10.09.2021, 22:35:28
Seven Spires - Gods of Debauchery (2021)
Tracklista:
1. Wanderer’s Prayer 01:42
2. Gods of Debauchery 06:46
3. The Cursed Muse 04:19
4. Ghost of Yesterday 03:53
5. Lightbringer 03:03
6. Echoes of Eternity 05:13
7. Shadow on an Endless Sea 05:10
8. Dare to Live 04:44
9. In Sickness, in Health 04:21
10. This God Is Dead 10:37
11. Oceans of Time 04:19
12. The Unforgotten Name 05:26
13. Gods Amongst Men 04:10
14. Dreamchaser 05:40
15. Through Lifetimes 04:13
16. Fall with Me 04:00
Rok wydania: 2021
Gatunek: Symphonic/Progressive Power Metal/Melodic Extreme Metal
Kraj: USA
Skład:
Adrienne Cowan - śpiew, instrumenty klawiszowe
Jack Kosto - gitara
Peter de Reyna - bas
Chris Dovas - perkusja
Tracklista:
1. Wanderer’s Prayer 01:42
2. Gods of Debauchery 06:46
3. The Cursed Muse 04:19
4. Ghost of Yesterday 03:53
5. Lightbringer 03:03
6. Echoes of Eternity 05:13
7. Shadow on an Endless Sea 05:10
8. Dare to Live 04:44
9. In Sickness, in Health 04:21
10. This God Is Dead 10:37
11. Oceans of Time 04:19
12. The Unforgotten Name 05:26
13. Gods Amongst Men 04:10
14. Dreamchaser 05:40
15. Through Lifetimes 04:13
16. Fall with Me 04:00
Rok wydania: 2021
Gatunek: Symphonic/Progressive Power Metal/Melodic Extreme Metal
Kraj: USA
Skład:
Adrienne Cowan - śpiew, instrumenty klawiszowe
Jack Kosto - gitara
Peter de Reyna - bas
Chris Dovas - perkusja
Długo nie trzeba było czekać i zaledwie rok po premierze poprzedniej pojawia się kolejna płyta, w niezmienionym składzie, ale wzbogaconym o gości i ponownie nakładem Frontiers Records z premierą wyznaczoną na 10 września 2021 roku.
Trzecia płyta... Test, czy zespół ma jeszcze coś wartościowego do powiedzenia, czy może jednak powinien rozważyć zakończenie działalności.
Oczywiście album był promowany i w singlach i teledyskach można było usłyszeć około 30 minut, co już dawało pewien niepokojący obraz, który znalazł potwierdzenie w całości.
Poza melodyjnym i eleganckim symphonic power metalem, którego jest niestety mało, dodał do wszystkiego DIMMU BORGIR, BAL-SAGOTH, więcej MAYAN i EPICA, TRISTANIA, AMARANTHE, które brzmi tragicznie w Lightbringer i to jest utwór kompletnie nietrafiony nawet na radiowy singiel dla nastolatek.
Gods of Debauchery może jest i dobre w opcji agresywnie podanego melodic death metalu ocierającego się o symphonic black, w którym Cowan wykorzystuje swoje doświadczenie z YASS-WADDAH, podobnie The Cursed Muse, ale tutaj kontrastowy refren jest znacznie ciekawszy, podobnie jak realizacja instrumentalna i orkiestracje, które są godne podziwu.
Przepięknie za to wypada Ghost of Yesterday, perfekcyjnie nawiązujący tematycznie do najbardziej udanych utworów z debiutu i albumu poprzedniego. Echa MYRATH, EPICA i IGNEA obecne, ale zrealizowane na bardzo wysokim poziomie. Ponownie motyw ancient w Echoes of Eternity, ale to już było w IGNEA, EPICA, i MYRATH też zrealizowało to lepiej, refren niestety nie porywa.
Ostry wstęp w stylu CRADLE OF FILTH Shadow on an Endless Sea zwiastuje coś ostrzejszego i agresywniejszego, ale to znów kontrasty, które niezbyt do siebie pasują i wrażenie robi jedynie realizacja, szczególnie basowy shred. Klasyczny MDM z regionów CHILDREN OF BODOM i KALMAH pomieszany z SINERGY w Dare to Live prezentuje się o wiele ciekawiej (szczególnie autentyzm na miarę SERENITY IN MURDER) na tle niepotrzebnej brutalizacji, próbującej maskować brak pomysłów i tutaj połączenie przeciwieństw wypada bardzo dobrze, ale tym razem solo gitarowe niestety mało interesujące.
