02.10.2019, 14:42:51
Helloween - 7 Sinners (2010)
Tracklista:
1. Where the Sinners Go 03:35
2. Are You Metal? 03:38
3. Who Is Mr. Madman? 05:40
4. Raise the Noise 05:06
5. World of Fantasy 05:15
6. Long Live the King 04:12
7.The Smile of the Sun 04:37
8.You Stupid Mankind 04:05
9.If a Mountain Could Talk 06:43
10.The Sage, the Fool, the Sinner 04:00
11.My Sacrifice 05:00
12.Not Yet Today 01:11
13.Far in the Future 07:42
6. Long Live the King 04:12
7.The Smile of the Sun 04:37
8.You Stupid Mankind 04:05
9.If a Mountain Could Talk 06:43
10.The Sage, the Fool, the Sinner 04:00
11.My Sacrifice 05:00
12.Not Yet Today 01:11
13.Far in the Future 07:42
Rok wydania: 2010
Gatunek: Power Metal
Kraj: Niemcy
Skład zespołu:
Andi Deris - śpiew
Micheal Weikath - gitara
Sascha Gerstner - gitara
Markus Grosskopf - gitara basowa
Dani Löble - perkusja
HELLOWEEN szuka nowych dróg, HELLOWEEN szuka nowych form wyrazu artystycznego.
W końcu października 2010 roku pojawia się wydany przez Sony Music album "7 Sinner", spowity power metalowym mrokiem.
Ta płyta jest odmienna od wszelkich wcześniejszych, może gdzieś tam w pewnych klimatach zahacza o "Drak Ride", ogólnie jest jednak pewną nowa jakością w stylu HELLOWEEN, która chyba jednak pojawiła się bardziej z potrzeby chwili i mody, niż z tego co im tam w muzycznej duszy gra, bo trudno sobie wyobrazić, że twórcy "Króliczka' nagle po kilku latach mentalnie przeszli tak głębokie przeobrażenie. Zresztą kto ich tam wie, to w końcu przecież artyści...
Zasadniczo moda na taki mroczny, aczkolwiek melodyjny power metal, stworzony w Szwecji w roku 2010 już była w opcji schyłkowej i HELLOWEEN nieco się z tym spóźnił, ale czasem lepiej przybiec na metę po całej stawce i zostać nagrodzony brawami za wytrwałość, niż w tłumie zasadniczej grupy, gdzie można zostać niezauważonym.
Oczywiście HELLOWEEN nie pozostaje niezauważonym nigdy, cokolwiek by nie nagrał, bo to przecież w końcu HELLOWEEN.
Na tym albumie, trwającym równo godzinę i co najmniej o 20 minut za długim (ach te wymogi CD!) grupa daje pokaz grania bardzo wtórnego, ale wyjątkowo sprawnego i tu się nie ma do czego przyczepić. No, można by się jak zwykle przyczepić do Derisa, że marny z niego śpiewak i tak dalej, ale nie tym razem. Akurat w tym mroczniejszym i chłodniejszym repertuarze wypada bardzo dobrze, gdy trzeba jest ostrzejszy, gdy trzeba bardziej tajemniczy, a nawet czasem sentymentalny. Ważne, że nie goni Króliczka, bo Króliczka ani Dyń tu nie ma. Są za to bardzo stalowe, mocne i posępne gitary Weikatha i Gerstnera, takie w stylu szwedzkim, chwilami niemal heavy/power, a najbliżej im do gitar szwedzkich, tak powiedzmy najbardziej modnych około trzech lat wcześniej. W tle od czasu do czasu nieco nowocześniejszych aranżacji, a to jakaś mała elektronika, a to inne klawisze zaproszonego Matthiasa Ulmera, dyskretny modern, by za bardzo nie razić ucha tradycyjnego fana HELLOWEEN. Coś tam znowu opowiada Biff Byford w Who Is Mr. Madman?, Deris wprowadza do świata muzycznego biznesu swojego syna Rona w chórkach Far in the Future, kompozycji najbardziej tu rozbudowanej i zdradzającej pewne progresywne ambicje grupy, na szczęście nierealizowane szerzej na tej płycie. Ogólnie jest to płyta monolityczna, zbudowana na tych samych schematach od początku do końca. Atak mocnych gitar, potem dochodzi do głosu mniej lub bardziej ponury Deris, a potem są refreny, które fanom najbardziej klasycznego HELLOWEEN mogą się wydać mało bujające, ale nie o bujanie na tej płycie chodzi. O co dokładnie chodzi, to też dokładnie nie wiadomo, bo wahania nastrojów, jakie się tu pojawiają, mogłyby zdezorientować nawet wytrawnego psychologa, podobnie jak fana prostszego niemieckiego power metalu pewne aranżacje, ale najważniejsze, że zespół się w tym świetnie rozeznaje. Płyta jest za długa, w pewnym momencie się to wszystko zaczyna zlewać i mieszać, i jakichś specjalnie ekscytujących mrocznych killerów tu nie ma. Nie ma, bo HELLOWEEN albo gra mrocznie niemal psychodelicznie, albo z radosną melodic power metalową werwą i tych dwóch stylów pogodzić po prostu nie umie.
