04.05.2019, 10:36:37
Lords of the Trident - Death Or Sandwich (2009)
Tracklista:
1. The Robot's Revenge 05:09
2. The Virgin Vault 04:55
3. Heart in the Fire 04:31
4. Cliffs of Desolation 05:08
5. Alone in Cole Hall 04:49
6. The Road 05:05
7. The Barbarian Horde 05:56
8. Terminated 04:57
9. Rapeshore 04:04
10. Evil Heights 05:17
11. Heart of the Lion 05:37
12. Street Lights 06:03
Rok wydania: 2009
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: USA
Skład zespołu:
Fang VonKillenstein - śpiew
Asian Metal - gitara
Socrates of Shred - gitara
Capt. Bluddbeard - gitara basowa
Korgoth - perkusja
LORDS OF THE TRIDENT pochodzi z Madison w Wisconsin. Dziwaczne pseudonimy, dziwaczne eklektyczne stroje...
Amerykanie lubią takie rzeczy, taki image przyciąga, ale w przypadku tej grupy jest ostatnią rzeczą, jaka ma znaczenie.
LORDS OF THE TRIDENT już w rok po powstaniu zaprezentował album, który jasno pokazuje, że tradycyjny heavy metal amerykański zbudowany na klasyce lat 80tych, może nawet na korzennym US Metalu, jest wciąż żywy i ma się znakomicie.
Niezależny, niepoddający się komercyjnym naciskom band z Madison gra kapitalne rzeczy.
Prosty, a jakże porażający melodią i pełnym patosu klimatem jest rozpoczynający ten LP The Robot's Revenge.
Wolniejsze, rytmiczne numery takie jak The Virgin Vault to skrzyżowanie epickiej mocy wczesnego MANOWAR i THOR, a równocześnie jest w tym tak klasyczny rockowy feeling! Fantastyczny dramatyzm lekkiego epickiego grania osiągają w Cliffs of Desolation oraz w Evil Heights, także dzięki tym pełnym żaru i patosu chórkom. Porywa dumny The Barbarian Horde, choć przecież to jest zagrane bardzo delikatnie. Fenomenalnie poruszają się w rytmice umiarkowanych temp z krążącym powtarzalnym motywem gitarowym (Rapeshore).
Od czasu do czasu grają słoneczny rock/metal, prosty i nieco naiwny, ale jakże urokliwy w Heart in the Fire i w Alone in Cole Hall. Przypominają się najlepsze czasy amerykańskiego stadionowego grania SKID ROW, rokendrolowa przygoda lat 80 tych. Te nagrania po prostu wzruszają starych rockfanów. Ten szczery, prosty heavy metal Drogi w The Road...
Dewastują wykorzystaniem doświadczeń czterech dekad metalu we wspaniałym Heart of the Lion i są tu i buntem i nadzieją. Uniwersalne wartości muzyczne łączą tu wszystkie pokolenia rocka i metalu. Słabszy od innych jest raczej jednak prymitywny heavy metal w Terminated. Nieco zbyt bezrefleksyjnie bezpośrednio do tego podeszli. Nie mogło zabraknąć ryku motocyklowego silnika. Street Lights jednak oferuje rajd dosyć spokojny, odmierzany rytmicznymi gitarami i lekko hipnotyzującym powtarzalnym motywem głównym i pełnym prawdziwej refleksji refrenem, gdy Droga dobiega końca.
Połowa sukcesu to Fang VonKillenstein czyli Tyler Christian. Jego po prostu trzeba posłuchać w tych zaśpiewach wysokich i przy tym kryształowo czystych, w atakach naturalnym true metalowym głosem, oraz gdy jest gniewny i drapieżny. No i cały czas jest aktorem, gra wyśmienicie wszystkie role, jakie musi tu odegrać. A jest ich wiele, bo style i epoki zmieniają się jak w kalejdoskopie. Fantastyczni gitarzyści Akira Shimada (Asian Metal) i Brian Cole (Socrates of Shred), maskują się. Oni są wybornymi technikami i tylko udają, że najlepiej czują się w prościutkich akordach. Łatwo to wykryć, gdy się dokładniej posłucha ich gry... Sekcja rytmiczna gra rzeczy nieskomplikowane. Gdyby grała inaczej, nie byłoby tego efektu jaki tu uzyskano. Oszczędność wygrywa dla muzyki. Najlepiej rozumie to Korgoth (Corey Larson).
