25.06.2018, 20:06:40
Sinner - One Bullet Left (2011)
Tracklista:
1. The One You Left Behind 03:39
2. Back on Trail 03:56
3. Give & Take 04:54
4. One Bullet Left 04:40
5. 10 2 Death 03:14
6. Haunted 05:20
7. Atomic Playboys 04:36
8. Suicide Mission 03:30
9. Wake Me When I'm Sober 03:56
10. Mind Over Matter 04:00
11. Mend to be Broken 03:53
12. Rolling Away 04:55
Rok wydania: 2011
Gatunek: melodic heavy metal
Kraj: Niemcy
Skład zespołu:
Mat Sinner (Mathias Lasch) - śpiew, bas
Alex Beyrodt - gitara
Alex Scholpp - gitara
Christof Leim - gitara
André Hilgers - perkusja
Ocena: 3,1/10
Tracklista:
1. The One You Left Behind 03:39
2. Back on Trail 03:56
3. Give & Take 04:54
4. One Bullet Left 04:40
5. 10 2 Death 03:14
6. Haunted 05:20
7. Atomic Playboys 04:36
8. Suicide Mission 03:30
9. Wake Me When I'm Sober 03:56
10. Mind Over Matter 04:00
11. Mend to be Broken 03:53
12. Rolling Away 04:55
Rok wydania: 2011
Gatunek: melodic heavy metal
Kraj: Niemcy
Skład zespołu:
Mat Sinner (Mathias Lasch) - śpiew, bas
Alex Beyrodt - gitara
Alex Scholpp - gitara
Christof Leim - gitara
André Hilgers - perkusja
Mathias Lasch zawsze był człowiekiem zajętym. Ostatnimi czasy nawet bardziej niż kiedyś, bo do obowiązków wynikających z członkostwa w PRIMAL FEAR doszły niezliczone występy gościnne na albumach innych wykonawców, VOODO CIRCLE, praca producenta, kompozytora itd. W tym wszystkim zabrakło trochę czasu na nowy album własnej formacji SINNER i ukończenie "One Bullet Left" przeciągnęło się znacznie w stosunku do pierwotnych zapowiedzi. Do tego doszły bardzo poważne przetasowania w składzie - powrót po dziesięciu latach Alexa Beyrodta i pojawienie się Scholppa i Hilgersa.
Ostatnie lata dla SINNER nie były najlepsze i dwie poprzednie nierówne i eklektyczne płyty ponownie zepchnęły ten zespół poza niemiecką czołówkę, do której ta długowieczna muzyczna firma z takim mozołem dobijała się przez dekady.
SINNER powraca w mocnym składzie z mocarną ekipą aż trzech gitarzystów. Powraca też wkrótce po entuzjastycznie przyjętym nowym albumie ekipy Beyrodta VOODOO CIRCLE, gdzie również i sam Sinner zaliczył niezwykle udany występ. SINNER powraca...
To, co Mat daje na początku w postaci "The One You Left Behind" jest po prostu straszne. Straszne pod każdym względem. Tak źle śpiewającego Sinnera nie pamiętam od wielu, wielu lat - jeśli w ogóle kiedykolwiek był w tak fatalnej formie. Trzy gitary a prymitywność i kwadratowość riffów oraz niezdarność solówek jest na poziomie niemieckiej ligi amatorskiej. Melodia zdarta i ograna w kategorii heavy metal/hard'n'heavy do granic możliwości. Najbardziej niecierpliwi i wymagający już w tym momencie pewnie dziękują za wysłuchanie następnych kompozycji. Dalej "Back On Trail" i tym razem Sinner jak to ma w zwyczaju, od jakiegoś czasu oddaje hołd THIN LIZZY. To kolejna porażka i w taki sposób się Phila Lynotta nie przypomina. Wokal Mata jest dobijający i jedynie sola pod Gorhama i Robertsona nieco ubarwiają ten ospały numer.
Tego THIN LIZZY nieco słychać również w "Mend to be Broken" ale tylko trochę i bardzo dobrze, bo dwa razy opadanie na dno przy motywach irlandzkich gigantów to za dużo.
Fajny gęsty bas i piskliwe zagrywki solowe gitary w tle to rozpoznawalny w melodii sinnerowski na milę "Give & Take". Ileż to już razy Sinner wykorzystywał dokładnie ten sam motyw główny w refrenie?
