19.06.2018, 17:01:53
Domine - Emperor of the Black Runes (2003)
Tracklista:
1. Overture Mortale (Intro) 01:09
2. Battle Gods 04:58
3. Arioch, The Chaos Star 05:06
4. The Aquilonia Suite Part I 11:01
5. The Prince in the Scarlet Robe 06:53
6. Icarus Ascending 06:29
7. The Song of the Swords 05:41
8. The Sun of the New Season 08:41
9. True Believer 05:58
10. The Forest of Light 03:28
Rok wydania: 2003
Gatunek: Epic heavy/melodic power metal
Kraj: Włochy
Skład zespołu:
Adolfo "Morby" Morbiducci - śpiew
Enrico Paoli - gitara
Riccardo Paoli - bas
Stefano Bonini - perkusja
Riccardo Iacono - instrumenty klawiszowe
Ocena: 8.5/10
5.12.2007
Tracklista:
1. Overture Mortale (Intro) 01:09
2. Battle Gods 04:58
3. Arioch, The Chaos Star 05:06
4. The Aquilonia Suite Part I 11:01
5. The Prince in the Scarlet Robe 06:53
6. Icarus Ascending 06:29
7. The Song of the Swords 05:41
8. The Sun of the New Season 08:41
9. True Believer 05:58
10. The Forest of Light 03:28
Rok wydania: 2003
Gatunek: Epic heavy/melodic power metal
Kraj: Włochy
Skład zespołu:
Adolfo "Morby" Morbiducci - śpiew
Enrico Paoli - gitara
Riccardo Paoli - bas
Stefano Bonini - perkusja
Riccardo Iacono - instrumenty klawiszowe
Choć trylogia o Elricu Of Melnibone zakończyła się albumem "Stormbringer Rules", DOMINE i na tej kolejnej płycie wydanej najpierw listopadzie w Japonii przez Avalon, nie zrezygnował z tematyki magii i miecza, podanej w klasycznej dla grupy formie.
Mozartowskie intro nie jest wstępem do grania neoklasycznego i DOMINE rozpoczyna swoją bitwę typowym dla siebie szybkim otwieraczem "Battle Gods".
Tradycyjnie też wszystko rozkręca się w epickim refrenie z doskonałymi wokalami Morbiego, no i symfonicznie jest też, choć z pewnością najmocniejszy akcent to wyborne solo gitarowe Paoli. Na tej płycie Paoli ten element bardzo przemyślał i jest to niezwykle dopracowane. Czuć też, że rozmach epicki jest tu mieszany z grą szybką wchodzącą w speed power, jak w początku "Arioch, The Chaos Star". Tym razem mamy próbkę grania ala IRON MAIDEN z lat 80tych i można nawet powiedzieć, że Morbiducci śpiewa bardzo podobnie jak Dickinson.
Tym razem płyta ma dwa punkty ciężkości, dwa centra wokół których opowieść się rozwija. Pierwszym jest "The Aquilonia Suite Part I" trwający ponad 11 minut epicki kolos, gdzie zespół wytoczył swoje najcięższe działa i spiął stalową klamrą wszystko - poczynając od dostojnego symfonicznego wstępu, poprzez wyładowaną emocjami część epicką w najlepszej heavy metalowej tradycji VIRGIN STEELE, powerowy atak ponownie z pierwiastkami IRON MAIDEN oraz gotyckie chóry i stylowy włoski melodic power metal. Utwór bardzo długi, a praktycznie nie ma tu ani sekundy nudy i wyczekiwania przejścia do kolejnego motywu. Znakomita rzecz, lekko przyćmiewająca niemal równie udany "The Prince in the Scarlet Robe", naładowanego pianiem i organami. Tu jednak lekko przegięli ze zbyt ugładzonym refrenem, tym bardziej jeśli zestawić go z mocarną melodią przewodnią. Tu już Morby śpiewa wyłącznie jak Morby i na szczęście nie jest podobny do nikogo innego. W tym i nie tylko w tym utworze na tej płycie udowadnia swoją niepodważalnie silną pozycję wśród wokalistów z kręgu epic metal. Wszędzie tam, gdzie to możliwe jest eksponowany i prowadzi całość kompozycji, przy czym w tym utworze słychać to szczególnie. Jeśli do tego momentu album można uznać za bardzo dobry, to dalej robi się jeszcze ciekawiej. W "Icarus Ascending" grupa przedstawia własną epicką wersję opowieści o Ikarze, co ciekawie także mającą wiele wspólnego ze stylistyką IRON MAIDEN z czasów gdy nagrywali swój "Lot Ikara". Tu jeden jedyny raz na tym LP trafiło się nieciekawe, pozbawione zupełnie stosownego dramatyzmu solo gitarowe. Za to akustyczne podkłady pod śpiew Morbiducciego i pogłosy wypadają znakomicie. The "Song of the Swords" jest po prostu graniem pod IRON MAIDEN. No jest i temu zaprzeczyć trudno, ale tak epicko i rycersko IRON MAIDEN też nie grał zbyt często. Ten utwór, stosunkowo mało rozbudowany, jeśli nie liczyć fantastycznej celtyckiej solówki gitarowej na fundamencie dudniącego basu, jest godnym wstępem do drugiego punktu ciężkości w postaci "The Sun of the New Season". Pełna rozmachu kompozycja epicka z wykorzystaniem duetu wokalnego, gdzie głos żeński to Leanan Sidhe. Wszystko jest tu zrobione niemal bezbłędnie, tyle że Morby jednak tą panią zupełnie przyćmiewa. Nie chcę przez to powiedzieć, że śpiewa ona źle, niemniej jakby tego elementu epickiego w jej wykonaniu zabrakło. Koniecznie odnotować trzeba kolejne wypieszczone solo gitarowe. "True Believer" jest kontynuacją grania z poprzedniego utworu - pełnego epickości podanej tym razem na sporej szybkości i z pewnymi połączeniami nieco nietypowymi - bo takim jest niemiecki hansenowski pęd i zaśpiewy Morbiego pod DeFeisa z VIRGIN STEELE.
