14.09.2019, 15:23:36
Sinner - Santa Muerte (2019)
Tracklista:
1. Shine On 03:40
2. Fiesta y copas 02:59
3. Santa Muerte 06:07
4. Last Exit Hell 03:57
5. What Went Wrong 04:36
6. Lucky 13 03:29
7. Death Letter (Son House cover) 04:04
8. Suicide Mission 03:30
9. The Wolf 04:36
10. Misty Mountain 04:46
11. The Ballad of Jack 03:43
12. Stormy Night 04:00
13.Sorry 04:35
13.Sorry 04:35
Rok wydania: 2019
Gatunek: melodic heavy metal/ rock
Kraj: Niemcy
Skład zespołu:
Giorgia Colleluori - śpiew
Giorgia Colleluori - śpiew
Mat Sinner (Mathias Lasch) - śpiew, gitara basowa
Sascha Krebs - śpiew
Sascha Krebs - śpiew
Tom Naumann - gitara
Alex Scholpp - gitara
Markus Kullmann - perkusja
Kolega opisując mi stan swojego samochodu powiedział: "Progów już nie ma, pozostała tylko nadzieja."
Parafrazując i odnosząc do SINNER - "Heavy metalu już nie ma, pozostała...".
W Piątek Trzynastego września 2019 Mat Sinner w zreformowanym składzie SINNER przedstawia album "Santa Muerte" wydany przez AFM Records a w Japonii przez Avalon, tyle że dwa dni wcześniej.
O "Tequila Suicide" z 2017 nie pisałem nic i pisać nie zamierzam, bo o artystycznych porażkach, w przeciwieństwie do wielu innych recenzentów nie lubię się rozpisywać (ta, jasne, akurat...).
Gdy po raz pierwszy zobaczyłem okładkę "Santa Muerte", której inaczej jak okładka "Tequila Suicide" Mark 2 nazwać nie można, to przesłanie było dla mnie całkowicie jasne. SINNER gra melodyjny rock z elementami heavy metalu po raz drugi z rzędu i zapewne na równie żenującym poziomie. Nie uważam, by Giorgia Colleluori była jakąś wybitną wokalistą i na tle wielu innych pań z kręgu female fronted metal (takich nie-operatica rzecz jasna) prezentuje się raczej skromnie w opcji walorów głosowych, ale cóż... Fajnie, że pałkerem został Markus Kullmann, to muzyk o niezwykłej rockowej wrażliwości, no i członkostwo w DESPERADOZ w jakiś sposób go tu ustawia w latynoskim tytule płyty. Tak, to wybitny wywód myślowy, Sherlocku.
Fajnie się ta płyta zaczyna od Shine On. Hard'n'heavy bardzo zgrabnie odegrany z wpadającym w ucho refrenem i potoczystymi gitarami. Giorgia nie jest tu interesująca, ale melodia tak, o ile rzecz jasna standardowy radiowy rock/metal może być w ogóle interesujący dla fana metalu. Oj, zaraz. Może, zwłaszcza tak dobrze i powiedziałbym nawet brawurowo zagrany. Tak to się zazwyczaj od największego hita takie płyty zaczynają, a potem jest już tylko gorzej.
Jest kompromitująco źle w Fiesta y copas i to jest to, co było najgorsze w muzyce z płyty poprzedniej. Jakie to przykre, że tu śpiewa jako gość sam Ronnie Romero. Bo coś tu jest po hiszpańsku? Tak. Rock plażowy.
Zastanawiające jest, że na takiej płycie coś trwa aż sześć minut. Numer tytułowy tyle trwa i ten zwykła rockowa łupanina SINNER mogłaby trwać trzy. Naprawdę męka. Wakacyjny hard'n'heavy, ale wakacje się już skończyły i rodziny z dziećmi wróciły ze słonecznych plaż Majorki do Monachium i Berlina.
Potem pewna porcja bezbarwnego grania SINNER z lat powiedzmy 2007-2011 w Last Exit Hell w odświeżonej o żeński głos formule, a zaraz potem What Went Wrong w stylu THIN LIZZY i wcale mnie nie dziwi, że gościnnie zaśpiewał tu Ricky Warwick, który swoim głosem i autorytetem zdobytym jeszcze w THE ALMIGHTY próbuje od dekady utrzymać pamięć o ekipie Phila Lynnota. Tyle że on po prostu tu śpiewa źle, bardzo źle i w popularnym programie "Mam Talent", nie przebrnąłby przez eliminacje wstępne. Takie to wszystko miałkie... W kolejnym numerze, który jest próbą ekspozycją rockowego refrenu (zresztą bardzo nośnego) Lucky13, z echami riffowymi THIN LIZZY i obok otwieracza to się prezentuje solidnie. Coś sporo tego THIN LIZZY, bo i Craving jest z tej kategorii, przy czym bardzo dobrze, pod Phila zaśpiewał sam Mat, co zresztą nie raz robił w udany sposób w przeszłości.