Wlokący się jakby w zwolnionym tempie tytułowy "One Bullet Left" to także nic ciekawego i wystarczy posłuchać jak różne niemieckie młodziaki z kręgu melodic heavy/hard'n'heavy pogrywają takie lekko romantyczne kawałki o przebojowych radiowo-samochodowych refrenach. "10 2 Death" to heavy łupanka z nutką rokendrola w klimatach MOTORHEAD i ze szczyptą punka, rozegrana w przepisowych trzech minutach, a "Haunted" brzmi jak nieudany pastisz balladowych numerów BONFIRE. Mieszanie w to wszystko Steve Stevensa w coverze "Atomic Playboys" to jedynie kaleczenie klasyki i tylko.
Na tym albumie jest trzech gitarzystów w tym axeman Beyrodt. Ja słyszę tylko jednego w tych do granic uproszczonych riffach i zagrywkach. Tu powinno pulsować i tętnić gitarami, a liczba dziur w strukturze i fakturze tych numerów jest zatrważająca. W przeważającej mierze to album gitarowo ubogi. Ubogi i poza kilkoma zagrywkami Beyrodta prostacki. A przecież "Suicide Mission" ma określony potencjał w tej nieskomplikowanej przebojowości melodic heavy. Sinner fatalnie to zaśpiewał i w refrenie pogrążył się zupełnie. Płaczlliwy "Wake Me When I'm Sober" to hard rock do kotleta, a siłowanie się z łączeniem heavy power metalowych riffów z tradycyjnym rockiem w "Mind Over Matter" obnaża bezradność SINNER na tej płycie.
Strach oblatuje już przy pierwszych dźwiękach "Rolling Away". Brytyjski melodic heavy metal /hard rock z odniesieniami do WHITESNAKE - do jakiego stopnia to można zepsuć? Można, grając to w niemieckiej kwadraturze. Jedynie refren jakoś tam wokalnie wyszedł, dzięki chórkom, które poza tym numerem są na tym LP po prostu słabe.
Wykonanie jest złe. Po prostu jest złe i niegodne tak uznanych nazwisk. Poza jednym wyjątkiem - perkusistą Andre Hilgersem. Ileż to już razy ten człowiek grał wspaniale w marnych kompozycjach!
Gra wybornie, maskując na ile to możliwe ospałych, znudzonych i bezbarwnych gitarzystów. Cóż, można by powiedzieć na ich obronę, że Lasch przygotował po prostu słabe kompozycje, ale przecież można było przynajmniej próbować coś z tego wyciągnąć. Sinner zawiódł także jako producent. Owszem zadbał, aby bas wybijał dziury w betonie, a perkusja grzmiała, ale brzmienie gitar jest paskudne, suche beznamiętne i płaskie, zresztą jednowymiarowość tego wszystkiego towarzyszy słuchaczowi od pierwszej do ostatniej minuty.
Mocno narzekano na "Mask Of Sanity" i "Crash & Burn". Tam jednak były i przebłyski bardzo dobrej gry i kilka wartych uwagi przebojowych killerów metalowych i heavy rockowych. Tu nie ma kompletnie nic.
SINNER na tym albumie nie ma do zaoferowania nic i jest to najgorsza płyta zespołu od niepamiętnych czasów.
Ostatnie lata dla SINNER nie były najlepsze i dwie poprzednie nierówne i eklektyczne płyty ponownie zepchnęły ten zespół poza niemiecką czołówkę, do której ta długowieczna muzyczna firma z takim mozołem dobijała się przez dekady.
SINNER powraca w mocnym składzie z mocarną ekipą aż trzech gitarzystów. Powraca też wkrótce po entuzjastycznie przyjętym nowym albumie ekipy Beyrodta VOODOO CIRCLE, gdzie również i sam Sinner zaliczył niezwykle udany występ. SINNER powraca...
