24.06.2018, 20:06:05
Power Quest - Blood Alliance (2011)
Tracklista:
1. Battle Stations 01:46
2. Rising Anew 04:35
3. Glorious 04:58
4. Sacrifice 06:13
5. Survive 06:02
6. Better Days 05:24
7. Crunching the Numbers 07:26
8. Only in my Dreams 06:09
9. Blood Alliance 09:04
10. City of Lies 06:39
11. Time to Burn (Japanese bonus track) 05:42
Rok wydania: 2011
Gatunek: Melodic Power Metal
Kraj: Wielka Brytania
Skład zespołu:
Chity Somapala - śpiew
Andy Midgley - gitara
Gavin Owen - gitara
Paul Finnie - bas
Rich Smith - perkusja
Steve Williams - instrumenty klawiszowe
Ocena: 7.3/10
1.02.2011
Tracklista:
1. Battle Stations 01:46
2. Rising Anew 04:35
3. Glorious 04:58
4. Sacrifice 06:13
5. Survive 06:02
6. Better Days 05:24
7. Crunching the Numbers 07:26
8. Only in my Dreams 06:09
9. Blood Alliance 09:04
10. City of Lies 06:39
11. Time to Burn (Japanese bonus track) 05:42
Rok wydania: 2011
Gatunek: Melodic Power Metal
Kraj: Wielka Brytania
Skład zespołu:
Chity Somapala - śpiew
Andy Midgley - gitara
Gavin Owen - gitara
Paul Finnie - bas
Rich Smith - perkusja
Steve Williams - instrumenty klawiszowe
Tak na dobrą sprawę, to melodic power metal w Wielkiej Brytanii praktycznie nie istnieje. Rodzime zespoły egzystują w podziemiu, niedostrzegane ani przez wytwórnie, ani krytykę i ich znaczenie jest minimalne. Do roku 2010, byt melodic power w Albionie opierał się na dwóch filarach - DRAGONFORCE i POWER QUEST, przy czym oba zespoły stanowiły barwny konglomerat zaciągu Legii Cudzoziemskiej i Brytyjczyków, to w tych ekipach było jak na lekarstwo.
Jednym z nich był współzałożyciel POWER QUEST, Steve Williams, i chyba tylko dzięki jego uporowi ten zespół ocalał po odejściu w 2009 Włochów. Mnóstwo zmian było i potem, a przygotowania do nagrania nowej płyty zakłócały wciąż nowe kłopoty, także ze znalezieniem wokalisty po tym, jak zrezygnował Pete Morten. W końcu ekipę mało znanych muzyków angielskich, jakich pozyskał Williams, zasilił niespodziewanie sam Chitral "Chity" Somapala, znany z wielu znaczących grup heavy metalowych, jak FIREWIND czy RED CIRCUIT.
Tym razem premiera albumu miała miejsce w styczniu w Japonii nakładem Marquee/Avalon. Płyta zawiera 11 kompozycji, z których ostatnia jest bonusem do wydania japońskiego i ta ponad godzina grania to o wiele za dużo.
POWER QUEST zawsze w zasadzie grał ugładzony, miękki power metal o bardzo słodkich refrenach i ugrzecznionych aranżacjach i trudno oczekiwać był nagle czegoś innego.
Dynamiczne intro całkiem solidne i słychać, że ci gitarzyści coś potrafią, a nawet więcej niż coś. Dynamicznie jest też w "Rising Anew" i jest w zasadzie wszystko to samo, co było już grane wcześniej. Gitarowo tu więcej melodic metalu w najbardziej tradycyjnym stylu i heavy też, te galopady brzmią trochę masywniej i co najciekawsze utwory mają w sobie elementy progresywnego metalu w klawiszach i solach gitarowych, naturalnie w strawnej dla przeciętnego zjadacza melodic power formie. Nadal jak zwykle jest słonecznie i optymistycznie w prostym tym razem "Glorious". Ten sam słodki i rozmarzony POWER QUEST, co kiedyś. W "Sacrifice" lekko zaskakują innym klimatem i sposobem gry i tu jest coś z bardziej przebojowych kompozycji THRESHOLD, ale refren to już festiwal ułożonej łagodności. Po raz kolejny należy pochwalić gitarzystów. Ci panowie chyba za długo się tułali gdzieś po obrzeżach wielkiej sceny i ten duet wydaje się być najbardziej interesujący spośród tych, które grały w tej grupie. Dla fanów radosnych galopad przygotowany jest "Survive" i pewnie wcale ten numer by się nie pogryzł z tymi utworami z ostatniej płyty DRAGONFORCE. Z kolei "Better Days" to melodic metal/hard rock, jaki lubią Anglicy mocno w ich tradycji drugiej NWOBHM i gdzieś tu słychać nawet inspiracje THUNDER.