W The Wolf i w The Ballad of Jack (refren w stylu Tercetu Egzotycznego!) odzywa się ten toporny SINNER w opcji jednostajnego wałkowania prostego riffu, ale Misty Mountain to piękny rock/metalowy killer z naleciałościami innych gatunków muzycznych, a Giorgia... no, no... kto by pomyślał... Co za potężny dramatyczny i poruszający refren. Nieźle, Mat, nieźle, a nawet wspaniale powiedziałbym. Sympatyczny jest kolejny numer w stylu THIN LIZZY Stormy Night, bardzo sympatyczny i w tej irlandziej części instrumentalnej, aż się przypomina Legenda o Czarnej Róży, choć oczywiście kaliber muzyczny jest zupełnie inny. Przebojowo jest po prostu. No i zakończenie tej płyty jest takie ciepłe i pozytywne w postaci Sorry. Tak, fajny duet mieszany i to taki niemiecki Bolton. Więcej Boltona!
Bardzo się cieszę, że sięgnąłem po ten album. Mimo wszystko.
Szczęka mi opadła przy Dead Letter. Nie wiedziałem, że kobieta może tak fenomenalnie, kosmicznie fenomenalnie zaśpiewać korzennie oryginalnego nowoorleańskiego bluesa. Co za feeling, co za frazowanie, co za kapitalny, absolutnie kapitalny dramatyzm i luz zarazem! Gdybym nie wiedział i słucham w ciemno, to byłbym przekonany ze to jakiś zupełnie nieznana gwiazda rodem ze stolicy Luizjany. Do tego solo zagrał tu Magnus Karlsson z PRIMAL FEAR (jasne, że nie tylko). "Czapki z głów przed Royem Harperem"... To znaczy przed Magnusem, chciałem powiedzieć. Dewastacja i cudowne wyczucie konwencji.
Producentem jest sam Dennis Ward. Nie pracuje on z byle z kim i nigdy nie zawodzi. Przynajmniej w takiej stylistyce muzycznej.
Mat Sinner robi to, co lubi. Bardzo dobrze, bo w końcu przecież SINNER to grupa, którą ponad 40 lat temu stworzył, by grać melodyjnego rocka i hard'n'heavy. To, co zrobił z tym zespołem w obszarze heavy metalu, to już zrobił i teraz gra to co lubi, a metalowe pomysły przeniósł jednoznacznie na PRIMAL FEAR i tam zachwyca wraz z kolegami potężnym melodyjnym heavy/power.
Tu jest Death Letter. No i jest Misty Mountain, bo przecież nie każdy lubi bluesa z Nowego Orleanu. Jest też THIN LIZZY, momentami wzruszający. Jest po prostu bardzo dobra muzyka z obrzeża metalu i bardzo dobrze śpiewająca Giorgia Colleluori.
ocena: 8/10
new 14.09.2019
Parafrazując i odnosząc do SINNER - "Heavy metalu już nie ma, pozostała...".
W Piątek Trzynastego września 2019 Mat Sinner w zreformowanym składzie SINNER przedstawia album "Santa Muerte" wydany przez AFM Records a w Japonii przez Avalon, tyle że dwa dni wcześniej.
O "Tequila Suicide" z 2017 nie pisałem nic i pisać nie zamierzam, bo o artystycznych porażkach, w przeciwieństwie do wielu innych recenzentów nie lubię się rozpisywać (ta, jasne, akurat...).
Gdy po raz pierwszy zobaczyłem okładkę "Santa Muerte", której inaczej jak okładka "Tequila Suicide" Mark 2 nazwać nie można, to przesłanie było dla mnie całkowicie jasne. SINNER gra melodyjny rock z elementami heavy metalu po raz drugi z rzędu i zapewne na równie żenującym poziomie. Nie uważam, by Giorgia Colleluori była jakąś wybitną wokalistą i na tle wielu innych pań z kręgu female fronted metal (takich nie-operatica rzecz jasna) prezentuje się raczej skromnie w opcji walorów głosowych, ale cóż... Fajnie, że pałkerem został Markus Kullmann, to muzyk o niezwykłej rockowej wrażliwości, no i członkostwo w DESPERADOZ w jakiś sposób go tu ustawia w latynoskim tytule płyty. Tak, to wybitny wywód myślowy, Sherlocku.
Fajnie się ta płyta zaczyna od Shine On. Hard'n'heavy bardzo zgrabnie odegrany z wpadającym w ucho refrenem i potoczystymi gitarami. Giorgia nie jest tu interesująca, ale melodia tak, o ile rzecz jasna standardowy radiowy rock/metal może być w ogóle interesujący dla fana metalu. Oj, zaraz. Może, zwłaszcza tak dobrze i powiedziałbym nawet brawurowo zagrany. Tak to się zazwyczaj od największego hita takie płyty zaczynają, a potem jest już tylko gorzej.
