05.02.2019, 18:53:39
Edguy - Tinnitus Sanctus (2008)
Tracklista:
1.Ministry of Saints 05:02
2. Sex Fire Religion 05:57
3. The Pride of Creation 05:29
4. Nine Lives 04:27
5. Wake Up Dreaming Black 04:06
6. Dragonfly 04:57
7. Thorn Without a Rose 04:47
8. 9-2-9 03:48
9. Speedhoven 07:43
10.Dead or Rock 05:00
11.Aren't You a Little Pervert Too?! 02:20 (bonus track)
Rok wydania: 2008
Gatunek: melodic heavy metal
Kraj: Niemcy
Skład zespołu:
Tobias Sammet - śpiew, instrumenty klawiszowe
Jens Ludwig - gitara
Dirk Sauer - gitara
Tobias Exxel - gitara basowa
Felix Bohnke - perkusja
oraz
Michael Rodenberg - instrumenty klawiszowe, orkiestracje symfoniczne
Jeśli "Rocket Ride" był zdecydowanym łamania schematów to kolejny album EDGUY jest wręcz przeciwnie - wtłaczaniem schematów w ramy grania modern. Tym razem to hard rock/melodic heavy lat 80 tych, przede wszystkim brytyjski zagrany w modern otoczce brzmieniowej. Idea bardzo interesująca - samo wykonanie nieco kontrowersyjne.
Płyta, wydana przez Nuclear Blast w listopadzie z okładką mało oddającą realna treść muzyczną z cała pewnością w całości nadaje się do radiowego rozpowszechniania, mimo stosunkowo ciężkich gitar i stylizowanej na "gęstą" atmosferze.
Nie można powiedzieć, że nie ma tu hitów w rozumieniu metalowym. Taki jest bardzo dobry otwieracz Ministry of Saints i przecież ten agresywny, bujający refren w Sex Fire Religion ma w sobie mnóstwo uroku.
Jednak gdy przychodzi do The Pride of Creation i tego rockowego refrenu chóralnego to mina trochę rzednie. Naprawdę nie wystarczyło humoru muzycznego w Trinidad? W Nine Lives, który rozpoczyna się od zmasowanego ataku klawiszowego wszystko siada w słabiutkim rockowym refrenie i jest to ta rzadko spotykana sytuacja, gdy refren w kompozycji EDGUY tak bardzo ciągnie wszystko dół. Marny jest sztucznie pompowany energią Wake Up Dreaming Black...
Dragonfly ma coś w sobie jako numer hard rockowy jednak niewiele ma z metalu, choć tu jest akurat najlepszy pomysł na symfoniczną epicką metalową wstawkę na całej płycie w refrenie. Genialne to jest, szkoda tylko że w tak trywialnym numerze. Absolutnie zmarnowany pomysł na mega killer, z drugiej strony dowód na modern metalowe mieszanie stylów na tej płycie.
Balladowy song Thorn Without a Rose, przesłodzony i ugrzeczniony jak soundtrack z amerykańskich filmów familijnych jest okropny, jest poniżej wszelkiej krytyki. 9-2-9 to kolejny odcinek tego samego filmu, z takim samym mdłym układnym rockowym refrenem.
Speedhoven zadziwia. Jest tu wszystko, co powinno uczynić z tego kawałka wybitny hit, a jednak takim ten numer nie jest. Jakoś tak zagrane to zostało bez większego zaangażowania, gdzieś obok tego wszystkiego stoi Sammet, pozornie energiczny, a jakoś taki zdystansowany. Instrumenty klawiszowe w tym utworze są paskudne i jeśli to ma być stylizacja na lata 80 te to zupełnie nieudana i drażniąca.Wolna część jest bardzo dobra. Fajnie by to zaśpiewał na pewno, któryś z czołowych wokalistów lat 80- 90 tych, na przykład Michael Bolton. Poważnie.
Szkoda, że na tej płycie nie ma takich hitów jak When a Man Loves a Woman...
Jest za to ultra miałki rocker Dead or Rock, niestety.
Jest za to ultra miałki rocker Dead or Rock, niestety.
Ogólnie wszystko to prezentuje się lepiej dzięki modern aranżacjom. Gdyby Sammett zdecydował się na vintage sound lub coś podobnego, to część z tych utworów byłaby poprostu nie do słuchania.
Sammet śpiewa wyśmiencie w otoczeniu wspomagających go Olivera Hartmanna i Thomasa Rettke. Śpiewa jednak nie to, co nastawiony na muzykę EDGUY z obu okresów chciałby naprawdę usłyszeć. Pozostając wierny melodic power w AVANTASIA skierował EDGUY w eksperymentach muzycznych na tory prowadzące raczej donikąd...
ocena: 5,4/10
new 5.02.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"