Od tego miejsca pojawiają się już coraz dłuższe kompozycje. Pierwszą jest "Crunching the Numbers", która zaczyna się niewinnie, ale potem jest tu dużo bardzo zgrabnych motywów w melodiach i wcale ten numer się nie dłuży. Refren znakomity, podobnie jak zagrywki gitarzystów, jakie tu serwują. Pędzą, ale nie pędzą donikąd, bo znów w drugiej części jest nieco łamańców i zmian tempa. Nieco krótszy "Only in My Dreams" odrobinę razi klawiszami, ale rozwija się jako melodic metalowy utwór w średnim tempie i średnio atrakcyjną, radiową melodią z nutką melancholii. Utwór tytułowy to 9 minutowy kolos w brytyjskim stylu melodic metalu progresywnego i powera tu mało. Przy tej okazji wypada coś w końcu napisać o Somapala. No nie zachwyca on na tym albumie. Akurat w tej kompozycji wypada bardzo dobrze, taka muzyka mu pasuje, ale gdy wcześniej walczył w typowym melodic power, jakoś nie do końca prezentował się przekonująco. W żadnym wypadku nie posądzam go o jakieś zbyt lekkie i niepoważne potraktowanie tego występu, ale to wszystko jest po prostu odśpiewane przez doświadczonego wokalistę, który nie bardzo czuje, o co w tym wszystkim chodzi. Z drugiej strony jednak ten styl wokalny jakoś odróżnia tę muzykę od takich płyt, gdzie produkują się frontmani-spece od melodic power i radosnych, wysokich zaśpiewów. Sama kompozycja ma jedną wadę. Jest po prostu za długa. Dlatego na początku stwierdziłem, że ten LP jest za długi. Ten sam zarzut można postawić "City of Lies", prostej, ciepłej melodic metalowej kompozycji, zagranej z pewnymi oznakami power metalu. Ładne solo, ale ogólnie to można było nawet wszystko zmieścić w trzech minutach.
Japoński bonus "Time to Burn" to nieskomplikowany, melodyjny, szybki utwór z zamaszystym refrenem pomiędzy rycerskim a romantycznym. Udana rzecz i warta szerszego rozpowszechnienia.
Czy cała płyta to udana rzecz jest już trudniejsze do jednoznacznego stwierdzenia. Kompozycje są dobre z przebłyskami przebojowości, ale brakuje zdecydowanych killerów i chwytającej za serce ballady. O Somapala napisałem i pozostałych muzykach wypada napisać też ciepło, bo to są wysokiej klasy fachowcy, którzy co więcej, świetnie się tu rozumieją, jakby grali ze sobą od lat. Perkusista Rich Smith doprawdy daje tu z siebie wszystko.
Znakomite jest brzmienie i zdecydowanie to głębszy i bardziej plastyczny sound niż na płytach poprzednich, szczególnie w porównaniu z mdło wyprodukowaną płytą "Master of Illusion".
Ten album na pewno znajdzie spore grono zwolenników, nie powinien także zawieść starych fanów tego zespołu. To nowe wcielenie POWER QUEST, melodic power metalowego świata nie zawojuje, ale to solidna ekipa i ta płyta to miłe zaskoczenie po zupełnie nieudanym albumie z 2008 roku.
Ciepło, melodyjnie, sympatycznie i profesjonalnie zagrana muzyka.
Jednym z nich był współzałożyciel POWER QUEST, Steve Williams, i chyba tylko dzięki jego uporowi ten zespół ocalał po odejściu w 2009 Włochów. Mnóstwo zmian było i potem, a przygotowania do nagrania nowej płyty zakłócały wciąż nowe kłopoty, także ze znalezieniem wokalisty po tym, jak zrezygnował Pete Morten. W końcu ekipę mało znanych muzyków angielskich, jakich pozyskał Williams, zasilił niespodziewanie sam Chitral "Chity" Somapala, znany z wielu znaczących grup heavy metalowych, jak FIREWIND czy RED CIRCUIT.
Tym razem premiera albumu miała miejsce w styczniu w Japonii nakładem Marquee/Avalon. Płyta zawiera 11 kompozycji, z których ostatnia jest bonusem do wydania japońskiego i ta ponad godzina grania to o wiele za dużo.
POWER QUEST zawsze w zasadzie grał ugładzony, miękki power metal o bardzo słodkich refrenach i ugrzecznionych aranżacjach i trudno oczekiwać był nagle czegoś innego.
