25.06.2018, 20:35:07
Solitude Aeturnus - Into the Depths of Sorrow (1991)
Tracklista:
1. Dawn of Antiquity (A Return to Despair) 01:03
2. Opaque Divinity 06:24
3. Transcending Sentinels 07:35
4. Dream of Immortality 07:52
5. Destiny Falls to Ruin 05:05
6. White Ship 06:10
7. Mirror of Sorrow 07:37
8. Where Angels Dare to Tread 05:57
Rok wydania: 1991
Gatunek: Epic Doom/Heavy Metal
Kraj: USA
Skład zespołu:
Robert Lowe - śpiew
Edgar Rivera - gitara
John Perez - gitara
Lyle Steadham - bas
John Covington - perkusja
Ocena: 10/10
19.07.2008
Tracklista:
1. Dawn of Antiquity (A Return to Despair) 01:03
2. Opaque Divinity 06:24
3. Transcending Sentinels 07:35
4. Dream of Immortality 07:52
5. Destiny Falls to Ruin 05:05
6. White Ship 06:10
7. Mirror of Sorrow 07:37
8. Where Angels Dare to Tread 05:57
Rok wydania: 1991
Gatunek: Epic Doom/Heavy Metal
Kraj: USA
Skład zespołu:
Robert Lowe - śpiew
Edgar Rivera - gitara
John Perez - gitara
Lyle Steadham - bas
John Covington - perkusja
Dawno, dawno temu, w czasach, gdy królował death metal, a wyznacznikiem rozwoju metalu był HELMET i NIRVANA, w jednym z szacownych czasopism muzycznych przeczytałem recenzję drugiej płyty tego zespołu, opatrzoną najniższą z możliwych not i stwierdzeniem, że grają jak ekipa techniczna OBITUARY po spożyciu beczki piwa. To połączenie wydało mi się interesujące, bo i piwo, i OBITUARY darzę szacunkiem. Zresztą, rzeczy kuriozalne zawsze przykuwają uwagę... A muzyka SOLITUDE AETURNUS przykuła moją już na zawsze.
Epicki heavy metal w doomowej manierze to ponoć wymysł CANDLEMASS, choć zapewne fani grania z USA powiedzą, że CIRITH UNGOL albo coś tam jeszcze innego.
SOLITUDE AETURNUS na płycie debiutanckiej trudno nazwać typowo doomowym, bo nie mieści się w ramach tego, co kształtowało się pod wpływem SAINT VITUS, inaczej też brzmi ta muzyka w porównaniu do CANDLEMASS. O ile Szwedzi z Messiahem stawiali na ciężar, mrok i generowanie klimatu średniowiecznej klasztornej celi, a śmierć była tym, wokół czego wszystko się ogniskowało, to Amerykanie z Texasu postawili na smutek i melancholię, ale skierowana ku chmurom i gwiazdom.Debiut przypadł już na czas, gdy w zespole pojawił się nowy wokalista, Lowe, choć kompozycje pochodziły także z lat wcześniejszych i pewien udział miał w ich przygotowaniu Kris Gabehart, który występował w tej grupie w latach 1987-1988.
Epicki heavy metal w doomowej manierze to ponoć wymysł CANDLEMASS, choć zapewne fani grania z USA powiedzą, że CIRITH UNGOL albo coś tam jeszcze innego.
SOLITUDE AETURNUS na płycie debiutanckiej trudno nazwać typowo doomowym, bo nie mieści się w ramach tego, co kształtowało się pod wpływem SAINT VITUS, inaczej też brzmi ta muzyka w porównaniu do CANDLEMASS. O ile Szwedzi z Messiahem stawiali na ciężar, mrok i generowanie klimatu średniowiecznej klasztornej celi, a śmierć była tym, wokół czego wszystko się ogniskowało, to Amerykanie z Texasu postawili na smutek i melancholię, ale skierowana ku chmurom i gwiazdom.Debiut przypadł już na czas, gdy w zespole pojawił się nowy wokalista, Lowe, choć kompozycje pochodziły także z lat wcześniejszych i pewien udział miał w ich przygotowaniu Kris Gabehart, który występował w tej grupie w latach 1987-1988.
