24.06.2018, 18:11:46
Pharaoh - Bury the Light (2012)
Tracklista:
1. Leave Me Here to Dream 04:55
2. The Wolves 04:51
3. Castles in the Sky 05:02
4. The Year of the Blizzard 07:45
5. The Spider's Thread 04:04
6. Cry 04:22
7. Graveyard of Empires 06:42
8. Burn With Me 04:00
9. In Your Hands 05:07
10. The Spider's Thread (reprise) 01:34
Rok wydania: 2012
Gatunek: Power Metal
Kraj: USA
Skład zespołu:
Tim Aymar - śpiew
Matt Johnsen - gitary
Chris Kerns - bas
Chris Black - perkusja
Ocena: 7/10
24.02.2012
Tracklista:
1. Leave Me Here to Dream 04:55
2. The Wolves 04:51
3. Castles in the Sky 05:02
4. The Year of the Blizzard 07:45
5. The Spider's Thread 04:04
6. Cry 04:22
7. Graveyard of Empires 06:42
8. Burn With Me 04:00
9. In Your Hands 05:07
10. The Spider's Thread (reprise) 01:34
Rok wydania: 2012
Gatunek: Power Metal
Kraj: USA
Skład zespołu:
Tim Aymar - śpiew
Matt Johnsen - gitary
Chris Kerns - bas
Chris Black - perkusja
Tym razem na nową płytę PHARAOH, wydaną ponownie przez Cruz del Sur Music w końcu lutego, trzeba było czekać cztery lata, ale na PHARAOH zawsze warto poczekać. W minionym dziesięcioleciu ten zespół pokazał się nie tylko jako grupa z wybitnym klasowym wokalistą Aymarem, nie tylko jako zespół wysokiej klasy instrumentalistów, ale także jako grupa umiejętnie łącząca moc i energię US power metalu z atrakcyjnymi melodiami odwołującymi się zarówno do tradycji amerykańskiej jak i europejskiej, przy czym bardziej brytyjskiej i skandynawskiej niż niemieckiej. PHARAOH nigdy nie był zespołem nadmiernie siłowym, topornym i brutalnym, chyba że uznać za taką brutalność kapitalne wokalne ataki Aymara.
Cztery lata po "Be Gone" pełnym potężnych melodyjnych i urozmaiconych kompozycji pojawia się "Bury The Light" i pod względem sposobu aranżacji kompozycji i brzmienia to PHARAOH jaki znamy. Ostra, cięta często gitara, bas wspomagający ją własnymi liniami melodycznymi, fantazyjna perkusja, Aymar...
Otwarcie w postaci "Leave me here To Dream" jest bogate, wielowątkowe co więcej, można by powiedzieć lekko progresywne w konstrukcji, ale mimo doskonałego rozegrania, to nie jest najlepsze otwarcie w historii zespołu. "The Wolves" ma mocny heavy power metalowy początek, tradycyjny dla kompozycji z USA, potem jednak jakoś się z lekka rozmywa w rozległych chórkach i quasi progresywnych zmianach tempach. Rytmiczny, rycersko-epicki "Castles in The Sky" przypomina nagrania z drugiego albumu zespołu, Aymar śpiewa tu nieco wyżej, moc gitarowa jest mniejsza, zresztą ogólnie na tym LP jakby gitara brzmiała delikatniej. Fragment z łagodnym tłem jest niestety wstępem do mało atrakcyjnego rozwoju tej kompozycji i efekt epicki rozmywa się w wyjątkowo jak na Johnsena przeciętnym solo gitarowym. "The Year Of The Blizzard" jest utworem najdłuższym, niestety także chyba najsłabszym. Jakiś progresywny rock się przebija w zbyt wielu miejscach, a power metalowe riffy nie wzbudzają entuzjazmu. Nijaka melodia, bardzo dużo perkusji i popisów gitarzysty, tu bardzo dobrych, ale udowadniać swojej klasy nie musi w tak łaciatej stylowo kompozycji, gdzie jest nawet miejsce na romantyczny śpiew Aymara przy akompaniamencie gitary akustycznej. Miało być wielowątkowo i bogato, wyszło łaciato i niespójnie.