No i to solo po raz kolejny wyśmienite.
Na koniec po wielkiej dawce klasycznego metalowego grania spokojne akustyczne zakończenie historii w postaci "The Forest of Light".
Until I found Tanelorn
And a new man was born
Now I live in Tanelorn
And a new life is born
Morby bezbłędny, gitarowo Paoli wymiata, klawisze wysmakowane i symfoniczne, sekcja rytmiczna wpasowana wybornie, tym razem bez zagłuszania czegokolwiek. Brzmienie wystarczająco ciężkie i jeśli można je porównać, to realizacja przypomina Marriage VIRGIN STEELE.
Czołowy zespół europejski epic power i heavy grania.
Tak, DOMINE udowadnia to po raz kolejny.
Tradycyjnie też wszystko rozkręca się w epickim refrenie z doskonałymi wokalami Morbiego, no i symfonicznie jest też, choć z pewnością najmocniejszy akcent to wyborne solo gitarowe Paoli. Na tej płycie Paoli ten element bardzo przemyślał i jest to niezwykle dopracowane. Czuć też, że rozmach epicki jest tu mieszany z grą szybką wchodzącą w speed power, jak w początku "Arioch, The Chaos Star". Tym razem mamy próbkę grania ala IRON MAIDEN z lat 80tych i można nawet powiedzieć, że Morbiducci śpiewa bardzo podobnie jak Dickinson.
Tym razem płyta ma dwa punkty ciężkości, dwa centra wokół których opowieść się rozwija. Pierwszym jest "The Aquilonia Suite Part I" trwający ponad 11 minut epicki kolos, gdzie zespół wytoczył swoje najcięższe działa i spiął stalową klamrą wszystko - poczynając od dostojnego symfonicznego wstępu, poprzez wyładowaną emocjami część epicką w najlepszej heavy metalowej tradycji VIRGIN STEELE, powerowy atak ponownie z pierwiastkami IRON MAIDEN oraz gotyckie chóry i stylowy włoski melodic power metal. Utwór bardzo długi, a praktycznie nie ma tu ani sekundy nudy i wyczekiwania przejścia do kolejnego motywu. Znakomita rzecz, lekko przyćmiewająca niemal równie udany "The Prince in the Scarlet Robe", naładowanego pianiem i organami. Tu jednak lekko przegięli ze zbyt ugładzonym refrenem, tym bardziej jeśli zestawić go z mocarną melodią przewodnią. Tu już Morby śpiewa wyłącznie jak Morby i na szczęście nie jest podobny do nikogo innego. W tym i nie tylko w tym utworze na tej płycie udowadnia swoją niepodważalnie silną pozycję wśród wokalistów z kręgu epic metal. Wszędzie tam, gdzie to możliwe jest eksponowany i prowadzi całość kompozycji, przy czym w tym utworze słychać to szczególnie. Jeśli do tego momentu album można uznać za bardzo dobry, to dalej robi się jeszcze ciekawiej. W "Icarus Ascending" grupa przedstawia własną epicką wersję opowieści o Ikarze, co ciekawie także mającą wiele wspólnego ze stylistyką IRON MAIDEN z czasów gdy nagrywali swój "Lot Ikara". Tu jeden jedyny raz na tym LP trafiło się nieciekawe, pozbawione zupełnie stosownego dramatyzmu solo gitarowe. Za to akustyczne podkłady pod śpiew Morbiducciego i pogłosy wypadają znakomicie. The "Song of the Swords" jest po prostu graniem pod IRON MAIDEN. No jest i temu zaprzeczyć trudno, ale tak epicko i rycersko IRON MAIDEN też nie grał zbyt często. Ten utwór, stosunkowo mało rozbudowany, jeśli nie liczyć fantastycznej celtyckiej solówki gitarowej na fundamencie dudniącego basu, jest godnym wstępem do drugiego punktu ciężkości w postaci "The Sun of the New Season". Pełna rozmachu kompozycja epicka z wykorzystaniem duetu wokalnego, gdzie głos żeński to Leanan Sidhe. Wszystko jest tu zrobione niemal bezbłędnie, tyle że Morby jednak tą panią zupełnie przyćmiewa. Nie chcę przez to powiedzieć, że śpiewa ona źle, niemniej jakby tego elementu epickiego w jej wykonaniu zabrakło. Koniecznie odnotować trzeba kolejne wypieszczone solo gitarowe. "True Believer" jest kontynuacją grania z poprzedniego utworu - pełnego epickości podanej tym razem na sporej szybkości i z pewnymi połączeniami nieco nietypowymi - bo takim jest niemiecki hansenowski pęd i zaśpiewy Morbiego pod DeFeisa z VIRGIN STEELE.
No i to solo po raz kolejny wyśmienite.
Na koniec po wielkiej dawce klasycznego metalowego grania spokojne akustyczne zakończenie historii w postaci "The Forest of Light".
Until I found Tanelorn
And a new man was born
Now I live in Tanelorn
And a new life is born
Morby bezbłędny, gitarowo Paoli wymiata, klawisze wysmakowane i symfoniczne, sekcja rytmiczna wpasowana wybornie, tym razem bez zagłuszania czegokolwiek. Brzmienie wystarczająco ciężkie i jeśli można je porównać, to realizacja przypomina Marriage VIRGIN STEELE.
Czołowy zespół europejski epic power i heavy grania.
Tak, DOMINE udowadnia to po raz kolejny.
Ocena: 8.5/10
5.12.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"