SOLITUDE AETURNUS, stosując środki dosyć proste, w melodyce zaczerpnięte z tradycyjnego heavy metalu, a w tempach z doom, na tej płycie zdołał wygenerować niespotykany poziom melancholii.Rzadko która okładka w tak idealny sposób oddaje istotę muzyki. Ta wędrówka po zniszczonych zębem czasu ruinach budowli, których czas świetności dawno okrył mrok zapomnienia, jest jednocześnie wędrówką po Inner Space słuchacza.
Mówi się czasem, że podziały rytmiczne na tym albumie są dziwaczne, że perkusista się spóźnia, że bas gra często sam dla siebie, a nagłe zwolnienia i przyspieszenia są nieracjonalnie rozplanowane. Nic bardziej mylnego. SOLITUDE AETURNUS położył podwaliny pod nową filozofię takiego grania, które nie jest ani zbyt ciężkie gitarowo, ani brutalne, ani przygniatające, a posiada niespotykaną wcześniej rytmikę i wykorzystanie perkusji jako instrumentu więcej niż tylko grającego w sekcji.
Jest to granie ciężkie, owszem, ale tylko wtedy, gdy ciężar jest rozumiany jako bezgranicznie ciążące pokłady smutku, nostalgii i depresyjnego zamyślenia. Jest to jednak zarazem muzyka nadziei, jaką daje Lowe głosem jasnym, wysokim, przebijającym się ku niebu, jak w niesamowicie pod tym względem zaśpiewanym "Transcending Sentinels". Ten utwór wokalnie wytyczył nowy poziom i być może Marcolin robił podobne rzeczy wcześniej, ale nie osiągnął aż takiego poziomu uniesienia całości ku przestworzom. Muzycznie jest całość zamknięta, choć to nie koncept.
Wędrówka ma swoje etapy. Momenty mistyczne i chwile cofnięcia się do czasów pradawnych, jak w "Dream of Immortality", który stał się z pewnością wzorem dla muzyki maltańskiego FORSAKEN, brytyjskiego SOLSTICE czy szwedzkiego ISOLE. Także i sola gitarowe, pełne magii i tajemnych przekazów, stały się takim wzorcem. SOLITUDE AETURNUS gra mrocznie i duszno, ale tworzy też przy tym rozległe przestrzenie i gdzieś te dalekie plany muzyczne są cały czas obecne. Jest też czasem obecna, wręcz natarczywie wbijająca się w umysł melodia, jak w refrenie "Destiny Falls to Ruin". Jest też coś, czego w tradycyjnym epic metalu nie dało się z taką mocą wydobyć, jak to słychać w "White Ship". Ten Biały Okręt po prostu płynie, płynie przed oczami duszy. Apogeum smutku to "Mirror of Sorrow", gdzie tak na dobrą sprawę wystarczyły gitary akustyczne i Lowe, aby bez dobijania kruszącymi beton riffami zmusić słuchacza do ugięcia kolan. Ostatnia odsłona "Where Angels Dare to Tread" w znacznym stopniu wskazuje na odniesienia i czerpanie przez zespół z doświadczeń power metalu dekady poprzedzającej, ale to ujęcie jest zupełnie inne i po SOLITUDE AETURNUS wykorzystywane przez wiele innych zespołów z różnym skutkiem. Najczystszej wody epic power doom.
Brzmieniowo może ta płyta, przygotowana w Dallas, nie powala. Jest to sound, jaki dopiero się formował, a słychać, że grupa chce uniknąć sztampowego brzmienia zespołów death metalowych, których obraz kształtowało studio w Tampa. Jest to brzmienie dekady ubiegłej, ale wystarczająco klarowne, aby oddać niuanse, a jednocześnie dosyć proste i surowe, aby budować zasadniczy klimat.
