20.06.2018, 09:09:39
Emerald - Re-Forged (2010)
Tracklista:
1. The Wanderer 07:17
2. The Last Legion 04:11
3. Pipes Are Calling 06:00
4. Where's Your God 06:38
5. Alteration 04:38
6. Secret Agenda 07:12
7. The One 06:31
8. Witches Tower 05:04
9. Winterlude 01:39
10. Until My Winter Comes 03:35
11. Mark Of The Beast 04:10
12. Mutiny 09:06
Rok wydania: 2010
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: Szwajcaria
Skład zespołu:
Thomas Winkler - śpiew
Michael Vaucher - gitara
Manuel Werro - gitara
Adriano Troiano - bas
Alex Spicher - perkusja
Thomas Vaucher - instrumenty klawiszowe
Ocena: 8.2/10
20.11.2010
Tracklista:
1. The Wanderer 07:17
2. The Last Legion 04:11
3. Pipes Are Calling 06:00
4. Where's Your God 06:38
5. Alteration 04:38
6. Secret Agenda 07:12
7. The One 06:31
8. Witches Tower 05:04
9. Winterlude 01:39
10. Until My Winter Comes 03:35
11. Mark Of The Beast 04:10
12. Mutiny 09:06
Rok wydania: 2010
Gatunek: Heavy/Power Metal
Kraj: Szwajcaria
Skład zespołu:
Thomas Winkler - śpiew
Michael Vaucher - gitara
Manuel Werro - gitara
Adriano Troiano - bas
Alex Spicher - perkusja
Thomas Vaucher - instrumenty klawiszowe
Zapewne jest to najważniejszy zespół ze Szwajcarii, obracający się w sferze heavy metalu, zbliżonego do true grania epicko rycerskiego, a jeśli nie najważniejszy, to z największym dorobkiem obok bardziej folkowego EXCELSIS rzecz jasna. Jakiś czas od wydania w 2007 poprzedniego albumu było o nich cicho, potem nastąpiły zmiany w składzie, pojawił się nowy wokalista, Thomas Winkler i nowy gitarzysta oraz zapowiedź nowej płyty. Ukazała się ona w końcu w listopadzie 2010 a wydawcą jest Pure Steel Records.
Panowie popracowali solidnie, bo to aż prawie 70 minut grania, które nadal jest metalem prawdziwym i klasycznym.
Pogrywają ostro. No ostro i mocno jest w "The Wanderer" i jest tu w zasadzie heavy power bardziej typowy dla USA niż Europy. To siedem minut grania nieubłaganego, rycerskiego i może nawet za długo to trwa. Tu się nie dzieje aż tyle, aby to do tego stopnia rozciągać w czasie. Takie długie granie jednak chyba im pasuje, bo "Secret Agenda" to też jest siedem minut.
No ostro pogrywają i ten nowy wokalista, Thomas Winkler, nad tym wszystkim panuje. No brawa dla niego i tego pełnego ekspresji głosu. Okrzyki ekstatyczne, wyborne, frazowanie bardzo ciekawe i ten pan ma parę w płucach. No i jest tu Peck.Nieubłagane ataki gitarowe w szybkim tempie, potem wolniej i romantyczniej i tego było potrzeba, bo ta dawka heavy power grania jest potężna.
Zaskakują na plus. Zaskakują, bo na koniec jeszcze mamy aż 9 minut epickiego metalu z morzem w tle i ta opowieść, zaśpiewana głosem bardzo męskim, jest naprawdę piękna. To się rozwija bardzo ładnie, nawet i symfoniczne wstawki są ze smakiem dobrane, jest tu miejsce na dumne solo i dzwony w tle oraz na muzykę organową. Nie ma piratowania w stylu RUNNING WILD, to inna muzyka i jak widać temat można potraktować bez beczki rumu i tawerny. Trudno, żeby wszystkie kompozycje były na tak wysokim poziomie i "The Last Legion" to takie granie co najwyżej dobre w głównym nurcie rycerskiego heavy power, podobnie jak dziwnie pozbawiony mocy "Alteration", który tu, poza stroną wokalną, niczym nie imponuje. Na pewno nie pasuje do całości rockowy "Until My Winter Comes", zagrany i za ostro i z drugiej strony za wesoły do całości muzycznej propozycji "Re-Forged". "Mark Of The Beast" to taki powrót do lat 80-tych faktycznie. Coś z IRON MAIDEN, coś z grania amerykańskiego. Wyszło to nawet dobrze i tu jest też jakby najwięcej z tego, co ten zespół grał poprzednio.
Do najbardziej udanych kompozycji, gdzie zresztą nieco luzują w tym porażającym, gitarowym ataku, należy wzniosły, epicki song "Pipes Are Calling". Ten uroczysty klimat tworzą tu wielogłosowe harmonie wokalne z udziałem gości. Tych pojawiło się na tym albumie kilku - Sean Peck (CAGE), Damir Eskic, Mike Steel i Mike Sifringer. Ich udział nie jest może bardzo znaczący, ale tam, gdzie się pojawiają, jest bardzo ciekawie. Modny od kilku lat orientalny motyw "starożytny" pojawia się i na tym albumie w postaci wątku głównego w ciężkim, mocnym heavy powerowym "Where's Your God". Wybrnęli bardzo dobrze i ten numer to metal, zagrany z zębem i ogromną mocą, na jaka stać w zasadzie tylko zespoły z USA.
