27.02.2021, 19:31:19
Kamelot - The Black Halo (2005)
tracklista:
1.March of Mephisto 05:28
2.When the Lights Are Down 03:41
3.The Haunting (Somewhere in Time) 05:40
4.Soul Society 04:17
5.Interlude I: Dei Gratia 00:57
6.Abandoned 04:07
7.This Pain 03:59
8.Moonlight 05:10
9.Interlude II: Un assassinio molto silenzioso 00:40
10.The Black Halo 03:43
11.Nothing Ever Dies 04:45
12.Memento Mori 08:54
13.Interlude III: Midnight - Twelve Tolls for a New Day 01:21
14.Serenade 04:33
8.Moonlight 05:10
9.Interlude II: Un assassinio molto silenzioso 00:40
10.The Black Halo 03:43
11.Nothing Ever Dies 04:45
12.Memento Mori 08:54
13.Interlude III: Midnight - Twelve Tolls for a New Day 01:21
14.Serenade 04:33
rok wydania: 2005
gatunek: progressive melodic metal
kraj: USA
skład zespołu:
Roy Khan - śpiew
Thomas Youngblood - gitara
Glenn Barry - gitara basowa
Casey Grillo - perkusja
oraz
Michael Rodenberg- instrumenty klawiszowe
Sascha Paeth - gitara
"The Black Halo" to album stanowiący logiczną w sferze opowiadanej historii kontynuację "Epica", nagrany w tym samym składzie i z takim samym niemieckim wsparciem jak "Epica". Wydany tym razem przez Steamhammer w marcu 2005 premierę miał jednak w Japonii już w lutym (Nexus), zapewne dlatego, że w tym kraju grupa uzyskała w krótkim czasie status niemal kultowy.
Rozmiłowani w często przesłodzonym i ugładzonym melodic power Japończycy mogli się jednak poczuć zaskoczeni słysząc coś innego niż na "Epica" - koncept ponury, mroczny, miejscami przytłaczający i zdecydowanie progresywny.
March of Mephisto z dodatkowymi brutalnymi wokalami Shagratha z DIMMU BORGIR (w roli Mefistofelesa) jest bardzo dla tego albumu znamienny i jasno wyznacza muzyczny kierunek jakim tu konsekwentnie podążają.
Jest oczywiście bardziej przystępnie w rozległych melodyjnych fragmentach When the Lights Are Down, ale to tylko refreny, swoiste kontrapunkty dla grania posępnego i to posępnego w progresywnym i modern stylu. Tak progresywnych partii klawiszowych w KAMELOT jeszcze nigdy nie było i dla wielu oczekujących czegoś bardziej przystępnego są one trudne do strawienia. Melodie są także nieraz trudne jak w The Haunting (Somewhere in Time) ale na pewno nie dla Khana, który w takich melodiach o cechach progresywnych czuje się wybornie od czasów CONCEPTION. Te utwory są dodatkowo wzbogacone o nieodzowne partie pobocznie rozpisane na role, także żeńskie (tu Simone Simons z EPICA). Soul Society, jedna z prostszych kompozycji bardziej nawiązujących do stylu "Epica" jest swoistym punktem wytchnienia przez dalszym brnięciem przez progresywny mrok części centralnej albumu po łagodnym, ale raczej niczego do muzyki nie wnoszącym Abandoned. Realny mrok rozpoczyna się w This Pain i kontynuowany jest bardziej poetycko potraktowanym Moonlight. Takie jakieś mało przykuwające uwagę są te kompozycje, gładkie i wypolerowane dodatkowo w procesie produkcji, ale jakby rutynowe. Co gorsza miejscami zupełnie przesuwające punkt ciężkości w kierunku progressive rocka, tak, rocka, w modernistycznym stylu. Modernistycznie i progresywnie jest jeszcze bardziej w The Black Halo i Nothing Ever Dies (tu akurat jeden z "jaśniejszych", bardziej przystępnych refrenów) i kulminacja następuje w Memento Mori, gdzie znowu pojawia się i Shagrath i Mari Youngblood jako Helena. I takie bezbarwne melodic progressive zakończenie w ramach Serenade. Samo brzmienie ratuje trochę od ogólnej powszedniości muzyki i Sascha Paetch po raz kolejny dokonał swoistego cudu, lekko zmieniając ustawienia suwaków na odcienie głębokiej klarownej szarości i modern przenikanie planów.
