19.12.2018, 21:57:42
Powerwolf - Return in Bloodred (2005)
Tracklista:
1. Mr. Sinister 04:39
2. We Came to Take Your Souls 04:01
3. Kiss of the Cobra King 04:32
4. Black Mass Hysteria 04:12
5. Demons & Diamonds 03:39
6. Montecore 05:19
7. The Evil Made Me Do It 03:39
8. Lucifer in Starlight 04:50
9. Son of the Morning Star 05:12
Rok wydania: 2005
Gatunek: power metal
Kraj: Niemcy
Skład zespołu:
Attila Dorn (Karsten Brill) - śpiew
Matthew Greywolf (Benjamin Buss) - gitara
Charles Greywolf (Thomas Erbel) - bas
Falk Maria Schlegel - organy, instrumenty klawiszowe
oraz
Thomas Diener - perkusja
Thomas Diener - perkusja
O debiucie POWERWOLF wspomina się niezbyt często, bo zdecydowanie przyćmiły go albumy późniejsze, windując ten zespół na szczyty popularności power metalu nieco kiczowatego, bombastycznego i granego zdecydowanie z przymrużeniem oka. "Return in Bloodred" to po prostu typowy power metalowy album z tematyką nawiązującą do okultyzmu, wampiryzmu i podobnych rzeczy, ale z muzyką tylko i wyłącznie archetypową dla power metalu niemieckiego pierwszej dekady XXI wieku. Te kompozycje są tu trochę lepsze i trochę gorsze, a przeważnie niczym niewyróżniające się, jak Mr. Sinister czy Kiss of the Cobra King (bardzo marne te łooo i refren trywialny na poziomie Alice Coopera).
Często jest to takie przyciężkie, w próbach bardziej plastycznego podejścia do prezentowanej tematyki (We Came to Take Your Souls, Demons & Diamonds) i trudno to uznać za atrakcyjne.
W Black Mass Hysteria i The Evil Made Me Do It po prostu nudzą w ospałym power metalu gdzie słychać i echa KING DIAMOND i glamu amerykańskiego i nic z tego nie jest w stanie wzbudzić zainteresowania. Ani to straszne, ani to śmieszne, a ciężkie riffy na końcu The Evil Made Me Do It po prostu męczą. Lucifer in Starlight być może jest próbą heavy/power metalowej transpozycji satanistycznego heavy lat 80 tych z Wielkiej Brytanii, ale to kicz i to taki w najgorszym tego słowa znaczeniu. Przecież tu nie ma żadnego klimatu...
Coś, co potem rozwiną na swój powerwolfowy, lekki sposób, tutaj prezentują w nijakim Montecore. Owszem, wstęp niezły, są klasyczne dla nich organy, ale potem to taki sztampowy metal, który nawet nie bardzo można określić jako power. Ot, taka bezbarwna opowieść z dreszczykiem (teoretycznie) w tle. Albo Son of the Morning Star. Co to ma być? Horror gothic? No chyba nie, bo to tak nieco uwłacza dobrym kompozycjom z tego gatunku. Okropne.
Attila Dorn śpiewa nieźle, słychać, że ma określony potencjał, ale generalnie nie przykuwa tu uwagi, bo i czym w takim trywialnym repertuarze? Gitarzyści po prostu grają i najciekawszym punktem jest tu sesyjny perkusista Thomas Diener, który po kilku latach na krótko dołączy jeszcze do zespołu na stałe.
Brzmienie niezłe, a to także nic specjalnego...
Jest to bardzo przeciętna płyta, gdzie nie ma ani jednej kompozycji, którą można by uznać za rzeczywiście interesującą.
Późniejsza metamorfoza tego zespołu to jedno z najbardziej spektakularnych wydarzeń na europejskiej scenie power metalowej w bieżącym stuleciu.
ocena: 5/10
new 19.12.2018
W Black Mass Hysteria i The Evil Made Me Do It po prostu nudzą w ospałym power metalu gdzie słychać i echa KING DIAMOND i glamu amerykańskiego i nic z tego nie jest w stanie wzbudzić zainteresowania. Ani to straszne, ani to śmieszne, a ciężkie riffy na końcu The Evil Made Me Do It po prostu męczą. Lucifer in Starlight być może jest próbą heavy/power metalowej transpozycji satanistycznego heavy lat 80 tych z Wielkiej Brytanii, ale to kicz i to taki w najgorszym tego słowa znaczeniu. Przecież tu nie ma żadnego klimatu...
Coś, co potem rozwiną na swój powerwolfowy, lekki sposób, tutaj prezentują w nijakim Montecore. Owszem, wstęp niezły, są klasyczne dla nich organy, ale potem to taki sztampowy metal, który nawet nie bardzo można określić jako power. Ot, taka bezbarwna opowieść z dreszczykiem (teoretycznie) w tle. Albo Son of the Morning Star. Co to ma być? Horror gothic? No chyba nie, bo to tak nieco uwłacza dobrym kompozycjom z tego gatunku. Okropne.
Attila Dorn śpiewa nieźle, słychać, że ma określony potencjał, ale generalnie nie przykuwa tu uwagi, bo i czym w takim trywialnym repertuarze? Gitarzyści po prostu grają i najciekawszym punktem jest tu sesyjny perkusista Thomas Diener, który po kilku latach na krótko dołączy jeszcze do zespołu na stałe.
Brzmienie niezłe, a to także nic specjalnego...
Jest to bardzo przeciętna płyta, gdzie nie ma ani jednej kompozycji, którą można by uznać za rzeczywiście interesującą.
Późniejsza metamorfoza tego zespołu to jedno z najbardziej spektakularnych wydarzeń na europejskiej scenie power metalowej w bieżącym stuleciu.
ocena: 5/10
new 19.12.2018
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"