Jest kompromitująco źle w Fiesta y copas i to jest to, co było najgorsze w muzyce z płyty poprzedniej. Jakie to przykre, że tu śpiewa jako gość sam Ronnie Romero. Bo coś tu jest po hiszpańsku? Tak. Rock plażowy.
Zastanawiające jest, że na takiej płycie coś trwa aż sześć minut. Numer tytułowy tyle trwa i ten zwykła rockowa łupanina SINNER mogłaby trwać trzy. Naprawdę męka. Wakacyjny hard'n'heavy, ale wakacje się już skończyły i rodziny z dziećmi wróciły ze słonecznych plaż Majorki do Monachium i Berlina.
Potem pewna porcja bezbarwnego grania SINNER z lat powiedzmy 2007-2011 w Last Exit Hell w odświeżonej o żeński głos formule, a zaraz potem What Went Wrong w stylu THIN LIZZY i wcale mnie nie dziwi, że gościnnie zaśpiewał tu Ricky Warwick, który swoim głosem i autorytetem zdobytym jeszcze w THE ALMIGHTY próbuje od dekady utrzymać pamięć o ekipie Phila Lynnota. Tyle że on po prostu tu śpiewa źle, bardzo źle i w popularnym programie "Mam Talent", nie przebrnąłby przez eliminacje wstępne. Takie to wszystko miałkie... W kolejnym numerze, który jest próbą ekspozycją rockowego refrenu (zresztą bardzo nośnego) Lucky13, z echami riffowymi THIN LIZZY i obok otwieracza to się prezentuje solidnie. Coś sporo tego THIN LIZZY, bo i Craving jest z tej kategorii, przy czym bardzo dobrze, pod Phila zaśpiewał sam Mat, co zresztą nie raz robił w udany sposób w przeszłości.
W The Wolf i w The Ballad of Jack (refren w stylu Tercetu Egzotycznego!) odzywa się ten toporny SINNER w opcji jednostajnego wałkowania prostego riffu, ale Misty Mountain to piękny rock/metalowy killer z naleciałościami innych gatunków muzycznych, a Giorgia... no, no... kto by pomyślał... Co za potężny dramatyczny i poruszający refren. Nieźle, Mat, nieźle, a nawet wspaniale powiedziałbym. Sympatyczny jest kolejny numer w stylu THIN LIZZY Stormy Night, bardzo sympatyczny i w tej irlandziej części instrumentalnej, aż się przypomina Legenda o Czarnej Róży, choć oczywiście kaliber muzyczny jest zupełnie inny. Przebojowo jest po prostu. No i zakończenie tej płyty jest takie ciepłe i pozytywne w postaci Sorry. Tak, fajny duet mieszany i to taki niemiecki Bolton. Więcej Boltona!
Bardzo się cieszę, że sięgnąłem po ten album. Mimo wszystko.
Szczęka mi opadła przy Dead Letter. Nie wiedziałem, że kobieta może tak fenomenalnie, kosmicznie fenomenalnie zaśpiewać korzennie oryginalnego nowoorleańskiego bluesa. Co za feeling, co za frazowanie, co za kapitalny, absolutnie kapitalny dramatyzm i luz zarazem! Gdybym nie wiedział i słucham w ciemno, to byłbym przekonany ze to jakiś zupełnie nieznana gwiazda rodem ze stolicy Luizjany. Do tego solo zagrał tu Magnus Karlsson z PRIMAL FEAR (jasne, że nie tylko). "Czapki z głów przed Royem Harperem"... To znaczy przed Magnusem, chciałem powiedzieć. Dewastacja i cudowne wyczucie konwencji.
Producentem jest sam Dennis Ward. Nie pracuje on z byle z kim i nigdy nie zawodzi. Przynajmniej w takiej stylistyce muzycznej.
Mat Sinner robi to, co lubi. Bardzo dobrze, bo w końcu przecież SINNER to grupa, którą ponad 40 lat temu stworzył, by grać melodyjnego rocka i hard'n'heavy. To, co zrobił z tym zespołem w obszarze heavy metalu, to już zrobił i teraz gra to co lubi, a metalowe pomysły przeniósł jednoznacznie na PRIMAL FEAR i tam zachwyca wraz z kolegami potężnym melodyjnym heavy/power.
Tu jest Death Letter. No i jest Misty Mountain, bo przecież nie każdy lubi bluesa z Nowego Orleanu. Jest też THIN LIZZY, momentami wzruszający. Jest po prostu bardzo dobra muzyka z obrzeża metalu i bardzo dobrze śpiewająca Giorgia Colleluori.
ocena: 8/10
new 14.09.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"