28.06.2018, 17:26:10
Yngwie Malmsteen - Alchemy (1999)
Tracklista:
1. Blitzkrieg (instrumental) 04:14
2. Leonardo 07:36
3. Playing with Fire 06:16
4. Stand (The) 05:05
5. Wield My Sword 06:13
6. Blue (instrumental) 04:10
7. Legion of the Damned 05:50
8. Deamon Dance 05:24
9. Hanger 18, Area 51 04:44
10. Voodoo Nights 07:31
11. Asylum I: Asylum (instrumental) 04:06
12. Asylum II: Sky Euphoria(instrumental) 03:19
13. Asylum III: Quantum Leap(instrumental) 03:54
Rok wydania: 1999
Gatunek: Neoclassical/Heavy/Power Metal
Kraj: Szwecja
Skład zespołu:
Mark Boals - śpiew
Yngwie Malmsteen - gitary, bas ("Legion of the Damned" i "Deamon Dance")
Barry Dunaway - bas
John Macaluso - perkusja
Mats Olausson - instrumenty klawiszowe
Ocena: 7.8/10
28.08.2007
Tracklista:
1. Blitzkrieg (instrumental) 04:14
2. Leonardo 07:36
3. Playing with Fire 06:16
4. Stand (The) 05:05
5. Wield My Sword 06:13
6. Blue (instrumental) 04:10
7. Legion of the Damned 05:50
8. Deamon Dance 05:24
9. Hanger 18, Area 51 04:44
10. Voodoo Nights 07:31
11. Asylum I: Asylum (instrumental) 04:06
12. Asylum II: Sky Euphoria(instrumental) 03:19
13. Asylum III: Quantum Leap(instrumental) 03:54
Rok wydania: 1999
Gatunek: Neoclassical/Heavy/Power Metal
Kraj: Szwecja
Skład zespołu:
Mark Boals - śpiew
Yngwie Malmsteen - gitary, bas ("Legion of the Damned" i "Deamon Dance")
Barry Dunaway - bas
John Macaluso - perkusja
Mats Olausson - instrumenty klawiszowe
Kolejny album niestrudzonego gitarzysty i kompozytora, Yngwie J.Malmsteena. Tym razem poza Pony Canyon równolegle wersję dla USA i reszty świata przedstawiła amerykańska wytwórnia Spitfire Records. Kolejny, inny niż poprzednio skład, ale i tym razem naszpikowany gwiazdami. Zabrakło Cozy Powella, pojawił się jednak inny znakomity perkusista, John Macaluso, wyborny technik, współpracujący od zawsze tylko z najlepszymi. Przede wszystkim jednak zwraca uwagę powrót po wielu latach Boalsa jako wokalisty. Można go było usłyszeć w tym zespole na albumie "Trilogy" z 1985 roku, a zajął miejsce Matsa Levena, współpraca którego z Malmstenem była nad wyraz krótkotrwała.
Nagrany z nim "Facing The Animal" był płyta niejednorodną, wyrazem kolejnych muzycznych poszukiwań Malmsteena i te poszukiwania są kontynuowane również i na LP "Alchemy". Malmsteen jak średniowieczny alchemik miesza różne składniki, podgrzewa swoim gitarowym kunsztem i daje popróbować słuchaczowi mikstur o różnym smaku i działaniu. Tym razem jednak za mało wykorzystanych zostało magicznych korzeni. Prawie 70 minut muzyki i jakoś to nie zawsze smakuje...
Otwarcie neoklasycznie progresywnym instrumentalnym "Blitzkrieg" mało czytelne, duch średniowiecza w "Leonardo" interesujący w zasadzie tylko w części chóralnej na początku. Rozmywa się ten gdzieś w połowie i w efekcie monumentalizm ustępuje miejsca rozwlekłości na co najwyżej dobrym poziomie. Z kolei "Playing With Fire" jest raczej zupełnie bez historii i to taka kalka neoklasycznych pomysłów Malmsteena z wcześniejszych płyt zmieszana z odrobina progresji. Coś na ożywienie i bardziej rockowe granie w "Stand" i ponownie w takich numerach już można było usłyszeć lepsze rzeczy, wymyślone przez pana Yngwiego. Kiedy się zaczyna z lekka przysypiać nagle speedowy, neoklasyczny i mocno epicki "Wield My Sword" przypomina najlepsze czasy rycerskiego Malmsteena. Tu jest wszystko, co czyni go wielkim, od świetnej melodii do niesamowitych ataków gitarowych. No i wreszcie Boals śpiewa znakomicie, w swoim stylu, bo w poprzednich utworach tak nieco blado się prezentował. Potem przepiękny instrumentalny "Blue", jedna z najbardziej wzruszających i pełnych emocji kompozycji Malmsteena z tych, które stworzył, oparta na bluesowym fundamencie. Ta gitara po prostu rozdzierająco rozpacza. Rozdzierająco. Do tego wspaniały popis wyczucia bluesa przez basistę Dunaway'a. Instrumentalne arcydzieło. W "Legion Of The Damned" Malmsteen zagrał na basie sam i ten numer jest bardzo dobry, stanowiąc przykład utworów niezbyt szybkich i przesyconych niepokojącym mrokiem, jakiego w poprzednich latach było w kompozycjach Malmsteena niezbyt dużo, szczególnie w połączeniu z takim lżejszym melodic heavy metalowym refrenem. Tu też pojawia się i ten zimny, wyrachowany Malmsteen w części instrumentalnej i to ciekawa w sumie mikstura przeróżnych stylów, jakie już wcześniej prezentował. "Deamon Dance" to znów popis pirotechniki gitarowej Malmsteena, podanej dyskretnie w złożonych zagrywkach do szybkiego melodyjnego motywu głównego, charakterystycznego dla stylu Malmstena z początku lat 90-tych. Taki Malmsteen zawsze się podoba, zresztą i w "Hangar 18 Area 51" nie obniża lotów ani na cal. Neoklasyczny speed melodic heavy/power najwyższych kosmicznych lotów o tematyce sf i najlepszy wokal Boalsa na tym albumie.