Album ten został nagrany na wyspie Teneryfa, bo tam było wtedy najlepsze studio nagraniowe na świecie (no ładna pogoda przede wszystkim), ale cóż, dla HELLOWEEN czasy miksowania swoich kompozycji minęły bardzo dawno temu. Czuwał nad wszystkim Mistrz Karl Rudolf Bauerfeind i tu zapewne wyciągnąć się z tego wszystkiego nie dało, bo mroczniej w pewnych aspektach soundu w power metalu się chyba zrobić nie da, a przecież HELLOWEEN nie chciał wejść do kategorii dark metal, bo w tej kategorii plasowałby się gdzieś w połowie tabeli drugiej ligi światowej.
Było po premierze sporo histerycznych wiernopoddańczych hołdów, były głosy totalnego potępienia, na które obiektywnie ten album nie zasługuje, ale wszystko obracało się w kręgu hard fanów tego zespołu, dla których każda nowa nuta HELLOWEEN jest obiektem zażartych dyskusji. Reszta metalowego świata podeszła do tego spokojnie, niektórzy nawet uzupełnili swoje kolekcje wystawnych digipaków i surowo limitowanych winyli i w spokoju oczekiwali na kolejną płytę zespołu, licząc po cichu, że w końcu Dyniowaci nagrają coś naprawdę godnego uwagi.
ocena: 6/10
new 2.10.2019
HELLOWEEN szuka nowych dróg, HELLOWEEN szuka nowych form wyrazu artystycznego.
W końcu października 2010 roku pojawia się wydany przez Sony Music album "7 Sinner", spowity power metalowym mrokiem.
Ta płyta jest odmienna od wszelkich wcześniejszych, może gdzieś tam w pewnych klimatach zahacza o "Drak Ride", ogólnie jest jednak pewną nowa jakością w stylu HELLOWEEN, która chyba jednak pojawiła się bardziej z potrzeby chwili i mody, niż z tego co im tam w muzycznej duszy gra, bo trudno sobie wyobrazić, że twórcy "Króliczka' nagle po kilku latach mentalnie przeszli tak głębokie przeobrażenie. Zresztą kto ich tam wie, to w końcu przecież artyści...
Zasadniczo moda na taki mroczny, aczkolwiek melodyjny power metal, stworzony w Szwecji w roku 2010 już była w opcji schyłkowej i HELLOWEEN nieco się z tym spóźnił, ale czasem lepiej przybiec na metę po całej stawce i zostać nagrodzony brawami za wytrwałość, niż w tłumie zasadniczej grupy, gdzie można zostać niezauważonym.
Oczywiście HELLOWEEN nie pozostaje niezauważonym nigdy, cokolwiek by nie nagrał, bo to przecież w końcu HELLOWEEN.
