22.09.2019, 08:41:01
Wind Rose - Shadows Over Lothadruin (2012)
tracklista:
1.Prelude (Awakening) 02:40
2.Endless Prophecy 05:05
3.The Tournament 00:14
4.Siderion 04:18
5.The Grand March 00:29
6.Son of a Thousand Nights 04:52
7.The Fourth Vanguard 06:40
8.Dark Horizon 00:23
9.Majesty 09:36
10.The Havoc 00:23
11.Oath to Betray 05:06
12.Led by Light 07:14
13.Sacred Fount 00:38
14.Moontear Sanctuary 05:51
15.Vererath 00:51
16.Close to the End 10:40
rok wydania: 2012
gatunek: progressive symphonic power metal
kraj: Włochy
skład zespołu:
Francesco Cavalieri - śpiew
Claudio Falconcini - gitara, śpiew
Alessio Consani - gitara basowa
Daniele Visconti - perkusja
Daniele Visconti - perkusja
Federico Meranda - instrumenty klawiszowe
WIND ROSE z Pizy powstał w roku 2009 i dosyć szybko, bo w 2012 zainteresował wytwórnię mediolańską Bakerteam Records, która wydała debiut grupy w sierpniu 2012 roku.
To zainteresowanie nie dziwi, bo w ostatnich latach liczba nowych grup grających heroiczny fantasy power metal symfoniczny we Włoszech bardzo zmalała, a zainteresowanie taką muzyką nawet wzrosło. Wzrosły także oczekiwania, bo minął już czas, gdy słuchaczom wystarczał KALEDON czy HIGHLORD z pierwszych płyt i teraz liczy się coś więcej, zwłaszcza odkąd pojawiły się wystawne albumy "cinematic" muzyków zgrupowanych wokół takiego czy innego RHAPSODY.
WIND ROSE wychodzi na scenę z taką właśnie bogato zaaranżowaną muzyką, z bombastycznymi symfonicznymi wstawkami, gustownymi narracjami, słuchowiskowymi wstawkami i zwartą logiczną formułą quasi historycznej opowieści.
Dodatkowo wszystko jest ubarwione średniowiecznym folkiem rycerskim, podanym w przyjaznej dla ucha formie oraz pewnym rysem progresywnym, pojawiającym się w konstrukcji kompozycji, gdzie bardzo łagodne partie o charakterze lirycznym zderzają się z graniem mocniejszym, typowo power metalowym co pogłębia dramatyzm narracji, jak w Endless Prophecy. Porównywanie tego zespołu do RHAPSODY (w każdej formie) jest porównaniem nieco na wyrost, bo muzycy nie reprezentują takiego poziomu i grupa plasuje się tu raczej gdzieś w obszarach THY MAJESTIE w symfonice i VEXILLUM w folkowych stylizacjach, jednak całość jest bardzo zgrabnie opowiedziana i takiego rytmicznego folk metalowego Siderion z mocnymi bębnami słucha się bardzo dobrze. Nie ma tu niczego odkrywczego, ale chórki są bardzo dobre, a krążące motywy grane zwykle przez minstreli proste i czytelne. Pierwszy utwór przy pianinie (Son of a Thousand Nights) pojawia się dosyć szybko i jest przeciętny, nie wykraczając poza ograne włoskie schematy. Bardzo pomysłowo został umieszczony zaraz potem mocny w gitarze, posępny i prowadzony na drugim planie The Fourth Vanguard i to jest kompozycja znakomita, pełna dramatyzmu i heroizmu, a równocześnie daleka od prymitywnego pojmowania epic grania. Brutalne wokale walczą tu z czystymi i wysokimi i jest autentyczne napięcie w tych kontrapunktach. W tej kompozycji pojawia się bardzo wyraziste solo, które można by uznać za neoklasyczne, aczkolwiek przypisywanie temu zespołowi etykiety neoclassical jest zdecydowanie niesłuszne. To, co się tu dzieje w części instrumentalnej to klasyczny włoski melodic progressive i partia klawiszowa rozwiewa wszelkie wątpliwości.
