26.05.2020, 20:33:59
Alestorm - No Grave but the Sea (2017)
Tracklista:
1. No Grave but the Sea 03:30
2. Mexico 03:10
3. To the End of the World 06:43
4. Alestorm 03:56
5. Bar ünd Imbiss 04:11
6. Fucked with an Anchor 03:27
7. Pegleg Potion 03:54
8. Man the Pumps 05:51
9. Rage of the Pentahook 03:07
10. Treasure Island 07:48
Rok wydania: 2017
Gatunek: power/folk metal
Kraj: Wielka Brytania
Skład zespołu:
Christopher Bowes - śpiew, instrumenty klawiszowe
Máté Bodor - gitara
Gareth "Gazz" Murdock - gitara basowa
Pete Alcorn - perkusja
Elliot Vernon - instrumenty klawiszowe
Elliot Vernon - instrumenty klawiszowe
oraz Goście
W 2015 Dani Evans mustruje z pirackiego okrętu ALESTORM i jego następcą zostaje znakomity gitarzysta węgierski
Máté Bodor z WISDOM. Bowes przystępuje do tworzenia nowego materiału, zaprasza sporą grupę gości grających na instrumentach kojarzonych z folk metalem i efektem jest album "No Grave but the Sea" wydany w maju 2017 przez Napalm Records.
Od razu można zauważyć spore zmiany w podejściu do stylu ALESTORM i powrót do bardziej naznaczonego elementami folkowymi grania pirackiego metalu. Brzmienie jest lżejsze, power metalowych elementów mniej, a Bowers prezentuje styl wokalny bardziej tawernowy, niż heavy/power metalowy.
Płyta zaczyna się ostrożnie od skocznego, folk melodic heavy No Grave but the Sea, numeru tytułowego i zasadniczo stanowiącego tu wizytówkę muzycznej wizji grupy (czy bardziej samego Bowesa) na rok 2017.
Tawernowy hit Mexico jest niezły, ale jakoś nie bardzo świeży w muzycznym pomyśle. Także sam Bowes nieco to wszystko przerysowuje w kierunku bawienia publiczności głosem stałego bywalca knajpy z rumem... Do podobnych numerów z wcześniejszych płyt daleko. W dłuższy To the End of the World, rozpoczynający się uroczystymi fanfarami włożono znacznie więcej wysiłku i tu jest ten epicki duch pirackich wypraw, który w przypadku ALESTORM podrywa, a podrywa tu bardzo w doskonałym refrenie! Chórki, klawisze, dodatkowe instrumenty, świetna ogólna atmosfera rodem z bardziej ponurych kawałków RUNNING WILD, słowem wreszcie coś wysokiej klasy na tej płycie!
Alestorm jest takim dosyć brutalnym songiem folk/power, który ratuje się rytmicznym refrenem i jest to trochę bliższe podejściu z roku 2014. Metalcore'we zaśpiewy jakoś wcale temu uroku nie dodają. Bar ünd Imbiss jest swojego rodzaju odpowiedzią na Nancy the Tavern Wench (ten podobny styl refrenu!), ale ta armata wypaliła ze średnio głośnym hukiem.Ten refren... No nie...
Heroiczny song pokładowy Man the Pumps jest solidny, choć lekko przyciężki. Jednak na tle raczej folkowych kawałków ma swój urok i znakomity refren z fanfarami rzecz jasna. Na pewno znakomite klawisze, bębny i bardzo dobra gra Máté Bodora, który w przekroju całego albumu niczym się tu nie wyróżnia. Trochę takie odtwórcze granie pirate metalu i jednak
Gavin Harper pozostaje najlepszym gitarzystą ALESTORM. Także semi akustyczny Fucked with an Anchor to nic specjalnego, i tego folk w barwnej turystycznej oprawie jest tu po prostu za dużo. Wioska Potiomkinowska się przypomina. Ten refren... no nie. Pegleg Potion to te grupowe przytupy w tawernie po beczce rumu i trzech beczkach piwa i skocznie jest, ale podłoga nie drży, a szyby nie wypadają. Jakoś tak za grzecznie to wyszło. Gdy wypili jeszcze jedną beczkę rumu to Rage of the Pentahook wypada już znacznie lepiej i barwniej. A heroiczna historia jakiej zabraknąć nie mogło to Treasure Island, bo co to za piraci bez Wyspy Skarbów. Jest ogólnie jednak bardziej folkowo niż epic metalowo i tak zapewne Bowes widział to podsumowanie. Pewne echa refrenu Treasure Island RUNNING WILD są jednak w refrenie słyszalne. Są tu i mocniejsze elementy o charakterze power metalowym, przyzwoite, ale ograne.
