kiepską formą, za to neoklasyczny Symphonic Expedition to fajny utwór instrumentalny, który brzmi chyba najbardziej żywo na tym albumie, ale wrażenia nie robi i grali lepsze rzeczy.
W Endless Days wokalista wraca do formy, szkoda tylko, że sama kompozycja to niezbyt przekonujący i dość rozwlekły AOR, który lepiej był zagrany przez wiele innych ekip. Bardzo dobre solo Staffelbacha, który okazuje się, że jednak tu jest. Chyba tym inspirował się Andersson przy okazji komponowania 2 ostatnich płyt Time Requiem, bo konstrukcja kompozycji brzmi znajomo.
Call of the Wild to znów Artension podszyte rockiem, bardzo przeciętne i ratuje to świetne, choć bardzo krótkie solo Staffelbacha, który zagrał to dość technicznie. W końcu też odżyła sekcja rytmiczna i to chyba jeden z najlepszych momentów na tej płycie.
Story Teller to znów coś z Ring of Fire, dobrze zagrana i pełne życia, ciekawe są tu chórki w wykonaniu Westa i ciekawe, jak by to brzmiało z Boalsem. Staffelbach demoluje duetem z Kuprijem i chciałoby się, aby to trwało dłużej.
Brzmienie charakterystyczne dla Artension, chociaż jakby wyprane z emocji i moim zdaniem lepsze było na płycie poprzedniej.
Pod względem technicznym jest to znacznie poniżej oczekiwań od grupy tak utalentowanej i można by się pokusić o stwierdzenie, że to momentami jest bardziej płyta solowa Westa niż Artension, bo Kuprija jest tu mało, tak jak Staffelbacha, z kolei sekcja też za dużo do powiedzenia nie ma, a przecież to są ludzie utalentowani, co słychać było na wcześniejszych płytach.
Kiedy usunie się część „show” z Artension tak jak wielu krytyków zespołu chciało, pozostaje przekombinowane i dość przeciętne granie progresywne przemieszane z AOR, które mało komu się podobało. Prawdopodobnie dlatego też zagrali już bardziej w swoim stylu na płycie następnej.
Trudna płyta do oceny, bo nie jest ona zła, jest kilka dobrych kompozycji i momentów, ale dobra też nie jest i trochę brakuje.
Miało być Nowe Odkrycie, wyszedł Kotlet Mielony #49, wywołujący lekką zgagę.
Ocena: 6.8/10
SteelHammer
Dołączył: 15.09.2019
Liczba postów:989
Artension – Future World (2004)
Tracklista:
1. Dark Before the Dawn 03:44
2. The Day of Judgement 04:34
3. Federation 05:28
4. Tree of Knowledge 06:06
5. "Prelude" (Theme by J.S. Bach) 01:24
6. Future World 08:00
7. Close to the Sun 04:30
8. Take Me in Your Arms 05:21
9. Stand & Fight 03:55
10. I Really, Really Don't Care 02:22
11. Moonlight Sonata - 1st Movement 04:53
Rok: 2004
Gatunek: Progressive Metal
Kraj: USA
Skład:
John West - śpiew
Roger Staffelbach - gitara
Steve Di Giorgio - bas
Mike Terrana - perkusja
Vitalij Kuprij - instrumenty klawiszowe
New Discovery został przyjęty dość chłodno i furory nie zrobił, głównie z chęci dostosowania się do mniejszości, która krytykowała ich styl, a która i tak ich nie słuchała, przez co wyszła płyta dość przeciętna.
Dlatego pewnie rok później, bo w 2004 roku nakładem japońskiej wytwórni Avalon wydali jak dotąd swoją ostatnią płytę, Future World.
Przy okazji tego albumu zaszła drobna zmiana w składzie i odszedł Chown, który został zastąpiony przez sławnego Di Giorgio.
Już w otwierającym Dark Before the Dawn słychać typowe natarcie Artension, z Kuprijem szalejącym za klawiszami, do tego dochodzi prosta melodia i refren wraz ze świetnymi, choć oszczędnymi solami. To samo można powiedzieć o The Day of Judgement i w obu tych kompozycjach jest coś z Ring of Fire. Federation ma dość przeciętne zwrotki, szczególne fragmenty z narracją, ale demolują w przyspieszeniach i Kurpij z Staffelbachem dają tu niezły popis.
Tree of Knowledge ma bardzo fajny motyw klawiszowy we wstępie i fajnie to wszystko się rozwija w drugiej połowie, szkoda tylko, że zwrotki to raczej przeciętne AOR.
W tytułowym Future World bardzo fajnie jest wpleciony motyw neoklasyczny i szkoda, że kompozycja nie idzie w tym kierunku, a druga połowa bardzo roczarowuje.
Close to the Sun ma bardzo dobre sola, ale nic poza tym, Take Me In Your Arms to raczej średnia ballada. Stand & Fight może się podobać swoim lekkim rozmachem i bardzo dobrymi klawiszami, chociaż tutaj znów coś z Ring of Fire i może Boals by to lepiej zaśpiewał?
Ale dialog Kuprij/Staffelbach świetny i wielka szkoda, że taki krótki.
O ile I Really, Really Don’t Care to znów solidny popis Kuprija, tak Moonlught Sonata jest dość smutnym podsumowaniem działalności, bo ostatnie dwie płyty brzmią dość przygnębiająco, a i At Vance zagrało to lepiej.
Brzmienie nieco lepsze niż poprzednio i klawisze brzmią o wiele bardziej agresywnie, tylko tym razem bas jest nieco wycofany, ale najlepsze zagrywki Di Giorgio słychać bez problemu. Staffelbach o wiele żywszy niż poprzednio, tak samo Kuprij, chociaż można pokusić się o opinię, że ta płyta próbowała po części pogodzić New Discovery z graniem tradycyjnym dla Artension, tylko w takiej formie jak w Future World nie przekonuje zupełnie.
West też śpiewał już lepiej, ale może to po prostu kwestia samego materiału. W bardziej dynamicznych utworach brzmi świetnie, w tych wolniejszych czasami przeciętnie.
Ogólnie jednak zespół znów dał solidny pokaz, na pewno lepszy niż poprzednio, chociaż słychać, że momentami się hamują.
Album lepszy niż poprzedni, ale do najlepszych daleko.
Niedługo po wydaniu tego LP zespół się rozpadł, jednak w 2016 roku powrócił, bez sekcji rytmicznej i zaciągając w swoje szeregi drugiego gitarzystę, Chrisa Caffery, znanego chociażby z Savat Age.
Obiecują nową płytę i oby długa przerwa zaowocowała kolejnym solidnym albumem jak Machine. Albo chociaż zbliżyli się poziomem do Sacred Pathways.
Ocena: 7,1/10
SteelHammer
|