28.06.2018, 13:34:07
Virgin Steele - The House of Atreus: Act II (2000)
Tracklista:
Disc 1
1. Wings of Vengeance 05:12
2. Hymn to the Gods of Night 00:47
3. Fire of Ecstasy 05:16
4. The Oracle of Apollo 01:34
5. The Voice as Weapon 04:41
6. Moira 02:24
7. Nemesis 03:28
8. The Wine of Violence 05:40
9. A Token of My Hatred 08:24
10. Summoning the Powers 07:59
Disc 2
1. Flames of Thy Power (From Blood They Rise) 05:38
2. Arms of Mercury 04:50
3. By the Gods 04:04
4. Areopagos 00:28
5. The Judgment of the Son 01:56
6. Hammer the Winds 01:32
7. Guilt or Innocence 01:09
8. The Fields of Asphodel 01:17
9. When the Legends Die 05:59
10. Anemone (Withered Hopes... Forsaken) 00:56
11. The Waters of Acheron 01:15
12. Fantasy and Fugue in D Minor (The Death of Orestes) 04:22
13. Ressurection Day (The Finale) 10:29
Rok wydania: 2000
Gatunek: Epic Heavy Metal/Power Metal
Kraj: USA
Skład zespołu:
David DeFeis - śpiew, instrumenty klawiszowe, keytar, orkiestracje
Edward Pursio - gitara, gitara basowa
Frank Gilchrist - perkusja
Ocena: 8/10
14.09.2009
Tracklista:
Disc 1
1. Wings of Vengeance 05:12
2. Hymn to the Gods of Night 00:47
3. Fire of Ecstasy 05:16
4. The Oracle of Apollo 01:34
5. The Voice as Weapon 04:41
6. Moira 02:24
7. Nemesis 03:28
8. The Wine of Violence 05:40
9. A Token of My Hatred 08:24
10. Summoning the Powers 07:59
Disc 2
1. Flames of Thy Power (From Blood They Rise) 05:38
2. Arms of Mercury 04:50
3. By the Gods 04:04
4. Areopagos 00:28
5. The Judgment of the Son 01:56
6. Hammer the Winds 01:32
7. Guilt or Innocence 01:09
8. The Fields of Asphodel 01:17
9. When the Legends Die 05:59
10. Anemone (Withered Hopes... Forsaken) 00:56
11. The Waters of Acheron 01:15
12. Fantasy and Fugue in D Minor (The Death of Orestes) 04:22
13. Ressurection Day (The Finale) 10:29
Rok wydania: 2000
Gatunek: Epic Heavy Metal/Power Metal
Kraj: USA
Skład zespołu:
David DeFeis - śpiew, instrumenty klawiszowe, keytar, orkiestracje
Edward Pursio - gitara, gitara basowa
Frank Gilchrist - perkusja
Akt II.
Aktorzy zagrali Akt I rok wcześniej i już tytuł sugerował, że Akt II rozegra się niebawem, choć nastąpiło to nadspodziewanie szybko, bo T&T Records wydał ten album a w październiku 2000.
W formie i treści to logiczna kontynuacja części pierwszej i zapewne inaczej być nie mogło. Oba Akty w metalowej światowej spuściźnie zajmują miejsce szczególne i wywołują pytanie o granice teatralnej formy przekazu w muzyce heavy metal. W węższym zakresie to pytanie dotyczy granic formalnego rozbudowania epickiego grania i tego, jak daleko można się posunąć w stosowaniu poza metalowych środków wyrazu, aby nie przejść na pozycje grania progresywnego na granicy metalu i rocka, a może nawet wyjścia poza ta granicę.
Akt II, podobnie jak i I, jest skonstruowany bardzo przemyślnie. Kompozycje o wyraźnie heavy metalowym charakterze przedzielone są miniaturami muzycznymi, wykraczającymi poza ramy metalu i w zasadzie granica między tymi dwoma muzycznymi światami jest zarysowana ostro. Oczywiście powiązanie głównym wątkiem spaja to wszystko w całość, tyle że ta spójność jest w dużej mierze pozorna. Tworzenie albumu jako całości o charakterze konceptu z zastosowaniem podobnych rozwiązań nie jest niczym oryginalnym, nie było też niczym nowym w roku 2000.
W przypadku Act II doszło jednak do zaburzenia proporcji.
