27.06.2018, 17:29:00
Stratovarius - Elysium (2011)
Tracklista:
1. Darkest Hours 04:11
2. Under Flaming Skies 03:52
3. Infernal Maze 05:33
4. Fairness Justified 04:21
5. The Game Never Ends 03:54
6. Lifetime In A Moment 06:39
7. Move The Mountain 05:34
8. Event Horizon 04:24
9. Elysium 18:07
Rok wydania: 2011
Gatunek: Melodic Power Metal
Kraj: Finlandia
Skład zespołu:
Timo Kotipelto - śpiew
Matias Kupiainen - gitara
Lauri Porra - bas
Jörg Michael - perkusja
Jens Johansson - instrumenty klawiszowe
Ocena: 6.1/10
12.01.2011
Tracklista:
1. Darkest Hours 04:11
2. Under Flaming Skies 03:52
3. Infernal Maze 05:33
4. Fairness Justified 04:21
5. The Game Never Ends 03:54
6. Lifetime In A Moment 06:39
7. Move The Mountain 05:34
8. Event Horizon 04:24
9. Elysium 18:07
Rok wydania: 2011
Gatunek: Melodic Power Metal
Kraj: Finlandia
Skład zespołu:
Timo Kotipelto - śpiew
Matias Kupiainen - gitara
Lauri Porra - bas
Jörg Michael - perkusja
Jens Johansson - instrumenty klawiszowe
Druga płyta STRATOVARIUS bez Timo Tolkkiego pilotowana była EP "Darkest Hours", wydaną w listopadzie 2010 roku i można już było sobie na jej podstawie wyrobić skromną opinię co do zawartości całej płyty. Okładki nawiązywały do siebie, ta z "Elysium" wydanego przez earMUSIC w styczniu jest oczywiście już optymistyczna, ale sama muzyka nie napawa optymizmem. Powoli chyba nieaktualne staje się określanie tego, co gra STRATOVARIUS terminem melodic power metal, przynajmniej rozumianego jako zbiór melodyjnych, wpadających w ucho galopad z przebojowymi refrenami.
Finowie chcą jakby w jeszcze bardziej wyrazisty sposób powrócić do rozwiązań z Elementów i ostatecznie można odnieść wrażenie, że wszystko, co tu zostało zaprezentowane, jest tylko preludium i przygrywką do tytułowego "Elysium", który zapewne mógłby trwać i 25 minut, a może nawet dłużej. No zadziwiająca to kompozycja, bo stanowi pewną opowieść z przesłaniem, ale w formie jest tylko zlepkiem wszelkich możliwych stylów melodyjnego metalu, od typowego melodic power, poprzez neoclassical, po typowe zagrywki metalu progresywnego, a nawet i rocka. Zlepek, bo mimo pozornego logicznego ciągu w rozwoju narracyjnym, muzycznie jest to co najwyżej zbiór pomysłów, z których można by wykroić jeszcze jakiś niedługi albumik. Ogólnie jednak ducha w tym nie ma i ta opowieść, gdy dobiega końca, nie pozostawia żalu, że to ostatni rozdział.
Słuchając pozostałych kompozycji, nasuwa się wniosek, że ekipa nieco bardziej przemyślała element atrakcyjności tych utworów pod względem melodii. "Darkest Hours", znany z EP, musiał naturalnie stanowić choć częściowo stratovariusową zachętę i w przybliżeniu przynajmniej odpowiadać gustom starych fanów. To się po części udało. Ten numer jest dobry, choć nie wysuwa się ponad poziom tych średnich utworów zespołu z dawnych lat. Natomiast "Under Flaming Skies" jest bardzo dobry i, co ciekawe, ten energiczny power metal ze zwrotek wypadł dużo lepiej niż standardowy refren z kolejnymi nieciekawymi, wysokimi wokalami Kotipelto. Pompatycznie rozpoczynający się "Infernal Maze" zaczyna się tak zupełnie niepotrzebnie, bo dalej jest oparta na neoklasycznym fundamencie galopada z dobrym refrenem, która wstydu zespołowi nie przynosi, ale specjalnym powodem do dumy też nie jest, jeśli porównać to na przykład z nagraniami VIRTUOCITY, żeby nie wychodzić poza Finlandię. Nie zabrakło podniosłego nudzenia z chórami w "Fairness Justified" i strasznej helloweenowej kompozycji "The Game Never Ends", mogącej ucieszyć chyba tylko najbardziej zagorzałych fanów niemieckiego speed melodic power. Tu jedynie klawiszowy nowoczesny pasaż zasługuje na uwagę. Mroczny, zbudowany na mocnym basie, kroczący "Lifetime In A Moment" mógłby z powodzeniem znaleźć się na "Polaris", mógłby także stanowić uzupełnienie kompozycji "Elysium", bo sposób prowadzenia tu całości jest oparty na tym samym schemacie, co w kolosie. To, że STRATOVARIUS w nowym składzie nie jest w stanie sklecić poruszającego, spokojnego melodic metalowego numeru pokazuje zupełnie blady "Move The Mountain", zaś że trudno w jest też zagrać coś bardzo szybkiego i przykuwającego uwagę - "Event Horizon". Coś tu znów kombinują z neoklasyką, coś z dialogami klawiszy i gitary i może te właśnie dialogi są najlepszym, co oferuje ten album.