To, co Mat daje na początku w postaci "The One You Left Behind" jest po prostu straszne. Straszne pod każdym względem. Tak źle śpiewającego Sinnera nie pamiętam od wielu, wielu lat - jeśli w ogóle kiedykolwiek był w tak fatalnej formie. Trzy gitary a prymitywność i kwadratowość riffów oraz niezdarność solówek jest na poziomie niemieckiej ligi amatorskiej. Melodia zdarta i ograna w kategorii heavy metal/hard'n'heavy do granic możliwości. Najbardziej niecierpliwi i wymagający już w tym momencie pewnie dziękują za wysłuchanie następnych kompozycji. Dalej "Back On Trail" i tym razem Sinner jak to ma w zwyczaju, od jakiegoś czasu oddaje hołd THIN LIZZY. To kolejna porażka i w taki sposób się Phila Lynotta nie przypomina. Wokal Mata jest dobijający i jedynie sola pod Gorhama i Robertsona nieco ubarwiają ten ospały numer.
Tego THIN LIZZY nieco słychać również w "Mend to be Broken" ale tylko trochę i bardzo dobrze, bo dwa razy opadanie na dno przy motywach irlandzkich gigantów to za dużo.
Fajny gęsty bas i piskliwe zagrywki solowe gitary w tle to rozpoznawalny w melodii sinnerowski na milę "Give & Take". Ileż to już razy Sinner wykorzystywał dokładnie ten sam motyw główny w refrenie?
Wlokący się jakby w zwolnionym tempie tytułowy "One Bullet Left" to także nic ciekawego i wystarczy posłuchać jak różne niemieckie młodziaki z kręgu melodic heavy/hard'n'heavy pogrywają takie lekko romantyczne kawałki o przebojowych radiowo-samochodowych refrenach. "10 2 Death" to heavy łupanka z nutką rokendrola w klimatach MOTORHEAD i ze szczyptą punka, rozegrana w przepisowych trzech minutach, a "Haunted" brzmi jak nieudany pastisz balladowych numerów BONFIRE. Mieszanie w to wszystko Steve Stevensa w coverze "Atomic Playboys" to jedynie kaleczenie klasyki i tylko.
Na tym albumie jest trzech gitarzystów w tym axeman Beyrodt. Ja słyszę tylko jednego w tych do granic uproszczonych riffach i zagrywkach. Tu powinno pulsować i tętnić gitarami, a liczba dziur w strukturze i fakturze tych numerów jest zatrważająca. W przeważającej mierze to album gitarowo ubogi. Ubogi i poza kilkoma zagrywkami Beyrodta prostacki. A przecież "Suicide Mission" ma określony potencjał w tej nieskomplikowanej przebojowości melodic heavy. Sinner fatalnie to zaśpiewał i w refrenie pogrążył się zupełnie. Płaczlliwy "Wake Me When I'm Sober" to hard rock do kotleta, a siłowanie się z łączeniem heavy power metalowych riffów z tradycyjnym rockiem w "Mind Over Matter" obnaża bezradność SINNER na tej płycie.
Strach oblatuje już przy pierwszych dźwiękach "Rolling Away". Brytyjski melodic heavy metal /hard rock z odniesieniami do WHITESNAKE - do jakiego stopnia to można zepsuć? Można, grając to w niemieckiej kwadraturze. Jedynie refren jakoś tam wokalnie wyszedł, dzięki chórkom, które poza tym numerem są na tym LP po prostu słabe.
Wykonanie jest złe. Po prostu jest złe i niegodne tak uznanych nazwisk. Poza jednym wyjątkiem - perkusistą Andre Hilgersem. Ileż to już razy ten człowiek grał wspaniale w marnych kompozycjach!
Gra wybornie, maskując na ile to możliwe ospałych, znudzonych i bezbarwnych gitarzystów. Cóż, można by powiedzieć na ich obronę, że Lasch przygotował po prostu słabe kompozycje, ale przecież można było przynajmniej próbować coś z tego wyciągnąć. Sinner zawiódł także jako producent. Owszem zadbał, aby bas wybijał dziury w betonie, a perkusja grzmiała, ale brzmienie gitar jest paskudne, suche beznamiętne i płaskie, zresztą jednowymiarowość tego wszystkiego towarzyszy słuchaczowi od pierwszej do ostatniej minuty.
Mocno narzekano na "Mask Of Sanity" i "Crash & Burn". Tam jednak były i przebłyski bardzo dobrej gry i kilka wartych uwagi przebojowych killerów metalowych i heavy rockowych. Tu nie ma kompletnie nic.
SINNER na tym albumie nie ma do zaoferowania nic i jest to najgorsza płyta zespołu od niepamiętnych czasów.
Ocena: 3,1/10
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"