Teksas był i jest skarbnicą zespołów najwyższej marki z szeroko rozumianej doom metalowej muzyki, ale jednak poziomu oddziaływania na słuchacza tak ogromnego, jak SOLITUDE AETURNUS żaden nie osiągnął. Niezwykłe powiązanie starego z nowym w metalowej muzyce. Akt Pierwszy zakończony.
Mówi się czasem, że podziały rytmiczne na tym albumie są dziwaczne, że perkusista się spóźnia, że bas gra często sam dla siebie, a nagłe zwolnienia i przyspieszenia są nieracjonalnie rozplanowane. Nic bardziej mylnego. SOLITUDE AETURNUS położył podwaliny pod nową filozofię takiego grania, które nie jest ani zbyt ciężkie gitarowo, ani brutalne, ani przygniatające, a posiada niespotykaną wcześniej rytmikę i wykorzystanie perkusji jako instrumentu więcej niż tylko grającego w sekcji.
Jest to granie ciężkie, owszem, ale tylko wtedy, gdy ciężar jest rozumiany jako bezgranicznie ciążące pokłady smutku, nostalgii i depresyjnego zamyślenia. Jest to jednak zarazem muzyka nadziei, jaką daje Lowe głosem jasnym, wysokim, przebijającym się ku niebu, jak w niesamowicie pod tym względem zaśpiewanym "Transcending Sentinels". Ten utwór wokalnie wytyczył nowy poziom i być może Marcolin robił podobne rzeczy wcześniej, ale nie osiągnął aż takiego poziomu uniesienia całości ku przestworzom. Muzycznie jest całość zamknięta, choć to nie koncept.
Wędrówka ma swoje etapy. Momenty mistyczne i chwile cofnięcia się do czasów pradawnych, jak w "Dream of Immortality", który stał się z pewnością wzorem dla muzyki maltańskiego FORSAKEN, brytyjskiego SOLSTICE czy szwedzkiego ISOLE. Także i sola gitarowe, pełne magii i tajemnych przekazów, stały się takim wzorcem. SOLITUDE AETURNUS gra mrocznie i duszno, ale tworzy też przy tym rozległe przestrzenie i gdzieś te dalekie plany muzyczne są cały czas obecne. Jest też czasem obecna, wręcz natarczywie wbijająca się w umysł melodia, jak w refrenie "Destiny Falls to Ruin". Jest też coś, czego w tradycyjnym epic metalu nie dało się z taką mocą wydobyć, jak to słychać w "White Ship". Ten Biały Okręt po prostu płynie, płynie przed oczami duszy. Apogeum smutku to "Mirror of Sorrow", gdzie tak na dobrą sprawę wystarczyły gitary akustyczne i Lowe, aby bez dobijania kruszącymi beton riffami zmusić słuchacza do ugięcia kolan. Ostatnia odsłona "Where Angels Dare to Tread" w znacznym stopniu wskazuje na odniesienia i czerpanie przez zespół z doświadczeń power metalu dekady poprzedzającej, ale to ujęcie jest zupełnie inne i po SOLITUDE AETURNUS wykorzystywane przez wiele innych zespołów z różnym skutkiem. Najczystszej wody epic power doom.
Brzmieniowo może ta płyta, przygotowana w Dallas, nie powala. Jest to sound, jaki dopiero się formował, a słychać, że grupa chce uniknąć sztampowego brzmienia zespołów death metalowych, których obraz kształtowało studio w Tampa. Jest to brzmienie dekady ubiegłej, ale wystarczająco klarowne, aby oddać niuanse, a jednocześnie dosyć proste i surowe, aby budować zasadniczy klimat.
Teksas był i jest skarbnicą zespołów najwyższej marki z szeroko rozumianej doom metalowej muzyki, ale jednak poziomu oddziaływania na słuchacza tak ogromnego, jak SOLITUDE AETURNUS żaden nie osiągnął. Niezwykłe powiązanie starego z nowym w metalowej muzyce. Akt Pierwszy zakończony.
Geniusz.
Ocena: 10/10
19.07.2008
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"