W tym miejscu płyta mogła by się zakończyć. Takim właśnie kapitalnym akcentem. Dalej bowiem znów nudnawe wałkowanie już niegdyś poruszanego zagadnienia voodoo w "Voodoo Nights" i instrumentalne granie w zasadzie niczego konkretnego w "Asylum", podzielonym na części.
Nagrany z nim "Facing The Animal" był płyta niejednorodną, wyrazem kolejnych muzycznych poszukiwań Malmsteena i te poszukiwania są kontynuowane również i na LP "Alchemy". Malmsteen jak średniowieczny alchemik miesza różne składniki, podgrzewa swoim gitarowym kunsztem i daje popróbować słuchaczowi mikstur o różnym smaku i działaniu. Tym razem jednak za mało wykorzystanych zostało magicznych korzeni. Prawie 70 minut muzyki i jakoś to nie zawsze smakuje...
Otwarcie neoklasycznie progresywnym instrumentalnym "Blitzkrieg" mało czytelne, duch średniowiecza w "Leonardo" interesujący w zasadzie tylko w części chóralnej na początku. Rozmywa się ten gdzieś w połowie i w efekcie monumentalizm ustępuje miejsca rozwlekłości na co najwyżej dobrym poziomie. Z kolei "Playing With Fire" jest raczej zupełnie bez historii i to taka kalka neoklasycznych pomysłów Malmsteena z wcześniejszych płyt zmieszana z odrobina progresji. Coś na ożywienie i bardziej rockowe granie w "Stand" i ponownie w takich numerach już można było usłyszeć lepsze rzeczy, wymyślone przez pana Yngwiego. Kiedy się zaczyna z lekka przysypiać nagle speedowy, neoklasyczny i mocno epicki "Wield My Sword" przypomina najlepsze czasy rycerskiego Malmsteena. Tu jest wszystko, co czyni go wielkim, od świetnej melodii do niesamowitych ataków gitarowych. No i wreszcie Boals śpiewa znakomicie, w swoim stylu, bo w poprzednich utworach tak nieco blado się prezentował. Potem przepiękny instrumentalny "Blue", jedna z najbardziej wzruszających i pełnych emocji kompozycji Malmsteena z tych, które stworzył, oparta na bluesowym fundamencie. Ta gitara po prostu rozdzierająco rozpacza. Rozdzierająco. Do tego wspaniały popis wyczucia bluesa przez basistę Dunaway'a. Instrumentalne arcydzieło. W "Legion Of The Damned" Malmsteen zagrał na basie sam i ten numer jest bardzo dobry, stanowiąc przykład utworów niezbyt szybkich i przesyconych niepokojącym mrokiem, jakiego w poprzednich latach było w kompozycjach Malmsteena niezbyt dużo, szczególnie w połączeniu z takim lżejszym melodic heavy metalowym refrenem. Tu też pojawia się i ten zimny, wyrachowany Malmsteen w części instrumentalnej i to ciekawa w sumie mikstura przeróżnych stylów, jakie już wcześniej prezentował. "Deamon Dance" to znów popis pirotechniki gitarowej Malmsteena, podanej dyskretnie w złożonych zagrywkach do szybkiego melodyjnego motywu głównego, charakterystycznego dla stylu Malmstena z początku lat 90-tych. Taki Malmsteen zawsze się podoba, zresztą i w "Hangar 18 Area 51" nie obniża lotów ani na cal. Neoklasyczny speed melodic heavy/power najwyższych kosmicznych lotów o tematyce sf i najlepszy wokal Boalsa na tym albumie.
W tym miejscu płyta mogła by się zakończyć. Takim właśnie kapitalnym akcentem. Dalej bowiem znów nudnawe wałkowanie już niegdyś poruszanego zagadnienia voodoo w "Voodoo Nights" i instrumentalne granie w zasadzie niczego konkretnego w "Asylum", podzielonym na części.
Naturalnie i te kompozycje zostały zagrane wybornie przez wyborny zestaw muzyków. Macaluso dał popis wyczucia czasem lekko pokręconego stylu Mistrza i sam ponownie zasłużył na ten tytuł. Mało tym razem klawiszy, bardzo mało i Olausson nie miał tu za wielkiego pola do popisu. Boals z lekka nierówny i obok wspaniałych pokazów swoich możliwości czasem wypada poniżej oczekiwań. Ponadto mix tego wszystkiego jest nieco dziwny. Boals wydaje się jakby cofnięty za bardzo, gdzieś jego głos dochodzi jakby z dołu i czasem wręcz jest przytłoczony przez gitarę. Ta znów też miewała u Malmsteena bardziej wyraziste brzmienie. Za to ustawienie sekcji rytmicznej nie budzi zastrzeżeń.
Nierówny album. Dłużyzny wpływają negatywnie na odbiór całości i płyta wymaga nieco cierpliwości, aby wyłowić wszystko, co najlepsze, także w tych gorszych kompozycjach.
Nierówny album. Dłużyzny wpływają negatywnie na odbiór całości i płyta wymaga nieco cierpliwości, aby wyłowić wszystko, co najlepsze, także w tych gorszych kompozycjach.
Ocena: 7.8/10
28.08.2007
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"