Dwa CD, 90 minut muzyki, a wydaje się, że tego metalu jest tu mało. Gdyby te czasy zsumować, okazałoby się, że jest go dużo, ale ogólne wrażenie jest inne. Powtarzanie tu całej historii, opowiedzianej muzyką i głosem DeFeisa, nie ma sensu, tę historię opowiedział VIRGIN STEELE w sposób niezwykły i momentami fascynujący.
Ile z tego to jednak epicki metal VIRGIN STEELE? Pytanie też ile w tym heavy, a ile power metalu. "Wings of Vengeance" to power metal, bardzo dobry i zwiewny, nawet melodic power metal i tylko. Nie można tworzyć tu wrażenia, że to coś więcej, bo wtedy trzeba by za epicki power metal uznać jeszcze pewnie ze sto innych płyt, gdzie power metal ma pewne cechy progresywnej wzniosłości.
CD 1 zawiera metalu więcej niż CD 2. Zawiera też najlepsze kompozycje z "Fire Of Ecstazy" na czele i tu jest wszystko, czego potrzeba. Ten epicki rozmach w powerowej konwencji jest po prostu kompletny. Jest także kompletny w "The Voice as Weapon"i do tego miejsca album jest skonstruowany fantastycznie. Gdy jednak zaczyna się tworzenie instrumentalnej sztuki dla sztuki, która wcale fabuły nie posuwa do przodu w sferze muzycznej, siła oddziaływania tego albumu zaczyna słabnąć. Nagle wszystko eksploduje w "The Wine of Violence", ale potem dwie następne kompozycje, rozbudowane i złożone, zacierają to wrażenie. "A Token of My Hatred" zawiera za mało metalu, bo metal to gitara, a nie klawisze jako instrument pierwszoplanowy i ani solo, ani wokale tu niczego nie zmienią. Ta kompozycja to pierwszy krok do "Vision Of Eden", także w swej z lekka pozbawionej treści rozciągłości. Metal nie może być także przekazem jednego aktora, jak w "Summoning the Powers". Tu jest tylko DeFeis i podgrywający mu zespół, a to za mało w metalu, który jest heavy metalem lub power metalem.
CD2 to tak naprawdę tylko "Arms Of Mercury", choć i tu jest mało metalu. W samej sile oddziaływania jest jednak więcej niż we "Flames of Thy Power" i "By the Gods", dla których w pewnym stopniu stanowi interludium. Jeśli niepowtarzalność i geniusz VIRGIN STEELE gdzieś się na tym LP ujawnia, to w tym utworze. Całościowo tylko w tym i jednocześnie szkoda, że trudna chwilami w odbiorze długa droga do Finału nie jest w tym Finale tak niezwykła. Ta druga część Aktu II jest bardzo spokojna, łagodna i klimatyczna, jednak ten klimat jest przesadnie pastelowy i w "When the Legends Die" to zapewne słychać najbardziej. Rozmywanie gatunkowe w niekończącej się serii miniatur zdecydowanie osłabia siłę oddziaływania "Ressurection Day". O ile Akt I kończył się w sposób nieokreślony, co w pewnym stopniu jest zrozumiałe, to zwieńczenie całości mogło być lepsze. Może nie należało oczekiwać tu drugiego "Veni, Vidi, Vici", bo to dwa różne style, ale to nie jest Finał wystarczająco godnie wieńczący prawie 170 minut muzycznej idei wyrażonej w obu Aktach "The House Of Atreus".
Jest to bardzo dobra płyta. Bardzo dobra, ale nie genialna. Genialność w metalu nie polega na dyspersji stylistycznej, rozmywającej metal jako taki, a estetyzm dla estetyzmu nie jest zgodny z ideą metalowej muzyki.
Aktorzy zagrali Akt I rok wcześniej i już tytuł sugerował, że Akt II rozegra się niebawem, choć nastąpiło to nadspodziewanie szybko, bo T&T Records wydał ten album a w październiku 2000.
W formie i treści to logiczna kontynuacja części pierwszej i zapewne inaczej być nie mogło. Oba Akty w metalowej światowej spuściźnie zajmują miejsce szczególne i wywołują pytanie o granice teatralnej formy przekazu w muzyce heavy metal. W węższym zakresie to pytanie dotyczy granic formalnego rozbudowania epickiego grania i tego, jak daleko można się posunąć w stosowaniu poza metalowych środków wyrazu, aby nie przejść na pozycje grania progresywnego na granicy metalu i rocka, a może nawet wyjścia poza ta granicę.