Coś się rusza pierwszych sekundach "The Spider's Thread", potem jednak mamy niby power metalową sałatę ni to w stylu euromelodic power, ni to w manierze amerykańskiej. Dużo plumkania melodic progressive, czy też raczej prób grania pod ten styl przez zespół, który zachwycał jednak mocą i agresją w melodyjnej oprawie. Jednak na lepszym poziomie niż "Cry", gdzie znów kłania się album numer dwa i słabsze jego fragmenty.
Ten epicki smutnawo-refleksyjny styl z lat wcześniejszych dominuje w dosyć udanym "Graveyard Of Empires", ale i tu wiele ozdobników, celowość obecności, których jest dyskusyjna, chyba że pogodzimy się z faktem, że zespół coś tam próbuje przekazać progresywnie. Szkoda, że zapomina przy tym o jasnej i konkretnej rozpoznawalności melodii, które gdyby nie Aymar i specyficzne współdziałanie gitary i basu, można by uznać za przynależącego do sporej liczby innych mniej lub bardziej znanych grup amerykańskich heavy/power i power metalowych z ambicjami na progresywność. PHARAOH tak do końca liniowego power metalu nie grał nigdy, ale tym razem tych akcentów jest za dużo, a te które są obeznanych z progresywnym power, raczej zadziwić nie mogą.
Dlatego z przyjemnością słucha się prostszego, dostojnego zagranego w równym tempie "Burn With Me" ze znakomitym refrenem pełnym wyrazu i rozdzierającym eter głosem Aymara. Mało takiego grania na tym albumie. Płytę zamyka taki PHARAOH, jakiemu czasem zarzucano niekonkretność. Taki niekonkretny we wszystkich aspektach jest własnie power metalowy "In Your Hands".
Żadnej z kompozycji nie można zarzucić słabego wykonania. Tu PHARAOH nie schodzi z poziomu, jaki sam sobie wyznaczył praktycznie od początku. Mało jest zespołów, gdzie każdy z muzyków ma tak jasno określoną rolę do spełnienia ze swoim instrumentem i tak wiele do zrobienia. PHARAOH jest jednym z nich i to PHARAOH jak zawsze wykonawczo wyborny. Brzmienie również jest dla zespołu typowe, takie swoiste i z doskonale słyszalnymi wszystkimi instrumentami rozmieszczonymi oddzielnie w przestrzeni. Coś tu jednak nie zagrało w sferze samych kompozycji, trochę momentami przekombinowanych w złą stronę, choć generalnie płyta zyskuje w marę solidnego wgłębiania się w jej zawartość.
Tyle że zazwyczaj muzyka PHARAOH czymś fascynowała i zachwycała natychmiast, czymś natychmiast zdumiewała.
Tym razem tego efektu nie osiągnęli. Kunszt wykonania to za mało, aby nagrać bardzo dobry power metalowy album.
Cztery lata po "Be Gone" pełnym potężnych melodyjnych i urozmaiconych kompozycji pojawia się "Bury The Light" i pod względem sposobu aranżacji kompozycji i brzmienia to PHARAOH jaki znamy. Ostra, cięta często gitara, bas wspomagający ją własnymi liniami melodycznymi, fantazyjna perkusja, Aymar...