Timo śpiewa na swoim normalnym, irytującym poziomie, zwłaszcza w wysokich partiach i nadal pozostaje pytanie, jakby to wyglądało z wokalistą, trzymającym się niższych rejestrów. Bardzo dobra, momentami wirtuozerska robota instrumentalistów, wśród których wyróżniłbym Jensa Johanssona. Wypadł znacznie ciekawej niż na "Polaris", oferując sporo zagrywek neoklasycznych, nowoczesnych, trafnie dobranych i brawurowo wykonanych.
Brzmienie tej płyty jest po prostu niesamowite i jeśli ktoś uważał "Polaris"za szczyt możliwości realizacyjnych w tego rodzaju metalu, to "Elysium" zmieni jego punkt widzenia w tej kwestii. Pojęcia sound krystaliczny i idealnie dobrany nie oddają tego, jak to wszystko brzmi, a już ustawienie sekcji rytmicznej, zwłaszcza basu, jest kapitalne.
Trudno jednak zachwycać się samym brzmieniem, skoro kompozycje nie porywają i są bardzo średnie. Próba połączenia tradycyjnego melodic power i progressive metalu zaowocowała albumem, który chyba nie zadowoli w pełni nikogo.
Finowie chcą jakby w jeszcze bardziej wyrazisty sposób powrócić do rozwiązań z Elementów i ostatecznie można odnieść wrażenie, że wszystko, co tu zostało zaprezentowane, jest tylko preludium i przygrywką do tytułowego "Elysium", który zapewne mógłby trwać i 25 minut, a może nawet dłużej. No zadziwiająca to kompozycja, bo stanowi pewną opowieść z przesłaniem, ale w formie jest tylko zlepkiem wszelkich możliwych stylów melodyjnego metalu, od typowego melodic power, poprzez neoclassical, po typowe zagrywki metalu progresywnego, a nawet i rocka. Zlepek, bo mimo pozornego logicznego ciągu w rozwoju narracyjnym, muzycznie jest to co najwyżej zbiór pomysłów, z których można by wykroić jeszcze jakiś niedługi albumik. Ogólnie jednak ducha w tym nie ma i ta opowieść, gdy dobiega końca, nie pozostawia żalu, że to ostatni rozdział.
Słuchając pozostałych kompozycji, nasuwa się wniosek, że ekipa nieco bardziej przemyślała element atrakcyjności tych utworów pod względem melodii. "Darkest Hours", znany z EP, musiał naturalnie stanowić choć częściowo stratovariusową zachętę i w przybliżeniu przynajmniej odpowiadać gustom starych fanów. To się po części udało. Ten numer jest dobry, choć nie wysuwa się ponad poziom tych średnich utworów zespołu z dawnych lat. Natomiast "Under Flaming Skies" jest bardzo dobry i, co ciekawe, ten energiczny power metal ze zwrotek wypadł dużo lepiej niż standardowy refren z kolejnymi nieciekawymi, wysokimi wokalami Kotipelto. Pompatycznie rozpoczynający się "Infernal Maze" zaczyna się tak zupełnie niepotrzebnie, bo dalej jest oparta na neoklasycznym fundamencie galopada z dobrym refrenem, która wstydu zespołowi nie przynosi, ale specjalnym powodem do dumy też nie jest, jeśli porównać to na przykład z nagraniami VIRTUOCITY, żeby nie wychodzić poza Finlandię. Nie zabrakło podniosłego nudzenia z chórami w "Fairness Justified" i strasznej helloweenowej kompozycji "The Game Never Ends", mogącej ucieszyć chyba tylko najbardziej zagorzałych fanów niemieckiego speed melodic power. Tu jedynie klawiszowy nowoczesny pasaż zasługuje na uwagę. Mroczny, zbudowany na mocnym basie, kroczący "Lifetime In A Moment" mógłby z powodzeniem znaleźć się na "Polaris", mógłby także stanowić uzupełnienie kompozycji "Elysium", bo sposób prowadzenia tu całości jest oparty na tym samym schemacie, co w kolosie. To, że STRATOVARIUS w nowym składzie nie jest w stanie sklecić poruszającego, spokojnego melodic metalowego numeru pokazuje zupełnie blady "Move The Mountain", zaś że trudno w jest też zagrać coś bardzo szybkiego i przykuwającego uwagę - "Event Horizon". Coś tu znów kombinują z neoklasyką, coś z dialogami klawiszy i gitary i może te właśnie dialogi są najlepszym, co oferuje ten album.
Timo śpiewa na swoim normalnym, irytującym poziomie, zwłaszcza w wysokich partiach i nadal pozostaje pytanie, jakby to wyglądało z wokalistą, trzymającym się niższych rejestrów. Bardzo dobra, momentami wirtuozerska robota instrumentalistów, wśród których wyróżniłbym Jensa Johanssona. Wypadł znacznie ciekawej niż na "Polaris", oferując sporo zagrywek neoklasycznych, nowoczesnych, trafnie dobranych i brawurowo wykonanych.
Brzmienie tej płyty jest po prostu niesamowite i jeśli ktoś uważał "Polaris"za szczyt możliwości realizacyjnych w tego rodzaju metalu, to "Elysium" zmieni jego punkt widzenia w tej kwestii. Pojęcia sound krystaliczny i idealnie dobrany nie oddają tego, jak to wszystko brzmi, a już ustawienie sekcji rytmicznej, zwłaszcza basu, jest kapitalne.
Trudno jednak zachwycać się samym brzmieniem, skoro kompozycje nie porywają i są bardzo średnie. Próba połączenia tradycyjnego melodic power i progressive metalu zaowocowała albumem, który chyba nie zadowoli w pełni nikogo.
Ocena: 6.1/10
12.01.2011
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"