Układ albumu jest bardzo tradycyjny i kolos o cechach epickich Majesty pojawia się mniej więcej w środku. Fanfary w stylu THY MAJESTIE czy KALEDON, masywny, ale odsunięty do tyłu plan klawiszowy i spokojne rozwijanie głównej opowieści, pastelowe i refleksyjne. Dopiero w końcowej części nabiera to mocy w progresywnej rozbudowanej partii ze zgrabnymi po części rockowymi solami. Na zdecydowanie progresywny obszar WIND ROSE zabiera w Oath to Betray i to takie typowe nudne włoskie granie progresywnego power metalu bez głębszej historii muzycznej. Potem ponownie wracają do symfonicznego power metalu w Led by Light, bliskiemu THY MAJESTIE, ale i z akcentami folkowymi, bardzo delikatnie tu zarysowanymi. Bardzo to potem się miękko toczy, ten epicki duch gdzieś ulatuje w meandrach zróżnicowanych wokali, a potem progresywność ponownie zaczyna dominować i na końcu wygrywa. Natomiast łagodność opowieści minstrela zwycięża w bardzo ładnie zrobionym Moontear Sanctuary i ten song jest dopracowany do perfekcji w tych wszystkich niuansach, a zwłaszcza w tym co tu grają gitary akustyczne.
Na takich albumach bardzo ważny jest finał i tutaj jest delikatny, pastelowy, z pianinem i refleksją. Rozwija się power metalowo, raczej progresywnie niż epicko to łagodniejąc, to przybierając na sile, ale jakoś to nie porywa, nie sprawia wrażenia prawdziwego zwieńczenia tak misternie przygotowanej opowieści. Gdzieś na samym końcu jest nieco monumentalizmu, ale takiego jaki może zaoferować powiedzmy LABYRINTH czy VISION DIVINE...
Ten zespół gra bardzo dobrze, ale Francesco Cavalieri to wokalista o przeciętnych umiejętnościach i średnio interesującym głosie. Owszem, pewne wysokie partie wychodzą mu bardzo dobrze, okrzyki też, ale ogólnie czasem by się wolało, żeby nie śpiewał. Jest po prostu miejscami zupełnie bezbarwny. Ileż to płyt z włoskim metalem z tego kręgu poległo właśnie z powodu mało charyzmatycznego wokalu... Coś jednak widzi w nim Philippe Giordana, skoro od 2015 Cavalieri jest także wokalistą FAIRYLAND.
Mastering tego albumu zrobił bardzo zasłużony i bardzo doświadczony szwedzki Mistrz Göran Finnberg. I może niedobrze, że tak się stało. Mistrz soundu gitar gothenburg melodic death metal (ale także i HAMMERFALL czy FIREWIND) ustawił tu zbyt ciężką gitarę do tego wszystkiego i za bardzo zepchnął sound klawiszy na obszary pastelowe. Brzmi to trochę kontrowersyjnie, no chyba że taki był zamysł stworzenia kontrapunktów instrumentów. Mimo wszystko, i pomysł i realizacja tego budzi wątpliwości.
Czy i ekipa WIND ROSE miała wątpliwości? Być może tak, skoro na kolejnych albumach przyjęła nieco inny muzyczny kierunek.
ocena: 7,8/10
new 22.09.2019
To zainteresowanie nie dziwi, bo w ostatnich latach liczba nowych grup grających heroiczny fantasy power metal symfoniczny we Włoszech bardzo zmalała, a zainteresowanie taką muzyką nawet wzrosło. Wzrosły także oczekiwania, bo minął już czas, gdy słuchaczom wystarczał KALEDON czy HIGHLORD z pierwszych płyt i teraz liczy się coś więcej, zwłaszcza odkąd pojawiły się wystawne albumy "cinematic" muzyków zgrupowanych wokół takiego czy innego RHAPSODY.
WIND ROSE wychodzi na scenę z taką właśnie bogato zaaranżowaną muzyką, z bombastycznymi symfonicznymi wstawkami, gustownymi narracjami, słuchowiskowymi wstawkami i zwartą logiczną formułą quasi historycznej opowieści.