Otwarcie w postaci "Leave me here To Dream" jest bogate, wielowątkowe co więcej, można by powiedzieć lekko progresywne w konstrukcji, ale mimo doskonałego rozegrania, to nie jest najlepsze otwarcie w historii zespołu. "The Wolves" ma mocny heavy power metalowy początek, tradycyjny dla kompozycji z USA, potem jednak jakoś się z lekka rozmywa w rozległych chórkach i quasi progresywnych zmianach tempach. Rytmiczny, rycersko-epicki "Castles in The Sky" przypomina nagrania z drugiego albumu zespołu, Aymar śpiewa tu nieco wyżej, moc gitarowa jest mniejsza, zresztą ogólnie na tym LP jakby gitara brzmiała delikatniej. Fragment z łagodnym tłem jest niestety wstępem do mało atrakcyjnego rozwoju tej kompozycji i efekt epicki rozmywa się w wyjątkowo jak na Johnsena przeciętnym solo gitarowym. "The Year Of The Blizzard" jest utworem najdłuższym, niestety także chyba najsłabszym. Jakiś progresywny rock się przebija w zbyt wielu miejscach, a power metalowe riffy nie wzbudzają entuzjazmu. Nijaka melodia, bardzo dużo perkusji i popisów gitarzysty, tu bardzo dobrych, ale udowadniać swojej klasy nie musi w tak łaciatej stylowo kompozycji, gdzie jest nawet miejsce na romantyczny śpiew Aymara przy akompaniamencie gitary akustycznej. Miało być wielowątkowo i bogato, wyszło łaciato i niespójnie.
Coś się rusza pierwszych sekundach "The Spider's Thread", potem jednak mamy niby power metalową sałatę ni to w stylu euromelodic power, ni to w manierze amerykańskiej. Dużo plumkania melodic progressive, czy też raczej prób grania pod ten styl przez zespół, który zachwycał jednak mocą i agresją w melodyjnej oprawie. Jednak na lepszym poziomie niż "Cry", gdzie znów kłania się album numer dwa i słabsze jego fragmenty.
Ten epicki smutnawo-refleksyjny styl z lat wcześniejszych dominuje w dosyć udanym "Graveyard Of Empires", ale i tu wiele ozdobników, celowość obecności, których jest dyskusyjna, chyba że pogodzimy się z faktem, że zespół coś tam próbuje przekazać progresywnie. Szkoda, że zapomina przy tym o jasnej i konkretnej rozpoznawalności melodii, które gdyby nie Aymar i specyficzne współdziałanie gitary i basu, można by uznać za przynależącego do sporej liczby innych mniej lub bardziej znanych grup amerykańskich heavy/power i power metalowych z ambicjami na progresywność. PHARAOH tak do końca liniowego power metalu nie grał nigdy, ale tym razem tych akcentów jest za dużo, a te które są obeznanych z progresywnym power, raczej zadziwić nie mogą.
Dlatego z przyjemnością słucha się prostszego, dostojnego zagranego w równym tempie "Burn With Me" ze znakomitym refrenem pełnym wyrazu i rozdzierającym eter głosem Aymara. Mało takiego grania na tym albumie. Płytę zamyka taki PHARAOH, jakiemu czasem zarzucano niekonkretność. Taki niekonkretny we wszystkich aspektach jest własnie power metalowy "In Your Hands".
Żadnej z kompozycji nie można zarzucić słabego wykonania. Tu PHARAOH nie schodzi z poziomu, jaki sam sobie wyznaczył praktycznie od początku. Mało jest zespołów, gdzie każdy z muzyków ma tak jasno określoną rolę do spełnienia ze swoim instrumentem i tak wiele do zrobienia. PHARAOH jest jednym z nich i to PHARAOH jak zawsze wykonawczo wyborny. Brzmienie również jest dla zespołu typowe, takie swoiste i z doskonale słyszalnymi wszystkimi instrumentami rozmieszczonymi oddzielnie w przestrzeni. Coś tu jednak nie zagrało w sferze samych kompozycji, trochę momentami przekombinowanych w złą stronę, choć generalnie płyta zyskuje w marę solidnego wgłębiania się w jej zawartość.
Tyle że zazwyczaj muzyka PHARAOH czymś fascynowała i zachwycała natychmiast, czymś natychmiast zdumiewała.
Tym razem tego efektu nie osiągnęli. Kunszt wykonania to za mało, aby nagrać bardzo dobry power metalowy album.
Ocena: 7/10
24.02.2012
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"