Na tym albumie, trwającym równo godzinę i co najmniej o 20 minut za długim (ach te wymogi CD!) grupa daje pokaz grania bardzo wtórnego, ale wyjątkowo sprawnego i tu się nie ma do czego przyczepić. No, można by się jak zwykle przyczepić do Derisa, że marny z niego śpiewak i tak dalej, ale nie tym razem. Akurat w tym mroczniejszym i chłodniejszym repertuarze wypada bardzo dobrze, gdy trzeba jest ostrzejszy, gdy trzeba bardziej tajemniczy, a nawet czasem sentymentalny. Ważne, że nie goni Króliczka, bo Króliczka ani Dyń tu nie ma. Są za to bardzo stalowe, mocne i posępne gitary Weikatha i Gerstnera, takie w stylu szwedzkim, chwilami niemal heavy/power, a najbliżej im do gitar szwedzkich, tak powiedzmy najbardziej modnych około trzech lat wcześniej. W tle od czasu do czasu nieco nowocześniejszych aranżacji, a to jakaś mała elektronika, a to inne klawisze zaproszonego Matthiasa Ulmera, dyskretny modern, by za bardzo nie razić ucha tradycyjnego fana HELLOWEEN. Coś tam znowu opowiada Biff Byford w Who Is Mr. Madman?, Deris wprowadza do świata muzycznego biznesu swojego syna Rona w chórkach Far in the Future, kompozycji najbardziej tu rozbudowanej i zdradzającej pewne progresywne ambicje grupy, na szczęście nierealizowane szerzej na tej płycie. Ogólnie jest to płyta monolityczna, zbudowana na tych samych schematach od początku do końca. Atak mocnych gitar, potem dochodzi do głosu mniej lub bardziej ponury Deris, a potem są refreny, które fanom najbardziej klasycznego HELLOWEEN mogą się wydać mało bujające, ale nie o bujanie na tej płycie chodzi. O co dokładnie chodzi, to też dokładnie nie wiadomo, bo wahania nastrojów, jakie się tu pojawiają, mogłyby zdezorientować nawet wytrawnego psychologa, podobnie jak fana prostszego niemieckiego power metalu pewne aranżacje, ale najważniejsze, że zespół się w tym świetnie rozeznaje. Płyta jest za długa, w pewnym momencie się to wszystko zaczyna zlewać i mieszać, i jakichś specjalnie ekscytujących mrocznych killerów tu nie ma. Nie ma, bo HELLOWEEN albo gra mrocznie niemal psychodelicznie, albo z radosną melodic power metalową werwą i tych dwóch stylów pogodzić po prostu nie umie.
Album ten został nagrany na wyspie Teneryfa, bo tam było wtedy najlepsze studio nagraniowe na świecie (no ładna pogoda przede wszystkim), ale cóż, dla HELLOWEEN czasy miksowania swoich kompozycji minęły bardzo dawno temu. Czuwał nad wszystkim Mistrz Karl Rudolf Bauerfeind i tu zapewne wyciągnąć się z tego wszystkiego nie dało, bo mroczniej w pewnych aspektach soundu w power metalu się chyba zrobić nie da, a przecież HELLOWEEN nie chciał wejść do kategorii dark metal, bo w tej kategorii plasowałby się gdzieś w połowie tabeli drugiej ligi światowej.
Było po premierze sporo histerycznych wiernopoddańczych hołdów, były głosy totalnego potępienia, na które obiektywnie ten album nie zasługuje, ale wszystko obracało się w kręgu hard fanów tego zespołu, dla których każda nowa nuta HELLOWEEN jest obiektem zażartych dyskusji. Reszta metalowego świata podeszła do tego spokojnie, niektórzy nawet uzupełnili swoje kolekcje wystawnych digipaków i surowo limitowanych winyli i w spokoju oczekiwali na kolejną płytę zespołu, licząc po cichu, że w końcu Dyniowaci nagrają coś naprawdę godnego uwagi.
ocena: 6/10
new 2.10.2019
NIE JESTEM ATEISTĄ - WIERZĘ W HEAVY METAL
"Only The Strong Survive!"
"Only The Strong Survive!"