Ogólnie jest to album dla hard fanów ALESTORM i prostej folk pirackiej muzyki metalowej, gdzie element folk w opcji niemetalowych instrumentów jest ograniczony do rzeczy nieskomplikowanych, klimat zdecydowanie zabawy piratów w knajpie na lądzie. Fajnych rejsów z przygodami nie za wiele.
ocena: 7,3/10
new 26.05.2020
Máté Bodor z WISDOM. Bowes przystępuje do tworzenia nowego materiału, zaprasza sporą grupę gości grających na instrumentach kojarzonych z folk metalem i efektem jest album "No Grave but the Sea" wydany w maju 2017 przez Napalm Records.
Od razu można zauważyć spore zmiany w podejściu do stylu ALESTORM i powrót do bardziej naznaczonego elementami folkowymi grania pirackiego metalu. Brzmienie jest lżejsze, power metalowych elementów mniej, a Bowers prezentuje styl wokalny bardziej tawernowy, niż heavy/power metalowy.
Płyta zaczyna się ostrożnie od skocznego, folk melodic heavy No Grave but the Sea, numeru tytułowego i zasadniczo stanowiącego tu wizytówkę muzycznej wizji grupy (czy bardziej samego Bowesa) na rok 2017.
Tawernowy hit Mexico jest niezły, ale jakoś nie bardzo świeży w muzycznym pomyśle. Także sam Bowes nieco to wszystko przerysowuje w kierunku bawienia publiczności głosem stałego bywalca knajpy z rumem... Do podobnych numerów z wcześniejszych płyt daleko. W dłuższy To the End of the World, rozpoczynający się uroczystymi fanfarami włożono znacznie więcej wysiłku i tu jest ten epicki duch pirackich wypraw, który w przypadku ALESTORM podrywa, a podrywa tu bardzo w doskonałym refrenie! Chórki, klawisze, dodatkowe instrumenty, świetna ogólna atmosfera rodem z bardziej ponurych kawałków RUNNING WILD, słowem wreszcie coś wysokiej klasy na tej płycie!
Alestorm jest takim dosyć brutalnym songiem folk/power, który ratuje się rytmicznym refrenem i jest to trochę bliższe podejściu z roku 2014. Metalcore'we zaśpiewy jakoś wcale temu uroku nie dodają. Bar ünd Imbiss jest swojego rodzaju odpowiedzią na Nancy the Tavern Wench (ten podobny styl refrenu!), ale ta armata wypaliła ze średnio głośnym hukiem.Ten refren... No nie...
Heroiczny song pokładowy Man the Pumps jest solidny, choć lekko przyciężki. Jednak na tle raczej folkowych kawałków ma swój urok i znakomity refren z fanfarami rzecz jasna. Na pewno znakomite klawisze, bębny i bardzo dobra gra Máté Bodora, który w przekroju całego albumu niczym się tu nie wyróżnia. Trochę takie odtwórcze granie pirate metalu i jednak
Gavin Harper pozostaje najlepszym gitarzystą ALESTORM. Także semi akustyczny Fucked with an Anchor to nic specjalnego, i tego folk w barwnej turystycznej oprawie jest tu po prostu za dużo. Wioska Potiomkinowska się przypomina. Ten refren... no nie. Pegleg Potion to te grupowe przytupy w tawernie po beczce rumu i trzech beczkach piwa i skocznie jest, ale podłoga nie drży, a szyby nie wypadają. Jakoś tak za grzecznie to wyszło. Gdy wypili jeszcze jedną beczkę rumu to Rage of the Pentahook wypada już znacznie lepiej i barwniej. A heroiczna historia jakiej zabraknąć nie mogło to Treasure Island, bo co to za piraci bez Wyspy Skarbów. Jest ogólnie jednak bardziej folkowo niż epic metalowo i tak zapewne Bowes widział to podsumowanie. Pewne echa refrenu Treasure Island RUNNING WILD są jednak w refrenie słyszalne. Są tu i mocniejsze elementy o charakterze power metalowym, przyzwoite, ale ograne.
Ogólnie jest to album dla hard fanów ALESTORM i prostej folk pirackiej muzyki metalowej, gdzie element folk w opcji niemetalowych instrumentów jest ograniczony do rzeczy nieskomplikowanych, klimat zdecydowanie zabawy piratów w knajpie na lądzie. Fajnych rejsów z przygodami nie za wiele.
ocena: 7,3/10
new 26.05.2020
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"