Dynamiczne intro całkiem solidne i słychać, że ci gitarzyści coś potrafią, a nawet więcej niż coś. Dynamicznie jest też w "Rising Anew" i jest w zasadzie wszystko to samo, co było już grane wcześniej. Gitarowo tu więcej melodic metalu w najbardziej tradycyjnym stylu i heavy też, te galopady brzmią trochę masywniej i co najciekawsze utwory mają w sobie elementy progresywnego metalu w klawiszach i solach gitarowych, naturalnie w strawnej dla przeciętnego zjadacza melodic power formie. Nadal jak zwykle jest słonecznie i optymistycznie w prostym tym razem "Glorious". Ten sam słodki i rozmarzony POWER QUEST, co kiedyś. W "Sacrifice" lekko zaskakują innym klimatem i sposobem gry i tu jest coś z bardziej przebojowych kompozycji THRESHOLD, ale refren to już festiwal ułożonej łagodności. Po raz kolejny należy pochwalić gitarzystów. Ci panowie chyba za długo się tułali gdzieś po obrzeżach wielkiej sceny i ten duet wydaje się być najbardziej interesujący spośród tych, które grały w tej grupie. Dla fanów radosnych galopad przygotowany jest "Survive" i pewnie wcale ten numer by się nie pogryzł z tymi utworami z ostatniej płyty DRAGONFORCE. Z kolei "Better Days" to melodic metal/hard rock, jaki lubią Anglicy mocno w ich tradycji drugiej NWOBHM i gdzieś tu słychać nawet inspiracje THUNDER.
Od tego miejsca pojawiają się już coraz dłuższe kompozycje. Pierwszą jest "Crunching the Numbers", która zaczyna się niewinnie, ale potem jest tu dużo bardzo zgrabnych motywów w melodiach i wcale ten numer się nie dłuży. Refren znakomity, podobnie jak zagrywki gitarzystów, jakie tu serwują. Pędzą, ale nie pędzą donikąd, bo znów w drugiej części jest nieco łamańców i zmian tempa. Nieco krótszy "Only in My Dreams" odrobinę razi klawiszami, ale rozwija się jako melodic metalowy utwór w średnim tempie i średnio atrakcyjną, radiową melodią z nutką melancholii. Utwór tytułowy to 9 minutowy kolos w brytyjskim stylu melodic metalu progresywnego i powera tu mało. Przy tej okazji wypada coś w końcu napisać o Somapala. No nie zachwyca on na tym albumie. Akurat w tej kompozycji wypada bardzo dobrze, taka muzyka mu pasuje, ale gdy wcześniej walczył w typowym melodic power, jakoś nie do końca prezentował się przekonująco. W żadnym wypadku nie posądzam go o jakieś zbyt lekkie i niepoważne potraktowanie tego występu, ale to wszystko jest po prostu odśpiewane przez doświadczonego wokalistę, który nie bardzo czuje, o co w tym wszystkim chodzi. Z drugiej strony jednak ten styl wokalny jakoś odróżnia tę muzykę od takich płyt, gdzie produkują się frontmani-spece od melodic power i radosnych, wysokich zaśpiewów. Sama kompozycja ma jedną wadę. Jest po prostu za długa. Dlatego na początku stwierdziłem, że ten LP jest za długi. Ten sam zarzut można postawić "City of Lies", prostej, ciepłej melodic metalowej kompozycji, zagranej z pewnymi oznakami power metalu. Ładne solo, ale ogólnie to można było nawet wszystko zmieścić w trzech minutach.
Japoński bonus "Time to Burn" to nieskomplikowany, melodyjny, szybki utwór z zamaszystym refrenem pomiędzy rycerskim a romantycznym. Udana rzecz i warta szerszego rozpowszechnienia.
Czy cała płyta to udana rzecz jest już trudniejsze do jednoznacznego stwierdzenia. Kompozycje są dobre z przebłyskami przebojowości, ale brakuje zdecydowanych killerów i chwytającej za serce ballady. O Somapala napisałem i pozostałych muzykach wypada napisać też ciepło, bo to są wysokiej klasy fachowcy, którzy co więcej, świetnie się tu rozumieją, jakby grali ze sobą od lat. Perkusista Rich Smith doprawdy daje tu z siebie wszystko.
Znakomite jest brzmienie i zdecydowanie to głębszy i bardziej plastyczny sound niż na płytach poprzednich, szczególnie w porównaniu z mdło wyprodukowaną płytą "Master of Illusion".
Ten album na pewno znajdzie spore grono zwolenników, nie powinien także zawieść starych fanów tego zespołu. To nowe wcielenie POWER QUEST, melodic power metalowego świata nie zawojuje, ale to solidna ekipa i ta płyta to miłe zaskoczenie po zupełnie nieudanym albumie z 2008 roku.
Ciepło, melodyjnie, sympatycznie i profesjonalnie zagrana muzyka.
Ocena: 7.3/10
1.02.2011
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"