Ten album ogólnie jest dla słuchaczy wytrzymałych i obytych z heavy power epickim w odmianie amerykańskiej. Tego europejskiego power metalu czy heavy w tradycji niemieckiej lub brytyjskiej są śladowe ilości, a nieliczne lżejsze momenty to zazwyczaj preludium do kolejnego morderczego natarcia, które nie zawsze jest prowadzone w szybkim tempie. Te riffy tłamszą i pokonują opór przeciwnika z ogromną łatwością, tym bardziej, że to płyta świetnie wyprodukowana. Gdyby tak brzmiała połowa przynajmniej albumów z USA z podobna muzyką z ostatnich lat, było znakomicie. Gitary dosłownie rozdzierają na strzępy, a bas i perkusja wbijają w ziemię jak kafar. No i ten Winkler. Niezwykle ciekawy wokalista, który tu momentami zadziwia po prostu swoimi możliwościami. Silni przeżyją tę ponad godzinę heavy power metalu z interesującymi melodiami i dobrym klimatem. Mocny album, zapewne za mocny dla fanów szwajcarskiego grania, którym ten kraj kojarzy się jedynie z SHAKRA czy GOTTHARD. Mocne, no mocne to jest. Tak mocno, ciężko i drapieżnie no i z taką desperacją oraz energią to EMERALD jeszcze nie grał.
Amerykański heavy power ze Szwajcarii. Kto przeżyje pierwsze starcie, ten album polubi i doceni.
Pogrywają ostro. No ostro i mocno jest w "The Wanderer" i jest tu w zasadzie heavy power bardziej typowy dla USA niż Europy. To siedem minut grania nieubłaganego, rycerskiego i może nawet za długo to trwa. Tu się nie dzieje aż tyle, aby to do tego stopnia rozciągać w czasie. Takie długie granie jednak chyba im pasuje, bo "Secret Agenda" to też jest siedem minut.
No ostro pogrywają i ten nowy wokalista, Thomas Winkler, nad tym wszystkim panuje. No brawa dla niego i tego pełnego ekspresji głosu. Okrzyki ekstatyczne, wyborne, frazowanie bardzo ciekawe i ten pan ma parę w płucach. No i jest tu Peck.Nieubłagane ataki gitarowe w szybkim tempie, potem wolniej i romantyczniej i tego było potrzeba, bo ta dawka heavy power grania jest potężna.
Zaskakują na plus. Zaskakują, bo na koniec jeszcze mamy aż 9 minut epickiego metalu z morzem w tle i ta opowieść, zaśpiewana głosem bardzo męskim, jest naprawdę piękna. To się rozwija bardzo ładnie, nawet i symfoniczne wstawki są ze smakiem dobrane, jest tu miejsce na dumne solo i dzwony w tle oraz na muzykę organową. Nie ma piratowania w stylu RUNNING WILD, to inna muzyka i jak widać temat można potraktować bez beczki rumu i tawerny. Trudno, żeby wszystkie kompozycje były na tak wysokim poziomie i "The Last Legion" to takie granie co najwyżej dobre w głównym nurcie rycerskiego heavy power, podobnie jak dziwnie pozbawiony mocy "Alteration", który tu, poza stroną wokalną, niczym nie imponuje. Na pewno nie pasuje do całości rockowy "Until My Winter Comes", zagrany i za ostro i z drugiej strony za wesoły do całości muzycznej propozycji "Re-Forged". "Mark Of The Beast" to taki powrót do lat 80-tych faktycznie. Coś z IRON MAIDEN, coś z grania amerykańskiego. Wyszło to nawet dobrze i tu jest też jakby najwięcej z tego, co ten zespół grał poprzednio.
Do najbardziej udanych kompozycji, gdzie zresztą nieco luzują w tym porażającym, gitarowym ataku, należy wzniosły, epicki song "Pipes Are Calling". Ten uroczysty klimat tworzą tu wielogłosowe harmonie wokalne z udziałem gości. Tych pojawiło się na tym albumie kilku - Sean Peck (CAGE), Damir Eskic, Mike Steel i Mike Sifringer. Ich udział nie jest może bardzo znaczący, ale tam, gdzie się pojawiają, jest bardzo ciekawie. Modny od kilku lat orientalny motyw "starożytny" pojawia się i na tym albumie w postaci wątku głównego w ciężkim, mocnym heavy powerowym "Where's Your God". Wybrnęli bardzo dobrze i ten numer to metal, zagrany z zębem i ogromną mocą, na jaka stać w zasadzie tylko zespoły z USA.
Ten album ogólnie jest dla słuchaczy wytrzymałych i obytych z heavy power epickim w odmianie amerykańskiej. Tego europejskiego power metalu czy heavy w tradycji niemieckiej lub brytyjskiej są śladowe ilości, a nieliczne lżejsze momenty to zazwyczaj preludium do kolejnego morderczego natarcia, które nie zawsze jest prowadzone w szybkim tempie. Te riffy tłamszą i pokonują opór przeciwnika z ogromną łatwością, tym bardziej, że to płyta świetnie wyprodukowana. Gdyby tak brzmiała połowa przynajmniej albumów z USA z podobna muzyką z ostatnich lat, było znakomicie. Gitary dosłownie rozdzierają na strzępy, a bas i perkusja wbijają w ziemię jak kafar. No i ten Winkler. Niezwykle ciekawy wokalista, który tu momentami zadziwia po prostu swoimi możliwościami. Silni przeżyją tę ponad godzinę heavy power metalu z interesującymi melodiami i dobrym klimatem. Mocny album, zapewne za mocny dla fanów szwajcarskiego grania, którym ten kraj kojarzy się jedynie z SHAKRA czy GOTTHARD. Mocne, no mocne to jest. Tak mocno, ciężko i drapieżnie no i z taką desperacją oraz energią to EMERALD jeszcze nie grał.
Amerykański heavy power ze Szwajcarii. Kto przeżyje pierwsze starcie, ten album polubi i doceni.
Ocena: 8.2/10
20.11.2010
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"