Knights of Round
#1
Knights of Round - The Book Of Awakening (2010)

[Obrazek: R-3709381-1341250046-1116.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. In A Dream (Overture) 01:41
2. Time To Go 04:49
3. Fairy Song 03:20
4. Soldier Of Sadness 04:01
5. The Stage 04:11
6. Reborn 06:13
7. The Promised Land 04:32
8. Phoenix Rising 04:12
9. Follow Me 04:10
10. In Silence 03:20
11. The Truth (Grand Finale) 05:37

Rok wydania: 2010
Gatunek: Melodic power metal
Kraj: Japonia

Skład zespołu:
Caz:nie - śpiew
Yazin - gitara, instrumenty klawiszowe
Takeyan - gitara, instrumenty klawiszowe
Kackie - gitara basowa
Kick-chang - perkusja

W zalewie niskiej wartości albumów melodic power metal z Japonii trudno jest znaleźć rzeczy warte uwagi, a dominacja GALNERYUS stawia poprzeczkę innym bardzo wysoko. KNIGHTS OF ROUND to zespół mało znany, z nie dużym dorobkiem i to jest ich druga płyta po wydanej w roku 2007 poprawnej "Eternity" poprzedzonej s/t demo z 2005 roku.
Grupa obraca się w głównym kręgu melodic power metal w typowy dla Japonii sposób, łącząc elementy europowermetalu spod znaku HELLOWEEN z neoklasyką, pewną dawką symfoniki i można ją określić jako wypadkową GALNERYUS i AZRAEL.

Taka muzyka dominuje i na tym albumie wydanym przez Black-listed Records w kwietniu 2010.
Dobrze zrobione, symfoniczne, nieco dramatyczne i pompatyczne intro to wstęp do grania bardzo zgrabnego i na wysokim poziomie wykonania, tyle że absolutnie wtórnego. Time To Go to szybki numer w stylu nagrań AZRAEL, ale z większą jeszcze dawką niemieckiego hansenowskiego metalu. Trzeba jednak zauważyć, że ta kompozycja, jak i wszystkie pozostałe są bardzo dopracowane w częściach instrumentalnych - sola są rozbudowane, a gitarzyści wykazują się sporą biegłością w swoim fachu, co zresztą w przypadku wioślarzy japońskich wcale nie dziwi.
Fairy Song to zdecydowanie kopiowanie HELLOWEEN z czasów Kiske i wychodzi to całkiem nieźle. Tym bardziej, że wokalista w stosunku do albumu poprzedniego znacznie poprawił swoje umiejętności i choć zarówno do Kiske jak i do śpiewaków japońskich z kilku konkurencyjnych zespołów mu oczywiście brakuje, to unikając zbędnych górek na całej płycie prezentuje się przyzwoicie. Melodia spokojniejszego Soldier Of Sadness bardzo dobra, z echami neoklasycznymi i typowego japońskiego melodic metal, ale są i mocniejsze akcenty, w których kompozycja nabiera powerowego charakteru.
Dalsza część albumu także bardzo solidna. Refleksyjny The Stage ładnie wsparty klawiszami i szczyptą symfoniki, ciepły i przyjemny w najlepszym stylu japońskiego melodic metalu i nosi pewne cechy nagrań REKION Syu. Reborn to wsparta masywnymi klawiszami epicka powerowa galopada na bazie neoklasycznego motywu, przemyconego jednak w dyskretny sposób i ujawniającego się najbardziej w refrenach. Kawałek zrobiony z rozmachem i energią z jaka gra GALNERYUS i jak się okazuje można się zbliżyć i do tych Mistrzów bez obaw o kompromitację. The Promised Land jest romantyczną, epicką balladą o wyraźnym połączeniu cech europejskiego i japońskiego melodic power, świetnie skonstruowaną z bardzo delikatnych partii i mocnych akcentów z dodaniem ekstatycznych wokali i solem podkreślającym główna melodię. W przemyślany sposób rozegrany jest także Phoenix Rising, przesycony energicznymi riffami i tu chyba jedyny raz można mieć pretensję do wokalisty, że trochę późno się tu rozkręca. Proste neoklasyczne ozdobniki dodają tu dodatkowego uroku. Follow Me jest surowszy, napędzany perkusją i warkoczącymi gitarami, brzmi bardzo potężnie i patetycznie, a przy tym sama melodia jest bardzo atrakcyjna. Wokalista zaśpiewał tu wyśmienicie i słychać, że taki power z turbodoładowaniem bardzo mu pasuje. Znakomita kompozycja i takiego energicznego mrocznego powera w wydaniu japońskim jest bardzo niewiele. Po tej nawałnicy dźwięków akustyczne wyciszenie w łagodnej balladzie wspieranej pianinem, która jednak jest najsłabszym ogniwem tej płyty i tu pewne miauczenie wokalisty negatywnie wpływa na odbiór tej kompozycji. Zwieńczenie w postaci The Truth (Grand Finale) to klasyczny japoński melodic power z elementami HELLOWEEN i ta kompozycja trzyma poziom, stanowiąc połączenie dynamicznych riffów i łagodnej, jasnej, optymistycznej melodii. Zespół pozwolił tu sobie także na kolejną rozbudowaną część instrumentalną, pokazując wielu grupom europejskim jak wypełnić taki fragment prostą atrakcyjną muzyką.

