16.09.2019, 14:29:15
Paradise Lost - Faith Divides Us - Death Unites Us (2009)
Tracklista:
1. As Horizons End 05:21
2. I Remain 04:09
3. First Light 05:00
4. Frailty 04:25
5. Faith Divides Us - Death Unites Us 04:21
6. The Rise of Denial 04:47
7. Living With Scars 04:24
8. Last Regret 04:24
9. Universal Dream 04:17
10. In Truth 04:50
Rok wydania: 2009
Gatunek: Gothic Metal
Kraj: Wielka Brytania
Skład zespołu:
Nick Holmes - śpiew
Gregor Mackintosh - gitara prowadząca, instrumenty klawiszowe
Aaron Aedy - gitara rytmiczna
Stephen Edmondson - bas
Peter Damin - perkusja
Kapela niemal nieśmiertelna, skład niemal niezniszczalny. Od 22 lat gitarzyści bez zmian, wokalista również... tylko do perkusistów szczęścia nie mieli.
Czy ktoś w ogóle pamięta album poprzedni, In Requiem? Zapewne jak przez mgłę, bo poza bardzo dobrze zrealizowanym brzmieniem nie było tam zbyt wiele ponad przeciętnego czy tego, czego nie zagrali inni.
Jednią mogą być zaskoczeni, że nagrali coś po "Draconian Times", inni czekali z nadzieją, że może w końcu będzie to płyta godna tego zespołu. Odpowiedź wydaje się być aż nazbyt oczywista.
Transowy "As Horizon Ends" to otwieracz i już przy nim zaczyna się pewien problem, którego rozwinę dalej. Jednak to, co można powiedzieć już teraz - to odcinanie kuponów od przeszłości i ukłon w stronę lat 1993-95 zespołu, czyli "Icon" i "Draconian Times", ale w tym przypadku, odcinanie kuponów to jednak rzecz dobra, bo kawałek udany. "I Remain" zaczyna się dość ostro, gitara wypłakuje ładną melodię, ale dalej jest już okropnie. Brak porozumienia gitar z perkusją, a Holmes do tego jeszcze śpiewa swoje, co daje ostatecznie potwornie rozlazły gothic metal z przeciętnym gothic rockowym refrenem. "First Light" to znów gothic rock/metal, oszczędny, płaczliwy i momentami nudny. "Fratality" zaczyna się fajną patatajką i mimo że trącą "In Requiem" dość mocno, to jest to utwór, który ujdzie przy nowej twórczości, ale nie umywa się do poprzednich czy późniejszych.
"Faith Divides Us - Death Unites Us" w sumie przyjemny, dużo tu daje tło klawiszowe, ale ponownie wokalnie jakieś to zbyt płaczliwe momentami. "The Rise of Denial" ma zaskakująco ostre i zimne riffy. Dobry kawałek, ale on burzy spójność tej płyty i lekką lipą wydaje się być potwornie oszczędna i leniwa partia środkowa. "Leaving With Scars" jest przyjemny, gitara jest autentyczna i JEST, tutaj czuje się obecność zespołu, ciekawe sola i niestety mija jak burza. "Last Regret" to dosyć mętny gothic metal, który służy tu za rozmycie wszystkiego. "Universal Dream" ma w sobie nutkę życia, rwane tempo i służące za przejścia gitary niby słabe, ale dużo tu ratuje perkusja i samo w sobie średnie tempo i ograny przez wszystkie zespoły gothic refren. "In Truth" zaczyna się wjazdem brytyjskiego pancernika, jest to całkiem frapujące, ale pomysł jest zupełnie spalony przez bezcelowo oszczędne i puste zwrotki.
"Cardinal Zero" ostry, inspirowany Black Sabbath jako zakończenie był kiepskim pomysłem, bo zupełnie burzy przesłanie tej płyty. A raczej udowadnia, że nie ma tu przesłania czy spójności jakiejkolwiek, czy gdziekolwiek.
Poprzednio, produkcja była dość przestrzenna, a gitary miały w sobie pewną moc, tutaj wydają się być tylko fizycznie, zupełnie bez duszy. Chcieli się zbliżyć do czasów swojej świetności, jednocześnie pozostając z tym, co nagrali na kilku ostatnich płytach, a tak się nie da. Największym problem i moim zarzutem dla tego albumu jest niemal zupełny brak autentyczności. Już otwieracz brzmi jak oszustwo, zasłona dymna, siłowo i tym brzmieniem i riffami starają się to zakryć, ale to nie działa. Nie ma tu autentyczności, klimatu też niewiele, a kiedy pojawia się jakiś dobry pomysł, to jest on brutalnie zabijany przez gothic rockowe wjazdy, które wyskakują ni z tego, ni z owego. Brak tu spójności, nie tylko na płycie, ale i w obrębie samych kompozycji, tu nic z siebie nie wynika, tylko płyną na oślep jakieś motywy, czy to dobre, czy to złe, zlewają się ze sobą z nadzieją, że coś może z tego wyjdzie. No i czasami wychodzi, a czasami też nie.
Problemem jest to, jak rozpatrywać ten album - jako gothic rock jest to po prostu słabe, bo nie ma przebojów, jako gothic metal to nie ma tu i przebojów i lekko smutnego klimatu, a przecież ten zespół z klimatu raczej słynie, a doom metalu nawet nie będę w to angażował, bo nie ma sensu.
Dobrze, że się obudzili i kilka lat później zaczęli znowu nagrywać wspaniałe albumy, godne nazwy Paradise Lost.
Tutaj jest nudno, leniwie i nie ma tu choćby cienia oryginalności. Jedynie cień samych siebie.
Ocena: 6.8/10
SteelHammer