14.03.2024, 21:09:04
Ironbound - Serpent's Kiss (2024)
tracklista:
1.Doomsday to Come 05:00
2.Holy Sinners 04:00
3.Serpent's Kiss 06:16
4.The Destroyer of Worlds 07:45
5.The New Dawn 04:35
6.Forefathers' Rites 04:41
7.Vale of Tears 05:32
8.The Healer of Souls 08:50
rok wydania: 2024
gatunek: heavy metal
kraj: Polska
skład zespołu:
Łukasz Krauze - śpiew
Michał Halamoda - gitara
Krzysztof Całka - gitara
Zbigniew Bizoń - gitara basowa
Adam Całka - perkusja
IRONBOUND w niezmienionym składzie ponownie w barwach polskiej wytwórni Ossuary Records z Warszawy przedstawi 16 marca swój drugi album.
Był tradycyjny heavy metal i jest tradycyjny heavy i IRONBOUND to jeden z przedstawicieli tej nielicznej grupy polskiego heavy metalu klasycznego, który się nagle nie brutalizuje, ani nie przechodzi na jednoznaczne pozycje radiowej komercji. W sumie też w tym co grają nie zrobili ani kroku naprzód, ani wstecz. Typowe riffy, sprawnie odegrane znane i mniej znane, ale nie oryginalne motywy i te samy zalety i wady wokalu Łukasza Krauze. No, raczej występ w The New Dawn trudno jest mu zaliczyć do udanych. Brylują gitarzyści, zwłaszcza Michał Halamoda w finezyjnie zakręconych solach niemal wszystkich kompozycji i to dobrze wpływa na odbiór realnie średniej klasy kompozycyjnej takich numerów jak Doomsday to Come, Serpent's Kiss.
Gdy coś tam się miejscami pojawia z muzycznej teki IRON MAIDEN (skromnie co prawda), to jest całkiem przyjemne w Holy Sinners - niby proste, ale wciąga i buja jak należy w heroicznym stylu. Długi The Destroyer of Worlds jako classic bojowy heavy metal wypada jakoś ogólnie blado, czeka się tu na jakieś bardziej interesujące rozwinięcie, ale mamy tylko umiarkowanie poetycką partię w instrumentalnym, wolniejszym, dostojnym stylu. Żwawiej i z ciekawszymi ozdobnikami gitarowymi grają w Forefathers' Rites, a potem jeszcze lepiej w gitarowo rozegranym wzorcowo szybkim i bojowym Vale of Tears. Gdyby tak jeszcze lepiej to uwypuklili w refrenie, to byłby taki killer z echami bardzo wczesnego IRON MAIDEN w ogólnej motoryce. No i sola wyborne po raz kolejny, także w unisono i w dialogach. No, a na koniec odważyli się na takiego epickiego mini kolosa na dziewięć minut z ładnym onirycznym rozpoczęciem z pięknym metalicznym basem i łagodną nostalgicznie sentymentalną narracją. Potem heavy metal dostojnie rozbujany w angielskim stylu i w końcu The Healer of Souls rozpędza się i nabiera dramatyzmu. Bardzo dużo w tym zespole znaczą gitarzyści. Ileż oni tu włożyli pasji i staranności aranżacyjnej! Mnóstwo.
Wydaje się, że ta muzyka zabrzmiałaby lepiej, gdyby robiący mastering po raz drugi Daniel Arendarski dociążył nieco gitary. Jakoś często taka bojaźń w tym zakresie panuje w przypadku polskich realizatorów tradycyjnego heavy metalu i to jest taki nieco bardziej sterylny sound europejski heavy z lat 80tych. Czasem lepiej, gdy gitary gniotą, niż gdy świdrują.
Dobre, bo polskie? Dobre, bo po prostu dobre, ale tylko dobre w reprezentowanej kategorii. Nadal Legion Włoski, ale już z wyższej półki niż poprzednio.
ocena: 7,6/10
new 14.03.2024
Przedpremierowa recenzja dzięki uprzejmości wytwórni Ossuary Records
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"