Jeśli pominąć pewne zastrzeżenia do wokalu to poza tym wykonanie jest na wysokim poziomie i to kompetentna i zgrana ekipa, choć bez gwiazd. Produkcja także jest solidna, brzmienie soczyste, ale czytelne przy całej tej kanonadzie dźwięków jakie zespół potrafi obruszyć na słuchacza.
Obok albumu GALNERYUS to najciekawsza pozycja z Japonii z tego gatunku, na poziomie nowego AZRAEL, a pod pewnymi względami nawet ciekawsza.
Płyta zdecydowanie bardzo dobra i warta uwagi. Może w końcu pojawił się kolejny wartościowy zespół melodic power z Japonii.


Ocena: 8.5/10

7.04.2010
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#2
Knights of Round - A Falling Blossom Will Bloom Again (2013)

[Obrazek: R-10770490-1504013476-4667.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Dreamy Nights Never Fade 07:02
2. Song of the Brave 03:59
3. Messiah in Our Heart 04:25
4. Never Ending Shining Star 05:12
5. You 04:04
6. Garden of Gold 04:14
7. Honor and Victory 04:08
8. The Disbeliever 04:20
9. The Inspiring Light 05:07
10. A Falling Blossom Will Bloom Again 11:47

Rok wydania: 2013
Gatunek: Melodic power metal
Kraj: Japonia

Skład zespołu:
Caz:nie - śpiew
Yazin - gitara, instrumenty klawiszowe
Ryusa - gitara
Caesar - gitara basowa
Juhki - perkusja


Jest to trzecia płyta KNIGHT OF ROUNDS, melodic power metalowej ekipy z Tokio, wydana przez Stay Gold w grudniu 2013.
Jak to często bywa w przypadku grup z Japonii w okresie od nagrania "The Book Of Awakening" do roku 2013 zaszły w składzie daleko idące zmiany i obok  lidera Yazina i poprzedniego wokalisty pojawili się zupełnie nowi muzycy. Muzycy tacy sobie, grający w KNIGHT OF ROUNDS taką sobie muzykę...

Przede wszystkim nastąpiła drastyczna zmiana stylu zespołu. Po prostu stoczył się on na pozycje typowego pzresłodzonego japońskiego melodic power z elementami JRocka, jaki nagrywany jest tam niemal codziennie przez tabun amatorskich zespołów i zalewa internet dziełami w formie digital lub rynek lokalny płytami CD- R własnej produkcji.
Muzyka ta, szumnie nazywana japońską odmianą melodic power, to tylko po rock z dociążonymi gitarami i ugrzecznionymi wokalistami, a wszystko brzmi prawie tak samo.
Album "A Falling Blossom Will Bloom Again" to produkt nieco tylko wyższej klasy, może dlatego, że Yazin to bardzo dobry gitarzysta. Jednak w miałkim repertuarze bardzo blado wypada reszta zespołu, w tym Caz:nie, którego błędy można było jakoś wytłumaczyć w roku 2010, ale nie w 2013, w prościutkim pop-rockowym repertuarze, złożonym z naiwnych kompozycji w stylu trywialna melodia w zwrotkach, wesoły refren , solo lub dwa zwrotka i tak dalej. A wszystko tak ograne i tak nieatrakcyjne, że po prostu szkoda czasu na głębszą tego analizę. Jeśli jakiś numer jest lepszy, to chyba tylko zbudowany na neoklasycznym po części fundamencie Honor and Victory, oczywiście cały czas mając na uwadze poziom ogólny tego wszystkiego. Dna natomiast sięgają w JRockowym songu You, choć być może japońskie nastolatki płaczą przy tym ze wzruszenia. W jakiś sposób zwraca na siebie uwagę kolos A Falling Blossom Will Bloom Again, ale tylko pod względem długości. Te melodie i te tła symfoniczne, prowadzące donikąd, rozegrało już w podobny sposób dziesiątki japońskich zespołów. Pewien plus to pompatyczny refren i gra Yazina w części instrumentalnej. Nic ponadto.