Do power metalu ta płyta nie wnosi niczego, bo power metalu tu nie ma, do metalu progresywnego w melodyjnej odmianie także niedużo, bo to po prostu dobra, zachowawcza muzyka ekipy doświadczonej, ale mało tym razem odkrywczej. W warstwie lirycznej opowieść zgrabna i spójna, muzycznie jednak kolejny album zazwyczaj przeceniany ponad miarę wśród tych, którzy jako fani grania progresywnego uważają się za kogoś lepszego, bez refleksji na tym czego słuchają.
ocena 7/10
new 27.02.2021
Rozmiłowani w często przesłodzonym i ugładzonym melodic power Japończycy mogli się jednak poczuć zaskoczeni słysząc coś innego niż na "Epica" - koncept ponury, mroczny, miejscami przytłaczający i zdecydowanie progresywny.
March of Mephisto z dodatkowymi brutalnymi wokalami Shagratha z DIMMU BORGIR (w roli Mefistofelesa) jest bardzo dla tego albumu znamienny i jasno wyznacza muzyczny kierunek jakim tu konsekwentnie podążają.
Jest oczywiście bardziej przystępnie w rozległych melodyjnych fragmentach When the Lights Are Down, ale to tylko refreny, swoiste kontrapunkty dla grania posępnego i to posępnego w progresywnym i modern stylu. Tak progresywnych partii klawiszowych w KAMELOT jeszcze nigdy nie było i dla wielu oczekujących czegoś bardziej przystępnego są one trudne do strawienia. Melodie są także nieraz trudne jak w The Haunting (Somewhere in Time) ale na pewno nie dla Khana, który w takich melodiach o cechach progresywnych czuje się wybornie od czasów CONCEPTION. Te utwory są dodatkowo wzbogacone o nieodzowne partie pobocznie rozpisane na role, także żeńskie (tu Simone Simons z EPICA). Soul Society, jedna z prostszych kompozycji bardziej nawiązujących do stylu "Epica" jest swoistym punktem wytchnienia przez dalszym brnięciem przez progresywny mrok części centralnej albumu po łagodnym, ale raczej niczego do muzyki nie wnoszącym Abandoned. Realny mrok rozpoczyna się w This Pain i kontynuowany jest bardziej poetycko potraktowanym Moonlight. Takie jakieś mało przykuwające uwagę są te kompozycje, gładkie i wypolerowane dodatkowo w procesie produkcji, ale jakby rutynowe. Co gorsza miejscami zupełnie przesuwające punkt ciężkości w kierunku progressive rocka, tak, rocka, w modernistycznym stylu. Modernistycznie i progresywnie jest jeszcze bardziej w The Black Halo i Nothing Ever Dies (tu akurat jeden z "jaśniejszych", bardziej przystępnych refrenów) i kulminacja następuje w Memento Mori, gdzie znowu pojawia się i Shagrath i Mari Youngblood jako Helena. I takie bezbarwne melodic progressive zakończenie w ramach Serenade. Samo brzmienie ratuje trochę od ogólnej powszedniości muzyki i Sascha Paetch po raz kolejny dokonał swoistego cudu, lekko zmieniając ustawienia suwaków na odcienie głębokiej klarownej szarości i modern przenikanie planów.
Do power metalu ta płyta nie wnosi niczego, bo power metalu tu nie ma, do metalu progresywnego w melodyjnej odmianie także niedużo, bo to po prostu dobra, zachowawcza muzyka ekipy doświadczonej, ale mało tym razem odkrywczej. W warstwie lirycznej opowieść zgrabna i spójna, muzycznie jednak kolejny album zazwyczaj przeceniany ponad miarę wśród tych, którzy jako fani grania progresywnego uważają się za kogoś lepszego, bez refleksji na tym czego słuchają.
ocena 7/10
new 27.02.2021
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"