Surowa, niemal garażowa produkcja w niczym nie przeszkadza. To część konwencji, część image. Gdyby to było wsparte najnowocześniejszą techniką nagraniową, brzmiałoby fajnie, ale może ten klimat jaki tu stworzyli, by wyparował? LORDS OF THE TRIDENT po wydaniu tego albumu pozostał nadal zespołem prawie nieznanym. Kto jednak się z nim zetknął, nie może pozostać obojętnym wobec ich muzyki, jeśli kocha korzenny heavy metal.
ocena: 9,6/10
new 4.05.2019
Amerykanie lubią takie rzeczy, taki image przyciąga, ale w przypadku tej grupy jest ostatnią rzeczą, jaka ma znaczenie.
LORDS OF THE TRIDENT już w rok po powstaniu zaprezentował album, który jasno pokazuje, że tradycyjny heavy metal amerykański zbudowany na klasyce lat 80tych, może nawet na korzennym US Metalu, jest wciąż żywy i ma się znakomicie.
Niezależny, niepoddający się komercyjnym naciskom band z Madison gra kapitalne rzeczy.
Prosty, a jakże porażający melodią i pełnym patosu klimatem jest rozpoczynający ten LP The Robot's Revenge.
Wolniejsze, rytmiczne numery takie jak The Virgin Vault to skrzyżowanie epickiej mocy wczesnego MANOWAR i THOR, a równocześnie jest w tym tak klasyczny rockowy feeling! Fantastyczny dramatyzm lekkiego epickiego grania osiągają w Cliffs of Desolation oraz w Evil Heights, także dzięki tym pełnym żaru i patosu chórkom. Porywa dumny The Barbarian Horde, choć przecież to jest zagrane bardzo delikatnie. Fenomenalnie poruszają się w rytmice umiarkowanych temp z krążącym powtarzalnym motywem gitarowym (Rapeshore).
Od czasu do czasu grają słoneczny rock/metal, prosty i nieco naiwny, ale jakże urokliwy w Heart in the Fire i w Alone in Cole Hall. Przypominają się najlepsze czasy amerykańskiego stadionowego grania SKID ROW, rokendrolowa przygoda lat 80 tych. Te nagrania po prostu wzruszają starych rockfanów. Ten szczery, prosty heavy metal Drogi w The Road...
Dewastują wykorzystaniem doświadczeń czterech dekad metalu we wspaniałym Heart of the Lion i są tu i buntem i nadzieją. Uniwersalne wartości muzyczne łączą tu wszystkie pokolenia rocka i metalu. Słabszy od innych jest raczej jednak prymitywny heavy metal w Terminated. Nieco zbyt bezrefleksyjnie bezpośrednio do tego podeszli. Nie mogło zabraknąć ryku motocyklowego silnika. Street Lights jednak oferuje rajd dosyć spokojny, odmierzany rytmicznymi gitarami i lekko hipnotyzującym powtarzalnym motywem głównym i pełnym prawdziwej refleksji refrenem, gdy Droga dobiega końca.
Połowa sukcesu to Fang VonKillenstein czyli Tyler Christian. Jego po prostu trzeba posłuchać w tych zaśpiewach wysokich i przy tym kryształowo czystych, w atakach naturalnym true metalowym głosem, oraz gdy jest gniewny i drapieżny. No i cały czas jest aktorem, gra wyśmienicie wszystkie role, jakie musi tu odegrać. A jest ich wiele, bo style i epoki zmieniają się jak w kalejdoskopie. Fantastyczni gitarzyści Akira Shimada (Asian Metal) i Brian Cole (Socrates of Shred), maskują się. Oni są wybornymi technikami i tylko udają, że najlepiej czują się w prościutkich akordach. Łatwo to wykryć, gdy się dokładniej posłucha ich gry... Sekcja rytmiczna gra rzeczy nieskomplikowane. Gdyby grała inaczej, nie byłoby tego efektu jaki tu uzyskano. Oszczędność wygrywa dla muzyki. Najlepiej rozumie to Korgoth (Corey Larson).
Surowa, niemal garażowa produkcja w niczym nie przeszkadza. To część konwencji, część image. Gdyby to było wsparte najnowocześniejszą techniką nagraniową, brzmiałoby fajnie, ale może ten klimat jaki tu stworzyli, by wyparował? LORDS OF THE TRIDENT po wydaniu tego albumu pozostał nadal zespołem prawie nieznanym. Kto jednak się z nim zetknął, nie może pozostać obojętnym wobec ich muzyki, jeśli kocha korzenny heavy metal.
ocena: 9,6/10
new 4.05.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"