Jeśli komuś brakowało WITHIN TEMPTATION (czy jak kto woli TRISTANIA z czasów Rubicon, nawet motyw podobny), to jest w poprawnym In Sickness, In Health.
10 minut This God is Dead to KAMELOT lat późniejszych i gościnnie zaśpiewał tutaj Roy Khan, który oczywiście jest jak zwykle w formie. Do tego jeszcze EPICA i tradycyjne dla takich kolosów partie extreme melodic metalowe, które nie zaskakują, szczególnie druga połowa w stylu WINTERHORDE. Jest poprawnie, ale gdyby było krócej, to może by wyszło to lepiej, jak wyborny Oceans of Time z bardzo dobrym, tradycyjnym refrenem, ale podkreślającym walory całego zespołu i wspaniale eksponujący nie tylko demolujący głos Adrienne Cowan, ale i idealną współpracę z orkiestracjami. Może i jest to EPICA z czasów Consign to Oblivion przemieszana z tradycyjnym power metalem, ale grają to naprawdę przekonująco i z pasją.
The Unforgotten Name to STORMLORD i duet wokalny, nostalgiczny klimat jest ujmujący i rozmach jest tu ogromny, prezentuje się to znacznie lepiej od kolosalnego punktu kulminacyjnego albumu, które właśnie powinien dostarczyć takich emocji. Dalszy ciąg ciągot do muzyki ekstremalnej obecny jest w Gods Amongst Men, który od strony realizacji robi wrażenie, ale to nie jest potęga WINTERHORDE.
Tak, eklektyzm na tym albumie jest potworny i brak zdecydowania, co mają grać rzutuje na całość niestety negatywne, szczególnie, że w ramach muzyki ekstremalnej nie prezentują sobą zbyt wiele ciekawego i czym dokładnie jest Dreamchaser nie wiem. To na pewno coś nowego i eksperyment zagrany bardzo umiejętnie, ale nie wiem, czy bym chciał słuchać tego więcej, szczególnie, kiedy do mieszaniny progressive power metalu i extreme dodają rock. Ten utwór to cały album w pigułce - trudno stwierdzić, co się słyszy, ale na pewno stoją za tym ludzie utalentowani. Co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości, bo Cowan to obecnie jedna z najlepszych i najbardziej wszechstronnych wokalistek, sekcja rytmiczna grają jak nadludzie, i tylko Kosto momentami wydaje się za tym nie nadążać, dając czasami skromne i nijakie popisy gitarowe.
Bo i czym jest Fall with Me jak nie bardzo tradycyjną i standardową do bólu balladą?
Tym razem mixu i masteringu osobiście dopilnował sam Sascha Paeth i oczywiście, że brzmi to idealnie i to jest jedyna rzecz, poza stroną techniczną utworów, którą można zdecydowanie pochwalić.
Egzamin trzeciej płyty SEVEN SPIRES zdało, ale ledwo i jednak rozczarowało. To jest powtórka z debiutu i powielenie dokładnie tych samych błędów, gdzie zespół nie poszedł niestety w jakość, tylko w ilość i wyszła płyta okrutnie nierówna, synkretyczna, ale i niestety bez tak morderczej garści killerów jak debiut, nie mówiąc już o krótszej, ale znacznie równiejszej płycie poprzedniej.
Tutaj trudno nawet powiedzieć, do kogo ta płyta ma być skierowana, skoro materiał to metalowy kalejdoskop, w którym dla każdego będzie wszystkiego za mało, w tym i fanów grupy.
Może gdyby dopracować niektóre kompozycje, mniej udane usunąć i album skrócić, to by była z tego płyta nieznacznie gorsza od pierwszego albumu, tymczasem jest najsłabszy album grupy, który budzi bardzo mieszane uczucia i może zmęczyć.
Dobry, ale to raczej z powodu wykonania niż wartości kompozycyjnej.
Ocena: 7/10
SteelHammer