Brzmienie typowe dla podobnych japońskich produkcji, czytelne, nieco sterylne i niczym nie przykuwające uwagi.
KNIGHTS OF ROUND wtopił się w japoński pseudo-power metalowy tłum, zachowując tutaj tylko resztki dobrego stylu z 2010. W 2016 grupa nagrała jeszcze jedną płytę "The Meaning oF Life", na której ostatecznie wyzionęła artystycznego ducha w serii bliźniaczo podobnych do siebie power metalowych utworów przeznaczonych już chyba tylko dla tej grupy japońskich fanów metalu, którzy naprawdę nie stawiają stylowy melodic power żadnych wymagań.


ocena: 5/10

new 4.12.2018
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL

"Only The Strong Survive!"

Odpowiedz
#3
Knights of Round - The Meaning of Life (2016)

[Obrazek: R-12334111-1533139073-3408.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. Savior from Nowhere 05:40     
2. Parting of the Ways 03:44     
3. Heavenly 03:35     
4. Suddenly 03:03     
5. In the Rain 03:24     
6. Find a Way 04:13     
7. Eternal Life 03:15     
8. L.O.S.T. 03:07       
9. Never Ending Journey 04:50     
10. Hope in My Heart 05:40

Rok wydania: 2016
Gatunek: Melodic Power Metal
Kraj: Japonia

Skład:
Caz:nie - śpiew
Yazin - gitara, instrumenty klawiszowe
Ryusa - gitara
Caesar - bas
Rihito - perkusja


Knights of Round powraca i znów zmiana składu, odszedł Junichi i został zastąpiony przez Rihito z Valthus, w którym śpiewa nowy wokalista Concerto Moon.
Oczywiście wpływu na muzykę niemal żaden poza tym, że jest więcej metalu niż poprzednio.
 
Plusem dodatnim jest również fakt, że płyta jest krótsza i trwa 40 minut zamiast niemal 55 i to mielenia kompletnie bezbarwnego, lekko dociążonego jrocka. Powrócił za to metal 2010.
Plusem ujemnym jest to, że kompletnie go nie porzucili i że jest to kompletnie oklepany power metal. Bo jak inaczej określić Savior from Nowhere niż kopiowaniem Rhapsody of Fire i Galneryus? Z drugiej strony, na pewno to lepsze wzorce, niż to, co było poprzednio. Przynajmniej słucha się tego dobrze, ale już kopiowanie Galneryus w Parting of the Ways się dłuży strasznie, a to przecież tylko niecałe 4 minuty. To samo można powiedzieć o Heavenly i kompletnie bezbarwnym Suddenly. Wybija się tutaj In the Rain, który mimo że jest konkretnie przesłodzony i to kontynuacja płyty poprzedniej to jest to zagrane znacznie lepiej i nie wzbudza irytacji jak wytwory AD 2013. Przyjemne i rozmarzone, ale do poziomu Cyntia daleko.
Rhapsody of Fire i Galneryus spotykają się ponownie w Find a Way i część środkowa to prawdopodobnie najagresywniejszy moment na płycie i szkoda, że przy solo idzie to w kierunku bezbarwnego melodic metalu. Eternal Life to kompletnie bezsensowna próba wplatania motywu ancient, a który nie jest w żaden sposób rozwijany przez całą kompozycję a jest jedynie jako przerywnik.
W ramach ciekawostki, to Yazin i Ryusa są odpowiedzialni za „programowanie” i chyba najbardziej to słychać w L.O.S.T, gdzie odnosi się silne wrażenie, że wspomogli się automatem perkusyjnym. Sama kompozycja to słaby jrock album poprzedniego. Never Ending Journey zapowiada się świetnie i szkoda, że refren jest tak przesycony przeciętnym i wysuniętym tłem klawiszowym, bo ten oklepany, ale rozmarzony refren dobrze by się obronił, szczególnie dzięki wschodnim motywom, które nadają fajnej przestrzeni. Hope In My Heart to ewidentna próba grania pod Galneryus z czasów Vetelgyus i to słychać w ustawieniu gitar, sam utwór niestety bardzo przeciętny z fatalnym i kompletnie martwym refrenem.

Brzmienie nie powala. Na pewno jest lepsze niż plastik, jaki zaserwowali w 2013 roku, ale i tak jest bardzo miękko i słychać, kiedy wkracza automat perkusyjny. Gitary ostrzejsze, ale nadal miękkie. Caz:nie mało kto lubi, i swojego bezbarwnego stylu śpiewu nie zmienił. Najlepsza w tym wszystkim jest bardzo ładna okładka, która w pewnym stopniu kontynuuje motyw The Force of Courage Galneryus, chociaż niestety nie poziomem muzycznym.
Płyta o ligę lepsza od poprzedniego, ale materiał ograny do bólu i dłużący się, z bardzo małymi przebłyskami grania powyżej przeciętnego garażowego coverbandu szwedzkiego.
Żal, że Gauntlet nie cieszyło się taką popularnością jak oni i już nic nie nagrywa.