Dodatkowo wszystko jest ubarwione średniowiecznym folkiem rycerskim, podanym w przyjaznej dla ucha formie oraz pewnym rysem progresywnym, pojawiającym się w konstrukcji kompozycji, gdzie bardzo łagodne partie o charakterze lirycznym zderzają się z graniem mocniejszym, typowo power metalowym co pogłębia dramatyzm narracji, jak w Endless Prophecy. Porównywanie tego zespołu do RHAPSODY (w każdej formie) jest porównaniem nieco na wyrost, bo muzycy nie reprezentują takiego poziomu i grupa plasuje się tu raczej gdzieś w obszarach THY MAJESTIE w symfonice i VEXILLUM w folkowych stylizacjach, jednak całość jest bardzo zgrabnie opowiedziana i takiego rytmicznego folk metalowego Siderion z mocnymi bębnami słucha się bardzo dobrze. Nie ma tu niczego odkrywczego, ale chórki są bardzo dobre, a krążące motywy grane zwykle przez minstreli proste i czytelne. Pierwszy utwór przy pianinie (Son of a Thousand Nights) pojawia się dosyć szybko i jest przeciętny, nie wykraczając poza ograne włoskie schematy. Bardzo pomysłowo został umieszczony zaraz potem mocny w gitarze, posępny i prowadzony na drugim planie The Fourth Vanguard i to jest kompozycja znakomita, pełna dramatyzmu i heroizmu, a równocześnie daleka od prymitywnego pojmowania epic grania. Brutalne wokale walczą tu z czystymi i wysokimi i jest autentyczne napięcie w tych kontrapunktach. W tej kompozycji pojawia się bardzo wyraziste solo, które można by uznać za neoklasyczne, aczkolwiek przypisywanie temu zespołowi etykiety neoclassical jest zdecydowanie niesłuszne. To, co się tu dzieje w części instrumentalnej to klasyczny włoski melodic progressive i partia klawiszowa rozwiewa wszelkie wątpliwości.
Układ albumu jest bardzo tradycyjny i kolos o cechach epickich Majesty pojawia się mniej więcej w środku. Fanfary w stylu THY MAJESTIE czy KALEDON, masywny, ale odsunięty do tyłu plan klawiszowy i spokojne rozwijanie głównej opowieści, pastelowe i refleksyjne. Dopiero w końcowej części nabiera to mocy w progresywnej rozbudowanej partii ze zgrabnymi po części rockowymi solami. Na zdecydowanie progresywny obszar WIND ROSE zabiera w Oath to Betray i to takie typowe nudne włoskie granie progresywnego power metalu bez głębszej historii muzycznej. Potem ponownie wracają do symfonicznego power metalu w Led by Light, bliskiemu THY MAJESTIE, ale i z akcentami folkowymi, bardzo delikatnie tu zarysowanymi. Bardzo to potem się miękko toczy, ten epicki duch gdzieś ulatuje w meandrach zróżnicowanych wokali, a potem progresywność ponownie zaczyna dominować i na końcu wygrywa. Natomiast łagodność opowieści minstrela zwycięża w bardzo ładnie zrobionym Moontear Sanctuary i ten song jest dopracowany do perfekcji w tych wszystkich niuansach, a zwłaszcza w tym co tu grają gitary akustyczne.
Na takich albumach bardzo ważny jest finał i tutaj jest delikatny, pastelowy, z pianinem i refleksją. Rozwija się power metalowo, raczej progresywnie niż epicko to łagodniejąc, to przybierając na sile, ale jakoś to nie porywa, nie sprawia wrażenia prawdziwego zwieńczenia tak misternie przygotowanej opowieści. Gdzieś na samym końcu jest nieco monumentalizmu, ale takiego jaki może zaoferować powiedzmy LABYRINTH czy VISION DIVINE...
Ten zespół gra bardzo dobrze, ale Francesco Cavalieri to wokalista o przeciętnych umiejętnościach i średnio interesującym głosie. Owszem, pewne wysokie partie wychodzą mu bardzo dobrze, okrzyki też, ale ogólnie czasem by się wolało, żeby nie śpiewał. Jest po prostu miejscami zupełnie bezbarwny. Ileż to płyt z włoskim metalem z tego kręgu poległo właśnie z powodu mało charyzmatycznego wokalu... Coś jednak widzi w nim Philippe Giordana, skoro od 2015 Cavalieri jest także wokalistą FAIRYLAND.
Mastering tego albumu zrobił bardzo zasłużony i bardzo doświadczony szwedzki Mistrz Göran Finnberg. I może niedobrze, że tak się stało. Mistrz soundu gitar gothenburg melodic death metal (ale także i HAMMERFALL czy FIREWIND) ustawił tu zbyt ciężką gitarę do tego wszystkiego i za bardzo zepchnął sound klawiszy na obszary pastelowe. Brzmi to trochę kontrowersyjnie, no chyba że taki był zamysł stworzenia kontrapunktów instrumentów. Mimo wszystko, i pomysł i realizacja tego budzi wątpliwości.
Czy i ekipa WIND ROSE miała wątpliwości? Być może tak, skoro na kolejnych albumach przyjęła nieco inny muzyczny kierunek.
ocena: 7,8/10
new 22.09.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"