Akt II, podobnie jak i I, jest skonstruowany bardzo przemyślnie. Kompozycje o wyraźnie heavy metalowym charakterze przedzielone są miniaturami muzycznymi, wykraczającymi poza ramy metalu i w zasadzie granica między tymi dwoma muzycznymi światami jest zarysowana ostro. Oczywiście powiązanie głównym wątkiem spaja to wszystko w całość, tyle że ta spójność jest w dużej mierze pozorna. Tworzenie albumu jako całości o charakterze konceptu z zastosowaniem podobnych rozwiązań nie jest niczym oryginalnym, nie było też niczym nowym w roku 2000.
W przypadku Act II doszło jednak do zaburzenia proporcji.
Dwa CD, 90 minut muzyki, a wydaje się, że tego metalu jest tu mało. Gdyby te czasy zsumować, okazałoby się, że jest go dużo, ale ogólne wrażenie jest inne. Powtarzanie tu całej historii, opowiedzianej muzyką i głosem DeFeisa, nie ma sensu, tę historię opowiedział VIRGIN STEELE w sposób niezwykły i momentami fascynujący.
Ile z tego to jednak epicki metal VIRGIN STEELE? Pytanie też ile w tym heavy, a ile power metalu. "Wings of Vengeance" to power metal, bardzo dobry i zwiewny, nawet melodic power metal i tylko. Nie można tworzyć tu wrażenia, że to coś więcej, bo wtedy trzeba by za epicki power metal uznać jeszcze pewnie ze sto innych płyt, gdzie power metal ma pewne cechy progresywnej wzniosłości.
CD 1 zawiera metalu więcej niż CD 2. Zawiera też najlepsze kompozycje z "Fire Of Ecstazy" na czele i tu jest wszystko, czego potrzeba. Ten epicki rozmach w powerowej konwencji jest po prostu kompletny. Jest także kompletny w "The Voice as Weapon"i do tego miejsca album jest skonstruowany fantastycznie. Gdy jednak zaczyna się tworzenie instrumentalnej sztuki dla sztuki, która wcale fabuły nie posuwa do przodu w sferze muzycznej, siła oddziaływania tego albumu zaczyna słabnąć. Nagle wszystko eksploduje w "The Wine of Violence", ale potem dwie następne kompozycje, rozbudowane i złożone, zacierają to wrażenie. "A Token of My Hatred" zawiera za mało metalu, bo metal to gitara, a nie klawisze jako instrument pierwszoplanowy i ani solo, ani wokale tu niczego nie zmienią. Ta kompozycja to pierwszy krok do "Vision Of Eden", także w swej z lekka pozbawionej treści rozciągłości. Metal nie może być także przekazem jednego aktora, jak w "Summoning the Powers". Tu jest tylko DeFeis i podgrywający mu zespół, a to za mało w metalu, który jest heavy metalem lub power metalem.
CD2 to tak naprawdę tylko "Arms Of Mercury", choć i tu jest mało metalu. W samej sile oddziaływania jest jednak więcej niż we "Flames of Thy Power" i "By the Gods", dla których w pewnym stopniu stanowi interludium. Jeśli niepowtarzalność i geniusz VIRGIN STEELE gdzieś się na tym LP ujawnia, to w tym utworze. Całościowo tylko w tym i jednocześnie szkoda, że trudna chwilami w odbiorze długa droga do Finału nie jest w tym Finale tak niezwykła. Ta druga część Aktu II jest bardzo spokojna, łagodna i klimatyczna, jednak ten klimat jest przesadnie pastelowy i w "When the Legends Die" to zapewne słychać najbardziej. Rozmywanie gatunkowe w niekończącej się serii miniatur zdecydowanie osłabia siłę oddziaływania "Ressurection Day". O ile Akt I kończył się w sposób nieokreślony, co w pewnym stopniu jest zrozumiałe, to zwieńczenie całości mogło być lepsze. Może nie należało oczekiwać tu drugiego "Veni, Vidi, Vici", bo to dwa różne style, ale to nie jest Finał wystarczająco godnie wieńczący prawie 170 minut muzycznej idei wyrażonej w obu Aktach "The House Of Atreus".
Jest to bardzo dobra płyta. Bardzo dobra, ale nie genialna. Genialność w metalu nie polega na dyspersji stylistycznej, rozmywającej metal jako taki, a estetyzm dla estetyzmu nie jest zgodny z ideą metalowej muzyki.
Ocena: 8/10
14.09.2009
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"