Ocena: 5.6/10
 
SteelHammer
Odpowiedz
#4
Knights of Round - In the Light of Hope (2019)

[Obrazek: R-15444521-1591630813-4959.jpeg.jpg]

Tracklista:
1. The Dawn of Life 01:39       
2. From Father to Son 04:30     
3. The Game of Life 04:05       
4. Fight Destiny 03:18
5. You "The Creator" 03:35     
6. Hand in Hand 04:05     
7. Mystic Eyes 03:59     
8. Before It's Too Late 05:31       
9. The Voyage 04:08     
10. Even If You'll Be Gone 04:13     
11. Anthem for Dreamers 06:53

Rok wydania: 2019
Gatunek: Melodic Power Metal
Kraj: Japonia

Skład:
Caz:nie - śpiew
Yazin - gitara, instrumenty klawiszowe
Ryusa - gitara
Caesar - bas
Rihito - perkusja


Zespół jednej płyty powraca i to w tym samym roku, w którym wylądował Galneryus.
To nie mogło skończyć się dobrze.

Oczywiście, że musi być intro. Oczywiście, że na początku musi być kompletnie patatajka w stylu From Father to Son, która znudzi nawet najmniej wybrednych słuchaczy. Naprawdę marna próba kopiowania Galneryus.
The Game of Life w refrenie to bardzo wstydliwe nagranie na poziomie kolędowania z Halfordem, chociaż może nawet bardziej bajkowe i kto wie, czy Helloween tak w przyszłości nie zagra, bo daleko to od ich ostatnich dokonań nie odbiega. Ogólnie bezsilność kompozycyjna zespołu na tej płycie jest powalająca, bo muzyką kompletnie bez jakiegokolwiek sensu jest Fight Destiny i tak samo You 'The Creator'. Coś tam grają, coś tam się dzieje, ale co i dlaczego trudno powiedzieć, a samo wspomnienie Galneryus wydaje się być obrazą majestatu. Przez samo wspomnienie człowiek czuje się brudny i ma ogromne wyrzuty sumienia.
W Mystic Eyes jest kontynuacja pomysłów z Eternal Life płyty poprzedniej, jest kompletnie bezsensownie wpleciony motyw ancient, ale tym razem chociaż coś z nim robią w solo. Chociaż może lepiej, gdyby tej kompozycji w ogóle nie było, bo to jedna z najgorszych, jakie opuściły Japonię i bardziej wstydliwe są już tylko nagrania Loudness od 1994 roku do 2000?
Znów kopiowanie wielkich w Before It's Too Late, chociaż bas ustawiony, jakby to miał być Manowar.
Może i mają pewne elementy wspólne, bo równie wielka bezsilność jak na The Final Battle, a gitara jest na poziomie E.V. Martela?
The Voyage jest żenujący i to miałki jrock z niesamowicie sztucznym, miałkim wokalistą. Próby śpiewania "romantycznie" przez Caz:nie powinny zostać zakazane ustawą, podobnie jak takie kompozycje.
Even if You'll Be Gone to próby kopiowania Azrael, z kolei Anthem For Dreamers to próba grania jak Galneryus na The Force of Courage i Ultimate Sacrifice, przemieszane z Azrael.
Żenada? Wstyd? Kompromitacja? Hańba? Cyrk? Farsa? Dramat?
Słowa zupełnie obce zespołowi jak widać, bo jednak to zagrali i nagrali.
Ale nie ma tego złego, przynajmniej pokazują, jak nie grać.
Marne pocieszenie.
I czy trzeba było to pokazywać?
Na pewno pomaga docenić to poprzednie dwa "dokonania".

Walkure Records dało im kopa, to wzięło ich Repentless. Co usłyszeli nie wiem, ale widać więcej niż na Cerebellar Rondo, bo słychać, że budżet na brzmienie poszedł większy.
Styl śpiewu Caz:nie się nieco zmienił i to chyba jego najgorsza płyta. Tak bezbarwnie, bez życia nie śpiewał nigdy, ale to, co wyczynia tutaj jest poniżej wszelkich oczekiwań, a kiedy próbuje jak śpiewać jak Akira Ishihara to brzmi to żenująco i bardziej na poziomie zapomnianego zespołu szwedzkiego czy z Zagłębia Rurhy.
Album nawet nie warty plastiku, na którym się znajduje i nadziei nie ma tu żadnej, poza jedną.
Żeby już ten zespół nic nie nagrał.
Ale pewnie nagrają, bo jak to mawiał klasyk, oni zawsze wracają...


Ocena: 2/10

SteelHammer
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości