28.06.2018, 17:33:48
Yngwie Malmsteen - Relentless (2010)
Tracklista:
1. Overture 00:59
2. Critical Mass 04:09
3. Shot Across The Bow 04:39
4. Look At You Now 05:46
5. Relentless 04:58
6. Enemy Within 05:55
7. Knight Of The Vasa Order 06:07
8. Caged Animal 04:48
9. Into Valhalla 04:26
10. Tide Of Desire 05:42
11. Adagio B flat minor Variation 01:50
12. Axe To Grind 04:46
13. Blinded 04:28
14. Cross To Bear 07:31
15. Arpeggios From Hell 02:18
Rok wydania: 2010
Gatunek: Neoclassical Metal/Shred
Kraj: Szwecja
Skład zespołu:
Tim "Ripper" Owens - śpiew
Yngwie Malmsteen - gitara, bas
Patrik Johansson - perkusja
Nick Marino- instrumenty klawiszowe
Ocena: 9.4/10
22.10.2010
Tracklista:
1. Overture 00:59
2. Critical Mass 04:09
3. Shot Across The Bow 04:39
4. Look At You Now 05:46
5. Relentless 04:58
6. Enemy Within 05:55
7. Knight Of The Vasa Order 06:07
8. Caged Animal 04:48
9. Into Valhalla 04:26
10. Tide Of Desire 05:42
11. Adagio B flat minor Variation 01:50
12. Axe To Grind 04:46
13. Blinded 04:28
14. Cross To Bear 07:31
15. Arpeggios From Hell 02:18
Rok wydania: 2010
Gatunek: Neoclassical Metal/Shred
Kraj: Szwecja
Skład zespołu:
Tim "Ripper" Owens - śpiew
Yngwie Malmsteen - gitara, bas
Patrik Johansson - perkusja
Nick Marino- instrumenty klawiszowe
Rok 2010 i kolejne 70 minut grania mistrza Yngwie Mamsteena. 22 listopada Rising Force Records należąca do Malmsteena wydaje "Relentless". Ciężki rok, ciężka płyta, oj bardzo ciężka.
Nie pod względem brzmienia, o którym będzie dalej, ale pod względem tego, co tu axemaster M. tym razem zaserwował. Kto nie lubi neoklasycznego grania, może ten album od razu zignorować, kto lubi, ale takie jak AT VANCE też chyba może. Kto nie lubi Malmsteena jako gitarzysty, niech się trzyma z dala na odległość donośności pocisku balistycznego, kto go lubi albo wielbi niechaj się dobrze do słuchania tej płyty przygotuje. Zresztą zmęczenie jej za jednym razem to nie lada sztuka i chwała tym, którzy tej sztuki dokonają. Warto jednak zaopatrzyć się od razu w jakieś specyfiki od bólu głowy, bo mogą się okazać bardzo potrzebne.
Zalecany sposób odsłuchu - 15 minut pitolenia Mistrza, 15 minut spaceru po lesie lub oglądania odmóżdżających kreskówek dla dzieci.
Album jest gejzerem i monumentem powszechnie znanego egocentryzmu Mistrza. Jest Pomnikiem, ale takim, którego się zburzyć czy przewrócić nie da, bo dojście do niego jest najeżone pułapkami, w jakie wpadają wszyscy słuchacze, którzy się z tym albumem mierzą. Stwierdzenie w tym przypadku, że "mnie to weszło od razu bez problemu, spokojnie łyknąłem bez popity" to tylko bajdurzenie "speca" od materiałów wybuchowych, który wstrząsa butelką nitrogliceryny, zanim połączy ją z ziemią okrzemkową w laskę dynamitu. Album jest epicki, to fakt,ale nie jest to ta łatwa przyswajalność z "Marching Out". LP jest chłodny i wyrachowany, ale jeśli ktoś sądził, że szczyt tego Malmsteen osiągnął w "Fire And Ice", to jest w błędzie. Długograj jest melodyjny, ale nie w ten sposób, jak to było w czasach Vescery czy White. Ma bardzo specyficzną realizację, ale nie taką ziejącą piekłem jak "War To End All Wars". Album jest wreszcie i neoklasyczny, tak bardzo neoklasyczny jak "Perpetual Flame", a nawet zdecydowanie bardziej, co teoretycznie jest niemożliwe, ale praktyka pokazuje coś zupełnie innego.
Jest to też LP instrumentalny, jaśniej mówiąc gitarowy. Tu już nawet nie chodzi o to, że przeważają kompozycje instrumentalne. Tu po prostu sam wokal jest tylko dodatkiem. Jest dodatkiem do wyrachowanego, przepełnionego muzycznym egoizmem, nieustannego gitarowego ataku Malmsteena, który sobie pozwolił nawet zaśpiewać w "Look At You Now", oczywiście tylko po to, aby udowodnić, że tego nie potrafi. Udowodnił natomiast wszystkim, kto jest królem neoklasycznego shredu, bo to co pokazał tym razem w tej stylistyce w pewnych momentach wykracza poza granice pojmowania i percepcji tego rodzaju sztuki.
W wielu miejscach Mistrz zbliża się niebezpiecznie do grania w stylu "sztuka dla sztuki", co więcej, im dłużej się temu ktoś przysłuchuje, tym większe powstaje wrażenie, że tą granicę przekracza i to nader często. Jeśli takie numery jak "Eclipse", "Trilogy Suite Op5", "Molto Arpeggiosa" czy "Baroque And Roll" wydawały się trudne i niezrozumiałe, to tym razem poza może "Into Valhalla" Malmsteen tak bardzo wchodzi w kosmiczne rejony budowania kompozycji instrumentalnych na bazie progresywnej neoklasyki, że powstaje pytanie, czy gra tylko dla siebie, czy też dla tych, którzy jego muzykę lubią i cenią. Owszem, potrafi być i przyjazny, jak w "Cross To Bear", ale także bezlitosny dla uszu jak w "Relentless". Zmusza też do zadania pytania, czy naprawdę pochodzi z planety Earth, gdy dopełnia dzieła gitarowego zniszczenia w "Arpeggios From Hell". Jest po prostu niesamowity, morderczy, zaskakujący, nieznośny, kapryśny i samolubny w tej swojej gitarowej tyradzie. Cały Lars Yngwie Johann Lannerbach Malmsteen. "Into Valhalla" aż się prosi o wokal Owensa. Ale nie ma. On tu musi sam to zrobić, on musi to sam opowiedzieć jak kiedyś w "Overture 1383", musi pokazać, że też potrafi tak opowiadać gitarą, jak Shima to robił na "Gate Of Triumph". Interpretacją klasyki w "Adagio B Flat Minor Variation" sprowadza konkurencję do poziomu gitarzystów rytmicznych w bandach skiflowych. Malmsteen męczy, drażni, denerwuje tym pitoleniem... jest po prostu wspaniały.
Jest też Ripper. Tam gdzie jest, jest popis tego, jak ten wokalista swobodnie się poczuł w takiej muzyce. Tak miałem przed ukazaniem się "Perpetual Fire" wątpliwości, czy da radę, czy się wpasuje w surowe zasady neoklasycznego śpiewania. Wtedy był znakomity, teraz tu jest jeszcze lepszy. "Caged Animal", Blinded, Critical Mass to kompozycyjne perły, jednoznacznie pokazujące, kto zasiada na neoklasycznym tronie. Malmsteen zasiada, on też daje odrobinę nadziei na to, że ten gatunek może i powinien żyć. Tym razem to także wielka zasługa Owensa, mimo że w sumie go tu niewiele, ale zapewne tak to miało być. Taka to miała to być płyta. Miała być morderczym, zimnym trafieniem gitarowej szpady, a ten głos Rippera takim momentem oddechu przed zadaniem kolejnego ciosu.
Brzmienie tej płyty jest dziwne, nietypowe, drażniące. Perkusja często cofnięta, sucha, choć przestrzenna tam, gdzie to potrzebne. Bas Malmsteena ustawiony w zupełnie zdumiewający sposób i taki nigdy nie był na jego płytach. Jedynie klawisze jakby klarowniejsze niż zwykle, tam gdzie występują i mają coś do odegrania więcej niż tylko nieistotne tło. Zresztą, kto by zwracał uwagę na klawisze, gdy Malmsteen gra takie solo, jak w Blinded...
Nie omówiłem wszystkich utworów. To niemożliwe. Takie płyty nie dadzą się zresztą jednoznacznie wypunktować track po tracku. Tu nie o to chodzi.
Zmęczyłem się... ufff wystarczy.
Nie pod względem brzmienia, o którym będzie dalej, ale pod względem tego, co tu axemaster M. tym razem zaserwował. Kto nie lubi neoklasycznego grania, może ten album od razu zignorować, kto lubi, ale takie jak AT VANCE też chyba może. Kto nie lubi Malmsteena jako gitarzysty, niech się trzyma z dala na odległość donośności pocisku balistycznego, kto go lubi albo wielbi niechaj się dobrze do słuchania tej płyty przygotuje. Zresztą zmęczenie jej za jednym razem to nie lada sztuka i chwała tym, którzy tej sztuki dokonają. Warto jednak zaopatrzyć się od razu w jakieś specyfiki od bólu głowy, bo mogą się okazać bardzo potrzebne.
Zalecany sposób odsłuchu - 15 minut pitolenia Mistrza, 15 minut spaceru po lesie lub oglądania odmóżdżających kreskówek dla dzieci.
Album jest gejzerem i monumentem powszechnie znanego egocentryzmu Mistrza. Jest Pomnikiem, ale takim, którego się zburzyć czy przewrócić nie da, bo dojście do niego jest najeżone pułapkami, w jakie wpadają wszyscy słuchacze, którzy się z tym albumem mierzą. Stwierdzenie w tym przypadku, że "mnie to weszło od razu bez problemu, spokojnie łyknąłem bez popity" to tylko bajdurzenie "speca" od materiałów wybuchowych, który wstrząsa butelką nitrogliceryny, zanim połączy ją z ziemią okrzemkową w laskę dynamitu. Album jest epicki, to fakt,ale nie jest to ta łatwa przyswajalność z "Marching Out". LP jest chłodny i wyrachowany, ale jeśli ktoś sądził, że szczyt tego Malmsteen osiągnął w "Fire And Ice", to jest w błędzie. Długograj jest melodyjny, ale nie w ten sposób, jak to było w czasach Vescery czy White. Ma bardzo specyficzną realizację, ale nie taką ziejącą piekłem jak "War To End All Wars". Album jest wreszcie i neoklasyczny, tak bardzo neoklasyczny jak "Perpetual Flame", a nawet zdecydowanie bardziej, co teoretycznie jest niemożliwe, ale praktyka pokazuje coś zupełnie innego.
Jest to też LP instrumentalny, jaśniej mówiąc gitarowy. Tu już nawet nie chodzi o to, że przeważają kompozycje instrumentalne. Tu po prostu sam wokal jest tylko dodatkiem. Jest dodatkiem do wyrachowanego, przepełnionego muzycznym egoizmem, nieustannego gitarowego ataku Malmsteena, który sobie pozwolił nawet zaśpiewać w "Look At You Now", oczywiście tylko po to, aby udowodnić, że tego nie potrafi. Udowodnił natomiast wszystkim, kto jest królem neoklasycznego shredu, bo to co pokazał tym razem w tej stylistyce w pewnych momentach wykracza poza granice pojmowania i percepcji tego rodzaju sztuki.
W wielu miejscach Mistrz zbliża się niebezpiecznie do grania w stylu "sztuka dla sztuki", co więcej, im dłużej się temu ktoś przysłuchuje, tym większe powstaje wrażenie, że tą granicę przekracza i to nader często. Jeśli takie numery jak "Eclipse", "Trilogy Suite Op5", "Molto Arpeggiosa" czy "Baroque And Roll" wydawały się trudne i niezrozumiałe, to tym razem poza może "Into Valhalla" Malmsteen tak bardzo wchodzi w kosmiczne rejony budowania kompozycji instrumentalnych na bazie progresywnej neoklasyki, że powstaje pytanie, czy gra tylko dla siebie, czy też dla tych, którzy jego muzykę lubią i cenią. Owszem, potrafi być i przyjazny, jak w "Cross To Bear", ale także bezlitosny dla uszu jak w "Relentless". Zmusza też do zadania pytania, czy naprawdę pochodzi z planety Earth, gdy dopełnia dzieła gitarowego zniszczenia w "Arpeggios From Hell". Jest po prostu niesamowity, morderczy, zaskakujący, nieznośny, kapryśny i samolubny w tej swojej gitarowej tyradzie. Cały Lars Yngwie Johann Lannerbach Malmsteen. "Into Valhalla" aż się prosi o wokal Owensa. Ale nie ma. On tu musi sam to zrobić, on musi to sam opowiedzieć jak kiedyś w "Overture 1383", musi pokazać, że też potrafi tak opowiadać gitarą, jak Shima to robił na "Gate Of Triumph". Interpretacją klasyki w "Adagio B Flat Minor Variation" sprowadza konkurencję do poziomu gitarzystów rytmicznych w bandach skiflowych. Malmsteen męczy, drażni, denerwuje tym pitoleniem... jest po prostu wspaniały.
Jest też Ripper. Tam gdzie jest, jest popis tego, jak ten wokalista swobodnie się poczuł w takiej muzyce. Tak miałem przed ukazaniem się "Perpetual Fire" wątpliwości, czy da radę, czy się wpasuje w surowe zasady neoklasycznego śpiewania. Wtedy był znakomity, teraz tu jest jeszcze lepszy. "Caged Animal", Blinded, Critical Mass to kompozycyjne perły, jednoznacznie pokazujące, kto zasiada na neoklasycznym tronie. Malmsteen zasiada, on też daje odrobinę nadziei na to, że ten gatunek może i powinien żyć. Tym razem to także wielka zasługa Owensa, mimo że w sumie go tu niewiele, ale zapewne tak to miało być. Taka to miała to być płyta. Miała być morderczym, zimnym trafieniem gitarowej szpady, a ten głos Rippera takim momentem oddechu przed zadaniem kolejnego ciosu.
Brzmienie tej płyty jest dziwne, nietypowe, drażniące. Perkusja często cofnięta, sucha, choć przestrzenna tam, gdzie to potrzebne. Bas Malmsteena ustawiony w zupełnie zdumiewający sposób i taki nigdy nie był na jego płytach. Jedynie klawisze jakby klarowniejsze niż zwykle, tam gdzie występują i mają coś do odegrania więcej niż tylko nieistotne tło. Zresztą, kto by zwracał uwagę na klawisze, gdy Malmsteen gra takie solo, jak w Blinded...
Nie omówiłem wszystkich utworów. To niemożliwe. Takie płyty nie dadzą się zresztą jednoznacznie wypunktować track po tracku. Tu nie o to chodzi.
Zmęczyłem się... ufff wystarczy.
Ocena: 9.4/10
22.10.2010
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"